krasnoludek_1.pdf

(76 KB) Pobierz
526409853 UNPDF
Na podstawie: Andersen, Hans Christian (-), Baśnie, tłum.
Cecylia Niewiadomska, Gebethner i Wolff, wyd. , Kraków, 
Wersja lektury on-line dostępna jest na stronie wolnelektury.pl .
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się
w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wy-
korzystywać, publikować i rozpowszechniać.
HANS CHRISTIAN ANDERSEN
Krasnoludek
W pewnym dużym mieście, na lichem poddaszu mieszkał prawdziwy student: ra
— to znaczy, że był ubogi i kochał naukę. Na dole w tym samym domu miesz-
kał prawdziwy kupiec, a tu ra znaczy, że posiadał sklep duży, pełen dobrego
towaru i dom, który także był jego własnością.
U kupca też zamieszkał krasnoludek, czyli kobold, bo różnie w różnych krajach
nazywają te maleńkie istotki, w dzień starannie ukrywające się przed nami, a w nocy
czuwające nad naszą pracą i majątkiem, jak niewidzialne duchy opiekuńcze. Ludzie
też bardzo cenią pomoc krasnoludków i starają się pozyskać ich przyjaźń przez dary,
jakie dla nich zostawiają.
Złym ludziom krasnoludki pomagać nie lubią, a nawet często szkodzą, aby ich
ukarać; nie mieszkają też u nich. Dlatego stały pobyt krasnoludka szczęście i zaszczyt
przynosi domowi, bo zarazem świadczy o jego zacności.
Nasz krasnoludek zamieszkał u kupca, bo tu było wygodnie, ciepło i dostatnio,
a każdego roku na gwiazdkę zastawiano dla niego w sklepie obok kasy na czyściuteń-
kiej serwecie całą miseczkę miodu i osełkę najlepszego, świeżutkiego masła. Stać było
na to kupca, ale krasnoludek umiał ocenić tę pamięć i trzymał się sklepu, sumiennie
chroniąc od zniszczenia to, co w nim było najdroższego.
Raz wieczorem wszedł student tylnymi drzwiami od podwórza, aby sobie ku-
pić świecę i kawałek sera. Nie miał kogo przysłać po to, więc sam przyszedł: zabrał
sprawunki, zapłacił, a kupiec i kupcowa skinęli mu życzliwie na dobranoc. Było to
bardzo uprzejmie z ich strony, gdyż kupiec miał sklep własny, i dom cały należał do
niego, a kupcowa posiadała jeszcze dar wymowy. Pod tym względem niełatwo jej
było dorównać.
Student ukłonił się też bardzo grzecznie i szedł ku drzwiom, lecz stanął i zaczął
uważnie czytać kartkę papieru, w którą mu ser zawinięto. Była to kartka z bardzo
starej książki, której ludzie nie powinni byli niszczyć — gdyż zawierała prawdziwą
poezję.
— Mam tego więcej — odezwał się kupiec. — Jakaś staruszka przyniosła mi cały
zeszyt tych kartek za odrobinę kawy. Daj mi pan parę groszy, a oddam ci resztę.
— O, tak! — zawołał student — nie mam prawdzie pieniędzy, lecz daj mi pan
te kartki zamiast sera. Wystarczy mi chleba na wieczerzę. Grzechem byłoby zniszczyć
taką książkę. Jesteś pan dobrym kupcem i zacnym człowiekiem, lecz na poezji znasz
się chyba tyle, co ta stara beczka od papierów w kącie.
Było to powiedziane niezbyt grzecznie, szczególniej względem beczki, która mo-
gła się obrazić, ale kupiec się rozśmiał i student śmiał się także — przecież to tylko
żarty.
526409853.001.png
Krasnoludek jednak oburzył się, że biedny student, który nie ma kawałka sera
na wieczerzę, śmie mówić podobne rzeczy człowiekowi, mającemu w sklepie masło
śmietankowe i tyle nieporównanych przysmaków.
Toteż gdy noc nadeszła, sklep zamknięto i wszyscy spokojnie zasnęli, wyszedł
krasnoludek ze swojej kryjówki, udał się do sypialnego pokoju i wziął od pani dar
wymowy. We śnie go wcale nie potrzebowała, a on mógł po kolei obdarzać nim różne
przedmioty, które tym sposobem równie dobrze, jak pani kupcowa, wypowiadały
swoje myśli i uczucia. I to też było dobrze, iż tylko kolejno mogły się posługiwać
własnością swej pani, gdyż inaczej mówiłyby wszystkie razem i byłby straszny hałas.
Najpierw krasnoludek oddał dar wymowy beczce, w której mieściły się stare ga-
zety.
— Czy to prawda zapytał — że nie wiesz, co znaczy poezja?
— Jeszcze bym tego nawet nie wiedziała! — odrzekła beczka. — Poezja to jest
przecież to, co tak nierówno drukują zawsze u spodu w gazetach, a niekiedy wycinają
potem nożyczkami. Ale to bardzo rzadko i mogę cię zapewnić, iż więcej poezji znajduje
się we mnie w tej chwili, niż w tym dumnym studencie. A przecież ja jestem tylko
ubogą beczką w porównaniu z naszym panem, zamożnym kupcem.
Następnie krasnoludek oddał dar wymowy młynkowi od kawy nowego systemu.
No, ten przynajmniej nie marnował czasu, kiedy mógł mówić. Potem pożyczona tak
niewinnie własność pani udzielona została beczce masła i kasie z pieniędzmi; wszyscy
jednak podzielali zdanie beczki od papierów: widocznie miała ona dużo doświadcze-
nia, i można jej było zaufać. Bo przecież jeżeli wszyscy mówią jedno i to samo, to
musimy im przyznać słuszność.
— No, teraz mogę śmiało odpowiedzieć studentowi — rzekł do siebie krasno-
ludek i, nie zwlekając ani chwili, wymknął się na schody, na strych prowadzące.
W lichej izdebce świeciło się jeszcze. Krasnoludek zajrzał przez dziurkę od klucza
i zobaczył, że student czyta podartą książkę, którą nabył w sklepie za kawałek sera.
Ale jakaż tu jasność koło niego! Olśniewający promień tryska z kartek książki,
niby pień drzewa rozwija się ku górze na tysiące gałęzi nad głową studenta, a każdy
listek na nich pełen cudownego blasku, a kwiat każdy, jak śliczna żyjąca twarz dziecka,
dziewicy, bohatera, a owoc — to gwiazda. I wszystko śpiewa, dzwoni jakąś pieśń
nadziemską, której dźwięki płyną, jak słodka muzyka.
O takiej wspaniałości nie śniło się nawet nigdy krasnoludkowi, nie byłby uwie-
rzył, że coś podobnego można zobaczyć na świecie, a tymczasem tutaj — w ubogiej
izdebce…
Patrzył i patrzył przez dziurkę od klucza, wspinając się na palce i nie mogąc pojąć,
ani nacieszyć się taką pięknością.
Na koniec światło zgasło. Może student zamknął książkę, a może mu się świeca
wypaliła i poszedł spać. Krasnoludek jednakże nie odchodził od dziurki, gdyż cudow-
ne pieśni i nadziemska muzyka brzmiały w izdebce ciągle, niby boska kołysanka dla
wybranego ducha.
— Nie przeczuwałem nawet, że tu takie czary! — szepnął wreszcie maleńki. —
Mógłbym się tu przenieść i zamieszkać zupełnie…
Zaczął myśleć o tym, gdyż był istotą rozważną i mądrą. Na koniec westchnął.
— A miód! — szepnął ze smutkiem. — Do jedzenia nic tu nie ma.
I zszedł po schodach na powrót do kupca.
W samą porę powrócił, gdyż niewstrzemięźliwa beczka byłaby zupełnie zużyła dar
wymowy pani kupcowej. Wygadała już wszystko, co się w niej mieściło, zaczynając od
wierzchu, a teraz właśnie zamierzała powtórzyć jeszcze to samo na nowo, zaczynając
Krasnoludek
od spodu dla większej dokładności. Krasnoludek spiesznie odjął jej mowę i zwrócił
pani kupcowej, w której ustach mogła wypocząć do rana.
Od tego czasu jednak cały sklep od kasy aż do najcieńszej drzazeczki tak mocno
uwierzył w rozum beczki od papierów, iż wszystkie sprzęty powierzały jej swe sekrety,
otaczały ją szacunkiem niewypowiedzianym, a kiedy wieczorami kupiec czytał głośno
wiadomości z gazet codziennych, były pewne, iż wypowiada myśli ich czcigodnej
sąsiadki.
Ale krasnoludek już teraz nie słuchał ciekawie i spokojnie tych rozmów wieczor-
nych: on — skoro tylko błysnęło światełko w oknie na górze — śpieszył do dziurki
od klucza, jak gdyby go kto ciągnął na łańcuchu. Tam ogarniało go dziwne uczucie
wielkości i potęgi, jakby widział Boga samego, wśród burzy stąpającego po bałwanach
morskich.
I zapominał, gdzie jest i co widzi, łzy płynęły mu z oczu, a serce wzbierało mu
uczuciem dziwnie słodkim i radosnym. Jakimże szczęściem byłoby dla niego usiąść
obok studenta pod drzewem jasności i widzieć, co on widzi i czuć, co on czuje! Lecz
tego mu nie wolno, on przyjął gospodę u kupca, tam jego miejsce, a tu może tylko
patrzeć z daleka przez dziurkę od klucza.
Nadeszła jesień; w sieni było bardzo zimno, wiatr wdzierał się przez szpary i ciął
krasnoludka jak ostrym nożem, lecz on czuł ból i zimno dopiero wtedy, gdy zagasło
światło w lichej izdebce, gdy ucichły pieśni, które mu zabierały całą duszę.
Hu, wtedy czuł, że zimno! Kurczył się we czworo i ostrożnie zsuwał się znowu
po schodach do ciepłego swego kącika. Tutaj było przyjemnie i wygodnie i mógł się
wyprostować, ogrzać zziębnięte nogi.
A kiedy przyszło Boże Narodzenie, w sklepie przy kasie, na czystej serwecie, stała
miseczka miodu i osełka masła. To mi kolęda — na cały rok wystarczy do spiżarni!
Kupiec był znowu górą w sercu krasnoludka.
Pewnej nocy zbudził go hałas okropny: stukano w okiennice gwałtownie, stróż
nocny trąbił, uderzono w dzwony, rozległo się wołanie: „gore, gore!”
Wszyscy zerwali się ze snu strwożeni. Gore? Gdzie gore? Całe miasto w ogniu!
Dom sąsiada się pali!
Pani kupcowa tak się przestraszyła, że wyjęła z uszu co prędzej kolczyki, aby scho-
wać je do kieszeni. Kupiec wybierał ważniejsze papiery, patenty i świadectwa; służąca
ratowała jedwabną mantylkę, którą za ostatnie zasługi kupiła; każdy najdroższą rzecz
pragnął ocalić.
Krasnoludek poskoczył czym prędzej na górę do izdebki studenta, który stał spo-
kojnie w otwartym oknie i patrzył na ogień, szalejący w domu sąsiada. Niech sobie
patrzy — on pochwycił książkę, która leżała otwarta na stole, schował do swojej
czerwonej czapeczki i trzymał mocno oburącz na głowie.
Teraz niech reszta spłonie: skarb najdroższy uratowany i nie zginie, póki żyje
opiekuńczy duch tego domostwa, mały krasnoludek. On go w niebezpieczeństwie
uchronić potrafi, oho! Już jest na dachu, siedzi na kominie i, przyciskając mocno
czerwoną czapeczkę, patrzy na dom płonący.
I tak siedział, póki nie ugaszono ognia. W tej chwili wiedział dobrze, co najbar-
dziej kocha, co mu jest tutaj najdroższym na świecie, komu służy — o, wiedział
Ale kiedy ogień ugaszono, powrócił do rozsądku. Tak, to bardzo piękne i bardzo
drogie — ale…
— Muszę służyć im obu — rzekł na koniec. — Zupełnie kupca porzucić nie
mogę, przez wzgląd na miód i masło!
Krasnoludek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin