u-krola-olch_1.pdf

(82 KB) Pobierz
526414140 UNPDF
Na podstawie: Andersen, Hans Christian (-), Baśnie, tłum.
Cecylia Niewiadomska, Gebethner i Wolff, wyd. , Kraków, 
Wersja lektury on-line dostępna jest na stronie wolnelektury.pl .
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się
w domenie publicznej, co oznacza, że możesz go swobodnie wy-
korzystywać, publikować i rozpowszechniać.
HANS CHRISTIAN ANDERSEN
U króla Olch
Wielkie jaszczurki szybko przebiegały tam i na powrót po korze starego, popękanego
drzewa, a kiedy się spotkały, rozmawiały z sobą po jaszczurczemu, ażeby się mogły
zrozumieć.
— Co się tam dzieje w pagórku olszowym? — mówiła jedna. — Co to za stuk
i hałas? Już dwie noce z tego powodu nie zmrużyłam oka, jakby mię zęby bolały (bo
wtedy także nigdy spać nie mogę).
— Coś się tam dziwnego dzieje — rzekła druga. — Co noc otwierają wzgórze
i, póki kogut nie zapieje, wietrzą wszystko i odnawiają. Ściany domu opierają na
czterech czerwonych palikach, aby przewiew był lepszy, a ich dziewczęta uczą się
nowego tańca. Coś tam będzie niezwykłego.
— Już o tym rozmawiałam — dorzuciła trzecia — ze znajomym robakiem ziem-
nym czyli glistą, którą nazywają dżdżownicą. Właśnie powracał stamtąd. Dzień i noc
pracuje on w pagórku olszowym, wzruszając ziemię; słyszał też niemało. Wprawdzie
biedne stworzenie nie ma wcale oczu, więc nic nie widzi, ale słuchać umie i macać
także. Król Olch spodziewa się znakomitych gości, gości z dalekich krajów, tylko
nie wiadomo kiedy. Glista nie umiała mi tego powiedzieć — a może i nie chciała.
Wszystkie błędne ogniki zostały wezwane na pochód uroczysty ze światłami: wszyst-
ko złoto i srebro, którego niemało znajduje się w pagórku, czyszczą i wystawiają na
światło księżyca.
— Co to mogą być za goście? — pytały ciekawie jaszczurki. Co to wszystko ma
znaczyć? Słyszycie, jak znów huczy? Słyszycie, jak brzęczy?
W tej samej chwili pagórek olszowy otworzył się i z wnętrza pustego wybiegła
niemłoda już Olszanka. Mknęła jak mgła leciuchna, ścigana wietrzykiem, na czole
miała serce bursztynowe na znak godności swej i pokrewieństwa z rodziną króla Olch,
w którego domu zastępowała miejsce gospodyni. Ach, jak prędziutko biegła, a prosto
nad morze, pewno do Kruka-Ducha z przestrzelonym skrzydłem.
Rozumie się. Natychmiast sam zjawił się przed nią, a Olszanka mówić zaczęła:
— Zapraszam cię do króla Olch na noc dzisiejszą, do pagórka olszowego. Ale
czybyś nie zechciał oddać nam wielkiej przysługi i poroznosić dalej zaproszenia? Nie
masz teraz nic do roboty, a u nas tyle zajęcia. Będą goście znakomici, starzy przyja-
ciele, czarodzieje. Nic dziwnego, że król wystąpić pragnie.
— Kogóż mam zaprosić? — pytał Kruk-Duch ze skrzydłem przestrzelonym.
— Na wielki bal prosimy wszystkich, nawet ludzi, jeżeli mówią przez sen, albo
posiadają jaki talent, który zbliża ich do nas choć trochę, lecz na pierwsze przyję-
cie wybór ma być bardzo trudny: same znakomitości. Poróżniłam się nawet z kró-
lem, gdyż nie chciałam, aby zapraszał upiory. Przede wszystkiem naturalnie chodzi
o Wodnika z córką. Może nie mają ochoty wyjść na ląd, ale przygotujemy dla nich
526414140.001.png
mokry kamień, a może coś lepszego jeszcze do siedzenia, więc sądzę, że nie powinni
nam odmówić. Pragniemy też zgromadzić wszystkie poważniejsze licha z ogonami,
chochliki, koboldy, chciałabym nie pominąć kościelnego karła, ani upiora-konia,
ani upiora-świni¹. Mają oni wprawdzie urzędy od ludzi i stąd stosunki z nimi, ale
w gruncie rzeczy daleko więcej z nami są zbliżeni.
— Krrr! — krzyknął Kruk-Duch i poleciał roznosić zaproszenia.
Na pagórku tańczyły już córki królewskie prześliczny taniec z szalem utkanym
z promieni księżyca i mgły najlżejszej. Było to czarodziejskie widowisko. Pagórek
stał otwarty, i widać było wewnątrz olbrzymią grotę, przybraną wspaniale. Podłogę
usiano księżycowym blaskiem, a ściany, wyczyszczone sadłem czarownicy, błyszczały
niby lampy z żywych kwiatów.
Z kuchni rozchodziły się miłe zapachy: pieczono tutaj młode żabki na patyczkach,
przyprawiano sałatę ze ślimaków, szalonego ziela, siemienia grzybowego i wilgotnych
nosków mysich; piwo przyniesiono z błotnego browaru, a nakrycie stanowiły zardze-
wiałe gwoździe i kawałki szkła tłuczonego.
Korona króla, świeżo wyczyszczona, świeciła jaśniej, niż rondel miedziany, w sy-
pialni rozwieszono firanki z najcieńszej przędzy pajęczej pozlepianej sztucznie śliną
wężową. Wszystko było piękne, nowe, gustowne, ale kosztowało wiele pracy, i nic
dziwnego, że hałas podziemny przeszkadzał spać jaszczurkom.
— Ojczulku — zawołała królewna — kiedyż się dowiem, kto są goście znakomici,
których się spodziewamy? I po co przyjadą?
— Muszę wam to powiedzieć — odparł król poważnie — czas na to. Dwie
z was pragnę wydać za mąż, odbędą się więc zaręczyny. Przyjedzie mój przyjaciel z lat
młodości, stary kobold z Norwegji, gdzie w górach Dovre posiada wspaniałe zamki
i kopalnie złota, które ukryły się dotąd przed ludźmi. Przyjedzie teraz do mnie z dwo-
ma starszymi synami, których pragnie ożenić. Bardzo to rozumny kobold, a zacny
i wesoły, że się z nim rozstać nie chce. Znamy się dobrze od lat bardzo wielu; przy-
jeżdżał tu już niegdyś po żonę dla siebie, lecz mu umarła. Była córką króla pobliskich
skał kredowych, mówiono też o nim, że wziął sobie żonę z kredy. Niezmiernie się
cieszę, że go zobaczę znowu! Tęskno mi już za nim, za starym przyjacielem. Mówią
o chłopcach jego, że źle wychowani, krnąbrni i wścibscy, ale może to nieprawda,
a choćby i tak było, to się poprawią z czasem.
— Kiedyż przyjadą? — pytała królewna.
— To zależy od wiatru i pogody. Bardzo to oszczędny i mądry staruszek, to
też podróżuje przy sposobności, ze statkami. Radziłem mu, żeby przyjechał przez
Szwecją, ale nie chce — uparty jest i uprzedzony bardzo do sąsiadów.
Wtem dwa ogniki błędne wbiegły jeden za drugim, gdyż jeden wyprzedzał dru-
giego.
— Jadą już, jadą! — krzyczały obydwa.
— Podaj mi koronę i usuń się z drogi, abym stanął w blasku księżyca — rzekł
śpiesznie król Olch do córki.
Stary kobold wjeżdżał właśnie na pagórek, córki królewskie witały go tańcem i,
zarzucając nań szal księżycowy, kłaniały się do samej ziemi.
Kobold z Dovre zamiast czerwonej czapeczki miał koronę z lodu i szyszek la-
kierowanych sosnowych; zresztą był ubrany ciepło i wspaniale, ciężkie niedźwiedzie
spływały mu z ramion, futrzane buty do kolan sięgały. Za to synowie byli bez ka-
anów, koszule mieli rozpięte u szyi, a szelek nie używali zupełnie; oznaczało to
wszystko, że są zdrowi i wytrwali.
¹W Danii istnieje przesąd, że w miejscu, na którym mają zbudować kościół, zakopują żywego konia
albo żywą świnię, a upiory tych zwierząt błądzą następnie po świecie.
U króla Olch
— Czy to ma być wyżyna? — spytał młodszy, palcem wskazując olszowy pagórek
— u nas, w Norwegji takie kretowisko nazywamy po prostu dziurą.
— Chłopcy, chłopcy! — strofował ojciec. — Dziura przecież jest wklęsła, a każda
wypukłość nazywa się wyżyna. Czyż oczu nie macie?
Ale synowie nie byli skruszeni — jedno tylko podobało im się tutaj, że z każdym
rozumieli się od razu i rozmawiać mogli swobodnie.
— Dlatego też lepiej nie gadajcie wiele — przezornie napominał stary ojciec —
po co wszyscy mają wiedzieć, żeście głupi?
W tej właśnie chwili weszli do groty królewskiej, gdzie całe towarzystwo już było
zebrane, a zgromadziło się z taką szybkością, jak gdyby wiatr je przyniósł na swych
bystrych skrzydłach.
Lecz wszystko dla każdego było już przygotowane, i nikt na brak wygody uskar-
żać się nię mógł. Wodnika z córką umieszczono w wielkich kubłach, pełnych wody,
ustawionych przy stole dla nich zamiast krzeseł, i twierdzili oboje z wielkim zado-
woleniem, że czują się jak w domu.
Wszyscy zresztą siedzieli bardzo przyzwoicie, jak przystoi poważnym i dostojnym
gościom, i jedli podług najlepszych przepisów; tylko norwescy obaj królewicze kładli
nogi na stole i śmiali ssę, głośno, myśląc, że im wszystko wolno.
— Nogi pod stół! — krzyknął ojciec groźnym głosem, i posłuchali, ale nie od
razu.
Kłuli swoje sąsiadki ostrymi szyszkami, których mieli pełne kieszenie, a potem
zdjęli buty dla wygody i kazali piastować je córkom królewskim lub innym pannom,
które obok nich siedziały.
Wszyscy patrzyli na nich z oburzeniem.
Ojciec tymczasem, stary kobold z Dovre, w koronie z lodu i szyszek sosnowych,
dowcipny i wesoły, opowiadał o swej ojczyźnie, a wszyscy go słuchali z niezmiernym
zajęciem. Bo też i umiał mówić, zwłaszcza o tym, co kochał. To opisywał dumne, nagie
skały krain północnych, wznoszące ku niebu lodem okryte czoła, to jasne kaskady
wód, spadających z łoskotem w przepaście i pryskających w słońce śnieżną pianą; to
o łososiach mówił w łusce złotej, za głosem harf cudownych płynących pod wodę;
to o zimowej nocy bez świtu poranka, białej jak śnieżne puchy i cichej, i długiej,
gdy dzwonki sanek dźwięczą gdzieś w oddali, a ludzie biegają na łyżwach po lodzie,
przezroczystym jak woda, tak że pod spodem widać rybki drobne, lękające się świateł
ruchomych i cieni.
O, stary kobold umiał opowiadać! Zdało się, że widzisz to, o czym on mówi. Ot
i zabawa wiejska na tartaku, tańczą dziewczęta, parobcy śpiewają, słychać turkot, tu-
panie, krzyki: hu! ha! Porwał swoją sąsiadkę, poważną Olszankę i jak chłopak wiejski
pocałował głośno.
Hu, ha! Wszyscy z miejsc wstali, rozpoczął się taniec. Córki królewskie tańczyły
najpierwsze. Bo i któż im dorówna? Taniec był lekki, prosty, niby kołysanie na falach
wiatru, a nikt z zaproszonych nie mógł się dość napatrzyć na to czarodziejstwo.
Potem nastąpiły tańce sztuczne i solowe, różne popisy. Do kroćset! stary karzeł
pojąć nie mógł, co się robi z ich rękami i nogami. Wszystko rozstrzela się na wszystkie
strony, zgina, prostuje, krąży, leci, spada, tylko w oczach migoce. A teraz kręcą się
w kółko tak szybko, że koń-upiór i upiór-świnia patrzeć nie mogli na to, wstali od
stołu, gdyż dostali mdłości.
— Prrr! — zawołał kobold — dosyć tego! Rękami i nogami wywijać umiecie,
tego wam nikt nie ujmie, ale chciałbym wiedzieć, na coście więcej zdatne?
— Zaraz to zobaczysz — odrzekł król Olch poważnie i skinął na najmłodszą
z córek.
U króla Olch
Była ona przejrzysta jak promień księżyca, ze wszystkich sióstr najlżejsza, najde-
likatniejsza: kiedy szła, wcale ziemi nie dotykała stopą, a kiedy wzięła w usta biały
wiórek, zniknęła z oczu. To była jej sztuka.
Ale nie podobała się staremu. Twierdził stanowczo, że nie chciałby takiej żony,
a zapewne i żaden z jego synów.
Druga córka umiała chodzić bokiem, leżąc jak cień ludzki, którego Olszanki nie
mają.
Trzecia miała inny talent: u wodnicy z błota uczyła się gospodarstwa i umiała
przyrządzać sęki olszowe, nadziewane i szpilkowane robaczkami świętojańskimi.
— Z tej będzie mąż miał w domu dobrą gospodynię — rzekł stary kobold, po-
trząsając głową na znak, że pić więcej nie chce.
Po niej wystąpiła czwarta. Ta miała wielką harfę: gdy dotknęła pierwszej struny,
wszyscy w grocie podnieśli naraz lewą nogę, gdyż koboldy w ogóle są mańkutami;
a skoro uderzyła w drugą strunę, wszyscy musieli robić, co jej się podobało.
— To niebezpieczna żona — zauważył stary, a obaj królewicze z wielkim krzykiem
wybiegli na pagórek, bo sztuk już mieli dosyć, i znudziło im się w sali.
— A piąta? — spytał znowu kobold z Dovre.
— Ja nauczyłam się kochać Norwegię — rzekła śmiało Olszanka — i nie wyjdę
za mąż inaczej, tylko do Norwegii.
— Hm, hm! — rzekł stary król w koronie z lodu.
Ale najmłodsza siostra szepnęła mu zaraz:
— To dlatego, że dowiedziała się ze starej pieśni norweskiej, iż kiedy świat się
skończy, skały norweskie jedne pozostaną na pamiątkę tego, co było. Więc i ona
chce się udać do Norwegii, bo się okropnie boi końca świata.
— Ho! ho! — rzekł teraz głośno stary kobold zapytał zaraz o siódmą.
— Pierwej szósta — poprawił go król Olch poważnie, ponieważ umiał liczyć.
Ale szósta nie chciała wcale wyjść do gości.
— Mam dość roboty mówić ludziom prawdę — powiedziała niechętnie. — Nikt
się nie troszczy o mnie, wolę siedzieć tu w kącie i szyć sobie szatę śmiertelną.
Wystąpiła więc siódma i ostatnia. Ta umiała opowiadać. Ile chciała!
— Oto moje pięć palców — rzekł stary kobold z Dovre — opowiedz mi o każdym
z nich coś ciekawego.
A Olszanka ujęła wesoło dłoń króla w koronie z lodu i szyszek sosnowych i zaczęła
opowiadać mu o każdym palcu. Kobold śmiał się i kiwał głową, a kiedy wreszcie doszła
do czwartego w złotej obrączce, jakby czekał tylko na zaręczyny, starzec rzekł wesoło.
— Trzymaj go mocno, bo twój jest. Ciebie chcę wziąć za żonę!
— Jeszcze dwóch bajek nie dopowiedziałam — broniła się Olszanka.
— Dosłuchamy ich w zimie — odparł kobold. — Musisz nam opowiedzieć jesz-
cze bardzo wiele; o zielonej sośnie i o brzozie białej, o duchach i o mrozie trzaska-
jącym! Ho, ho, będziesz musiała opowiadać, bo znasz się na tej sztuce, jak niewielu!
Zasiądziemy sobie dokoła ogniska w kamiennym zamku moim, wióry sosnowe płoną
i strzelają, a my słuchamy i miód popijamy ze złoconego rogu starych norweskich
królów. Czasem odwiedza nas rusałka wodna i śpiewa nam pieśni pastusze górali.
Wesoło wtedy. Łosoś rzuca się w potoku, uderza z siłą o kamienne ściany, i jasno,
cicho, biało. Tak, pięknie tam bardzo w mojej starej Norwegji. — Ale gdzie chło-
paki?
Ach, gdzie chłopaki?
Bez szelek i kaanów, w rozpiętych koszulach, jak przystoi na młode i zdrowe
koboldy, biegali obaj po szerokim polu, goniąc ogniki błędne, ażeby je zdmuchnąć.
U króla Olch
Biedne ogniki, które z taką chęcią przybyły na wezwanie króla Olch i chciały uświetnić
jego ucztę swymi światełkami.
— Cóż to znów za bieganie! — strofował ich ojciec.
Nie wiecie nawet, że wam matkę wziąłem. Możecie i wy także wybrać po jednej
z ciotek.
Ale młodzi oświadczyli, że wolą się gonić, bić, kłócić, pić zdrowie, ale do mał-
żeństwa żadnej nie czują chęci.
Więc krzyczeli, gadali i wznosili zdrowie, aż się zmęczyli w końcu. Wtedy, zdjąw-
szy ubrania, położyli się na stole i zasnęli. Nic ich nie obchodziło, co myślą o tym
inni.
Stary kobold w koronie z lodu tańczył z młodą narzeczoną dokoła groty, a potem
zamienili z sobą obuwie, co jest daleko właściwiej, niż zamienić obrączki.
— Kogut pieje! — zawołała stara Olszanka, która czuwała nad bezpieczeństwem
zgromadzonych.
— Zamykać okiennice, bo nas słońce spali! — rozległo się trwożne wołanie.
I w mgnieniu oka zamknął się pagórek.
Po starym drzewie znowu biegały jaszczurki prędko tam i na powrót i mówiły
jedna do drugiej:
— Ach, jak mi się podobał stary gość norweski!
— Mnie lepiej podobali się chłopcy — rzekł robak ziemny.
Ale ten biedak nie ma oczu i nie widzi.
U króla Olch
Zgłoś jeśli naruszono regulamin