Gliniarz i aktoreczka.docx

(127 KB) Pobierz

Gliniarz i aktoreczka

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Chyba każdy taksówkarz w Nowym Jorku wyobraża sobie, że jest pilotem odrzutowca - mruknął Patrick Flynn. Jego harley-davidson ledwo uniknął zderzenia z autem pędzącym z ponaddźwiękową prędkością Piątą Aleją. - Ej, ty - krzyknął Flynn do kierowcy - chcesz mnie zabić?

Sam Flynn był gotów zamordować każdego, kto by choć zarysował jego drogocenny motocykl. Przez cztery lata remontował w swoim mieszkaniu to cudeńko, a dziś wybrał się nim właśnie na dziewiczą przejażdżkę po Manhattanie.

- Uważaj trochę!

- Jak ci nie pasuje, to jedź autobusem! - odkrzyknął taksówkarz.

Zniechęcony brakiem uznania dla swego wspaniałego pojazdu, Flynn podjechał do krawężnika. Nagle wydało mu się, że słyszy coś w silniku swego harleya. Szybko zatrzymał motor, ściągnął kask i nasłuchiwał.  Prawdę mówiąc to udawał, że nasłuchuje.  Dla przeciętnego przechodnia wyglądał pewnie jak normalny facet, niewinnie wsłuchujący się w silnik swego motoru.

Flynn był jednak gliną i to na służbie. Przy najbliższej przecznicy zauważył jeszcze dwóch kolegów w cywilu, 6  siedzących w szarym, nie rzucającym się w oczy aucie, trzeciego na rogu, udającego żebraka, i kobietę, z zainteresowaniem przyglądającą się wystawom.

Silnik harleya pracował bez zarzutu. Aż się czuło, że czeka tylko na odpowiedniego kierowcę, takiego, który będzie w stanie go docenić. Dla Flynna jego odgłos był najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Był dumny, że to on, własnymi rękami, z niewielką pomocą młodszego brata, doprowadził go do takiego stanu.

Nagły krzyk przerwał tę wspaniałą chwilę.

- Co jest, do...

Flynn uniósł głowę i ujrzał jakąś kobietę, z krzykiem wybiegającą z pobliskiego kościoła. Odwróciła się gwałtownie i próbowała zamknąć za sobą ciężkie dębowe drzwi.

- Pomocy! - krzyczała. - Niech mi ktoś pomoże!  Wszystkich gliniarzy jakby zamurowało. Tego się nie spodziewali.

- Pomocy!

Kobieta miała na sobie wspaniałą, białą suknię ślubną, ozdobioną co najmniej trzema kilogramami pereł i długim atłasowym trenem. Delikatna woalka zwieszała się z białego... kowbojskiego kapelusza! Flynn aż zmrużył oczy. Narzeczona kowboja? Na nogach miała wysokie białe kowbojskie buty, a w rękach ogromny bukiet stokrotek.  Nowojorczyków nie tak łatwo zdziwić, ale to zjawisko było czymś wyjątkowym, nawet dla Flynna.  - Pomocy! - krzyknęła znowu kobieta.

Gliniarze, dwaj przypadkowi przechodnie i jakaś obdarta bezdomna byli wyraźnie rozbawieni. Panna młoda  7 wyglądała jak postać z westernu, co, nawet jak na Nowy Jork, było czymś niecodziennym. Nikt więc nawet się nie ruszył z miejsca, by jej pomóc.

Sama wobec tego z trudem zatrzasnęła za sobą ciężkie drzwi kościoła i oparła się o nie całym ciałem. Spod kapelusza wysunęły się jej złote kosmyki. Oddychała ciężko.

- Na miłość boską, niech mi ktoś pomoże!  Przechodnie nie zwracali na nią uwagi. Gliniarze udawali głuchych.

Z jękiem zawodu panna młoda rzuciła na ziemię bukiet i podskakując na jednej nodze, ściągnęła but.  W ostatniej chwili unieruchomiła nim podwójną klamkę i zablokowała drzwi. Ze środka ktoś już zaczynał się dobijać.

- Ej, ty, zwariowałaś, czy co? - krzyknęła z chodnika bezdomna.

- Nie - burknęła panna młoda. - Choć i mnie tak się chyba wydaje!

Co powiedziawszy, w jednym bucie pokuśtykała w dół schodów. Przystanęła na chodniku, zerwała z głowy kapelusz i machała nim nerwowo.

- Taxi! Taxi! Czemu w tym cholernym mieście nigdy nie można złapać taksówki? - jęknęła. - Taxi! Hej!  A niech to diabli!

Nagle zauważyła stojącego przy motorze Flynna i ruszyła w jego stronę.

- Kim jesteś? - warknęła. - Czy to nowy środek transportu miejskiego?

- A kim ty jesteś? - zapytał niezbyt błyskotliwie Flynn.

8

- Daj sobie spokój z tymi kretyńskimi pytaniami - powiedziała, podskakując na jednej obutej nodze. - Zabierz mnie stąd i to szybko! On chce mnie zabić!  Miała gęste pszenicznoblond włosy i oczy bardziej błękitne niż niebo nad prerią. Jej skóra była mlecznobiała, a usta karminowe. Może nawet przesadnie karminowe.  Ślubna suknia była wyraźnie zbyt ciasna dla jej pełnych piersi.

Flynn gorączkowo szukał w myślach słowa, którym mógłby ją określić. Przyszło mu do głowy tylko jedno, Zmysłowa. Jej rzęsy były jak aksamit, z uszu zwisały ogromne kolczyki z górskich kryształów. Suknia przypominała raczej strój z filmów rysunkowych czy bajek - szeroka, błyszcząca, nadmiernie ozdobna.  - Słyszysz mnie, facet? - spytała dziewczyna. Nachyliła się i spojrzała Flynnowi prosto w oczy. - Tu chodzi o życie! Więc nie wypytuj mnie jak jakiś adwokacina, tylko mi pomóż, dobra?

Mimo blokującego je buta drzwi kościoła nagle się otworzyły i na schodach pojawiło się sześciu wściekłych, wrzeszczących do siebie ogromnych facetów w ciasnych czarnych smokingach.

- O, tam jest! - krzyknął jeden z nich, wskazując ręką dziewczynę. - Łapcie ją!

Panna młoda podciągnęła do góry swą szeroką suknię, pokazując całemu Nowemu Jorkowi długie, szczupłe nogi tancerki i czerwone koronkowe podwiązki.  Za jedną z podwiązek tkwił pistolet.

Wyciągnęła go i wycelowała prosto w nos Flynna.

- Właśnie mianowano cię moim giermkiem, kochanie.

Rusz się i wsadź mnie na swego konia!

9

Flynn tylko zacisnął zęby.

- Mowy nie ma.

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Mam pistolet!

- Widzę.

- A to znaczy, że masz robić, co mówię!

- Wątpię, panienko.

Kiedy spojrzała mu prosto w oczy, poczuł strach.  Wiedział, że to idiotyczne opierać się wariatce, która mierzy w niego z pistoletu. Nie mógł jednak jej posłuchać.  Po prostu nie mógł. Każdy glina musi się czasem postawić. Dla Flynna był to właśnie taki moment.  Na pięknej twarzy dziewczyny pojawiło się zdumienie.  - Jeśli natychmiast mi nie pomożesz, wypalę prosto w ten twój tępy łeb!

- Bardzo mi przykro, ale nic się nie da zrobić.

- Nic, mówisz? Zaraz zobaczymy!

Chwyciła go za koszulkę i przyciągnęła do siebie.

Zanim się zorientował, już go całowała.

I to jak! Jej pełne wargi przywarły do jego ust. Były gorące, wilgotne, cudowne.

Dla Flynna czas stanął w miejscu. Wszystko wokół zawirowało mu przed oczami i zniknęło. Jego całym światem była teraz tylko ta kobieta - cudownie pachnąca i słodka. Czuł, że opuszczają go siły. Nie był w stanie myśleć, nie potrafił się poruszyć.

I nie chciał. Było to coś cudownego. Zapomniał o swojej pracy, o swoim zadaniu, nie pamiętał nawet, jak się nazywa.

Seks. Ta myśl przeszyła go jak strzała. Tego tylko 10  pragnął. I to natychmiast. Z nią. Jakiś nie znany mu wewnętrzny głos modlił się, by ten pocałunek trwał wiecznie.  Niech ich usta pozostaną złączone do końca świata.  Błagał, aby ich ubrania zniknęły, a ciała połączyły się w jedno.

Równie nagle, jak zaczęła, dziewczyna przerwała pocałunek, odsunęła się i przygwoździła go swoim hipnotyzującym spojrzeniem. Zrozumiał, że nigdy nie zapomni tej twarzy. Długich rzęs, zgrabnego noska, delikatnych brwi. I tych wspaniałych, cudownych ust.  - Pomóż mi - szepnęła.

Flynn już się nie zastanawiał. Nie było na to czasu - ani potrzeby. Dostał jeden pocałunek i chciał więcej.  Dużo więcej. Zdrowy rozsądek zmarł śmiercią gwałtowną.  Nagle otoczyła ich grupa ciężko dyszących mężczyzn w smokingach. Jeden z nich chwycił kobietę za ramię.  Krzyknęła głośno.

Słynny lewy sierpowy Flynna wylądował na jego podbródku. Mężczyzna padł bezwładnie na chodnik.  Następny - wyższy i bardziej zdeterminowany - próbował posłużyć się karate. Nie zdążył. Flynn uchylił się, chwycił mężczyznę za nogę i też posłał go na troruar.  - Uff!

- Mój ty bohaterze! - krzyknęła z podziwem dziewczyna.  Flynn zapiął kask i zapalił motor. Dziewczyna uniosła suknię i wskoczyła na tylne siodełko. Odjechali z piskiem opon. Pozostał po nich tylko zapach rozgrzanej gumy.

Po kilku chwilach dziewczyna wydała dziki okrzyk  11 radości, zerwała woalkę i rzuciła ją w powietrze. Ruch uliczny zamarł, przechodnie stali jak wryci, patrząc na błyszczącego harleya i jego dziwnych pasażerów.  - Zepnij go ostrogami! - krzyknęła dziewczyna, tuląc się do jego pleców. - Zawsze pociągali mnie mężczyźni w czarnych skórach!

- Czyś ty oszalała? - spytał wstrząśnięty Flynn. Jego usta nadal płonęły.

- Od dawna nie czułam się tak dobrze, człowieku.

Szybki jest ten grat?

- Grat? To prawdziwy harley. Sam go wyremontowałem i nie pozwolę nikomu... O, rany, odłóż ten pistolet!

- Tę pukaweczkę? U nas w Teksasie takim czymś bawią się dzieci!

Była piękna majowa sobota, na niebie ani jednej chmurki, ulice świeżo sprzątnięte. Po chodnikach spacerowały tysiące ludzi i wydawało się, że wszyscy gapią się na harleya Flynna, którego kierowca miał wyraźne trudności z utrzymaniem równowagi.

Dziewczyna przytuliła się mocniej do swego wybawiciela.

- Czyżbym cię zdenerwowała, malutki?

- A jak myślisz, cholera!

I to bardzo, chciał dodać. Sam nie wiedział, co właściwie zdarzyło się tam przed kościołem. Jeden pocałunek zmienił go w bezrozumną galaretę.

- No, no, cóż za szczerość! - Oparła mu brodę na ramieniu. Jej oddech delikatnie muskał ucho Flynna.  - Coś ci powiem. Schowam tę pukawkę, jeśli obiecasz, że będziesz grzeczny.

12

- Że będę grzeczny? O co ci chodzi?

- Po prostu rób, co mówię. - Pomachała mu przed nosem pistoletem. - Obiecujesz?

Na czole Flynna pojawiły się kropelki potu.

- Dobrze, dobrze, obiecuję.

- Cieszę się. - Dziewczyna wsunęła pistolet za podwiązkę.  - A teraz zawieź mnie w jakieś bezpieczne miejsce.

- Obawiam się, że tam, gdzie jesteś ty, nigdy nie będzie bezpiecznie - odparł z przekonaniem Flynn.  Dziewczyna roześmiała się gardłowo i otoczyła go ramionami.

- To samo mówił mój ojciec! Spostrzegawczy jesteś, malutki!

Aż za bardzo, chciał powiedzieć. Na plecach czuł nacisk jej piersi, a zapach perfum, docierający mimo kasku, oszałamiał go.

Co się, do cholery, dzieje?

Gdyby nie czuł jej ciała, miałby wrażenie, że śni. Coś się wydarzyło. Coś dziwnego i w pewien sposób przerażającego.  Flynn jeszcze ani razu nie opuścił posterunku.  A teraz, z powodu tego jednego niesamowitego pocałunku, tak właśnie się stało.

Co gorsza, bierze udział w przedstawieniu!  Biała ślubna suknia dziewczyny i burza blond włosów, wysuwających się spod kasku, przyciągały wzrok zaciekawionych przechodniów.

Dziewczyna mówiła z ostrym, teksańskim akcentem i udawała odważną, ale Flynn czuł bicie jej serca i lekkie drżenie rąk. Wiedział, że nie spowodowały tego drgania silnika jego harleya.

13

- Teraz wszystko w twoich rękach, robaczku, więc ruszaj i ocal mnie! - Dziewczyna nadal trzymała fason.  - Dokąd chcesz jechać? - spytał Flynn i nadzieją, że wymieni najbliższy hotel. - Na lotnisko? Na dworzec?  - dodał, kiedy jego umysł zaczął w końcu funkcjonować.

- Coś ty, to by dopiero była zadyma!

- Zadyma?

- Nie chcę, żeby mnie rozpoznano. To musi być jakieś spokojne miejsce.

- Dlaczego? Kim ty właściwie jesteś?

- No, wiesz! - zdziwiła się. - Jestem Dixie Davis.

- Kto?

- Dixie Davis - nachyliła się ku niemu i powtórzyła z naciskiem. - Słoneczko, jeśli o mnie nie słyszałeś, to chyba jesteś jedynym facetem w całym Nowym Jorku, który nie natknął się na moje zdjęcia w gazetach!  Flynn skręcił w lewo, wjechał w jakąś stosunkowo cichą boczną uliczkę i zatrzymał się między dwiema ciężarówkami.

Wyłączył silnik, zdjął kask i odwrócił się,

by spojrzeć na swą pasażerkę.

Dziewczyna uśmiechnęła się i teatralnym gestem uniosła ramiona.

- No, jak? Poznajesz? - W jej błękitnych oczach połyskiwały wesołe iskierki.

Pełne piersi, widoczne w głębokim wycięciu sukni, zalotny uśmiech i ten szczególny błysk w oczach były aż nadto wyraźnym dowodem.

- Nie mogę uwierzyć - szepnął. - Jesteś...

- A więc jednak?

- Jesteś...

14

- Tak - odparła, demonstrując swój słynny profil.

Dixie Davis, która szturmem zdobyła Nowy Jork.  Zwana Teksańską Seksbombą. Dziwne, że nie poznałeś mnie od razu. Mój agent twierdzi, że jestem lepsza od Marilyn Monroe.

Dixie Davis rzeczywiście była najbardziej popularną obecnie seksbombą. Nawet „New York Times” to przyznał.  Teraz wszystko było jasne.

Od tygodni w nagłówkach artykułów wszystkich gazet pojawiało się jej imię. Nie można było przejść obok żadnego kiosku z gazetami, żeby nie zauważyć na okładkach czasopism jej wspaniałej figury. A teraz siedziała na jego motocyklu, równie naturalnie jak na kucyku.  Jeszcze przed miesiącem była zaledwie nieznaną tancereczką w jakimś teksańskim miasteczku. Przyjechała do Nowego Jorku, by tańczyć w pewnym musicalu, i już po kilku dniach sprytny producent zrobił z niej wielką gwiazdę. Tym producentem był Joey Torrano, jeden z najsłynniejszych gangsterów Nowego Jorku.  Czy to dziwne, że Torrano stracił dla niej głowę? Była wspanialsza niż szampan, czekolada i jedwabna pościel razem wzięte. Emanowała z niej kobiecość. Nawet najsurowsi i najbardziej złośliwi nowojorscy dziennikarze nie mogli o niej nie pisać.

Gazety piszą o seksbombach równie chętnie jak o gangsterach. Tym razem zaś miały i jedno, i drugie, więc o Dixie pisała cała prasa. Dzięki niej zupełnie przeciętne przedstawienie mogło stać się prawdziwym artystycznym i kasowym wydarzeniem.

- Dixie Davis - mruknął Flynn, ciekawy, ilu męż- 15 czyzn chciałoby się znaleźć w tej chwili na jego miejscu, czuć choćby jej zapach i patrzeć na nią z bliska.  Artykuły prasowe, mimo wysiłków dziennikarzy, nie opisywały rzetelnie jej fascynującej osobowości. Była połączeniem Marilyn Monroe i Dolly Parton, a Flynnowi usta wciąż płonęły od jej elektryzującego pocałunku.  - No, no. - Na nic więcej wybawiciel gwiazdy nie był w stanie się zdobyć.

- Tak, to ja - oświadczyła, obdarzając go swym filmowym uśmiechem. Dumnie wypięła piersi. - Chcesz mój autograf, skarbie?

- Nie, dzięki - odparł Flynn, który nareszcie zaczął nad sobą panować. - Ale chcę, żebyś w tej chwili zlazła z mego motoru!

- Co?

- I to natychmiast - dodał, zsiadając z harleya. - Nie mam zamiaru stać się pokarmem dla ryb tylko dlatego, że to właśnie mnie wybrałaś sobie na swego wybawiciela.

Złaź i znajdź sobie taksówkę,

- Co? Twój kretyński pojazd jest ważniejszy niż ludzkie życie?

- To nie jest żaden kretyński pojazd, tylko harley-davidson!  I nie mam zamiaru ryzykować dla ciebie swego życia.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Boisz się?

- A pewnie! Twoim narzeczonym jest znany gangster, Joey Torrano!

- No i?

- No i przypuszczam, że to on stoi tam jak głupi przed ołtarzem.

16

- Stoi to za dużo powiedziane - odparła z dumą. - Nieźle mu przyłożyłam.

- Przy...

Nie patrząc mu w oczy, Dixie Davis wystudiowanym gestem gwiazdy filmowej założyła nogę na nogę i nonszalancko przerzuciła sobie przez ramię tren sukni. Ze spokojem machała bosą stopą.

- Wiesz, szczerze mówiąc nie miałam wyboru. Stał mi na drodze, a ja naprawdę musiałam się stamtąd wydostać, zanim byłoby za późno.

- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale chyba zazwyczaj panna młoda najpierw mówi „tak”, a dopiero potem wybiega z kościoła?

- Uznałam, że nie mam ochoty dziś wychodzić za nikogo za mąż.

Flynn próbował nie zauważać wspaniałej, smukłej nogi i znakomicie wysklepionej bosej stopy.  - A pan młody był odmiennego zdania?

- Właśnie. A kiedy Joey jest odmiennego zdania, potrafi być bardzo nieprzyjemny.

- Tak słyszałem.

- Wolałam więc wziąć nogi za pas, króliczku.

Promiennym uśmiechem próbowała ukryć strach.

Flynn oczywiście to zauważył.

- I co teraz?

- Zabierz mnie w jakieś bezpieczne miejsce.  - Dam ci na taksówkę. - Flynn sięgnął do kieszeni dżinsów.

- Na taksówkę! To taki z ciebie chojrak?

- Nie lubię igrać z ogniem.

- Typowy nowojorczyk! - krzyknęła ze złością Di- 17 xie. - Wy i teksańczycy jesteście jak woda i ogień! Boicie się wszelkiego ryzyka i zupełnie was nie obchodzi, co czuje kobieta!

Była niesamowita. Kokieteryjna, a za chwilę zła jak osa. Płonął w niej niesamowity ogień. Była tak niepodobna do wszystkich znanych mu kobiet. Flynn podejrzewał też, że może go wpędzić w poważne kłopoty.  Poczuł jakiś dziwny skurcz w żołądku.

Czyżby to był strach?

- No, co jest? Boisz się?

- Ty też byś się bała, gdybyś miała trochę rozumu.

- Chcesz powiedzieć, że jestem głupia?

- Powiedzmy wobec tego, że jesteś impulsywna.  Dixie Davis spojrzała na zatroskaną twarz swego wybawiciela i zmieszała się. Może on jednak ma rację?  Ostatnio rzeczywiście impulsywność ciągle wpędza ją w kłopoty. A ona nie wie, jak sobie z tym poradzić.  Sama Dixie miała wątpliwości co do sensu swego życia, a co dopiero ktoś obcy. Wydarzenia ostatnich dni przemknęły jak w kalejdoskopie. Najpierw mała rólka w musicalu, potem spotkanie na próbie Joeya Torrana.  Stracił dla niej głowę i od tego momentu nie była już panią własnego losu. Stała się gwiazdą.

A na końcu wylądowała przed ołtarzem z mężczyzną, którego nawet niezbyt lubiła.

- Może i jestem impulsywna - przyznała w zadumie.  - Nie mogłam jednak go poślubić. Uznałam...  uznałam że lepiej uciec, zanim będzie jeszcze gorzej.  Byłeś może kiedyś w takiej sytuacji?

Flynn przez chwilę patrzył na nią w milczeniu. Widać było, że jej słowa przywołały jakieś wspomnienia.

18

- Owszem, kiedyś.

- A teraz sama nie wiem, co robić. Potrzebuję czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć.

- W każdym razie tu nie możemy zostać - rzekł Flynn. Zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. - Ludzie zaczynają się na nas gapić.

Dixie spojrzała w górę. W oknach drugiego piętra zobaczyła kilka twarzy. Jedna z kobiet mówiła nawet coś do słuchawki i wskazywała ją palcem, podniecona, jakby zobaczyła co najmniej księżnę Dianę.

- Mój Boże! - mruknęła. - Za chwilę zlecą się tu fotoreporterzy.

- I sfotografują także mnie - dodał Flynn, wkładając kask. - Spadajmy stąd.

Wskoczył na motor i zapalił silnik.

- Gotowa?

- Gotowa!

Objęła go mocno i ruszyli.

Nie, to nie tak, mówiła sama do siebie Dixie. Nie zamieniłaś siekierki na kijek. To tylko pozory. Nie pozwolisz, by teraz ten mężczyzna tobą rządził.

To prawda, że zachowuje się inaczej niż Joey. Jest młodszy - ma jakieś trzydzieści pięć lat - i czuje się w nim jakąś dziwną słodycz, którą skrywa za pozornie surową miną. Jest przystojny, podobny nawet do Gary Coopera. Ma tylko trochę więcej włosów. Sądząc po jego stosunku do harleya, jest pewnie mechanikiem.  Kiedy wybiegła z kościoła, tylko on zwrócił na nią uwagę. A potem załatwił George’a, który uważał się za najlepszego goryla Joeya Torrana. Drugi też musiał się poddać.

19

- Ej, zadam ci jedno pytanie. Jak ty właściwie masz na imię?

- Flynn - odparł.

- Flynn i co dalej?

- To już dwa pytania.

- Coś ty taki tajemniczy?

- Pozwól, że i ja cię o coś zapytam.

- Pytaj.

- Dlaczego mnie pocałowałaś?

ROZDZIAŁ DRUGI

- Masz rację, rzeczywiście mi głupio.

Dixie nie miała ochoty niczego wyjaśniać. Prawdę mówiąc, nawet nie bardzo wiedziała, jak. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach uwierzyłby w moc słynnego pocałunku Butterfieldów? Ten niezwykły dar zjednywania sobie ludzi przez pocałunek posiadała prababka, babka, matka, a także sama Dixie, Przez całe życie ostrzegano ją, by nie nadużywała tej umiejętności. A teraz właśnie do tego doszło.

- Naprawdę mi głupio, skarbie.

I rzeczywiście czuła się niezręcznie. Musiała go jednak najpierw lepiej poznać, zanim mogła mu zawierzyć.  Wiedziała, że teraz jeszcze jej nie zrozumie.

- Porozmawiamy o tym później, dobrze? - powiedziała.

- Zawieź mnie do hotelu Plaza.

- Do Plazy? Czyś ty zwariowała?

- To teraz naprawdę dla mnie najbezpieczniejsze miejsce, wierz mi.

- Myślałem, że chcesz uciec przed Joeyem Torranem, a nie wmaszerować prosto do jego sypialni!  - To moja sypialnia, nie jego.

- I myślisz, że jego ludzie cię tam nie dostaną?

- Tam będę bezpieczna.

21

Flynn stłumił przekleństwo, ale ruszył jednak w kierunku hotelu.

Mocno do niego przytulona Dixie obserwowała popołudniowy ruch na ulicach Manhattanu.

Przed hotelem, eleganckim i rzęsiście oświetlonym budynkiem na skraju Central Parku, stal rząd czekających na turystów dorożek. Wystrojony w liberię odźwierny otwierał drzwi limuzyn i taksówek przywożących hotelowych gości. Dyrygował chmarą boyów wnoszących i wynoszących drogie walizki.  Widząc to po raz pierwszy, Dixie czuła się jak w bajce.  Później jednak uznała, że jest to integralna część jej nowego życia.

Życia, którego miała już dość.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin