Turow Scott - Błędy odwracalne.doc

(2024 KB) Pobierz

SCOTT TURÓW

BŁĘDY ODWRACALNE

Z angielskiego przełożył Jan Pyka

 

Tytuł oryginału REYERS1BLE ERRORS

 

 

 

 

Dla Jonathana Galassiego

błąd odwracalny

popełniony przez sąd pierwszej instancji błąd prawny, który jest tak znaczący, że sąd apelacyjny przeprowadzający rewizję sprawy musi uchylić orzeczenie sądu pierwszej instancji. Sąd pierwszej instancji zostaje następnie poinstruowany, żeby albo oddalił sprawę, albo rozpatrzył jąod początku, albo w inny sposób zmienił swoje orzeczenie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

Śledztwo

1

20 kwietnia 2001

Obrońca i klient

Klient, jak większość klientów, mówił, że jest niewinny. Miał umrzeć za trzydzieści trzy dni.

Arthur Raven, jego obrońca, stanowczo postanowił, że nie będzie się tym martwić. Ostatecznie, jak przekonywał sam siebie, nie był nawet ochotnikiem. Został powołany przez sąd apelacyjny, który wyznaczył mu zadanie sprawdzenia, czy po dziesięciu latach sporów sądowych obrona nie przegapiła jeszcze jakichś mocnych argumentów, które mogłyby ocalić życie Rom-my'ego Gandolpha. Martwienie się nie należało do zawodowych obowiązków Arthura Ravena.

Mimo to się martwił.

-  Słucham? — zapytała z siedzenia dla pasażera Pamela Towns, jego młoda asystentka.

Z ust Arthura wyrwał się bolesny jęk, gdy raz jeszcze stanął oko w oko z samym sobą

-  Nic takiego — odparł. — Po prostu nie znoszę, gdy z góry jestem skazany na przegraną.

-  W takim razie nie powinniśmy przegrać. - Pamela, która ze swoją świeżą, dziewczęcą urodą nadawała się na prezenterkę wiadomości telewizyjnych, błysnęła szerokim jak kontynent uśmiechem.

Byli już daleko od miasta. Jechali nowym niemieckim seda-nem Arthura ze stałą, ustawioną na ograniczniku prędkością osiemdziesięciu mil na godzinę. W tej części kraju droga była tak płaska i prosta, że Raven nie musiał nawet dotykać kierownicy. Za oknami przesuwały się powstałe na prerii pola uprawne, ścierniska po kukurydzy i gliniasta gleba, ciche

11

i wieczne w bladym świetle poranka. Wyjechali z Center City o siódmej rano, żeby nie utknąć w korku. Arthur miał nadzieję, że w więzieniu stanowym w Rudyard odbędzie krótkie wstępne spotkanie z nowym klientem, Rommym Gandolphem, i o drugiej będzie już z powrotem za swoim biurkiem — lub o trzeciej, jeśli zdecyduje się zaryzykować i zaprosić Pamelę na lunch. Przez cały czas był głęboko świadomy bliskiej obecności tej młodej kobiety, płowych włosów opadających delikatnie na jej ramiona, i dłoni, która zsuwała się co kilka mil na udo, żeby ściągnąć podwijającą się kraciastą spódnicę.

Chociaż Arthur piekielnie chciałby sprawić jej przyjemność, nie miał zbyt wielkich nadziei w związku ze sprawą.

—  Zgodnie z prawem - powiedział - na tym etapie równoznaczny z błędem odwracalnym mógłby być jedynie nowy, silny dowód świadczący o niewinności. A my go nie znajdziemy.

—  Skąd wiesz? — zapytała Pamela.

—  Skąd wiem? Ponieważ facet przyznał się do winy każdemu oprócz „Daily Planet". — Przed dziesięciu laty Gandolph powiedział to policji, następnie oświadczył to, na piśmie, prokurator Muriel Wynn, a na koniec powtórzył przed kamerą. Za każdym razem potwierdzał, że to on zastrzelił tych dwóch mężczyzn oraz kobietę i zostawił ich zwłoki w restauracyjnej chłodni. Sprawę tę prasa z typową dla siebie powściągliwością wciąż nazywała „masakrą z czwartego lipca".

—  Cóż, w rozmowie telefonicznej utrzymywał, że jest niewinny — odparła Pamela. — To możliwe, czyż nie?

Arthur, który jeszcze przed siedmiu laty, nim przeszedł do kancelarii 0'Grady'ego, Steinberga, Marconiego i Horgana, pracował jako zastępca prokuratora, był pewien, że to absolutnie niemożliwe. Ale Pamela miała dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć lat i właśnie zaczęła praktykę. Uratowanie niewinnego klienta było przygodą z rodzaju tych, które wyobrażała sobie na studiach prawniczych, marząc, że niczym Joanna d'Arc jedzie ku promiennej Sprawiedliwości. Zamiast tego wybrała wielką kancelarię adwokacką i sto dwadzieścia tysięcy dolarów rocznie. Dlaczego jednak nie mieć wszystkiego? Cóż, nie można winić ludzi za ich fantazje. Bóg wiedział, że Arthur Raven dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

—  Posłuchaj, co znalazłam o Rommym w aktach nadzoru kuratorskiego — powiedziała Pamela. - Piątego lipca został skazany za naruszenie warunków zwolnienia warunkowego. Mor-

12

derstwa popełniono wczesnym rankiem czwartego lipca. A więc to, że został skazany, powinno oznaczać, że siedział wtedy w a-reszcie, zgadza się?

—  To znaczy, że był w areszcie w którymś momencie. Niekoniecznie czwartego lipca. Jego akta policyjne nie wskazują na to, że był w nim czwartego lipca, prawda?

—  Prawda. Ale jest to coś, co warto zbadać, czyż nie?

To coś warto było zbadać przed dziesięciu laty, kiedy akta, na podstawie których można by udowodnić, że to nonsens, jeszcze istniały. Jednak bardzo prawdopodobne, że nawet tak wątła przesłanka wystarczy, aby sąd apelacyjny ogłosił krótką zwłokę w egzekucji Gandolpha, podczas której Arthur i Pamela będą musieli wytrwale — i bezowocnie — szarpać się, próbując zbadać tę iluzoryczną teorię.

Rozgoryczony perspektywą kolejnych straconych dni, Arthur uniósł nieznacznie drążek kontroli prędkości i reakcja wielkiego samochodu sprawiła mu pewną satysfakcję. Kupił go kilka miesięcy temu, gdy został pełnym partnerem w swojej kancelarii adwokackiej, i uważał za swego rodzaju trofeum. Był to jeden z niewielu luksusów, na które sobie kiedykolwiek pozwolił, ale kiedy tylko przekręcił kluczyk, poczuł, że okazuje tym brak poszanowania pamięci niedawno zmarłego ojca, kochanego człowieka, ale jednego z tych, do których dziwactw należała niezrozumiała oszczędność.

—  I posłuchaj tego — mówiła dalej Pamela. Wyjęła z grubej teczki akta policyjne Gandolpha i odczytała Arthurowi część zapisów. Gandolph był złodziejem i paserem. Miał na koncie pół tuzina wyroków: za włamanie, kradzież, kilka razy za posiadanie skradzionych przedmiotów. — Ale nic związanego z bronią— powiedziała Pamela.— Żadnej przemocy. Żadnych ofiar płci żeńskiej. Jak nagle stał się gwałcicielem i mordercą?

—  Praktyka, praktyka, praktyka — odparł Arthur. Kątem oka dostrzegł, że pełne usta Pameli na krótko się

wykrzywiły. Knocił sprawę. Jak zwykle. Arthur nie wiedział dokładnie, jaki błąd popełniał w postępowaniu z kobietami, że w wieku trzydziestu ośmiu lat był samotny. Zdawał sobie sprawę, że jedną z przyczyn jest jego wygląd. Od czasów szkoły średniej garbił się i miał bladą cerę jak mężczyzna w średnim wieku. Na studiach ożenił się z Marjyą imigrantką z Rumunii. Był to krótki i bolesny dla niego związek, toteż przez jakiś czas nie miał ani ochoty, ani czasu, żeby zacząć jeszcze raz. Całko-

13

wicie poświęcił się prawu — tyle pasji włożonej w każdą sprawę, tyle wieczorów i weekendów, kiedy był wręcz zadowolony z tego, że jest samotny i może się skoncentrować na pracy... Poza tym przez lata absorbowało go pogarszające się zdrowie ojca i przyszłość jego siostry, Susan. Jednak teraz, wypatrując najmniejszej oznaki, że Pamela mogłaby się nim zainteresować, czuł się upokorzony swoją głupotą. Nadzieje, które wiązał z tą dziewczyną, były równie iluzoryczne jak jej dotyczące Gan-dolpha. Poczuł, że musi utemperować jedne i drugie.

Posłuchaj — powiedział- nasz klient, Gandolph... Rom-my?... Rommy nie tylko przyznał się szybko i wielokrotnie, ale do tego, kiedy stanął przed sądem, jego linią obrony była niepoczytalność. To z kolei wymagało, by jego obrońca przyznał, że Rommy popełnił tę zbrodnię. Potem mamy dziesięć lat apelacji, petycji, a w końcu postępowanie habeas corpus*, z dwoma różnymi zespołami obrońców, z których żaden nawet nie napomknął, że to nie Rommy'ego powinno się sądzić. Nie wspominając o samym Rommym, który przypomniał sobie, że tego nie zrobił, dopiero gdy od igły z trucizną dzieliło go czterdzieści pięć dni. Naprawdę, Pamelo, czy myślisz, że on powiedział swoim poprzednim adwokatom, że jest niewinny? Każdy recydywista zna tę grę - nowi obrońcy, nowa historia.

Arthur uśmiechnął się, usiłując wyglądać na kogoś, kto ma wielkie doświadczenie życiowe, choć w rzeczywistości nigdy nie zetknął się z krętactwami oskarżonych o przestępstwa kryminalne. Rzadko występował w roli obrońcy, zwykle wtedy, kiedy na jedną z wielkich spółek będących klientami kancelarii, lub na jej szefów, padało podejrzenie o jakieś finansowe nadużycia. Prawo cywilne, którym zajmował się przez większość czasu, było bardziej uporządkowanym, szczęśliwszym prawem, dotyczącym drobnych sporów natury ekonomicznej. Wydawało mu się teraz, że przez lata spędzone w prokuraturze każdego dnia musiał oczyszczać zalaną piwnicę, w której bakterie coli i zgnilizna z kanalizacji przeżarły prawie wszystko. Ktoś powiedział, że władza deprawuje wszystkich, którzy się o nią ocierają. Ale to samo powiedzenie można zastosować do zła. Jedna jedyna odrażająca zbrodnia psychopaty, wykraczająca poza granice tego, co inni mogą sobie wyobrazić — ojciec, który wy-

* Postępowanie sądowe w wyniku skargi habeas corpus, czyli na bezprawne aresztowanie (przyp. tłum.).

14

rzuca niemowlę z okna na dziesiątym piętrze, były uczeń, który siłą wlewa ług w gardło swojego nauczyciela, lub ktoś taki jak nowy klient Arthura, który nie dość, że zabija, to jeszcze odbywa stosunek analny ze zwłokami jednej z ofiar — może splugawić wszystkich, którzy się o nią otarli. Gliniarzy. Prokuratorów. Obrońców. Sędziów. Wobec takich okropności nikt nie reagował z wymaganą przez prawo bezstronnością. Wynikała z tego jedna lekcja: wszystko się rozpada. Arthur nie miał najmniejszej ochoty wracać do tego świata, któremu wciąż zagrażał chaos.

Po piętnastu minutach dotarli na miejsce. Rudyard było małym miasteczkiem jakich wiele na Środkowym Zachodzie, z kilkoma ciemnymi pokrytymi sadzą budynkami w centrum i paroma blaszanymi hangarami o dachach z falistego plastiku, w których mieściły się różne firmy świadczące usługi dla rolnictwa. Na peryferiach wyrastało coś na kształt miniprzed-mieść z centrami handlowymi i osiedlami domów, wynik ekonomicznej stabilności gwarantowanej przez kluczowy dla tej miejscowości, choć raczej nietypowy zakład pracy — więzienie.

Skręcili w ulicę biegnącą wśród klonów oraz małych domków tworzących scenerię godną planu filmowego i za następną przecznicą niczym wyskakujący z szafy potwór wyłonił się nagle kompleks więzienny, półmilowy ciąg przypadkowo połączonych budynków z żółtej cegły, łatwo rozpoznawalnych z uwagi na okna — wąskie i nieliczne. Gmachy te otaczały z kolei starą kamienną budowlę tak masywną, jakby wzięto ją z wczesnego średniowiecza. Na obrzeżu całości, oprócz dziesięciostopowego muru, ciągnęła się wysypana żwirem fosa najeżona stalowymi szpikulcami, a za nią wysokie na pięć stóp ogrodzenie zakończone błyszczącymi w słońcu spiralami drutu kolczastego.

Zgłosili się w wartowni, gdzie wskazano im podniszczoną ławkę, na której dość długo czekali, aż sprowadzą Rommy'ego na dół. Podczas tego oczekiwania Arthur jeszcze raz przeczytał jego list, który przez różnych pośredników dotarł do sądu apelacyjnego. Był to prawdziwy galimatias pełen wielokolorowych podkreśleń i innych uwypukleń zbyt nieregularnych, żeby tę bazgraninę można było nazwać choćby dziecięcym pismem. Wystarczyło tylko spojrzeć na ten list, by stwierdzić, że Rommy Gandolph jest zarówno zdesperowany, jak i szalony.

15

Drogi Sędzio

Czekam na wykonanie WYROKU ŚMIERCI za ZBROd-NIĘ, której nigdy nie PoPeiniłem. Mówią Mi, że miałem już wszystkie ApelaCje i wszystkie wypadły przeciwko mnie, CHOCIAŻ jestem NIEWINNY, adwokaci, którzy złożyli mają skargę w sądzie STanowym, mówią, że NIE mogą mnie teraz reprezentować, bo to jest sprzeczne z prAWEM Federalnym, co mam robić? moja egzekucja ma się odbyć 23 maja!!!! nie mogę uzyskać odroczenia ani niczego, chyba że w mojej sprawie będzie się toczyło habeus, a ja nie mam Prawnika, nie mam. Co mam robić? Czy Nikt tam nie może mi Pomóc? Zostanę zabity, a nigdy nikogo nie skrzywdziłem, ani w tej sprawie, ani we wszystkich innych razach, które sobie TeraZprzypominam. POMÓŻCIE MI. JA NIKOGO NIE ZABIŁEM, nigdy!!!!!!

Sąd apelacyjny uznał list Rommy'ego Gandolpha za kolejny wniosek o uwolnienie od zarzutu na podstawie ustawy habeas corpus prawa federalnego i wyznaczył mu adwokata — Arthura. Sędziowie często wymachiwali na chybił trafił swymi czarodziejskimi różdżkami, by zamienić jakąś niechętną ropuchę — całkowicie zajętego prawnika — w działającegopro p«&/ico bono księcia, przydzielając mu nowego, nie płacącego klienta z bardzo trudną sprawą, którego zgodnie z przepisami musiał przyjąć. Niektórzy mogli potraktować to mianowanie jako wyraz uznania — sąd proszący szanowanego byłego prokuratora stanowego o dokonanie prawnego odpowiednika ostatniego namaszczenia. Jednakże był to uciążliwy dodatek do już przeciążonego pracą prawniczego życia.

W końcu wywołano nazwisko Rommy'ego. Prowadzeni przez strażnika Pamela i Arthur opuścili poczekalnię. Uruchomiono pierwszy z wielu elektronicznych rygli, po czym ze szczękiem sprawiającym wrażenie, że dokonuje się coś nieodwracalnego, zamknęły się za nimi żelazne drzwi z szybą ze szkła kuloodpornego. Od czasu, gdy Arthur zjawił się ostatnio w więzieniu, upłynęło wiele lat, ale Rudyard było na swój sposób ponadczasowe, niezmienne. Nie chodziło tu o procedury. Te, jak pamiętał, zdawały się zmieniać co kilka dni. Władze — legislatura stanowa, gubernator, administracja więzienna — stale próbowały poprawić dyscyplinę, przerwać napływ kontrabandy, kontrolo-

16

wać gangi, oduczyć więźniów, weteranów oszustwa, oszukiwać. Zawsze był jakiś nowy formularz do wypełnienia, nowe miejsce do przechowywania pieniędzy, kluczy, telefonów komórkowych — wszystkich rzeczy zakazanych. Zawsze jakaś kolejna brama do przejścia, nowa procedura przeszukiwania.

Ale nastrój, atmosfera, ludzie — to wszystko było stare jak świat. Farba na ścianach była świeża, podłogi błyszczały, ale to nie miało znaczenia. Mogli tu malować i szorować do upojenia. Z powodu tak wielu ludzi stłoczonych na tak małej powierzchni i otwartych ubikacji w każdej celi powietrze było skażone wonią odchodów i jakimiś mocniejszymi wyziewami, które już po pierwszym wdechu, jak przed laty, przyprawiły Arthura o lekkie mdłości.

Niskim ceglanym korytarzem dotarli do zielonych metalowych drzwi z lapidarnym napisem „Skazani". Przeszli przez nie i zostali skierowani do pokoju obrońców, który właściwie nie był jednym pokojem, lecz dwoma: pomieszczeniem nie szerszym niż na pięć stóp, przedzielonym ścianą, która w połowie wysokości miała coś w rodzaju okienka z banku dla zmotoryzowanych — szybę z metalową rynienką u dołu, dzięki której adwokat i więzień mogli wymieniać dokumenty. Chociaż było to złamaniem wszystkich zasad poufności w stosunkach między obrońcąi jego klientem, władze więzienne zapewniły sobie prawo do umieszczania strażnika w rogu pokoju po stronie więźnia.

Za oknem był Rommy Gandolph, brązowoskóre widmo człowieka ze zmierzwionymi włosami. Tonął w fałdach luźnego żółtego kombinezonu, jednego z tych, które nosili wyłącznie skazani na śmierć. Był w kajdankach, toteż oburącz musiał sięgnąć po słuchawkę, która miała mu umożliwić rozmowę z nowymi obrońcami. Arthur podniósł jedyną słuchawkę po swojej stronie szyby i trzymał ją między sobą oraz Pamelą, kiedy oboje się przedstawiali.

Jesteście pierwszymi prawdziwymi adwokatami, jakich miałem — powiedział Rommy. — Poprzedni byli z urzędu. Myślę, że teraz, kiedy mam prawdziwych obrońców, może mam szansę. — Rommy zbliżył się do szyby, żeby wyjaśnić swoje kłopotliwe położenie. - Jestem następnym Żółtkiem w kolejce na drugą stronę, wiecie? Wszyscy mi się już przyglądają. Jakby było we mnie coś innego, bo niedługo będę trupem.

Pamela pochyliła się natychmiast ku rynience na dokumen-

17

ty i zaczęła dodawać mu odwagi. Obiecała, że jeszcze tego samego dnia załatwią odroczenie egzekucji.

—  Taa... — odparł Rommy — bo jestem niewinny, ludzie. Nikogo nie zabiłem. Chcę testu DMA, dopilnujcie, żeby mi go zrobili.

Badanie DNA, zawsze pierwsze przychodzące na myśl w tych czasach i takich okolicznościach, nie dawało żadnej nadziei Rommy'emu, ponieważ oskarżenie nigdy nie twierdziło, że zostawił na miejscu zbrodni jakiekolwiek identyfikowalne ślady genetyczne. Nie znaleziono tam ani kropli jego krwi czy nasienia, ani jednego włosa bądź strzępka skóry.

Niespodziewanie Gandolph wycelował w Pamelę palec.

—  Jesteś tak śliczna, jak sobie wyobrażałem, kiedy rozmawialiśmy przez telefon — powiedział do niej. — Myślę, że powinniśmy się pobrać.

Uśmiech Pameli nagle zgasł, gdy uświadomiła sobie, że Rommy jest śmiertelnie poważny.

—  Mężczyzna powinien się ożenić, zanim umrze, prawda? — zapytał Rommy. — Czy to nie dobry pomysł?

Wspaniale, pomyślał Arthur. Konkurencja.

—  Ochajtniemy się — mówił dalej Rommy. — Mogę dostać celę małżeńską.

Sądząc po sztywnej pozie Pameli, nie pasowało to do jej wyobrażeń o Joannie d'Arc palestry. Arthur, który nie miał pojęcia, jak rozpocząć to widzenie, wyjął szybko wyrok oraz nakaz osadzenia w więzieniu wydane przez sędzię Gillian Sulli-van, która w roku 1992 skazała Rommy'ego na śmierć, i zaczął go czytać na głos.

—  Augu-jak? Kto teraz? - zapytał Rommy Gandolph.

—  Augustus Leonidis - odparł Arthur.

—  Czy ja go znam? — zapytał Rommy. Powieki jego zamkniętych oczu drgały, gdy usiłował dogrzebać się w pamięci do tego nazwiska.

—  On jest jednym z tych trojga — wyjaśnił spokojnie Arthur.

—  Jakich trojga?

—  Trojga osób, które według oskarżenia zabiłeś. — I do których zabicia się przyznałeś, pomyślałArthur. Chwilowo nie było jednak potrzeby robienia z tego wielkiej sprawy.

—  Hmm - mruknął Rommy. - Nie wydaje mi się, żebym go znał. — Pokręcił głową jakby przegapił sposobność wizyty towarzyskiej.

Gandolph zbliżał się do czterdziestki. Miał ciemne oczy o żół-

18

tawym odcieniu i, wszystko na to wskazywało, krew obu Ameryk w żyłach. Według współczesnych pojęć był czarny, ale miał w sobie także coś z białego, Indianina i Latynosa. Jego włosy były poskręcane i nie przystrzyżone, brakowało mu kilku zębów, ale nie był brzydki. Można było jedynie odnieść wrażenie, że szaleństwo zjadło go od środka. Patrząc, jak oczy Rommy'ego biegają gorączkowo we wszystkich kierunkach niczym owady nocą w pobliżu światła, Arthur nie dziwił się specjalnie, dlaczego jego poprzedni adwokaci opierali linię obrony na problemach natury psychicznej. Rommy Gandolph bez wątpienia był szalony w potocznym znaczeniu tego słowa. Jednakże nie był szalony wystarczająco. Socjopata. Człowiek z zaburzeniami osobowości, może nawet typ schizoidalny. Ale jeszcze nie całkowicie zagubiony w dziczy, nie pozbawiony zupełnie moralnej busoli pozwalającej odróżnić zło od dobra, a więc nie spełniający warunku wymaganego przez prawo do obrony opartej na założeniu niepoczytalności.

—  Nie jestem taki, co to kogoś zabija — dodał po namyśle Rommy.

—  Cóż, zostałeś skazany za zabójstwo trojga ludzi: Augus-tusa Leonidisa, Paula Judsona i Luisy Remardi. Mówią że zastrzeliłeś ich i zostawiłeś w chłodni. — Oskarżenie twierdziło także, że seksualnie zbezcześcił zwłoki Luisy, chociaż Rommy, najpewniej ze wstydu, nie przyznał się do tego. Jednakże sędzia Sullivan, która prowadziła rozprawę sama, bez ławy przysięgłych, uznała go winnym również tego zarzutu.

—  Nic o tym nie wiem - powiedział Rommy i popatrzył w bok, jakby ta uwaga miała zamknąć temat. Arthur, którego siostra Susan była jeszcze bardziej szalona od Rommy'ego, po-stukał w szybę, by z powrotem ściągnąć jego spojrzenie na siebie. Chcąc przeprowadzić do końca jakąkolwiek rozmowę z ludźmi takimi jak Rommy czy Susan, czasem trzeba było pochwycić ich wzrok.

—  Czyj to charakter pisma? — zapytał łagodnie Arthur i wsunął pod szybę napisane przez Rommy'ego przyznanie się do winy. Strażnik zerwał się z krzesła i zażądał, aby pokazali mu każdą stronę, bo chce się upewnić, że niczego tam nie ukryto.

Rommy przez jakiś czas studiował dokument.

—  Co myślicie o akcjach? — zapytał w końcu. — Mieliście kiedyś akcje? Jak to jest?

19

Po dłuższej chwili Pamela zaczęła mu wyjaśniać, jak funkcjonują giełdy.

—  Nie, miałem na myśli, jak to jest, kiedy się ma akcje. Co to za uczucie i tak dalej. Jeśli kiedykolwiek się stąd wydostanę, kupię trochę akcji. Potem będę to wszystko oglądał w telewizji. Wzrost o ćwierć procenta. Indeks Down Jones. Będę wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.

Pamela mówiła dalej, próbując wyjaśnić w ogólnym zarysie zasady własności spółek akcyjnych, a Kommy sumiennie kiwał głową po każdym zdaniu, ale już wkrótce wyraźnie się pogubił. Arthur ponownie wskazał na kartki, które jego klient trzymał w ręce.

—  Oskarżenie mówi, że to napisałeś.

Rommy spuścił na chwilę swoje atramentowe oczy.

—  Tak wtedy myślałem - odparł. - Patrząc na to wszystko, jakoś tak powiedziałem, że to ja.

—  Cóż, z tego dokumentu wynika, że to ty zabiłeś tych troje ludzi.

Rommy wrócił wzrokiem do pierwszej kartki.

—  To tutaj — powiedział — nie ma dla mnie żadnego sensu.

—  To nieprawda?

—  Człowieku, to było dawno temu. Kiedy to się stało? —Arthur mu powiedział, a Rommy wyprostował się na krześle. — Jestem tu tak długo?

—  Czy napisałeś dla policji to przyznanie się do winy? - zapytał Arthur.

—  Wiedziałem, że coś napisałem tam na tym komisariacie. Nikt mi nie powiedział, że to było dla sądu. — W aktach znajdowało się oczywiście podpisane przez Rommy'ego ostrzeżenie, że każde jego oświadczenie może być użyte przeciwko niemu w ten właśnie sposób. — I nie słyszałem też nic o tym, że mogę dostać igłę - dodał. - Tego jestem cholernie pewny. Był tam glina, który mówił mi wiele różnych rzeczy, a ja to zapisywałem. Ale nie pamiętam, żebym pisał coś takiego jak to tutaj. Nikogo nie zabiłem.

—  A dlaczego zapisywałeś to, co mówił ten glina? - zapytał Arthur.

—  Bo się... tak jakby zabrudziłem. —Jednym z bardziej kontrowersyjnych dowodów w sprawie było to, że Rommy dosłownie narobił w spodnie, kiedy prowadzący dochodzenie detektyw, Larry Starczek, zaczął go przesłuchiwać. Podczas procesu

20

oskarżeniu zezwolono na przedstawienie zabrudzonych spodni Rommy'ego jako dowodu świadomości winy. To z kolei stało się jedną z podstawowych kwestii podnoszonych w jego licznych apelacjach, problemem, do którego żaden z sądów nie zdołał się odnieść z powagą, bez prześmiewczych podtekstów.

Arthur zapytał jeszcze, czy Larry, ten detektyw, pobił Rom-my'ego, odmówił mu picia lub jedzenia albo uniemożliwił kontakt z obrońcą. Rommy, chociaż rzadko odpowiadał wprost, raczej niczego takiego nie twierdził — utrzymywał tylko, że napisał szczegółowe przyznanie się do winy, które było całkowicie nieprawdziwe.

—  Czy pamiętasz, gdzie byłeś trzeciego lipca 1991 roku? — zapytała Pamela. Rommy otworzył szeroko oczy, całkowicie zdezorientowany, więc wytłumaczyła, że zastanawiają się, czy nie siedział wtedy w więzieniu.

—  Nie miałem żadnego poważnego wyroku przed tym tu — odparł Rommy. Najwyraźniej sądził, że to pytanie dotyczy jego skłonności przestępczych.

—  Nie o to nam chodzi — powiedział Arthur. — Czy mogłeś być za kratkami, kiedy dokonano tych morderstw?

—  Ktoś tak mówi? — Rommy pochylił się konfidencjonalnie ku szybie, czekając na podpowiedz. Kiedy dotarło do niego, co to może oznaczać, zdołał się roześmiać. — To by było niezłe. — Wszystko to stanowiło dla niego nowość, chociaż potwierdził, że w owych czasach regularnie nachodziła go policja, czym nieco podparł hipotezę Pameli.

Rommy naprawdę nie miał nic do zaoferowania w swojej sprawie, a jednak w czasie całej rozmowy zaprzeczał każdemu z punktów aktu oskarżenia. Funkcjonariusze, którzy go aresztowali, zeznali, że znaleźli w jego kieszeni naszyjnik należący do jednej z ofiar, Luisy Remadi. To także, powiedział, było kłamstwem.

—  Oni, policja, mieli już tę rzecz. Nie ma mowy, żebym to miał przy sobie, kiedy mnie zamknęli.

W końcu Arthur przekazał słuchawkę Pameli, która zaczęła zadawać dalsze pytania. Rommy przedstawił własną, ekscentryczną wersję smutnej historii ujawnionej przez jego akta. Był nieślubnym dzieckiem; jego matka, czternastolatka, piła w czasie ciąży. Nie mogła zarobić na utrzymanie chłopca, wysłała go więc do jego mieszkających w DuSable dziadków ze strony ojca, fundamentalistów religijnych, którzy w jakiś spo-

21

sób doszli do przekonania, że kara jest ważną częścią wiary. Rommy nie był właściwie buntowniczy, ale dziwny. Uznano go za opóźnionego w rozwoju, w szkole nie nadążał za innymi. I zaczął się źle zachowywać. Kradł od małego. Narkotyzował się. Wpadł w towarzystwo podobnych sobie. Rudyard było pełne Rommych, białych, czarnych i brązowych.

Siedzieli tak ponad godzinę. Arthur wstał, obiecując, że wraz z Pamelą zrobią co w ich mocy.

—  Kiedy tu wrócicie, przywieź ze sobą suknię ślubną, dobrze? — powiedział Rommy do Pameli. — Mamy tu księdza, zrobi to jak należy.

Kiedy Rommy także wstał, strażnik ponownie zerwał się na nogi i chwycił koniec łańcucha, który opinał więźnia w pasie i biegł do jego kajdanek na rękach i kajdan na nogach. Nawet przez szybę słyszeli gaworzenie Rommy'ego. To sąprawdziwi adwokaci. Dziewczyna wyjdzie za niego za mąż. Wyciągną go stąd, bo jest niewinny. Strażnik, który sprawiał takie wrażenie, jakby go lubił, uśmiechnął się pobłażliwie, po czym skinął przyzwalająco głową, kiedy Rommy poprosił o zgodę na odwrócenie się. Gan-dolph przycisnął białe, skute dłonie do szyby, i na tyle głośno, że było go słychać przez ściankę dzielącą pokój, powiedział:

—  Jestem wdzięczny za to, że tu przyjechaliście, i za wszystko, co dla mnie robicie, naprawdę wdzięczny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin