Scott Walter - ROZBÓJNIK MORSKI - Tom 1-4.doc

(2189 KB) Pobierz

 

Scott Walter

ROZBÓYNIK MORSKI

 

 

Tom I

 

PRZEDMOWA.

 

Celem powieści następuiącey iest wyjaśnienie czytelnikowi ważnych wypadków, iakie zaszły na wyspach orkadzkich; niedokładne podania i powieści oderwane, zachowały tylko następuiące o nich szczegóły.

— W Styczniu , okręt la Revanche o  wielkich armatach i  mnieyszego kalibru, pod dowództwem Johna Gow, czyli Goff, czy też Smith, przybił do wysp Orkadzkich. Po rabunkach i swawoli iakich się dopuszczała załoga, poznano zaraz, że to był rozbóynik morski. Mieszkańcy tych wysp oddalonych, nie maiąc ani broni, ani sposobności opnerania się ulegli na i czas przed ciemiężcami; a wódz tych łotrów tak był śmiuły, że nietylko wysiadł z okrętu, ale nadto dawał uczty we wsi

Stromness. Potrafił nawet uiąć serce pewney młodey i dość bogatey dziewczyny, nim poznano czem był prawdziwie.

— Pewien młodzieniec, imieniem Jakób Fea z Klestronu, umyślił schwytać tego złoczyńcę, i to mu sie udało za pomocą zręczności i odwagi. Posłużyło mu do tego rozbicie się okrętu. Gowa przy wybrzeżu Kaltsundu na wyspie Eda, w bliskości ówczesnego mieszkania P. Fea. Młodzieniec ten, z niebezpieczeństwem życia poymał zbóyców morskich, odważonych na wszystko i dobrze uzbroionych. Dopomógł urn skutecznie w tem przedsięwzięciu P Jakób Laing, dziad nieboszczyka Malkolma Laing koniuszego, który ze światłem i bezstronnością napisał historyą Szkocyi w XVII. wieku. Gow i inni iego wspólnicy, wyrokiem naywyższego sądu morskiego, odnieili kare, na którą ich zbrodnie od dawna zasłużyły.

Gow okazał bezprzykładną śmiałość, kiedy go stawiono przed sądem; a z powieści naszego świadka widać, że się z nim obchodzono z nadzwyczayną srogością, aby go przymusić do wyznania. "Kiedy John Gow, mówi historyk, przyprowadzony do kratek, nie chciał odpowiadać, sędzia rozkazał dwom ludziom ściskać iego wielkie palce sznurkiem od bicza, dopóki się nie zerwał! potem złożyć ten bicz; we dwoie, znowu mu palce ściskać, aż dopóki i ten podwóyny sznurek także się nie zerwał; na koniec we troie, i to wszystkich sit dobywaiąc. Gow wytrzymał cała te męczarnię. Nazaiutrz rano, dnia  Maia  r. na widok przygotowań do iego śmierci czynionych, opuściła go odwaga; wyznał, że nie czyniłby takiego oporu, gdyby byt pewnym że nie będzie powieszony z łańcuchami. Osądzono go, skazano i stracono razem ze wspólnikami. "

Mówią, że młoda osoba którey serce

             

               

 

 

  

 

             

 

 

zaiąć potrafił, udała się do Londynu dla widzenia go przed śmiercią, i że za późno przybywszy, prosiła, aby iey

pozwolono widzieć iego ciało; wzięła go za rękę, i tak odebrała dane mu

wprzódy słowo.

Gdyby nie dopełniła tego obrzędu, nie mogłaby podług zabobonnych wyobrażeń swego kraiu, uniknąć odwiedzin ducha swego dawnego kochanka, w przypadku ieśliby jakiemu żyiącemu poprzysięgła wiarę, którą umarłemu pierwey przyrzekła. Ta część legendy możę służyć za wyiaśnienie piękney powiastki, bedącey przedmiotem ballady, co się tak zaczyna:

 

"Do drzwi Małgorzaty,

Duch co noc przychodzi... "

 

Podanie, mówi ieszcze oprócz tego, że P. Fea, człowiek pełen odwagi, za którego usiłowaniem Gow powściągnięty został w zawodzie zbrodni, nie tylko żadney od rządu nie otrzymał

             

               

 

 

  

 

             

 

 

nagrody, ale nadto nie znalazł nigdzie obrony przeciw mnóstwu spraw niesłusznych, iakie z nim toczyli adwokaci z Newgate, w imieniu Gowa i kilku ludzi z iego osady okrętowey. Te prześladowania i wypływaiące z nich koszta, zniszczyły go zupełnie, i uczyniły go pamiętnym przykładem dla tych, cochcieli na potem osobista powagą powściągać rozbóyników morskich.

Należy przypuścić, na chwalę panowania Jerzego I. ze ta ostatnia okoliczność, i inne z powyższey historyi szczegóły są niedokładne, gdyż się nie zgadzaią z następuiącą prawdziwą powieścią, ułożoną z wiarogodnych materyałów, która tylko znał sam

 

Autor Wawerleia.. D.  Listop.  r.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ROZBOYNIK MORSKI.

 

 

ROZDZIAŁ I.

 

"Burza ustała chmury nie huczą po niebie,

I bałwany na morzach iuż nie wyią smutnie;

Lecz iakiż to głos woła: Tulo! czyż dla ciebie,

W twoim dzikim klimacie spaliłem mą lutnię?"

Macniel.

 

Ta wyspa długa, wązka i niekształtna, zwana MainLand, to iest lądem wysp Schetlandzkich: gdyż iest bez porównania naywiększą ze wszystkich składaiących ten archipelag, iak wiadomo żeglarzom nawykłym do pływania po burzliwych morzach, które otaczaią Thulę starożytnych; iest zakończona przylądkiem niezmierney wysokości, zwanym Sumbugh; który swem czołem i

             

               

 

 

  

 

             

 

 

nagiemi boki opiera się rozhukanym wód bałwanom, i tworzy kończatość wyspy ze strony południowowschodniey. Ten wyniosły przylądek ciągle wytrzymuje prąd wściekłego morza, które z pomiędzy wysp Orkadzkich i Schetlandzkich uderza ze straszliwa siła. ustepuiącą tylko prądowi morza Pentlandzkiego, bierze imie wspomnionego przylądku, i zowie się Roost Sumburgh, gdyż wyraz Roost na tych wyspach oznacza podobny strumień.

Od strony ziemi przylądek ten iest okryty niską trawą, i stromo spada na małe miedzy morze z obu stron ściśnięte przez ocean, który stopniowo coraz daley postepuiąc, zdaie się dążyć ku połączeniu obu swoich zalewów, i uczynić wyspę z tego przylądka; wtedy stanie się skalą samotną, oddzieloną zupełnie od MainLand, którego dziś iest zakończeniem.

Uważano iednak w dawnych wiekach

             

               

 

 

  

 

             

 

 

ten wypadek iako niepodobny do prawdy, albo też bardzo daleki; gdyż niegdyś pewien Xiąże Norwegski, czyli podług innych podań, i iak wyraz Jarlshof (*) zdaie się oznaczać, pewien starożytny Hrabia na Orkadach, wybrał ten kraniec ziemi do wystawienia na niey zamku. Zamek ten oddawna stoi pustkami, i zaledwie rozpoznać można iego ślady, gdyż ruchome. piaski miotane burzliwemi uraganami, w tym klimacie, siedlisku nawałnic, zakryły i prawie pogrzebały ostatki gmachu; lecz przy końcu XVII. wieku, cześć zamku hrabiego istniała ieszcze i była zamieszkaną. Był to gmach prostey architektury, zbudowany z nieokrzesanych głazów; widok iego niczem nie zdołał zaspokoić oka, ani podnieść wyobraźni. Wielki dom starożytney budowy nakryty stromym dachem z tafli szarego

 

(*) Jarslhof, nadzieia Hrabiego.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

kamienia, mógłby czytelnikom dzisieyszego wieku, naydokładnieysze dać o nim wyobrażenie. Kilka małych okienek tu i owdzie wykuto w ścianach, wbrew wszelkim prawom porządku; do głównego gmachu dotykały niegdyś inne małe domki, służące zamieszkanie dla orszaku i domowników Hrabiego. Ale te iuż leżały w gruzach, a belki od nich brano na opał i inne potrzeby; mury popękały w wielu mieyscach, a na domiar zniszczenia, piasek wcisnął się iuż do izb, i uformował pokład, na dwie lub trzy stóp grubości.

Mimo tego mieszkańcy Jarlshofu pracą i usiłowaniami utrzymywali w dobrym stanie kilka prętów ziemi ogrodzoney w około, a ze mury zamku ochraniały ią od straszliwych morskich wiatrów, można było widzieć na niey rośliny, iakie w tym klimacie utrzymać się zdołaią, czyli raczey iakim wiatry wzrastać pozwalały, gdyż, lubo na tych

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wyspach mnieysze iest zimno niż w Szkocyi; lecz bez zasłonienia murem, nie podobna iest prawie hodować naypospolitszych iarzyn, a co się tycze drzew a nawet krzewów, o tych ani myśleć, tak wielka iest niszcząca siła uraganów Oceanu.

Nie daleko od zamku, i prawie nad brzegiem morza, przy zatoce w którey stawaią dwie lub trzy łódki rybackie, było kilka nędznych chatek, siedlisko mieszkańców Jarlshofu, trzymaiących od dziedzica w dzierżawie całą tę okolicę, pod zwyczaynemi warunkami, iak wiadomo dosyć uciążliwemi. Dziedzic mieszkał w innym dogodnieyszym okręgu tey wyspy, i rzadko odwiedzał Sumburgh. Był to dobry Szetlandczyk, prosty, uczciwy, nieco porywczy, co było skutkiem życia pomiędzy podwładnemi; nieco za nadto lubiący biesiadki, co zapewne wynikało z bezczynności: ale byt

             

               

 

 

  

 

             

 

 

 

szczery, dobry, wspaniały dla swoich, i gościnny dla cudzoziemców. Pochodził z dawnego i szlachetnego rodu Norwegskiego, a to ieszcze go milszym czyniło u pospólstwa w którem wszyscy prawie z tegoż pochodzili szczepu, gdy tymczasem lordowie czyli właściciele są powszechnie z rodu Szkockiego, a w tey epoce uważano ich iako cudzoziemców i przywłaszczycieli. Magnus Troil który swóy ród wyprowadzał ieszcze od Hrabiego założyciela Jarlshofu, podobnież utrzymywał.

Owcześni Jarlshofu mieszkańcy, w licznych zdarzeniach doznawali łask i dobroczynności właściciela tey ziemi. P. Merton, (takie było imię człowieka zaymuiącego wówczas stary zamek) za przybyciem swoim do wysp Szetlandzkich, na kilka lat przed epoką naszey powieści, doświadczył u P. Troila, tey szczerey i serdeczney gościnności, która tych stron odznaczaiące stanowi piętno.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Nikt go nie pytał z kąd on był, dokąd się udawał, w iakim zamiarze przybył w tak oddalony zakąt państwa W. Brytanii, albo iak długo chce w nim zabawić. Nikt go nie znał, a przecież liczne odbierał' zaprosiny. Przyymowano go w każdym domu, mógł zabawie ile mu się tylko podobało, i żył w nim iak gdyby był członkiem rodziny, dopóki mu się nie podobało odeyść gdzie indziey. To powierzchowne niezważanie tych dobrych wyspiarzy, na stan, charakter i przymioty gościa, nie pochodziło z gnuśności, gdyż i oni mieli ciekawość wrodzoną człowiekowi, lecz sądzili; i uchybiliby prawom gościnności, gdyby zadawali mu pytania, na które byłoby mu albo trudno, albo nieprzyiemnie odpowiadać; nie usiłuiąc wiec, iak iest zwyczaiem w innych kraiach, wybadywać P. Mertona, przezorni Szetlandczykowie, w ciągu tylko roz. mowy, przestawali na samem pilnem

             

               

 

 

  

 

             

 

 

zbierania niektórych o nim wiadomości.

Lecz prędzey skala w pustyni Arabii dostarczyłaby wody, aniżeli P. Bazyli Merton wynurzył się nawet w nayoboiętnieyszych przedmiotach, a piękny świat wyspy Tule, w nayprzykrzeyszem zostawał położeniu, czuiąc, że przyzwoitość zakazuie mu zadawać zapytań względem tak taiemniczey osoby.

Powziętą o niey wiadomość w kilku słowach zawrzeć można. P. Merton przybył do Lerwiku, które to miasto zaczęło mi. nabierać znaczenia, chociaż nie było leszcze uważane za stolicę wyspy, na okręcie hollenderskim, w towarzystwie tylko swego syna, pięknego

czternastoletniego chłopca. On sam mógł mieć lat czterdzieści kilka. Kapitan okrętu polecił go swoim dobrym przyiaciołom, u których zamieniał ialowcówkę i pierniki za woły wysp Szetlandzkich; półgęski wędzono, i

             

               

 

 

  

 

             

 

 

pończochy wełniane, a chociaż nie mógł nic więcey o nim powiedzieć, iak tylko to, że "Meinheer Merton zapłacił za przeprawę w okręcie, i dal dollara na gorzałkę całemu ekwipażowi: " polecenie to zjednało mu szanowne grono znaiomych, powiekszaiące się w miarę iak upatrywano w cudzoziemcu talenta i niepospolite wiadomości.

Odkrycie to stało się prawie gwałtem, gdyż Merton również nie lubił mówić o rzeczach oboiętnych, iak o własnych interessach. Ale czasami bywał wciągnięty do rozmów, które prawie mimo iego woli, dały w nim poznać uczonego i światowego człowieka. Czasami znowu iakby na zawdzięczenie doznaney gościnności, przymuszał się do weyścia w rozmowę z temi co go otaczali, a zwłaszcza kiedy mówiono o przedmiotach powabnych, smętnych, albo satyrycznych, bardziey zgadzaiących sie z usposobieniem iego umysłu. Ze

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wszystkich tych okoliczności, Szotlandczykowie uznali powszechnie, że musiał wyborne otrzymać wychowanie, zaniedbane iednak pod pewnym bardzo ważnym względem, gdyż P. Merton przód od tyłu okrętu ledwie rozróżnić umiał, a nawet ciele miałoby lepsze wyobrażenie o sztuce kierowania łodzią. Nie mogli poiąć iak ta gruba nieumieiętność naypotrzebnieyszey do życia sztuki, (przynaymniey na wyspach Szettlandzkich) mogła się łączyć z tak ważnemi wiadomościami, iakie w innych okazywał względach. Przecie tak było w istocie.

Prócz tych tylko zdarzeń, Merton nie zmieniał swego charakteru, był zawsze ponurym i skrytym. Swawolne uciechy wypędzały go natychmiast z towarzystwa, a umiarkowana wesołość przyiacioł, widocznie obudzają w nim większy iak zwyczaynie smutek.

Kobiety lubią zawsze zgłębiać taie

             

               

 

 

  

 

             

 

 

mnice i przynosić ulgę smutkowi, szczególniey kiedy idzie o przystojnego człowieka, którego wiek młodości ieszcze nie upłynął'. Mógłby więc ten zamyślony i tajemniczy, cudzoziemiec pomiędzy młodemi w Tulę o iasnych włosach i błękitnych oczach pięknościami, znaleźć taką, coby się podjęła pocieszać go, ieśliby okazał skłonność do przyimowania tey litościwey usługi, lecz daleki od tey żądzy, zdawał' się nawet unikać widoku tey płci, do którey we wszystkich zdarzeniach udaiemy się po litość i pocieszenie.

Do tych osobliwości charakteru P. Merton, przyłączyła się inna, co się szczególniey nie podobała iego gospodarzowi P. Magnusowi Troil Ten magnat wysp Szetlandzkich, który iakeśmy powiedzieli, pochodził w linii oyczystej ze starożytnego rodu Norwegskiego, przez małżeństwo iednego ze swych przodków, z pewną damą duńską,. był głęboko prze

 

             

               

 

 

  

 

             

 

 

świadczony; że szklanka iałowcówki, albo gorzałki, iedynem iest lekarstwem na wszystkie w świecie troski i cierpienia. P. Merton nigdy się do tego środka nie udawał, pił tylko wodę czystą, i żadne prośby nie mogły go nakłonić do pokosztowania innego napoju. Tego właśnie Magnus Troil znieść nie mógł; było to w iego oczach zniewaga praw godowych na północy, które tak ściśle zachowywał, ze chociaż twierdził. iakoby nigdy do łóżka nie poszedł piiany: co było prawdą iedynie w takiem znaczeniu tego słowa, iakiemu sam nadawał: nie podobna mu było dowieść, iż się kiedy trzeźwy spać położył. Można więc zapytać, w czemby Magnusowi Troił towarzystwo tego cudzoziemca nagrodzić mogło nieprzyjemność, iaką mu sprawiał iego nałóg trzeźwości. Miał on weyrżenie poważne, znamionuiące człowieka w pewnem znaczeniu; i chociaż wnioskowano że nie był bogatym,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

wydatki i ego dostatecznie dowodziły, że nie był ubogim. Umiał uprzyiemniać razmowę ilekroć zechciał, iakieśmy to iuż dali do poznania, a swoię mizantropią, wstręt od interessów i stosunków towarzyskich częstokroć wyiawiał dowcipnie, i to w miejscu gdzie tak trudno było o dowcip. Nadewszystko nikt nie zdołał dociec taiemnicy P. Merton, i obecność iego była tak zaymuiaca, iak zagadka, którą lubimy czytać i odczytywać dla tego właśnie, że trudno doyść iey znaczenia.

Pomimo tych wszystkich zalet Mer tona, różnił się., od P. Magnusa Troil pod tak wielu względami, iż tenże przyiemnie byt zdziwiony, kiedy pewnego ram wieczorem, po dwu godzinnem milczeniu, podczas którego Magnus zapiial alkohol, a Merton czystą wodę, gość iego wyiawił życzenie, aby mu wolno było zamieszkać w iego pustym domu w Jarlshof, na ostatecznym krańcu ziemi

             

               

 

 

  

 

             

 

 

zwaney Dunropness, u spodu przylądka Sumburgh..

— Pozbędę się więc go iak nayuczciwiey, pomyślał sobie Magnus: iego twarz, nieprzyiaciolka radości, nie będzie iuż zatrzymywać butelki w obiegu. Skoro iednak odjedzie zbankrutuię na cytrynach, gdyż samo iego weyrzenie, wystarczało do zakwaszenia oceanu ponczu.

Wszelako dobry Szetlandczyk, równie wspaniale iak bezinteressowne czynił uwagi Panu Merton, względem samotności i niewygód, na iakie się dobrowolnie skazuie.

— W tym starym domu, rzekł mu, ledwie znaydziesz naypotrzebnieysze sprzęty; niema sąsiedztwa o kilka mil wokoło, innego pokarmu oprócz Sillochów solonych, * i innego towa

 

*. Gatunek ryb.

             

             

 

 

  

 

             

 

 

rystwa, prócz łysek i ptaków morskich.

— Móy dobry przyiacielu, odpowiedział Merton, dla tego właśnie to mieysce nad wszelkie inne przekładam; będę oddalonym od spółeczeństwa ludzi, i tam zbytek nie doydzie do mnie. Zadam iedynie ustronia, któreby głowę moię i mego syna, ochroniło od niewygód pór roku. Naznacz cenę Panie Troil, iaką ci powinienem zapłacić, i pozwól abym był twoim lokatorem w Jarlshof.

— Cenę! zawołał Szetlandczyk na honor, ta nie może bydź wysoką za stare domisko, w którem nikt nie mieszkał od śmierci moiey matki. Świeć Panie iey duszy! Co się tyczę schronienia, stare mury są dosyć grube, i natarczywość wiatru wytrzymać ieszcze potrafią. Ale na miłość Boga Panie Merton, rozważ co chcesz uczynić. Kto kolwiekby ze zrodzonych pomiędzy nami ludzi chciał zamieszkać w Jarlshofie,

             

               

 

 

  

 

             

 

 

 

mianoby go prawie za waryata; tym bardziey ty coś się w innym kraiu urodził, czy to w Anglii, czy Szkocyi, albo Irlandyi, chociaż tego nikt nie może wiedzieć.

— A co komu do tego? odezwał się Merton nieco opryskliwie.

— I ia tyle się troszczę o to, ile o skrzele od śledzi, odpowiedział laird: ieżeli tylko nie iesteś Szkotom, i tak się spodziewam, żeś nim nie iest, i dla tego bardziey cię kocham. Ci Szkotowie zbiegli się tu, zwalili iak stado dzikich ptaków, naprowadzili z sobą swoie dzieci, i zaczęli się wylęgac: niechże im kto teraz każe powrócić na ich dzikie góry albo na niskie płaszczyzny, kiedy iuż zakosztowali dobrey wołowiny i wybornych ryb na naszych wyspach! Nie! móy Panie. Tu Magnus nieco się zapalił, spełniając co chwila po kieliszku gorzałki, która obudzała gniew iego przeciw intruzom, i dodawała mu razem

             

               

 

 

  

 

             

 

 

sil do zniesienia przykrych nasuwających się uwag. Nie panie, nie uyrzymy iuż dawnych czasów; pierwotne obyczaie wysp iuż zginęły. Gdzież się podzieli nasi dawni dziedzice, nasze Patersony, Feaowie, Schlagbrennery, i Ihiornbornsy? Ustąpili Giffordom, Skottom, Muatom, których same nazwiska dowodzą, że i oni i ich przodkowie obcemi są na ziemi w którey mieszkali Troilowie przed epoką TurfEinara, który pierwszy na tych wyspach nauczył torf palić, i za które dobrodzieystwo wdzięczna potomność dała mu w nagrodę imie przypominające ten wielki wynalazek,

O, tym przedmiocie Pan Jarlshofu był niewyczerpany; Merton chętnie pozwolił mu rozprawiać, gdyż odpowiadać nie potrzebował, i tem samem mógł się pogrążać w swoich ponurych myślach, kiedy SzetlandoNorwegczyk wyrzekał na odmiany zaszłe w obyczaiach i pomiędzy mieszkańcami.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

Lecz w chwili gdy Magnus doszedł do niemiłego wniosku, że za sto lat nie bedzie ćmi iednego meik albo ure* ziemi w ręku mieszkańców rodu norwegskiego, prawdziwych Udallerów** wysp. Szetlandzkich, przypomniał sobie w iakich okolicznościach gość iego znayduie się, i nagle umilkł..

— Ja tego nie mówie, rzekł, abym ci dał do zrozumienia, że się lękam twego pobytu na moiey ziemi. Co do Jarlshofu, mieysce to dosyć iest dzikie: Nie wchodzę skędeś tu przybył, ręczę że powiesz iak inni podróżni, ze iesteś z klimatu lepszego niż nasz, bo tak mówicie wszyscy. A wszelako chcesz osiaśdź na mieyscu, od którego nawet

 

* Merk, Ure, pewna miara ziemi.

** Udallerowie są to właściciele; allodyalni wysp Szetlandzkich, którzy posiadaią włości na mocy starożytnych praw Norwegskich, nie zaś praw feudalnych, które Szkotowie do nich zaprowadzili.

             

               

 

 

  

 

             

 

 

unikaią tuteysi kraiowcy. Czy nie wypróżnisz twoiey szklanki? Mówiąc nawiasem, moie spełniam za zdrowie

— Móy miły panie, odpowiedział Merton, wszystkie klimaty są dla mnie oboiętne, i bylebym tylko znalazł dość powietrza do napełnienia moich płuc, nie wchodzę w to czy iest z Arabii czy Laponii.

— Oh! co się tycze powietrza, rzekł Magnus, nie bedzie ci go brakowało. Trochę prawda iest wilgotne, iak mó

wią cudzoziemcy, lecz mamy środek przeciwko tey niedogodności. —Piię za

twoie zdrowie, Panie Merton, i ty powinieneś toż samo czynić, oraz pa

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin