Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 12 korekta.doc

(59 KB) Pobierz
12

12. Początek gry

              Pierwsza tura negocjacji rozpoczęła się o poranku następnego dnia. Seregil już teraz, na samym początku, mógł powiedzieć, że ciężko będzie dojść do jakiegokolwiek porozumienia.

Spotkanie z Iia’sidra odbywało się w kamiennym budynku położonym nad wielkim jeziorem wyznaczającym centralny punkt miasta. Nikt nie znał celu, który przyświecał twórcom tej obszernej, ośmiokątnej budowli. Wewnątrz znajdowała się olbrzymia dwupoziomowa sala otoczona kamienną galerią. Być może kiedyś była to świątynia, jednak nie znano imion bóstw, którym oddawali cześć Bash’wai.

Wokół wewnętrznego kręgu sali ustawiono proste budki. Khirnari jedenastu głównych rodów zajęli już miejsca z przodu każdej z nich. Towarzyszyli im główni doradcy. Dopiero dalej, za nimi, przydzielono miejsca skrybom, krewnym i różnego rodzaju sługom. Poza kręgiem, przestrzegając ścisłej hierarchii, rozlokowali się członkowie pomniejszych rodów. Chociaż nie mogli brać udziału w głosowaniu Iia’sidra, przysługiwało im prawo do wygłaszania swoich opinii.

Seregil i Alec siedzieli w części przeznaczonej dla Skalańczyków, tuż za Klią.

Wygnaniec rozejrzał się po zwieńczonej sklepieniem komnacie, badając wyraz twarzy zebranych. Zastanawiał się, jak to będzie móc uczestniczyć w zebraniu Iia’sidra po raz pierwszy już jako dorosły mężczyzna. Spostrzegł Adzriel, której towarzyszyła nieliczna świta. To doświadczenie miało być nie do końca przyjemne. Saaban, który również pełnił rolę doradcy, siedział po jej prawej, Mydri zaś po lewej stronie. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, on również miałby prawo się tam znaleźć. Teraz jednak siedział po przeciwnej stronie kręgu, ubrany jak obcy i mówiący w ich imieniu. Zaraz jednak powiedział sobie surowo, że nie warto tego teraz rozgrzebywać. Sam zgodził się tu przyjechać, ma zadanie do spełnienia. Czeka go zaszczytne zadanie w zaszczytnej sprawie.

Klia jeszcze raz udowodniła, że wie, co oznacza efektowne wejście. Dziś przyjechała do sali narad w kompletnym mundurze, eskortowana przez dwie dekurie jazdy. Torsin i Thero kroczyli po jej obu stronach niczym uosobienie wiekowej mądrości i inteligencji młodości. Zaskoczyło to tych wszystkich, którzy oczekiwali ujrzeć żebrających o pomoc przedstawicieli ginącego narodu.

Kiedy wszyscy zajęli już swoje miejsca, do przodu wyszła kobieta ze srebrną laską w dłoni. Uderzyła nią o ziemię, a kij wydał z siebie głęboki odgłos - był pusty w środku.

Uroczysty dźwięk rozniósł się echem po kamiennej sali, nakazując zebranym ciszę.

- Niech każdy pamięta, że znajdujemy się w Sarikali, żyjącym sercu Aurenen – ogłosiła. - Stańcie przed wzrokiem Aury i mówcie tylko prawdę.

Ponownie uderzyła kijem o podłogę i wycofała się, wchodząc na małą platformę. Jako pierwszy podniósł się Brythir í Nien.

- Moi bracia i siostry z Iia'sidra i wszyscy zgromadzeni tu mieszkańcy Aurenen – zaczął. - Klia ä Idrilain, Księżniczka Skali, prosi was o audiencję. Czy jest pośród nas ktokolwiek, kto sprzeciwia się obecności jej bądź członków jej świty?

Nastąpiła krótka pauza, po czym jednocześnie wstali khirnari Haman - Lhapnos, oraz przywódca Golinil.

- Sprzeciwiamy się obecności Wygnańca, Seregila z Rhiminee – ogłosił Galmyn í Nemius.

Thero i Alec rzucili Seregilowi zmartwione spojrzenie, ten jednak spodziewał się czegoś takiego.

- Zanotowano wasz sprzeciw - powiedział Brythir w stronę tamtych dwóch. - Ktoś jeszcze? Bardzo dobrze. Udzielam głosu Klii ä Idrilain.

Klia wstała i złożyła w kierunku zebranych pełen godności ukłon.

- Szanowni Khirnari, mieszkańcy Aurenen, stoję tu przed wami jako przedstawicielka mojej matki, królowej Idrilain. Przekazuję wam jej pozdrowienie oraz propozycje. Jak zapewne już wiecie, Plenimar znów wypowiedział wojnę Skali i jej sojuszniczce, Mycenie. Nasi agenci donoszą nam również, że wykonali kroki mające zjednać sobie plemiona Zengatu, waszych wrogów. Aurenen już wcześniej walczyło razem z nami przeciw Plenimarowi. Dziś mówię do was jako wojowniczka, która zmierzyła się z wrogiem na polu bitwy i może powiedzieć, że nieprzyjaciel jest równie potężny, co za czasów Wielkiej Wojny. Nasze szlaki handlowe z ziemiami północy zostały odcięte. Mycena padnie lada dzień. Chociaż Skalańczycy to dzielni wojownicy, to gdy nadejdzie zima, ile wytrzymamy pozbawieni sojuszników czy dostaw niezbędnych towarów? Jeśli Plenimar zagarnie ziemie Trzech Krain, ile czasu minie, zanim u waszych wybrzeży pojawi się ich flota i piraci Zengatu? W ciemnych dniach Wielkiej Wojny nasze rasy stawały przeciw Plenimarańczykom. Przez długie lata mieszaliśmy naszą krew i nazywaliśmy się nawzajem krewnymi. Teraz, w obliczu nowego kryzysu, dla obustronnej obrony i korzyści, królowa Idrilain proponuje odnowienie dawnego sojuszu.

Pierwszy odpowiedział Galmyn í Nemius z Lhapnos.

- Klio ä Idrilain, wspomniałaś o dostawach, ale czy już nie dostarczamy wam takiej pomocy? Statki Tirfaie nieustannie wypływają z Viresse na północ, a ich ładownie wypełniają nasze dobra.

- Jednak statków ze Skali jest wśród nich niewiele - odparła. - Do Viresse udaje się dotrzeć zaledwie kilku okrętom, jeszcze mniej powrócić. Plenimaranie czają się za każdą wysepką. Atakują niesprowokowani, plądrują ładownie, mordują załogi, to co zostaje posyłają w głębiny Morza Osiat i wracają do waszych portów, by handlować. Ich zasięg wciąż się rozszerza. Mój własny okręt zaatakowano nie dalej niż dzień rejsu od Gedre.

- Wobec tego, czego sobie od nas życzysz? - spytała Khatme, Lhaar ä Iriel.

- Lista - zwróciła się księżniczka do lorda Torsina.

Wysłannik wystąpił i rozwinął pergamin. Odchrząknął i zaczął czytać:

- Po pierwsze królowa Idrilain prosi, by Rada Iia'sidry uchwaliła utworzenie w Gedre drugiego otwartego dla Skali portu oraz zezwoliła na dokowanie tam oraz na Wyspach Ea'malie naszych statków, jednak nie dłużej niż okres trwania obecnego konfliktu. W zamian gwarantuje wyższe opłaty za aurenfaie'skie konie, ziarno i broń. Dodatkowo królowa proponuje zawarcie zbrojnego sojuszu, mającego zapewnić obustronne korzyści i wspomóc obronę naszych krain. Prosi, byście zobowiązali się do wsparcia nas swoimi wojennymi okrętami, żołnierzami i czarodziejami. Z drugiej strony gwarantuje taką samą pomoc w przypadku ataku Plenimaru na Aurenen.

- Pusta to obietnica ze strony kraju, który nie może obronić sam siebie - zauważył Haman. Torsin czytał dalej, jakby niczego nie usłyszał.

- W końcu, szczerze pragnie przywrócić porozumienie, które dawniej panowało między naszymi ludami. W tych mrocznych czasach modli się, by Iia'sidra uznała wezwanie od braci krwi i znów zaczęła uznawać Skalę za swojego przyjaciela i sojusznika.

Nazien í Hari stał zanim jeszcze Torsin skończył czytać.

- Torsinie í Xandus, czyżby pamięć Tir była aż tak krótka? - spytał natarczywie. - Czyżby twoja pani zapomniała, co poróżniło nasze ludy? Nie tylko ja jestem wystarczająco stary, by przypomnieć, z jakim oburzeniem twoi ludzie reagowali na ślub Corrutha í Glamien z pierwszą Idrilain. Tak samo jak to, że zniknął zaraz po jej śmierci - zamordowany przez Skalańczyków. Adzriel ä Illia, Jak możesz popierać tych, którzy proszą nas o pomoc dla morderców członka twojego klanu?

- Czyżby Skalańczycy wszyscy należeli do jednego klanu, by czyny jednego z nich rzucały cień na pozostałych? - odparowała Adzriel. - Wygnaniec, niegdyś mój brat, dziś stoi pośród nas jako jeden z tych, którzy rozwiązali zagadkę zniknięcia Corrutha. To właśnie dzięki jego staraniom szczątki mojego krewnego spoczęły nareszcie w Bokthersa, a klan jego zabójców popadł w niełaskę i został ukarany. W ten sposób dopełniono atui.

- Ach tak! - zadrwił Nazien. - Cóż to było za korzystne odkrycie. Zważmy jednak, że jedynie słowa morderców świadczą, że zwęglone kości, które widzieliśmy, rzeczywiście należą do Corrutha. Jaki pokazano dowód na poparcie tych słów?

- Taki, który wystarczył jego krewnej, królowej - odparła Klia. - Wystarczał również mnie - widziałam ciało Corrutha zanim spłonęło. Mamy jednak inny dowód. Seregilu, mógłbyś?

Seregil spiął się, wstał i stanął przed Nazienem.

- Khirnari, czy dobrze znałeś Corrutha í Glamien? 

- Znałem - warknął i dodał uszczypliwie - jeszcze na długo zanim niezgoda wkradła się pomiędzy klany Haman i Bokthersa.

Wielkie dzięki za wywlekanie tego tutaj, ale jeśli nieustannie uderzasz w siniak, w końcu tracisz czucie - pomyślał Seregil i mówił dalej:

- W takim razie, Khirnari, powinieneś to rozpoznać - wydobył pierścień i powoli obszedł krąg dookoła, by wszyscy mogli go obejrzeć. Nazien skrzywił się podejrzliwie, kiedy podchodził do niego.

- Należał do Corrutha - przyznał niechętnie.

- Z jego nienaruszonych zwłok, zanim spłonęły, zabrałem dwa pierścienie: ten i pieczęć króla-małżonka - powiedział, patrząc odważnie w oczy mężczyzny. - Jak już powiedziała księżniczka Klia, widziała ciało na własne oczy. - Kiedy już wszyscy zobaczyli pierścień i uznali jego autentyczność, wrócił na miejsce.

- Morderstwo Corrutha to sprawa Bokthersa i skalańskiej królowej, nie naszego zebrania - powiedział niecierpliwie Elos í Orian z Golinil. - To, co przed chwilą zaproponowała księżniczka Klia, stoi w sprzeczności z Edyktem Separacyjnym. Od ponad dwustu lat żyliśmy spokojnie w naszych własnych granicach. Handlowaliśmy z kim chcieliśmy, nie pozwalając obcym i barbarzyńcom włóczyć się po naszej ziemi.

- Chciałeś chyba powiedzieć „handlowaliśmy z kim chciało Viresse”! - wybuchnął gniewnie Rhaish í Arlisandin. Wywołał tym mocny, zgodny pomruk przedstawicieli pomniejszych klanów z zewnętrznego kręgu. - Wam, wschodnim klanom, pasuje taka sytuacja. Wy nie musicie przeprawiać waszych towarów poza porty, których kiedyś używaliście. Ciągniecie za to korzyści z tych, którzy są do tego zmuszeni. Kiedy ostatni raz na marketach Akhendi czy Ptalos sprzedawano pochodzące od Tirfaie dobra czy złoto? Na pewno nie od chwili, kiedy z winy Edyktu na naszych gardłach zaciska się coraz ciaśniejsza pętla!

- Być może Viresse wolałoby widzieć Skalę podbitą? - zasugerowała Iriel ä Kasrai z Bry'kha. - W końcu zawsze do Benshal jest bliżej niż do Rhiminee!

Podczas gdy inni członkowie Rady kolejno włączali się do tak znajomej dyskusji, Ulan í Sathil milczał. Wiedział, kiedy powinien innym pozwolić rozgrywać jego bitwy.

- To twój najgroźniejszy przeciwnik - powiedział Seregil do Klii. Głośna dyskusja zagłuszyła jego słowa dla pozostałych. Księżniczka zerknęła w stronę Ulana i uśmiechnęła się.

- Tak, sama już zauważyłam. Chciałabym lepiej mu się przyjrzeć.

 

              Najbogatszym z zachodnich klanów było Silmai, a Brythir í Nien nie szczędził niczego w imię gościnności. Seregil wciąż był spięty z powodu wcześniejszej rady i czekającego ich wieczoru. Jednak kiedy wraz z pozostałymi wszedł do urządzonego specjalnie dla nich ogrodu, poczuł jak część ciężaru ustępuje z jego piersi. Wzdłuż trzech krawędzi dachu stały rzeźbione donice, a w nich zasadzono kwitnące rośliny i drzewa. Ograniczały widok na miasto, z wyjątkiem szerokiej alei poniżej, gdzie stali konni. Nad głowami gości jasne, jedwabne proporce i modlitewne latawce szamotały się miękko na wieczornej bryzie. W zdobionych rysunkami morskich stworzeń misach pływały po wodzie stateczki, wiozące na pokładach świece i stożkowate kadzidła. Widać było sen'gai przybyłych wcześniej Datsian i Bry'khańczyków. To wszystko sprawiało wrażenie, jakby przeniesiono ich prosto do Silmai.

- Sądziłem, że mieli być też Hamańczycy? - wyszeptał Alec, uważnie przeczesując wzrokiem tłum.

- Jeszcze ich nie ma. Może odstraszyła ich moja obecność?

- Nazien í Hari nie wydał mi się kimś, kogo łatwo przestraszyć.

 

Brythir í Nien przywitał Klię i jej świtę oparty na ramieniu młodej, ciemnookiej kobiety. Nosił sen'gai i turkusową szatę Silmai.

- Twoja obecność przynosi zaszczyt temu domowi - powiedział. Delikatnie wypchnął do przodu dziewczynkę w barwnej, haftowanej tunice. Dziecko skłoniło się i podało księżniczce parę ciężkich, wysadzanych turkusami złotych bransolet. Obserwowała jak obdarowana wsuwa je na nadgarstki, obok bransoletek z Gedre i czarów Akhendi. Seregil pomyślał przelotnie, czy taki dar nie obciąży rąk. Sam raczej nie miał szans się o tym przekonać.

- Powiedziano mi, że niezwykle wielkim uznaniem darzysz konie - mówił dalej Brythir z porozumiewawczym uśmiechem. - Z tego, co wiem, jeździsz na czarnym Silmai, prawda?

- Mogę cię zapewnić, że to najwspanialszy wierzchowiec, jakiego kiedykolwiek miałam, Khirnari - odparła. - Z Myceny aż tutaj przeniósł mnie przez wiele bitew.

- Chciałbym pokazać ci kiedyś wspaniałe stadniny mojego fai'thast. Nasze stada pasą się na wielu wzgórzach.

- Być może będziesz mógł to zrobić, jeśli tylko czas, jaki spędzę tu, w Sarikali, zaowocuje pomyślnie - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem.

Staruszek zrozumiał ukryte znaczenie słów. Zaoferował jej ramię i z psotnym mrugnięciem, które zadawało kłam jego wiekowi, poprowadził ją w głąb ogrodu. - Moja droga, mam nadzieję, że rozrywki dzisiejszego wieczoru przypadną ci do gustu.

- Jak rozumiem, dołączy do nas Nazien í Hari - zauważyła. - Czy to jeden z twoich sojuszników?

Poklepał ją po dłoni, zupełnie jakby była jednym z jego wnucząt.

- Jesteśmy przyjaciółmi, on i ja, i mam nadzieję, że wkrótce, z moją pomocą, będzie i twoim. Przez te wszystkie lata bolałem nad ustanowieniem Edyktu równie mocno, jak mocno kochałem Corrutha. Wiesz, że był moim bratankiem? My, Silmajczycy, jesteśmy podróżnikami, żeglarzami, najlepszymi handlarzami w całym Aurenen. Nie lubimy, gdy mówi nam się, gdzie wolno nam iść, a gdzie nie. Jakże tęsknię za piękną Rhiminee i jej klifami!

- Twój ogród sprawia, że tęsknię do zachodnich wybrzeży - zauważył Seregil. Razem z pozostałymi szedł śladem księżniczki i starca. - Mam wrażenie, że za chwilę zza brzegu dachu wyjrzą lśniące, zielone wody Morza Zengati.

Brythir chwycił kruchą dłonią ramię wygnańca.

- Życie jest długie, dziecię Aury. Być może pewnego dnia znów je ujrzysz.

Zaskoczony Seregil pokłonił się staremu faie. Ruszyli dalej w głąb ogrodu.

- To była zachęta - wyszeptał Alec.

- Albo polityka - wymamrotał ten w odpowiedzi.

Powitanie zgotowane mu przez pozostałych gości było cokolwiek chłodniejsze. Datsia, Bry'kha, Ptalos, Ameni, Koramia - te klany wspierały wysiłki jego ojca w zjednaniu sobie plemion Zengatu. Oni też stracili najwięcej przez jego zbrodnię. Zwracał się do nich z ostrożną uprzejmością i tak samo traktowano jego, nawet jeśli tylko z uwagi na gościnność Bry'kha czy zainteresowanie Aleciem.

Nawet jeśli chłopak odczuwał ciężar bycia nowostką w towarzystwie, nie dawał tego po sobie poznać. Mimo ich długiej nieobecności na salonach Rhiminee, wciąż pamiętał przyswojone tam nauki. Skromny, cichy, skory do uśmiechu lawirował między gośćmi z równą łatwością, co woda płynąca między kamieniami. Patrząc w ślad za nim, obserwował z mieszanką zadziwienia i dumy, jak niektórzy z gości ściskają jego dłoń nieco zbyt długo czy pozwalają, by ich wzrok błąkał się zbyt swobodnie.

Cofając się wyobraził sobie jak muszą postrzegać jego przyjaciela, jego talimenios. Smukły, złotowłosy, młodziutki ya'shel, najwyraźniej nieświadomy własnego uroku. Dodatkowo ludzi przyciągał nie tylko jego wygląd. Chłopak miał dar, potrafił słuchać innych. Sposób, w jaki skupiał uwagę na swoim rozmówcy, bez względu kim był, sprawiał, że tamten czuł się najbardziej interesująca osobą w pomieszczeniu. Bez znaczenia, czy byłby to służący w tawernie czy lord, Alec potrafił nawiązać kontakt z każdym.

Zaraz jednak duma ustąpiła wygłodzonym zmysłom, co przypomniało mu, że od czasów Gedre nie zrobili nic więcej niż zasypianie w swoich ramionach. Do tego dwa tygodnie przed Gedre też nie były pod tym względem zbyt ekscytujące. Dokładnie w tym momencie chłopak spojrzał na niego i uśmiechnął się. Wygnaniec skrył własny uśmiech za skrajem pucharu, nagle rad z tego, że nosi długi, skalański płaszcz. Talimenios w miejscach publicznych może czasem płatać złośliwe figle.

Atmosfera zebrania zmieniła się subtelnie w momencie przybycie Haman. Trzymając się z tyłu, obserwował, jak Klia pozdrawia Naziena i jego towarzyszy. Zaskoczyło go, że mężczyzna odpowiedział serdecznym powitaniem. Hamańczyk uścisnął jej dłonie i podarował własny pierścień zdjęty z palca. Zrobiła to samo, po czym oboje zatonęli w rozmowie, czemu Brythir przyglądał się życzliwym okiem.

- Co o tym myślisz? - spytał Alec miękko, podchodząc do niego od tylu.

- Dość interesujące, może nawet zachęcające. W końcu to mnie nienawidzą Hamańczycy, nie Skalę. Może podejdziesz bliżej, żeby posłuchać?

- Ach, tu jesteś! - uśmiechnęła się Klia, gdy chłopak do niej dołączył. - Khirnari, wydaje się, że nie znasz jeszcze mojego doradcy, Aleca í Amasa?

- Jak się czujesz, Panie? - spytał ten z ukłonem.

- Słyszałem o nim - odparł niespodziewanie chłodno Nazien. Najwyraźniej wiedział, kim Alec jest i z góry postanowił, że go nienawidzi. Tym jednym, krótkim spojrzeniem Hamańczyk uznał go za nieważnego, zupełnie jakby ten przestał dlań istnieć. Co dziwniejsze, Klia zdawała się nie zauważyć kompletnie niczego. Alec cofnął się o krok z uczuciem, jakby z jego płuc wyssano nagle całe powietrze. Został u boku Klii tylko dzięki treningowi na Obserwatora. Słuchał uważnie, podczas gdy instynkt kazał mu uciec jak najprędzej. Ociągał się z odejściem i udając, że słucha jednej z rozmów, uważnie przypatrywał się obramowanej czarno-żółtym sen'gai twarzy khirnari. Wliczając Naziena, zjawiło się dwunastu Hamańczyków, sześciu mężczyzn i sześć kobiet. Większość była blisko spokrewniona z głową klanu - mieli te same ciemne, bystre oczy. Większość z nich udawała, że nie dostrzega chłopaka. Jednak znalazł się ktoś, kto rzucił mu wyzywające spojrzenie, mężczyzna o szerokich barkach i smoczym znakiem na brodzie.

Już miał zamiar odejść, gdy Nazien wspomniał o Edykcie.

- To dość złożona kwestia - mówił do Klii. - Musisz zrozumieć, że stało za nim o wiele więcej niż zniknięcie Corrutha. Wciąż jeszcze nie zniknęła z pamięci naszych ludzi masowa ucieczka Hâzadriёlfaie wieki wcześniej. A musisz wiedzieć, że to była dla nas straszna strata.

Alec zbliżył się odrobinę. To, co mówił zgadzało się z tym, co opowiadała im poprzedniego wieczoru Adzriel.

- W miarę, jak handel z Trzema Krainami się rozrastał, patrzyliśmy bezradnie jak coraz więcej faie znika gdzieś w północnych krainach, krzyżując swoją krew z ludźmi. Wiele naszych klanów mieszało się z waszymi, tracąc w końcu więzi łączące je z własną rasą.

- Więc uważasz, że faie powinni żyć tylko tu i nigdzie indziej? - spytała.

- To powszechne odczucie - odparł jej. - Być może trudno zrozumieć to Tirfaie. Podróżując wszędzie, spotykasz podobnych sobie ludzi. My zaś jesteśmy całkiem odrębną rasą, żyjemy tylko na tej ziemi. To prawda, że jesteśmy długowieczni, jednak w swej mądrości Aura sprawił, że rozmnażamy się bardzo powoli. Nie chcę twierdzić, że cenimy sobie nasze życia bardziej niż wy swoje, jednak my odnosimy się do rzeczy takiej jak morderstwo czy wojna jak do najstraszniejszego koszmaru. Myślę, że trudno będzie ci przekonać któregokolwiek z khirnari, by wysłali swych ludzi na śmierć w waszej wojnie.

- Mimo to gdybyście tylko pozwolili tym, którzy zechcą ...- odparowała Klia. - Nie możesz nie doceniać naszej własnej miłości do życia. Każdego dnia, który tu spędzam, tam ginie coraz więcej moich rodaków, którzy pragną waszej pomocy. Tak łatwo byłoby jej udzielić. Nie walczymy w obronie honoru, my walczymy o nasze życie.

- Nawet jeśli jest jak mówisz...

Przeszkodził mu dzwonek wzywający na przyjęcie. Przyciemniono światła, w ogrodzie i ulicy poniżej zapalono pochodnie. Klia i Nazien poszli, by dołączyć do gospodarza. Alec krążył w poszukiwaniu Seregila.

 

- I jak? - spytał wygnaniec, kiedy usiedli na kanapie, nieopodal Klii.

Chłopak wzruszył ramionami, wciąż jeszcze dotknięty tym, jak potraktował go Haman.

- Nic tylko polityka.

Równocześnie z ucztą rozpoczęło się przedstawienie. Rozbrzmiał róg i zza rogu odległego budynku wyłonił się tuzin jeźdźców na silmajskich karoszach. Z uprzęży i popręgów zwieszały się dzwoniące ozdoby ze złota i turkusów, a grzywy i ogony lśniły niczym mlecznobiały, płynny jedwab. Jeźdźcy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, byli niezwykli. Każdy z nich związał swoje długie, ciemne włosy w ciasny kok na karku. Czoło każdego z nich zdobił srebrzysty półksiężyc Aury. Mężczyźni nosili krótkie kilty bogato przetykane złota nicią. Miały błękitno turkusowy odcień - kolor ich klanu. Kobiety ubrane były w podobnego wzoru tuniki.

- Oni też są ya'shel, prawda? - spytał Alec, wskazując kilku spośród jeźdźców. Mieli ozłoconą słońcem skórę i czarne, kręcone włosy.

- Tak, zdaje się, że są z krwi Zengatich - odparł przyjaciel.

Jadąc na oklep z prędkością, która groziła złamaniem karku, śmiałkowie skakali z jednego siodła na drugie i jechali stojąc na grzbietach pędzących zwierząt. Ich naoliwione ciała lśniły w blasku ognia. Nagle jak jeden klasnęli w dłonie, a spod ich palców niczym transparenty wystrzeliły wirujące masy kolorowego światła, które przeplatając się pomiędzy sobą, utworzyły zawiłe wzory. Skalańczycy klaskali i wiwatowali głośno. Stojący za Klią jeźdźcy Beki krzyczeli najgłośniej ze wszystkich.

Kiedy przedstawienie dobiegło końca, do przodu wystąpił jeden jeździec. Ubraniem nie różnił się od pozostałych, pogalopował jednak do przodu i zasalutował widzom, ściskając siodło długimi, szczupłymi nogami. Miał złotą skórę, włosy spływały kaskadą gęstych, czarnych loków.

- Mój najmłodszy wnuk, Taanil í Khormai - powiedział Brythir, zerkając w stronę Klii.

- I jak podejrzewam, główne danie na bankiecie - wymamrotał Seregil, szturchając chłopaka łokciem w żebra. Kiedy Taanil po raz pierwszy objeżdżał trawiastą arenę, khirnari przysunął się do księżniczki.

- Mój wnuk jest utalentowany w wielu innych dziedzinach, nie tylko w jeździectwie. Jest nieustraszonym żeglarzem, studiuje też języki obce. Jak słyszałem, doskonale włada twoją mową. Z chęcią skorzystałby z okazji, by z tobą porozmawiać.

W to akurat nie wątpię - pomyślał Seregil. Skrył uśmiech za brzegiem pucharu.

Pędząc galopem przez plac, Taanil chwycił pasek popręgu i trzymając się go, przefrunął nad grzbietem zwierzęcia z jednego jego boku na drugi. Potem stanął na rękach, a szczupłe ciało trzymał wyprostowane niczym włócznia. Widowisko wywołało wśród skalańskich oddziałów o wiele więcej niż kilka pełnych podziwy pomruków.

Młody Silmai po skończonych popisach dosiadł się do Klii. Oczarowywał wszystkich opowieściami o morskim handlu i jeździeckim kunszcie. Kiedy odszedł, by dać następny pokaz, Klia podeszła do Seregila i szepnęła:

- Czy on się do mnie nie zalecał?

Seregil puścił do niej oko.

- Istnieje więcej niż jeden sposób, by uformować sojusz. Małżeństwo z najmłodszym wnukiem to niska cena za zdobycie nowego partnera handlowego, nie uważasz?

- Chcesz powiedzieć, że proponują mi towar gorszej jakości?

Seregil uniósł brew.

- Ja z pewnością nie nazwałbym Taanila towarem gorszej jakości. Chciałem powiedzieć, że nawet gdyby odszedł, nie straciliby przez to kandydata na khirnari.

Klia zachichotała.

- Wydaje mi się, że pod tym względem nie mają powodów do zmartwień. Przypuszczam, że na czas pobytu tutaj zniosę jego towarzystwo - mrugnęła figlarnie. - Jakby nie patrzeć, bardzo potrzebujemy koni.

 

 

 

 

 

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin