Cykl ''Przygody Trzech Detektywów'' - tom● XXXVII - ''Tajemnica złotego orła''.rtf

(378 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

 

 

 

 

 

 

 

 

TAJEMNICA ZŁOTEGO ORŁA

Tom XXXVII

z cyklu

„Przygody Trzech Detektywów”

 

 

 

 

 

 


Kilka słów Alfreda Hitchcocka

 

Witam Was znowu, miłośnicy tajemnic i kryminalnych zagadek! I zapraszam do przeżycia jeszcze jednej fantastycznej przygody wraz z Trzema Detektywami. Jeśli nie spotkaliście się z nimi dotąd, powinienem może powiedzieć Wam, że mieszkają oni w kalifornijskim miasteczku Rocky Beach, niedaleko Hollywoodu. Szefem grupy jest Jupiter Jones. Jupe, jak go nazywają jego koledzy, ma nieprawdopodobną pamięć, jest w stanie naprawić każdy zepsuty sprzęt i, praktycznie biorąc, byłby gotów pod względem bystrości umysłu zapędzić w kozi róg samego Einsteina a przynajmniej jego asystentów. Ma też trochę zbyt imponujący obwód w pasie. Byłoby niegrzecznie określać go jednak mianem grubaska, choć już kiedyś zrobił karierę aktorską w telewizji jako Mały Tłuścioszek. Ale tak naprawdę Jupe byłby więcej niż szczęśliwy, gdyby zdołał zachować tylko dla siebie wspomnienia z tamtego okresu.

Pete Crenshaw, czyli Drugi Detektyw, jest wysokim, mocno zbudowanym chłopakiem, który znakomicie sobie radzi we wszystkich dyscyplinach sportowych, wymagających fizycznej tężyzny. Wpada w lekkie zakłopotanie tylko wtedy, gdy ma do czynienia z rzeczami dziwnymi i trudnymi do wyjaśnienia.

Ostatnim, lecz bynajmniej nie najmniej ważnym członkiem zgranej paczki jest Bob Andrews, skromny, niezbyt wyrośnięty i wyrobiony fizycznie chłopiec, który ma jednak najbardziej ze wszystkich rozwinięty zmysł praktyczności i woli chodzić po ziemi, niż bujać w obłokach. To właśnie on zajmuje się badaniami i analizami, notowaniem postępów w kolejnych dochodzeniach i pisaniem końcowego sprawozdania. Z niecierpliwością wyczekuję zawsze na jego kolejny raport, podsumowujący każdą z detektywistycznych przygód.

Przypadek przedstawiony na kartach niniejszej powieści rozpoczyna się od serii bulwersujących wydarzeń - w całym mieście zaczynają bez żadnego widocznego powodu wylatywać szyby w samochodach. Aby wyjaśnić tę tajemnicę, nasi chłopcy muszą cierpliwie gromadzić obserwacje i wyciągać wnioski z coraz to nowych faktów i okoliczności. Po drodze zmagają się z nieznanymi intruzami, z podsłuchem telefonicznym i podejrzliwością dorosłych. Można powiedzieć też, że podejmują swoje dochodzenie, aby pomóc starszemu od nich koledze szkolnemu, który padł ofiarą fałszywych oskarżeń jeśli nie wprost o wandalizm, to przynajmniej o jakieś sztubackie krętactwa

Zapraszam więc, abyście się przyłączyli do paczki bystrych i nieustępliwych detektywów i wraz z nimi podjęli przepytywanie zarozumiałych policjantów, tropienie niewidocznego i nieuchwytnego wandala, wreszcie urządzenie zasadzki na przebiegłego złodziejaszka. Po drodze próbujcie sami znaleźć odpowiedź na kolejne zagadki, zanim jeszcze rozwiąże je Jupiter. Prawdziwe i fałszywe tropy znajdziecie na każdej niemal stronicy. Życzę Wam miłej lektury i udanych łowów!

Alfred Hitchcock

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Strzaskane szyby

 

- Tak, panie Jacobs, to rzeczywiście wygląda dość zagadkowo - ozwał się głos wuja Tytusa.

Pete Crenshaw uniósł głowę i nadstawił uszu. Był lipcowy poniedziałek. Kolejny tydzień wakacji chłopiec rozpoczynał właśnie od prozaicznego pielenia grządki kwiatów, rosnących wzdłuż ściany baraczku, służącego za biuro Składnicy Złomu Jonesów. Głosy dochodziły z wnętrza budynku.

- Ale nie dla mnie - odpowiedział mu jakiś męski głos, należący prawdopodobnie do pana Jacobsa. - To zwyczajne wygłupy niedowarzonych wyrostków, nic więcej.

Pete wyciągnął szyję, aby nie uronić ani słowa. Jakaś nowa zagadka!

- Gdyby się to zdarzyło raz czy nawet dwa, można by to uznać za zwykły przypadek - ciągnął nieznajomy. - Ale cztery razy? Już po raz czwarty Paul przyjechał od swojego kolegi z rozbitą szybą w kabinie ciężarówki. Powiada, że zostawiał samochód przed domem i szedł do środka, a kiedy wychodził, okno kabiny było roztrzaskane!

- Tak naprawdę było, tatusiu - stanowczo potwierdził chłopięcy głos.

- Daj wreszcie spokój tym bajeczkom, Paul - roześmiał się zgryźliwie mężczyzna. - Ja też byłem kiedyś takim chłopakiem jak ty. Dobrze wiem, jak to jest. Wystarczy, żeby zatrzasnąć zbyt mocno drzwi albo żeby któryś z kolegów zaczął za bardzo pajacować koło samochodu, i szyba już leci. Jestem pewien, że próbujesz kryć tego czy owego z przyjaciół, ale nie powinieneś tego robić, bo sprawa jest zbyt poważna.

- Tato! Ja naprawdę nie wiem, w jaki sposób te szyby zostały wybite!

- Dobrze, dobrze, synku - rzekł spokojnym tonem pan Jacobs. - Ale, jak ci zapowiedziałem w ostatnią środę, nie pozwolę ci jeździć ciężarówką, dopóki nie powiesz mi, co naprawdę się wydarzyło.

- Muszę przecież dowozić zaopatrzenie do sklepu - zaprotestował chłopiec, rozpaczliwie próbując przekonać ojca.

- Będziesz nadal zajmował się ładowaniem i rozładowywaniem, no i oczywiście pomagał w sklepie. Ale dopóki nie wróci ci pamięć, ja będę prowadził ciężarówkę.

Jeśli nawet Paul bąknął coś w odpowiedzi, zrobił to zbyt cicho, aby jego słowa mogły dotrzeć do uszu Pete'a. W chwilę potem Pete usłyszał, że otwierają się drzwi kantorku. Puścił się biegiem wokół małego budyneczku i zobaczył wchodzącego na podwórze wysokiego mężczyznę, na którego twarzy malował się wyraz ponurej determinacji. Idący tuż za nim chłopiec niemal dorównywał mu wzrostem, był jednak bardzo szczupły. Miał bladą, pozbawioną opalenizny twarz, ciemne włosy, zadarty nos i zasmucone piwne oczy. Mężczyzna usiadł za kierownicą szarej, obudowanej furgonetki dostawczej, na której ścianach widniał napis:

 

SALON MEBLI UŻYWANYCH JACOBSA”

ROCKY BEACH, KALIFORNIA

KUPNO l SPRZEDAŻ - Z DOSTAWĄ DO DOMU

 

- Przykro mi, synku - powiedział pan Jacobs - ale musisz wybrać między odpowiedzialnością względem mojej osoby i lojalnością wobec twoich kolegów. Jeżeli chcesz, żebym cię zawiózł do domu, to wsiadaj. Ponieważ krzesła dla pana Jonesa zostały dostarczone, nie będę cię już dziś potrzebował.

- Chyba przejdę się na piechotę - stwierdził markotnie Paul.

- Rób jak chcesz - odparł pan Jacobs, a potem, spojrzawszy z góry na syna, westchnął ciężko i ruszył ku bramie. Na podwórzu stał samotnie Paul, rysujący coś czubkiem buta na piasku i przyglądający się, jak pomocnicy pana Jonesa, Hans i Konrad, ustawiają dopiero co przywiezione krzesła.

- Paul! - krzyknął ukryty za mułem kantorku Pete.

Zaskoczony Paul zaczął rozglądać się niepewnie na wszystkie strony.

- Tutaj! Prędko!

Dojrzawszy Pete'a, Paul ruszył w jego stronę. Obaj chłopcy znali się ze szkoły, ale tylko z widzenia. Paul był o kilka lat starszy od Pete'a i chłopaków z jego paczki.

- Jeżeli się nie mylę, nazywasz się Pete Crenshaw? - zapytał Paul.

Pete kiwnął potakująco głową.

- Przykro mi, że twój stary tak się na ciebie wścieka - powiedział współczującym tonem.

Paul westchnął posępnie.

- W dodatku dopiero co dostałem prawo jazdy.

- O rany, to straszne! - Pete'owi nietrudno było wyobrazić sobie, jak by się czuł, gdyby po uzyskaniu wreszcie prawa jazdy nie miał samochodu, którym by mógł sobie pojeździć. - Ale nie jest wykluczone, że będziemy mogli ci pomóc!

- W jaki sposób? - odparł bez entuzjazmu Paul. - I kogo masz na myśli mówiąc my”?

Pete wyciągnął z kieszonki na piersiach wizytówkę firmy. Paul rzucił na nią okiem i zmarszczył brwi. Zawierała następujące informacje:

 

TRZEJ DETEKTYWI

Badamy wszystko

???

Pierwszy Detektyw …………………………………… Jupiter Jones

Drugi Detektyw ……………………………………… Pete Crenshaw

Dokumentacja i analizy ……………………………… Bob Andrews

 

Zapoznawszy się z treścią wizytówki, Paul Jacobs kiwnął z uznaniem głową. W jego oczach błysnął nagły promyk nadziei.

- Ej, przypominam sobie, że słyszałem już o was. Być może rzeczywiście będziecie w stanie mi pomóc.

- No to idziemy! - wykrzyknął Pete, któremu w jednej chwili przeszła wszelka myśl o chwastach i nie opielonych grządkach kwiatów. Pociągnął Paula przez podwórze składnicy do miejsca, w którym jego dwaj przyjaciele-detektywi, Jupiter Jones i Bob Andrews, przybijali sztachety w wysokim parkanie. Nieznośny upał sprawiał, że Jupiter postękiwał co chwila z wysiłku, przerywając pracę na odpoczynek i otarcie spoconego czoła po każdym uderzeniu młotka, którego trzonek tkwił niemrawo w jego pulchnej dłoni. Pracujący tuż obok niego Bob wbijał gwoździe jeden po drugim, szczerząc przy tym zęby w szerokim uśmiechu.

- Chyba nic na świecie nie budzi we mnie takiej nienawiści, jak widok wesolutkiego robola - rzucił przez zaciśnięte zęby Jupiter.

- Jupe! Bob! - zawołał Pete, podbiegając wraz z Paulem Jacobsem. - Szykuje się nam nowe śledztwo!

W oczach Jupitera zamigotały wesołe błyski.

- Aha, więc nie ma ani chwili do stracenia! - wykrzyknął idealnie naśladując angielski akcent Sherlocka Holmesa. - Drogi Watsonie, zanosi się na jeszcze jedno polowanko! Już czuję zapach zwierzyny!

Nieszczęsny młotek w jednej chwili znalazł się na ziemi. Jupiter obrócił się na pięcie i omal nie wpadł na ciocię Matyldę, która w tym właśnie momencie stanęła za jego plecami.

- Możesz sobie czuć, co tylko chcesz, ty obwiesiu - powiedziała - ale płot musi być zreperowany! A co do ciebie, Pete Crenshaw, nie dostałeś ode mnie na szczęście żadnego narzędzia do pielenia, które mógłbyś rzucić na ziemię, żeby się stopiło w tym słońcu! Z powrotem do roboty! A to hultaje! Żaden z was nie przepracował uczciwie nawet godziny!

- Aaale - zająknął się Pete. - Właśnie zobaczyłem Paula, któremu

- Co? Jeszcze jeden! - wykrzyknęła ciocia Jupitera. - Doskonale, mam robotę i dla niego. Masz na imię Paul, młody człowieku?

- Ttak, psze pani - odparł zdezorientowany młodzieniec.

- A więc, Paul, weźmiesz się do

W tym momencie w drzwiach kantorku ukazał się wuj Tytus, który ruszył przez podwórze w kierunku stojącej przy płocie gromadki.

- Lunch! - zawołał. - Każdy robi kanapkę, na jaką ma chrapkę!

- Jeść! -jęknął Jupiter. - To dlatego pracujemy tak powoli, ciociu. Omdlewamy z głodu.

- Taak, zamorzyło nas na śmierć! - stęeknął Pete, chwiejąc się na nogach.

- Umieram z wycieńczenia - szepnął Bob, a potem oparł się plecami o starą lodówkę i powoli osunął się na ziemię

- Mam nadzieję, że starczy mi sił, żeby dowlec się do domu - wymamrotał gasnącym głosem Jupiter, przytrzymując się płotu, aby nie upaść.

Obserwujący całą scenę Paul Jacobs wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Ciocia Matylda oparła ręce na biodrach i obrzuciła chłopców surowym spojrzeniem. Przez dłuższą chwilę przyglądała się z nachmurzoną miną słaniającym się postaciom, w końcu jednak wybuchnęła śmiechem:

- No dobrze, dobrze, idźcie sobie na lunch. Ale nie myślcie, że wykręcicie się tak łatwo. Zaraz po jedzeniu z powrotem do pracy!

Znalazłszy się w domu po drugiej stronie ulicy, chłopcy zrobili sobie kanapki z szynką i żółtym serem, po czym popędzili z nimi z powrotem do warsztatu na terenie składnicy, urządzonego przez Jupitera pod gołym niebem. Dopiero wtedy Pete, pomiędzy kolejnymi kęsami, powiedział pokrótce o tajemniczych przygodach Paula.

- Nie domyślasz się, Paul, kto mógł wybijać te szyby? - zapytał Jupiter. Paul potrząsnął przecząco głową.

- Nie wiem nawet tego, w jaki sposób mogły zostać stłuczone. Za którymś razem byłem już na ganku i słyszałem nawet brzęk szkła lecącego na ziemię, ale nie dostrzegłem koło samochodu żywego ducha.

Powiedziawszy to, Paul popatrzył na Trzech Detektywów.

- Wiem, że zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale wszystko wskazuje na to, że te szyby wyleciały same, bez niczyjej pomocy!

 

 

 

Rozdział 2

Niewidzialna siła

 

- Szkło - powiedział w zamyśleniu Jupiter - jest podatne na zmęczenie, wtedy może popękać samoistnie. Ale nie wydaje się rzeczą prawdopodobną, aby mogło się to zdarzyć cztery razy w krótkich odstępach czasu i w dodatku w tym samym pojeździe.

Paul wlepił w Pierwszego Detektywa zdumione spojrzenie.

- Jupe miał na myśli to - wyjaśnił z uśmiechem Pete - że szkło może się zużyć tak, jak wszystko inne, ale nie cztery razy pod rząd w jednym samochodzie.

- Dzięki - odetchnął z ulgą Paul. - Czy on zawsze przemawia takim językiem?

- Przyzwyczaisz się do tego - uśmiechnął się Bob. - W gruncie rzeczy on jest najzwyklejszym na świecie typowym geniuszem.

- Jeżeli skończyliście już z tym błaznowaniem - powiedział lodowatym tonem Pierwszy Detektyw - to może zastanowilibyśmy się wreszcie nad istotą sprawy? Proponuję, żeby Paul opowiedział wszystko od samego początku.

- On ma na myśli to - mrugnął do Paula Pete - żebyś na początek włączył czwórkę.

Chłopak z zadartym nosem uśmiechnął się, a potem rozpoczął swoją opowieść. Wszystko zaczęło się od tego, że miał kolegę, mieszkającego w willowej dzielnicy miasta, pod numerem 142 przy Valerio Street. Po kolacji zabierał często ciężarową furgonetkę ojca, aby odwiedzić swego przyjaciela. Za każdym razem parkował samochód w tym samym miejscu, naprzeciwko jego domu. I w okresie niecałych dwóch miesięcy aż cztery razy stwierdził po powrocie do samochodu, że boczna szyba w kabinie, po stronie kierowcy, jest rozbita. Nie miał oczywiście pojęcia, czyja to mogła być sprawka, był jednak pewien, że nie mógł tego zrobić żaden z jego kumpli.

- Czy jeździłeś tam zawsze w ten sam dzień tygodnia? - zapytał Bob.

Paul zamyślił się.

- Nie, nie wydaje mi się, ale nie jestem tego pewien. Pamiętam tylko, że po raz ostatni byłem tam w zeszłą środę.

Także na twarzy Jupitera pojawił się wyraz zamyślenia.

- Czy w tym samym czasie tłuczono szyby również w innych samochodach?

- Nic takiego do mnie nie dotarło - odparł Paul. - To znaczy, nigdy nie słyszałem, żeby leciały jakieś okna w tamtej okolicy, ale też nikogo o to nie pytałem.

- Powiedz mi, Jupe - odezwał się Pete - dlaczego właściwie tłuczenie innych szyb miałoby mieć jakieś znaczenie?

- Bo jeśli leciały one tylko w samochodzie Paula - wyjaśnił Jupiter - może ta jego ciężarówka ma jakąś ukrytą wadę albo ktoś celowo chce zniszczyć właśnie ją. A jeżeli tłuczono też inne szyby, nie można wiązać całej sprawy z jednym samochodem. Ale dlaczego o to pytasz?

- Ponieważ któregoś wieczoru w zeszłym tygodniu ktoś stłukł szybę w samochodzie mojego taty, no i on także nie miał pojęcia, w jaki sposób to się mogło stać! - odparł Pete, a potem dodał, że auto zaparkowane było na ulicy przed domem i wybito w nim szybę w drzwiach po stronie kierowcy. Jego ojciec nie zauważył, aby w pobliżu kręciły się jakieś podejrzane typki, nie znalazł też w środku żadnego kamienia czy innego przedmiotu, który mógł wpaść do środka przez stłuczone okno. - Mój staruszek twierdzi, że to robota jakichś dzieciaków. Wiecie, takich gnojków, którzy latają po mieście i dla zabawy wybijają szyby w samochodach.

- Dorosłym zawsze się wydaje, że do takich rzeczy zdolne są tylko dzieciaki - westchnął Jupiter, ale w chwilę potem w jego głosie pojawiło się nagłe ożywienie. - To, co powiedział Pete, wskazuje, że cała ta sprawa ma znacznie większy zasięg i nie ogranicza się tylko do furgonetki Paula. Przede wszystkim musimy zacząć od

Nagle jego okrągła twarz zbladła jak prześcieradło.

- Szybko, chłopaki! - syknął z przejęciem. - Wiejemy! Nie ma chwili do stracenia!

Pozostali chłopcy wybałuszyli na niego oczy. W tym samym momencie także oni usłyszeli grzmiący z oddali głos cioci Matyldy.

- Czas do roboty, obwiesie! Wiem, że jesteście na podwórzu! Wyłazić, nicponie!

- Paul jest za duży na Tunel Drugi - szepnął Jupiter. - Do Łatwej Trójki, prędko! Biegiem!

Czterej chłopcy wyskoczyli z warsztatu i popędzili wzdłuż przylegającej do niego wielkiej hałdy złomu. Zatrzymali się dopiero koło osadzonych wciąż w futrynie, wielkich dębowych drzwi, opartych o stos dużych bloków granitu. Pete sięgnął głęboko do jakiejś skrzyni pełnej starych rupieci i wyciągnął z niej ogromny, zardzewiały klucz, którym otworzył dębowe podwoje. Tuż za nimi znajdował się potężnych rozmiarów stary żelazny kocioł. Pochyliwszy się, cała czwórka zagłębiła się w jego wnętrzu. Idący przodem Pete otworzył wmontowane w ścianę kotła drzwiczki. Przecisnąwszy się przez nie, chłopcy znaleźli się w zagraconym, ale przytulnym pomieszczeniu przypominającym biuro.

- O rany! - Paul zamrugał z przejęcia oczami. - Chłopaki, gdzie my jesteśmy?

- W naszej Kwaterze Głównej - poinformował go Pete z odcieniem dumy w głosie. - To stara przyczepa turystyczna, którą wuj Jupe'a kupił dobrych parę lat temu. Obłożyliśmy ją dookoła starym żelastwem, tak że jest zupełnie niewidoczna z zewnątrz. Wszyscy całkiem o niej zapomnieli. Nawet ciocia Matylda nigdy nas tu nie znalazła!

- Rzeczywiście, byczo tutaj! - stwierdził z podziwem Paul, przyglądając się regałowi z kartoteką i biurku, na którym stał telefon z automatyczną sekretarką i dodatkowym głośnikiem, radio, aparat interkomu i para kieszonkowych walkie-talkie.

- W miarę wygodnie - potwierdził Jupiter. - Ale wracając do tego, co chciałem powiedzieć, kiedy przerwała mi ciocia Matylda, musimy zacząć od przeanalizowania, w jaki sposób możliwe było niezauważalne wybicie tych szyb, i to bez zostawienia śladów!

- Za pomocą fal ponaddźwiękowych! - powiedział Bob. - Szkło może popękać pod wpływem dźwięku.

- Jasne! - zapalił się Pete. - Słyszeliście chyba o trąbach jerychońskich?

- Już prędzej mógł to spowodować odrzutowiec przekraczający barierę dźwięku - odezwał się Paul. - Powstaje wtedy grzmot, od którego mogły popękać te szyby.

- A czy zanim usłyszałeś brzęk tłuczonej szyby, nad domem kolegi przelatywał jakiś odrzutowiec? - zapytał go Jupiter.

Paul potrząsnął przecząco głową.

- Nie, nie przypominam sobie żadnego odrzutowca.

- A czy w pobliżu domu twojego kolegi znajdują się jakieś zakłady przemysłowe, albo radiowe czy telewizyjne stacje nadawcze? - zapytał Jupiter. - Jakiekolwiek urządzenia, które mogłyby przez przypadek wyemitować ponaddźwiękowe fale?

- Nie - odparł Paul. - Są tam naokoło wyłącznie zwykłe domy.

- A może zdarzyło się tam trzęsienie ziemi? - podsunął Pete.

- Czułeś jakieś wibracje czy wstrząsy? - zapytał Bob.

- Nie - powiedział Paul. - Ale niewykluczone, że mogło się tam zdarzyć coś takiego, tyle że o małej mocy. Pamiętam trzęsienia ziemi, przy których podskakiwało wszystko na półkach, a ja nic nie czułem.

Jupiter pokręcił z powątpiewaniem głową.

- Szyby samochodowe są bardzo mocne.

- A może zrobił to wiatr? - zasugerował Bob. - Na przykład trąba powietrzna? Czytałem gdzieś, że zdarzają się one w tej okolicy.

- Paul zauważyłby przecież, że w powietrzu latają jakieś papiery czy inne śmieci - zwrócił uwagę Jupiter.

- A mm może to było jakieś promieniowanie? - zająknął się niepewnie Pete. - Promienie śmierci?

- Takie jak w Gwiezdnych wojnach” - podchwycił Paul. - Promieniowanie mocy!

- Z jakiejś innej planety - dodał Bob.

- Z kosmicznego statku!

- Niewidzialne UFO!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin