Science Fiction 14.pdf

(11571 KB) Pobierz
12162914 UNPDF
12162914.003.png
Jak zwykle to wszystko wina Disneya.
Chociaż od jego śmierci minęło już tak wiele lat, korporacja, którą stworzył, nadal
wytycza nowe kierunki w animacji. Mariaż klasycznej ręcznej animacji z
technikami komputerowymi miał miejsce już dość dawno temu. Wystarczy
przypomnieć „Piękną i Bestię", scenę tańca chociażby. Więcej w niej było efektów
komputerowych niźli pracy grafików klasycznych. Wtedy też ktoś, zapewne sam
Jeff Katzenberg, wpadł na pomysł zrobienia kolejnego kroku i wyprodukowania
filmu li tylko za pomocą komputerów. Wzory istniały od dawna, kto odwiedzał Las
Vegas mógł się o tym przekonać na własne oczy. Stworzono nawet specjalny
festiwal w Monaco, na którym autorzy z całego świata prezentowali swoje
elektroniczne majstersztyki. Wprawdzie były to tylko kilkuminutowe etiudy, ale
wydawało się kwestią czasu i pieniędzy, nie technologii, kiedy ujrzymy
zrealizowany tą techniką film pełnometrażowy. Pierwszy zaryzykował Disney i
opłaciło się. „Toy Story" odniosło niewyobrażalny sukces tak prestiżowy, jak i
finansowy, osiągając absolutny szczyt i zajmując pierwsze miejsce na liście
najbardziej kasowych filmów roku 1995. Nie trzeba było długo czekać, w światku
filmowym sukces jednej produkcji uruchamia automatyczną linię produkcyjną. Do
wyścigu dołączył Spielberg (w zespole z rzeczonym Katzenbergiem, który zdążył
zmienić barwy klubowe, współtworząc studio SKG), niemal równocześnie na
ekrany weszły dwa filmy: „Dawno temu w trawie" Disneya i „Mrówka Z" Dream
Works i tak rozpoczął się wyścig, który doprowadził do odsunięcia na plan dalszy
superprodukcji animowanych klasycznie. Warner Bros., które nie raczyło przyjąć
tego do wiadomości, poniosło sromotne porażki z kolejnymi wysokobudżetowymi
filmami, młodzi widzowie wychowani na grach komputerowych zagłosowali na
nowinkę techniczną zbliżająca oba światy - filmowy i wirtualny.
W chwili obecnej nowe animacje półklasyczne (komputerowe naśladownictwo
ręcznej animacji) takie jak „Atlantyda - zaginiony ląd", „Droga do El Dorado",
„Powrót Piotrusia Pana", gromadzą o wiele mniejszą widownię niż ich komputerowi
odpowiednicy. W Box Office'ach już tylko „Król Lew" broni się przed elektroniczną
konkurencją, pozostali zajmują miejsca w ogonie. Żeby nie szukać daleko, w
ubiegłym roku „Shrek" (miejsce trzecie) i „Potwory i Spółka", (miejsce czwarte)
osiągnęły wyniki trzykrotnie przebijające dochody najbardziej kasowej animacji
klasycznej „Atlantyda - zaginiony ląd".
Dzisiaj na ekranach amerykańskich, a wkrótce i na naszych, pojawi się najnowsze
dokonanie tego gatunku. Epoka Lodowcowa to przede wszystkim znakomita i
inteligentna komedia skierowana tak do starszego jak i do młodszego odbiorcy.
Zapewne bliższy jej gatunkowo jest „Dinozaur" Disneya niźli „Shrek", który bawił
równie mocno ojców jak i synów, ale i na tym filmie trudno się nudzić. Akcja Epoki
Lodowcowej przenosi nas tysiące lat wstecz, do czasów gdy Ziemię pokrywały
ogromne czapy lodowe; to właśnie wśród takiej scenerii spotykamy
wiewiórkowatego stworka, który usiłuje ukryć swój najcenniejszy skarb - żołędzia.
To właśnie ten niepozorny zwierzak będzie sprawcą ogromnego kataklizmu, który
zawiązuje właściwą akcję filmu. Wędrujący na północ zgorzkniały mamut Manferd i
jego lekko przygłupi towarzysz wędrówki, lemur Sid, napotkają w lodowych
bezmiarach ludzkie dziecko.
12162914.004.png
Sid przekona wkrótce swojego towarzysza o korzyściach
płynących ze zwrotu dziecka ludzkiemu plemieniu, ale
problemem okaże się trudność w odnalezieniu ludzi, którzy
odeszli daleko na południe. Jedynym pomocnikiem w tej
wyprawie zda się uratowany przez obu przyjaciół szablozębny
tygrys Diego -nader dwulicowa postać, renegat, który będzie
sprawcą niejednej niespodzianki. Trójka bohaterów wyrusza
koniec końców na długą i najeżoną wieloma
niebezpieczeństwami wyprawę do cieplejszej strefy, gdzie
wyemigrowali ludzie.
Tak w ogólnym zarysie - nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów
akcji, nie na tym powinna polegać rola recenzenta, by czytelnik
poznawał nawet zakończenie filmu zanim go obejrzy - wygląda
scenariusz Petera Ackermana, autora kilku dobrze odebranych
sztuk teatralnych. Na koniec słówko o reżyserze. Chris Wedge
zaczął prace przy efektach komputerowych już dość dawno,
współtworzył animacje do słynnego „Trona" Disneya i nadzorował
produkcję „Obcego 4" oraz „Star Trek: Rebelia", filmów znanych
także i z naszych ekranów.
ReJS
12162914.005.png
Kochajmy naszych bliskich, bo tak szybko przemijają... To hasło nie tak dawno można było
zobaczyć na billboardach. Przypomniałem je sobie w chwili, gdy zacząłem składać tę stronę.
Znałem Darka osobiście, znałem go dość dobrze, choć zapewne nie zaliczałem się do jego
przyjaciół. Przez pewien okres czasu pracowaliśmy razem, był człowiekiem sukcesu, który
znalazł się na właściwym miejscu we właściwym czasie. Był współzałożycielem wydawnictwa
Amber, znanym i cenionym grafikiem, zdobywcą prestiżowych nagród na międzynarodowych
konwentach. Gdzie mógł zajść, jeden Bóg tylko wie, niestety, my nie dowiemy się tego nigdy.
Oto kilka zaledwie prac z ponad setki, jakie zdążył namalować przed tragicznym wypadkiem i
śmiercią. W chwili, gdy wychodzi czternasty numer Science Fiction, mija właśnie dziesiąta
rocznica tego wydarzenia. Jest to chyba najwłaściwsza chwila, by wspomnieć tego wielkiego
fantastę, fana i grafika. Cześć jego pamięci.
12162914.006.png
kino
Ostatni miesiąc upłynął nam na naprawdę ostrej pracy. Wreszcie pojawił się katalog
KKFu, który, ku naszemu zdziwieniu, wystartował pełną parą od niemal pierwszego dnia.
Ale nie traktujcie tego jako wymówki, to dobry znak, naprawdę dobry. Cieszymy się, że
możemy Warn pomóc w dostarczeniu dobrej lektury.
Podsumowując pierwszy miesiąc działalności Klubu, pokusiliśmy się o pewne
wyliczenia. Niekwestionowanymi liderami listy bestsellerów zostali: Jacek Dukaj
(Czarne oceany) i Andrzej Pilipiuk (Kroniki Jakuba Wędrowycza). W przypadku tego
pierwszego autora wyczyściliśmy wszystkie hurtownie w województwie do ostatniego
egzemplarza. Przy okazji tych zakupów okazało się, jak naprawdę wygląda dystrybucja
książek fantastycznych. Są, a jakże, ale gdzieś na bocznych półkach, serie niekompletne,
domówienia nie realizowane. Jakież zdziwienie budzili nasi pracownicy, pojawiający się
regularnie po odbiór kolejnych egzemplarzy tytułów uznawanych za „cegły". Każda
księgarnia ma na półce Tolkiena w całej gamie kolorów i formatów, Sapkowskiego w
kompletach i luzem, ale Dukają ze świecą szukać, a przecież to najlepsza książka
minionego roku!
Nic dziwnego, że seria SuperNOWEJ się rozpada. I nic dziwnego, że rozgoryczeni autorzy
szukają innych oficyn. Bowiem wydawca, który nie dba o swojego autora, nie promuje
znakomitego tytułu, to marny wydawca, i w czasach agresywnego marketingu musi
przegrać. Nie będę przywoływał tutaj przykładu „Harry Pottera...", bo to jest zupełnie inna
bajka. Wspomnę tylko o Feliksie W. Kresie i systematycznym promowaniu tego autora
przez patronujące mu wydawnictwo Mag, czy o swojskim, wydanym niedawno Jakubie
Wędrowyczu, który zapoczątkował, nie bójmy się tego słowa, nową erę w historii polskiej
fantastyki. Oto bowiem pojawiła się firma, która nie tylko podpisała umowę z młodym
autorem, nie tylko książkę wydała, ale też zadbała o to, by tytuł ten nie zniknął
niezauważony, by wspomniały o nim media, by się dowiedział czytelnik! Może nie
wszystko udało się dograć, ale łaskawej pamięci szanownych czytelników polecam fakt, iż
była to pierwsza pozycja, nad którą Fabryka Słów pracowała. Drugie wejście, tom
felietonów Rafała A. Ziemkiewicza, laureata prestiżowej nagrody Kisiela, pozbawione
już było jakichkolwiek uchybień. Sprzedaż rewelacyjna, jak w przypadku Pilipiuka, który
nota bene ma już drugie, poprawione wydanie.
Zmieniły się czasy, zmieniły układy. Najlepsi autorzy znaleźli stałe miejsca,
gwarantujące im nie tylko istnienie na rynku, ale i promocję. We wrześniu powinniśmy
zobaczyć pierwszą książkę Jacka Dukają wydaną w renomowanym Wydawnictwie
Literackim. Wspomniany już Feliks W. Kres jest sztandarową postacią Maga. Andrzej
Ziemiański, Rafał A. Ziemkiewicz i EuGeniusz Dębski stanowić będą trzon nowej serii
w Fabryce Słów. Drgnęło też w Amberze i Prószyńskim, gdzie pojawia się polska
klasyka. Z wielkich tuzów tak naprawdę na wolności pozostał tylko Andrzej Sap-kowski,
ale on, szczwany lis, raczej w jasyr nie pójdzie, bo ma tę przewagę, że to wydawcy stoją
do niego w kolejce.
Rozczłonkowanie rynku wydawniczego ma jeszcze jedną dobrą cechę, niedostrzegalną w
poprzednim układzie. Każde ze wspomnianych wydawnictw będzie w stanie rozbudować
działy polskiej fantastyki o jedno, dwa nazwiska, co daje. szansę na zaistnienie w szybkim
czasie niemal wszystkim liczącym się autorom. Wiem, że takie działania są podejmowane
i mam satysfakcję, że moja już ponad roczna praca popularyzatorska przynosi efekty.
Na powyższych przykładach widać, że jak się chce, to można sprawić, by polski autor
stał się autorem poszukiwanym. A mamy kilku pisarzy, których poznać warto i trzeba. Ale
wróćmy do rzeczy. Dla kondycji środowiska, a przede wszystkim czytelników, ważniejsze
po stokroć jest to, czego już dokonano, niż mrzonki i mamienie przyszłymi profitami.
Polecam zatem uwadze wszystkich wywiad z panem Erykiem Górskim z wydawnictwa
Fabryka Słów. Dowiecie się zeń o kilku ciekawych zamierzeniach firmy, która ma szansę
w najbliższym czasie stać się jednym z filarów naszego rynku fantastycznego.
Słów kilka o zawartości numeru. W tym miesiącu mamy dla Was osiem opowiadań i
atmosferę ' znacznie mniej mroczną, niż przed miesiącem. Za to bardziej magiczną, choć
nie oznacza to wcale, że skupiamy się na fantasy. Spośród autorów już Warn znanych na
wyróżnienie zasługuje nowy tekst Krzysztofa Kochańskiego który jak widać z naszych
łamów, płodnym jest twórcą i zapewne jeszcze nie raz będziecie mieć przyjemność kontaktu
z jego opowiadaniami. Rafał A. Ziemkiewicz tym razem w króciutkiej formie, w której
jako rasowy felietonista czuje się jak ryba w wodzie. Specjalnie dla jego miłośników;
którzy proszą o częstszy kontakt ze swoim Guru (patrz poczta) wybraliśmy kolejnego
shorta. Myślę a nie jestem w tym myśleniu odosobniony, że z ciepłym przyjęciem spotka
się też opowiadanie Jana Rudzińskiego. Chyba o taką fantastykę wszystkim chodzi.
Miejmy nadzieję, że będzie jej w najbliższym czasie więcej. Debiutantką numeru jest Ola
"Ina" Janusz, smutna czarodziejka jak sama o sobie pisze. Dzisiaj jednak chyba mniej
smutna... Szczególną uwagę pragnę też zwrócić na autora, który pojawia się na naszych
łamach po raz pierwszy, choć debiutantem nie jest. Grzegorz Gortat, autor dwóch powieści
wydanych przez wrocławskiego Siedmioroga, ma swój styl i klasę. Książki Grzegorza
możecie już nabyć w katalogu KKF, a na zachętę nowelka jego autorstwa.
Na koniec, jak zwykle, zostawiłem sobie największą przyjemność. W dziale publicystyki
pojawia się długo oczekiwany Jacek Dukaj, jeden z najlepszych autorów młodego pokolenia,
jeśli nie najlepszy. Myślę, że jego felietony, opatrzone wspólnym nagłówkiem
„Księgarnia alternatywna" (co znaczy: nie szukajcie potem tych książek w księgarniach)
dostarczą zwłaszcza wyrobionemu Czytelnikowi naprawdę ogromnej przyjemności.
Na początku maja mija dziesiąta rocznica śmierci Dariusza Chojnackiego, znakomitego
grafika, kolegi, przyjaciela. Rodzina postanowiła uczcić pamięć Darka wydając
okolicznościowy album i organizując serię wystaw. Także i my włączamy się ze skromną
stroną prezentującą fragment jego dorobku. Na okładce tego numeru zaprezentowaliśmy
jeden z obrazów Darka. Tylko w taki sposób możemy wyrazić żal i hołd człowiekowi,
który zrobił tak wiele dla naszego środowiska, a któremu nie było dane zobaczyć owoców
jego pracy.
Nowości filmowe z kraju i ze świata
literatura
Marina i Siergiej Diaczenko
Krzysztof Kochański
Dariusz S. Jasiński
Tomek Suwalski
Rafał A. Ziemkiewicz
Aleksandra Janusz
Grzegorz Gortat
felietony
Jacek Dukaj
Rafał A. ZIemkiewicz
Andrzej Ziemiański
Tomasz Pacyński
komiks
inne
Strona prawdziwych wyznawców Star Wars
Robert J. Szmidt
12162914.001.png 12162914.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin