Piers Anthony
"OGRZE, OGRZE"
1. NOCNA MARA
Tandy nie mogła zmrużyć oka. Demon do tej pory nigdy nie pojawił się w jej
sypialni, ale obawiała się, że kiedyś to uczyni. Tej nocy była sama, toteż
odczuwała lęk.
Jej ojciec, Crpmbie, był twardym żołnierzem, który stawiłby czoło demonowi.
Przebywał jednak daleko, w Zamku Roogna, gdzie pełnił wartę królewską. Crombie
radował się niezmiernie, kiedy rzadko gościł w domu. Głosił przy każdej okazji,
że nienawidzi kobiet, ale poślubił nimfę i nie znosił, gdy ktoś wtrącał się w
jego sprawy. Tandy w oczach ojca wciąż pozostawała dzieckiem, toteż jego ręka
bezwiednie sięgnęłaby ku rękojeści złowieszczego miecza, gdyby tylko
podejrzewał, że jakiś demon ją niepokoi. Gdyby tylko znajdował się w pobliżu!
Jej matka, Jewel, osadzała pomarańczowe szafiry tuż pod powierzchnią ziemi, tak
daleko od domu, że dotarła tam dosiadając robaka Diggle, który mógł przenikać
przez skały nie dziurawiąc ich. Mogli wrócić dopiero po północy. Oznaczało to
kilka dodatkowych godzin, a Tandy się bała.
Odwróciła się owijając prześcieradłem o cukierkowym deseniu i schowała głowę pod
różową poduszkę. Lecz to nie pomogło, wciąż bała się demona. Nazywał się Fiant i
potrafił się dematerializować, kiedy tylko zechciał, co oznaczało, że mógł
przechodzić przez ściany. Im więcej myślała, tym mniej zaufania miała do ścian
własnego pokoju. Obawiała się, że każda nie obserwowana ściana mogłaby
przepuścić demona. Przetoczyła się, usiadła na łóżku i obserwowała ściany. Nie
dostrzegła śladu demona.
Spotkała Fianta zaledwie kilka tygodni temu, zupełnie przypadkowo. Bawiła się
kilkoma dużymi, okrągłymi, niebieskimi karbunkułami, które wyrzuciła jej matka.
Rubiny powinny być czerwone! Jeden z klejnotów potoczył się korytarzem w pobliże
alkoholowej wytwórni demonów. Wpadł prosto na zawijaną flaszkę zrobioną przez
demona, rozbijając się na kawałki; cała jej zawartość wylała się. Bała się, że
demon się rozzłości, ale zamiast tego spojrzał na nią z zagadkowym uśmieszkiem —
i to było jeszcze gorsze. Od tamtego czasu demon pokazywał się z denerwującą
częstotliwością, spoglądając na nią tak, jakby nosił się ze szczególnie
demonicznym zamiarem. Nie była aż tak naiwna, żeby mieć wątpliwości co do istoty
jego demonicznego zamysłu. Zainteresowanie ze strony demona schlebiałoby nimfie,
ale Tandy była zwykłą dziewczyną. Nie pragnęła demonicznego kochanka!
Tandy wstała i podeszła do lustra. Magiczna latarnia pojaśniała i mogła się
przejrzeć. Miała dziewiętnaście lat, ale wyglądała jak dziewczynka w swojej
nocnej koszuli i pantoflach; kasztanowe warkocze spływały w nieładzie od
nieustającego przewracania się z boku na bok. W niebieskich oczach widniała
troska. Chciałaby bardziej przypominać matkę, ale oczywiście żadna istota ludzka
nie mogła dorównać ani pięknem twarzy, ani fantastyczną figurą nimfie. Właśnie
ta aura piękna, która otaczała nimfy, przyciągała mężczyzn takich jak Crombie, a
żołnierz po kądzieli odziedziczył zdolność do jednej tylko rzeczy. Nimfa mogła
zaspokoić pragnienia mężczyzny o takich zdolnościach. Zwyczajne dziewczyny
musiałyby się podszkolić w sztuce miłości. Przegrywały z nimfami przykładając do
tego o wiele więcej znaczenia niż one. Nie potrafiły zawrócić z raz obranej
drogi ku zadowoleniu drugiej strony. Skazane były z góry na porażkę, gdyż
zdawały sobie sprawę z konsekwencji ślepego oddania.
Przyjrzała się sobie uważniej, rękami zaczesując rozrzucone włosy, poprawiła
koszulę L wyprostowała się. Nie była dzieckiem, chociaż jej ojciec wolał tak
myśleć. Nie stała się też w pełni kobietą. Ludzkie dziedzictwo obdarzyło ją
rozumem i dobrą duszą kosztem zmysłowości. Miała miłą twarz z zadartym noskiem,
pełne wargi; osądziła jednak, że natura poskąpiła jej urody. Nie mogłaby
uchodzić za nimfę.
Demon Fiant bez wątpienia uważał ją za nimfę. Być może nie zdawał sobie sprawy,
że jej ludzki rodowód czynił ją mniej doskonałą. Może szukał intrygującej
odmiany po mrocznej demonicy, która mogła przyjąć według życzenia dowolną formę,
nawet zwierzęcą. Mówiono, że demony czasami mogły przyjąć formę zwierzęcą, nawet
w trakcie aktu seksualnego, ale żadna ludzka dziewczyna nie mogła nawet sobie
tego wyobrazić. Tandy nie potrafiła zmienić formy ani w łóżku, ani poza nim, i z
pewnością nie chciała zwracać na siebie uwagi żadnego demona. Gdyby tylko
potrafiła go o tym przekonać!
Nie pozostawało jej nic innego, jak spróbować ponownie zasnąć. Demon mógł
przyjść albo nie; ponieważ nie miała nad tym kontroli, nie miało sensu
zamartwianie się. Położyła się na rozkopanym łóżku i martwiła się dalej.
Zamknęła oczy i nie poruszała się, jakby spała, ale była w pełni świadoma. Może
na chwilę zdoła tak oszukać ciało, żeby mogło się zrelaksować.
W oddalonej ścianie dało się słyszeć wibrację. Tandy śledziła to spod na wpół
przymkniętych powiek i nie ruszała się. Demon naprawdę przyszedł.
W chwilę później demon zmaterializował się. Był duży, muskularny i tęgi, z
małymi różkami wystającymi z czoła i krótką kępką bródki, co czyniło go podobnym
do kozła. Nogi zakończone miał kopytami i posiadał średniej długości ogon z
kitką na końcu. Otaczała go mroczna aura dwuznaczności, która zdradzała jego
demoniczną naturę, bez względu na to, jaką postać by przybrał. Oczy miał jak
przydymione kwarcowe tafle, pod którymi przelewała się wieczna lawa emitująca
przyćmione czerwone światło, rozjaśniające się, kiedy coś przyciągało jego
uwagę. Według diabolicznych standardów był wystarczająco przystojny i wiele nimf
byłoby wielce uszczęśliwionych będąc na miejscu Tandy.
Tandy nie żywiła zbytniej nadziei, że Fiant odejdzie widząc, iż zasnęła. Była
dla niego atrakcyjna albo przynajmniej wartościowa i nie przyszło mu na myśl, że
mogłaby mu odmówić. Demony oczekują odmowy, to ich podnieca. Mówi się, że mając
wybór pomiędzy uwodzeniem a gwałtem, zawsze wybierają gwałt. Demonice postępują
podobnie. Z drugiej strony nie można zgwałcić demona czy demonicy, gdyż po
prostu mogą się zdematerializować w każdej chwili. Jakże inaczej wytłumaczyć
zainteresowanie Fianta osobą Tandy! Przecież ona nie mogłaby się
zdematerializować. Gwałt był możliwy.
Być może, gdyby okazała mu przychylność, to zniechęciłoby go do niej. Z
pewnością nudziły go nazbyt chętne samice. Tandy nie mogła jednak ryzykować tak
szczególnej próby. Co byłoby, gdyby demon przyjął jej pozorne przyzwolenie za
dobrą monetę?
Fiant podszedł do łóżka, wykrzywiając twarz w diabelskim uśmiechu. Tandy
obserwowała go spod na wpół przymkniętych powiek. Go zrobi, jeżeli intruz jej
dotknie? Była pewna, że krzyki i walka tylko by go ośmieliły, a wówczas jego
oczy rozbłysnęłyby odwieczną lubieżnością. Co innego jeszcze mogła zrobić?
Fiant zatrzymał się i pochylił nad nią. Jego oczy wysyłały ostre błyski, które
przenikały przez jej przymknięte powieki.
— Ach, ty śliczne maleństwo — mruczał, a usta spowił mu dym wydobywający się w
trakcie mówienia. — Bądź przerażony, mój mięciutki kawałeczku ludzkiego mięsa.
Twój ukochany demon jest w końcu tutaj. Pozwól mi zobaczyć więcej!
I zdarł z niej prześcieradło.
Tandy rzuciła w niego poduszką i zeskoczyła z łóżka, a jej przerażenie łączyło
się z gniewem.
— Wynoś się stąd, cuchnący duchu! — krzyknęła.
— Och, delikatne maleństwo budzi się. Krzycz, proszę! Wspaniale!
Demon wysunął w jej kierunku błękitny koniec rozdwojonego języka, musnął nim
swoje cienkie wargi. Jego ogon wykonał podobny ruch.
Tandy cofnęła się, a jej przerażenie wzrosło.
— Nienawidzę cię! Wynoś się!
— Świetnie — powiedział Fiant, a jego ogon zesztywniał, gdy go uniósł. —
Kochanie,— twoje uniesienie jest wspaniałe, chciałbym posiąść cię do głębi.
Sięgnął ku niej; różki rozbłysnęły odbijając blask jego oczu.
Zdesperowana Tandy była doprowadzona do ostateczności. Rzuciła weń napadem
złości. Jej ciało zesztywniało, twarz poczerwieniała, oczy zwęziły się i cisnęła
złością prosto w szeroką klatkę piersiową demona.
Złość uderzyła z impetem wybuchu. Demon rozpadł się na części — stopy, ręce i
głowa poleciały osobno. Ogon wylądował na łóżku i drgał konwulsyjnie jak
pozbawiony głowy wąż.
Tandy zwilżyła drżące wargi. Naprawdę nie chciała tego, by jej wybuchy złości
obracały wszystko wniwecz i wcale nie zamierzała zabić intruza. Teraz zniszczyła
demona i piekłu trzeba będzie zapłacić. Jak ona wytłumaczy piekłu to morderstwo?
Szczątki demona przeobraziły się w dym. Dym scalił się i Fiant uformował się
ponownie, nietknięty. Wyglądał na oszołomionego.
— Och, ten pocałunek był piękny — powiedział i przeniknął przez ścianę.
Tandy odprężyła się. Mimo wszystko Fiant nie był martwy, ale odszedł. Tak było
najlepiej dla niej. Ale czy naprawdę zniknął. On z pewnością nie odszedł na
dobre, a teraz obydwoje wiedzieli, że jej pociski złości nie powstrzymają go.
Jedynie zyskała trochę na czasie.
Nareszcie mogła usnąć. Wiedziała, że tej nocy nie będzie więcej kłopotów, ale
jej matka wróci dopiero za kilka nocy. Fiant z całą zuchwałością mógł atakować
swoją samotną ofiarę, kiedy nikogo odpowiedzialnego nie było w pobliżu.
Nazajutrz Tandy próbowała porozmawiać z matką, chociaż była pewna, że to
zupełnie jej nie pomoże.
— Mamo, znasz demona Fianta, który pracuje w destylatorni alkoholu? On…
— A, tak. Demony są tak miłymi osobami — powiedziała Jewel pachnąc średnio
przyjemnie siarką. To była jej magia. Zapach odzwierciedlał jej nastrój. —
Szczególnie Beauregard, który prowadzi badania…
— On pracował już nad tym, zanim się urodziłam. To miły demon, ale Fiant jest
inny. On…
— Oni nigdy nie sprawiają mi kłopotów, kiedy rozmieszczam klejnoty w ich
jaskiniach. Demony są takimi dobrymi sąsiadami.
Siarka zapachniała jeszcze mocniej, powodując, że nosek nimfy zmarszczył się
lekko. Jewel nie lubiła słuchać słów krytyki.
— Większość z nich jest miła, mamo. — (Demony, naturalnie, nie przeszkadzały
Jewel; bez niej nie byłoby klejnotów, a demony są łase na takie świecidełka). —
Ale ten jest inny. On…
— Każdy jest inny. Oczywiście, kochanie. To właśnie czyni Xanth interesującym.
Teraz pachniała świeżymi, dopiero rozkwitającymi kwiatami pomarańczowych róż.
— Być może inność to nie to, co miałam na myśli. On przychodzi w nocy do mojego
pokoju.
— Och, nie mógłby tego zrobić! To nie może być prawda. — Niestosowność tego
faktu ujawniła się w zapachu zepsutej kulki tabletkowej. Nawet niedojrzałe kulki
tabletkowe pachną nieprzyjemnie chorobą, a im bardziej dojrzałe, tym
intensywniejszy zapach.
— Ale on to zrobił! Zeszłej nocy…
— Musiało ci się przyśnić, kochanie — rzekła Jewel stanowczo. I smród
rozkładającej się padliny smoka pokazał, jak niesamowita wydała się Jewel
wzmianka o tym.
— Czasem te kare zwidy przynoszą nieodpowiednie sny. Tandy zrozumiała, że matka
nie chce w żaden sposób przyjąć do wiadomości prawdy. Jewel była nimfą i
zachowała wiele cech nimfy, oprócz sedna doświadczeń małżeńskich i
macierzyństwa, które na nią wpłynęło, nie rozumiała zupełnie istoty zła. Dla
niej wszystkie stworzenia i wszyscy ludzie byli po prostu dobrymi sąsiadami,
wliczając demony. W rzeczy samej demony zachowywały się w miarę poprawnie,
dopóki Fiant nie zainteresował się Tandy.
Jej ojciec zrozumiałby lęk córki. Crombie był nie tylko człowiekiem, był
człowiekiem wojny. Więc naprawdę rozumiał, w jaki sposób postępują mężczyźni.
Ale ledwie starczało mu czasu na wizyty i Tandy nie miała możliwości
zasięgnięcia jego rady w tej sytuacji, więc i on nie mógł być teraz pomocny.
Gdy pomyślała o ojcu, boleśnie zdała sobie sprawę, że Jewel nie mogła sobie
pozwolić na utratę wiary w ludzi, bo zakwestionowałoby to również wierność
Crombiego. A brak zaufania do męża zakłóciłby jej życie. W oczywisty sposób
myśli Jewel zbieżne były z myślami Tandy, ponieważ dał się odczuć nieprzyjemny
zapach płonącego pola dzikiego owsa.
W tej sytuacji Tandy nie mogła rozmawiać o tym dłużej z matką. Mogłaby pomówić z
ojcem, na osobności. Oznaczałoby to, że musi do niego dotrzeć, gdyż nie mogła
zostać w domu ze względu na demona. Mówiło się, że żaden człowiek nie wygra
walki z demonem, ale Crombie był kimś więcej niż tylko człowiekiem: był jej
ojcem. Musiała dotrzeć do niego.
Stanowiło to problem. Tandy nigdy nie była w Zamku Roogna. Nigdy nie była nawet
na powierzchni Xanth. Jeżeli nie opuści jaskiń natychmiast, jest stracona. W
samej rzeczy bała się tej próby. W jaki sposób ma podróżować do zamczyska, gdzie
służył jej ojciec? Całą drogę sama? Nie potrafiła na to odpowiedzieć.
Demon nie zjawił się tej nocy. Zamiast niego przybyły nocne mary. Gdy tylko
zasypiała, kare klacze kłusowały i stawały dęba nad jej łóżkiem, strzygąc uszami
i kładąc je na przemian, błyskając podkowami, parskając przerażającymi oparami
złych snów, które przynosiły.
Obudziła się, przerażona, a one pierzchły natychmiast, ale jedynie po to, by
powrócić, gdy znowu zaśnie.
W końcu zdesperowana cisnęła w jedną z nich pociskiem złości. Wiedziała, że kary
koń spełnia jedynie swój obowiązek i nie powinien być karany. Tandy rozbudziła
się zupełnie, zdecydowana pomóc zwierzęciu. Ale oczywiście już go nie było.
Prawie niemożliwe było złapanie nocnej mary, kiedy się czuwało.
Sprawdziła miejsce, gdzie stała klacz. Podłoga była tam porysowana i odkryła
kilka kropel krwi, Tandy miała nadzieję, że kara klacz bezpiecznie dotarła do
domu. Pewnie minie kilka nocy, zanim będzie gotowa do ponownej pracy ze snami.
Pobicie niewinnego stworzenia było straszną rzeczą. Bez względu na jego
dokuczliwość. Tandy przyrzekła sobie, że więcej tego nie zrobi.
Następnym razem, gdy zasnęła, rozglądała się za tą, którą zraniła. Upłynął
jednak długi czas, zanim przybyły; pewnie się jej bały i nie mogła ich za to
winić. W końcu jednak zjawiły się, jako że były zmuszone wykonywać obowiązki,
nawet jeżeli było to dla nich niebezpieczne. Bojaźliwie zbliżyły się ze swoim
brzemieniem snów, a te obecne wiązały się ze zranieniem kłaczki. Chciały zmusić
ją, żeby zapłaciła za swoją zbrodnię! Ponieważ od tamtego czasu nie widziała tej
zranionej, a ona to spowodowała, więc czuła się coraz bardziej winna. Wyczuwała,
że ta kara klacz zawsze będzie się jej bała i więcej nie przybędzie. Może leży w
stajni, gdzie te stworzenia spędzają dzień, i cierpi. Gdyby tylko potrafiła
okiełznać swój temperament!
Obowiązkiem karych klaczy było przynoszenie nieprzyjemnych snów ludziom, którzy
musieli je prześnić, tak jak obowiązkiem Jewel było rozmieszczanie klejnotów,
które ludzie mieli odnaleźć. Ponieważ sny były brzydkie, nie powierzano ich
ochotnikom. Tak więc kare klacze miały złą reputację w przeciwieństwie do
niewidzialnych mar dziennych, które przynosiły jasne sny dzienne. Ludzie
próbowali unikać nocnych mar i to czyniło ich pracę jeszcze trudniejszą. Tandy
nie była pewna, co stałoby się, gdyby karę klacze nie przynosiły złych snów, ale
jest pewne, że oznaczałoby to kłopoty. Chodziło przecież o to, by nie zburzyć
naturalnego porządku. Córka nimfy była niezmiernie ciekawa, o czym śnią same
kare klacze.
Kilka dni później, kiedy Tandy kładła się spać, znowu pojawił się demon.
Przeszedł prosto przez ścianę z obleśnym uśmieszkiem na twarzy.
— Odpręż się, milutka, jestem tu, by spełnić twoje najdziksze fantazje i sięgnąć
głębi twoich pragnień!
Jego uniesiony w górę ogon drgał.
Przez moment Tandy zamarła, niezdolna do powiedzenia ani słowa. Wcześniej demon
ją martwił, teraz była przerażona. Błyszczącymi oczami obserwowała, jak poufale
zbliża się do niej.
Stanął tuż nad nią, jak przedtem. Oczy błyskały mu jak czerwone gwiazdy.
— Połóż się i rozciągnij wygodnie! — napawał się jej widokiem. — Zadowolę twoje
najwyższe oczekiwania.
I wyciągnął do niej diabelską rękę z długimi paznokciami. Tandy krzyknęła…
Tej nocy Jewel była w domu i przybiegła zobaczyć, co się dzieje. Ale demon cicho
przeniknął przez ścianę, zanim weszła Jewel. I Tandy musiała złożyć swój krzyk
na karb nocnych mar. Wiedziała, że musi coś zrobić. Fiant stawał się coraz
zuchwalszy i wkrótce ją dopadnie, gdy będzie sama, a to byłoby gorsze niż
jakiekolwiek mary. Wiedziała już, że mógł przeżyć pocisk jej gniewu. Nie miała
więc żadnej ochrony. Musiała udać się do ojca Crombiego —jak najszybciej. Ale
jak?
Nagle zaświtał jej pomysł. Dlaczego nie złapać karej klaczy i nie pojechać na
niej do Zamku Roogna? Stworzenie z pewnością znało drogę, jako że nocne mary
musiały obsługiwać wszystkich ludzi, którzy spali.
Musiała jednak rozwiązać kilka spraw. Tandy nie miała doświadczenia w jeździe
konnej. Czasami dosiadała Diggle’a ze swoją matką podróżującą do odległych
rejonów Xanth, do miejsc, gdzie miały być rozmieszczone szmaragdy, opale,
diamenty, ale to było co innego. Diggle, świdrowiec, poruszał się powoli i
równomiernie, przenikając przez skały tak długo, dopóki wytwarzało się dźwięki,
które on lubił. Nie wiedziała, jak złapać klaczkę ze snu, ani jak utrzymać się
na niej?
Tandy była zręczną dziewczyną. Wspinała się we wszystkich jaskiniach, przebywała
rozpadliny używając lin z dzikiego pnącza, przeciskała się przez szczeliny —
dobrze jest być szczupłą! Przepływała lodowato zimne rzeki, przebiegała lekko po
pochyłych skalnych zboczach zrzucając odpryski na pojawiające się czasami
gobliny, które ją potem goniły. Gdyby klacz podeszła na tyle blisko, że mogłaby
wskoczyć na jej grzbiet i złapać za opadającą grzywę… Nie będzie to wygodna
jazda, ale potrafiłaby to zrobić. Więc największym zmartwieniem będzie pierwszy
krok — złapanie nocnej mary.
Szkopuł tkwił w tym, że kare klacze pojawiały się jedynie wówczas, gdy ktoś
spał. Mogłaby udawać, ale wątpiła, czy udałoby się oszukać nocne mary.
Niewątpliwie dostrzegą, że czuwam. Z pewnością rozpłynęłyby się w dymek, jak
demon, zostawiając jej tylko mgliste wspomnienie. Kare klacze należały mimo
wszystko do rodzaju demonów. Mogły dematerializować się w taki sam sposób, jak
Fiant. Również przechodziły przez ściany, dosięgając najbardziej zabezpieczonego
śpiącego. Tandy podejrzewała, że stają się materialne jedynie w obecności
śpiącego. Tylko to mogło powstrzymać je od dematerializacji.
Tandy zabrała się do tego zadania z całą determinacją. Nie dlatego, że miało to
zaspokoić swego rodzaju ambicję, ale wiedziała, co mogło się zdarzyć, gdyby
demon dostał ją w swoje ręce, gdyby nie udało się jej zbiec na karej klaczy. Na
dwóch krzesłach umieściła wałek i ćwiczyła na nim wyobrażając sobie, że jest to
grzbiet koński. Kładła się na łóżku, potem nagle podrywała się i wskakiwała
okrakiem na wałek chwytając frędzle, które udawały grzywę, i ściskała wałek
nogami. Ćwiczyła tak długo, aż otarła sobie nogi, ale dalej to robiła, aż cała
procedura stała się automatyczna i szybka. I znowu ćwiczyła, żeby mieć pewność,
że zrobi to w czasie snu.
Zajęło to jej kilka dni. Ćwiczyła głównie wtedy, kiedy nie było matki zajętej
układaniem brylantów, żeby uniknąć kłopotliwych pytań. Demon nie niepokoił jej w
dzień na szczęście, więc mogła wtedy nadrobić trochę snu.
Kiedy udoskonaliła technikę jazdy, nie ośmieliła się już dłużej zwlekać z powodu
bezczelności demona i planowanej całonocnej nieobecności matki w związku z
umieszczaniem diamentów w kominie litej skały — postanowiła działać.
Napisała liścik do matki wyjaśniający, że musi pojechać z wizytą do ojca i żeby
Jewel nie martwiła się. Nimfy w ogóle nie miały wielkich skłonności do
zmartwień, więc to wystarczyło. Zgromadziła trochę tabletek nasennych z niszy, w
której spały, włożyła do kieszeni i położyła się. Zazwyczaj jedna tabletka
wystarczała na kilka godzin. A Tandy miała ich trochę i mogły utrzymać ją we
śnie przez całą noc.
Kiedy moc tabletek wywarła magiczny wpływ na jej ciało, pogrążając ją we śnie,
przyszła jej do głowy alarmująca myśl: co się stanie, jeżeli kare klacze nie
zjawią się tej nocy?
Przypuśćmy, że zamiast nich przybędzie Fiant — a ona będzie pogrążona w głębokim
śnie, niezdolna do oporu. Ta myśl tak ją rozproszyła, że przybycie pierwszej
klaczy uszło jej uwadze.
Tandy wyraźnie widziała w swoim śnie to stworzenie: koń koloru czarnej nocy o
jasno błyszczących oczach — nosił stygmat oczu demona! Ujrzała przed sobą
migotliwą grzywę. Grzywa była lśniąco czarna, a ogon ciemnohebanowy, nawet
podkowy były czarne. Wpatrywała się we śnie w to piękne, cudownie umięśnione
zwierzę. Ciemne uszy wysunęły się do przodu, ciemne nozdrza drgały, a czarna
szyja tworzyła wspaniały łuk. Tandy wiedziała, że ma przed sobą wspaniały okaz
tego gatunku.
— „Jestem uśpiona” — przypomniała sobie. — „To jest sen”. I naprawdę śniła. Zły
sen pełen podpowierzchniowych prądów i groteskowych przypływów, i strachu, i
wstydu, i przerażenia. Czynił jej położenie żałosnym. Zwalczyła to, zebrała się
w sobie i wskoczyła na czarną klacz.
Dokonała tego. Nudne ćwiczenia opłaciły się stokrotnie. Wylądowała na grzbiecie
nocnej mary chwytając się jej grzywy i ściskając jej silne ciało nogami. Przez
chwilę klacz stała spokojnie, zbyt zdumiona, żeby się poruszyć. Tandy znała to
uczucie.
Potem stworzenie wystrzeliło. Galopowało przez ściany, jakby one nie istniały —
i rzeczywiście Tandy nie czuła żadnego oporu, gdyż dematerializowała się razem z
karą klaczą. Moc nocnej mary udzieliła się jeźdźcowi, jak tabletki nasenne
wpływają na tego, kto je używa, Tandy pozostawała w uśpieniu, trzymając się
...
noczesc