Bardzo dziwny świat.txt

(43 KB) Pobierz
Ariadna Gromowa

Bardzo dziwny �wiat

Ogromna bia�a gwiazda sta�a w zenicie, promienie jej by�y niezno�nie jasne i 
pal�ce. Trzeba by�o w��czy� na pe�n� moc regulatory �wiat�a i temperatury, kt�re 
zu�ywa�y mn�stwo energii. Mo�e nale�a�o na�o�y� hermetyczne skafandry, ale 
przecie� wys�ane na zwiady roboty wr�ci�y z zupe�nie innymi danymi - promienie 
gwiazdy pada�y wtedy na t� cz�� planety z ukosa, sponad horyzontu, i wydawa�o 
si�, �e s� nieszkodliwie ciep�e...
- Co za dziwna planeta! - powiedzia� M�odszy. - O�lepiaj�ce �wiat�o, upa� i ta 
mordercza, zatruta atmosfera... Czy tu naprawd� mog� �y� jakie� rozumne istoty?
- S� na pewno dostosowane do �ycia w tych warunkach - spokojnie zaoponowa� 
Starszy. - Ucz si� my�le� w skali kosmosu... - Popatrzy� przez g�st� pl�tanin� 
ga��zi i sztywnych jasnych li�ci na rozleg�� r�wnin� zalan� bia�ym �wiat�em, na 
jarz�ce si� o�lepiaj�co jezioro. - Musimy zej�� ni�ej, w cie� tego wzg�rza. W 
przeciwnym wypadku regulatory zu�yj� ca�� energi�, jak� dysponujemy, zanim 
dowiemy si� czegokolwiek i cokolwiek zrozumiemy.
Chwytaj�c si� szorstkich ga��zi krzew�w, wysokich rurkowatych �odyg, traw o 
d�ugich obwis�ych li�ciach zeszli na d�. Od razu poczuli si� lepiej. Od jeziora 
wion�o rze�kim wilgotnym ch�odem, g��boki cie� wzg�rza skrywa� ich przed 
pal�cymi promieniami.
Z ulg� usiedli w g�stej wysokiej trawie - by�a twardawa, spr�ysta. Rozejrzeli 
si�. Nad nimi nieruchomo zwisa�y okr�g�e mi�siste li�cie jakiego� krzaka - czy 
te� mo�e jakiej� gigantycznej trawy? - li�cie te mia�y grube zielone �odygi. 
By�y wielkie, pokrywa� je g�sty jasny puszek poprzecinany wyrazist� siatk� 
grubych wypuk�ych �y�ek. �odygi tak�e pokrywa� puch. M�odszy dotkn�� takiego 
li�cia.
- Przypomina mi to ro�linno�� Estry - powiedzia�. - Ale tam jest przecie� zimno, 
znacznie zimniej ni� u nas. A tu, w takim upale, po co im ta os�ona?
- Tak, wygl�da to dziwnie - odpowiedzia� Starszy. - Tym bardziej �e inne ro�liny 
jej nie maj�. Chocia�... ta na przyk�ad ma...
Popatrzyli na niedu�� ro�lin� o jasnych b�yszcz�cych li�ciach - od spodu 
pokrywa� je g�sty bia�awy puszek. - Jedne os�aniaj� si� tylko od do�u, inne ze 
wszystkich stron, a wi�kszo�� nie ma �adnej os�ony. Dlaczego? - zastanawia� si� 
M�odszy.
- Daj spok�j - poradzi� mu Starszy. - Widocznie broni� si� w jaki� inny spos�b. 
Zreszt� nie o to chodzi. Bardziej mnie interesuje, gdzie s� gospodarze planety?
- A je�eli G��wny si� pomyli� i nie ma tu �adnych istot rozumnych? - zapyta� 
melancholijnie M�odszy.
- A satelity? Przecie� s� sztuczne - przypomnia� mu Starszy. - A i tutaj... 
Widzisz t� drog�? Jest zbyt prosta i zbyt r�wna jak na naturaln�.
- To prawda - niech�tnie przyzna� M�odszy. - Ale wiesz, to mo�e by� wymar�a 
cywilizacja. Powiedzmy, �e nagle zak��cona zosta�a r�wnowaga biosfery, 
zwi�kszy�a si� na przyk�ad przejrzysto�� atmosfery albo zmieni� si� jej sk�ad i 
oni nie zdo�ali si� przystosowa�... Przecie� sam widzisz, jakie jaskrawe jest tu 
�wiat�o, jak g�ste powietrze...
- Okropnie lubisz fantazjowa� - skrytykowa� go Starszy. - Przecie� z rakiety 
widzia�e� ogromne skupiska mieszkalne, sztuczne �wiat�o...
- Sztuczne �wiat�o mo�e si� pali� tak�e i po zag�adzie tych, kt�rzy je stworzyli 
- upiera� si� M�odszy. - A takie skupiska dom�w, je�eli oczywi�cie s� to domy, 
mog� by� �wiadectwem katastrofy. Przewidzieli gro��ce im niebezpiecze�stwo i 
zacz�li si� gromadzi� w jakich� okre�lonych miejscach... By� mo�e, chcieli 
zbudowa� sobie schrony ze sztucznym klimatem, ale ju� nie zd��yli...
- Mo�e i masz racj� - zgodzi� si� bez przekonania Starszy. - W ka�dym razie to 
dziwne, �e do tej pory �aden si� nie pojawi�.
- Tak, przecie� nie mogli nas nie zauwa�y�. Je�li oczywi�cie �yj�.
- Mogli nas nie widzie� - zaprotestowa� Starszy. - To zale�y od tego, jak 
zbudowany jest ich organ wzroku. Dawniej tego u nas nie rozumiano, w ka�dym 
razie, p�ki nie zacz�y si� loty kosmiczne. Jeste� m�ody. Wyl�dowa�em na Ankrze, 
kiedy ci� jeszcze nie by�o na �wiecie. Z pocz�tku mieszka�cy Ankry nie widzieli 
nas ani nie s�yszeli. A my�my widzieli ich zupe�nie inaczej, ni� wygl�dali w 
rzeczywisto�ci, ich g�osy og�usza�y nas. Musieli�my zastosowa� transformatory 
optyczne i akustyczne, dopiero wtedy uzyskali�my szans� nawi�zania kontaktu. 
Mieszka�cy tej planety tak�e widz� sw�j �wiat zupe�nie inaczej ni� my.
- Jest zatem mo�liwe, �e ich po prostu nie widzimy! - zawo�a� M�odszy z 
przera�eniem. - A tymczasem oni s� tu� obok nas?
- Nie... Nie s�dz�. Na Ankrze wiedzieli�my, bardzo dobrze wiedzieli�my, �e jej 
rozumni mieszka�cy s� w pobli�u, wiedzieli�my to nawet wtedy, kiedy nie 
nauczyli�my si� jeszcze widzie� ich naprawd�. Oni tak�e wyczuwali nasz� 
obecno��. Dla nich to by�o pierwsze spotkanie z mieszka�cami innego �wiata. 
Dobrze, �e mieli�my ju� niejakie do�wiadczenie, inaczej nic by z tego 
wszystkiego nie wysz�o... Jak dot�d nie ma tu nikogo. To znaczy - nie ma tu 
�adnych istot rozumnych...
- Sp�jrz! - powiedzia� nagle M�odszy. - Co to?
W g�rze, na niebie, p�ynnie i szybko przesuwa� si� pod�u�ny skrzydlaty kszta�t, 
skrzyd�a by�y nieruchome, wygi�te ku ty�owi. Kszta�t �w jarzy� si� w bia�ych 
promieniach nieub�aganego blasku.
- Ptak? Nie, to nie ptak. Skrzyd�a s� nieruchome. A poza tym - ten metaliczny 
po�ysk... - g�o�no my�la� M�odszy.
- Oczywi�cie, to nie jest �ywe stworzenie, lecz jaka� aparatura lataj�ca. 
S�yszysz?
Pod�u�ny kszta�t ju� znacznie si� oddali�, by� niemal niedostrzegalny, nikn�� w 
jasno�ci dnia i dopiero teraz doganiaj�c go da� si� s�ysze� g�uchy, narastaj�cy 
grzmot - przelewa� si� przez niebo w �lad za malej�c� sylwetk�.
- Leci z szybko�ci� nadd�wi�kow�. W tak g�stej atmosferze! - skonstatowa� 
Starszy. - A ty w�tpi�e�, czy s� tu istoty rozumne?
- Tak... - powiedzia� cicho M�odszy. - Ale... Ale, wiesz, zaczynam si� obawia� 
spotkania z nimi.
- Dlaczego? - zdziwi� si� Starszy.
- Przez ca�y czas mam uczucie, �e co� nie jest w porz�dku. Wydaje mi si�, �e co� 
wisi w powietrzu... co� niebezpiecznego. Czuj� to przez ca�y czas.
- Sprawd� - powa�nie powiedzia� Starszy. - Wierz� w te wasze nowe metody, 
chocia� sam ich nie stosuj�, jestem ju� za stary, �eby przestawi� organizm na 
inny re�ym. Ale wierz� w nie, cho�by dlatego, �e nasz G��wny - wtedy nie by� 
jeszcze G��wnym - uratowa� nam wszystkim �ycie, kiedy byli�my na planecie 
Rinkri. Dzi�ki tym wszystkim nowym metodom. Szybko�ciowe strojenie 
psychologiczne, katalizatory wra�e�... Pami�tam. Zgin�liby�my, nie zd��ywszy 
nawet zrozumie�, co si� z nami dzieje, gdyby nie on. Przedtem s�dzi�em, �e to 
jedna z tych bzdurnych nowinek, ale teraz wierz�.
M�odszy szed� powoli brzegiem jeziora, cz�sto przystawa� i wpatrywa� si� w wod�, 
w zaro�la, w traw�. Starszy wyczuwa� napi�cie i niepok�j swego towarzysza i to 
go troch� m�czy�o. Pomy�la�, �e jest ju� zbyt stary ma loty mi�dzygwiezdne, cho� 
te loty s� teraz tak kr�tkie. M�czy go nawet kontakt z m�od�, aktywniejsz� ni� 
jego w�asna, psychik�. "Mo�e to ju� ostatni m�j lot. Ostatnia planeta, jak� 
ogl�dam. Ostatnie istoty rozumne z innych �wiat�w - my�la� Starszy. - Czemu on 
si� niepokoi! Czy�by te istoty by�y zdolne napa�� nas niespodziewanie, tak jak 
tamte na Rinkri? Ale tam panowa�a epidemia, oni na przemian to popadali w 
zupe�ne ot�pienie, to zn�w opanowywa� ich �lepy, niepohamowany gniew... A tu? A 
je�li to powietrze..." Przypomnia� sobie, �e po wyj�ciu z rakiety raz tylko 
otworzy� zaw�r skafandra i raz tylko wci�gn�� w p�uca to g�ste, ostre, 
odurzaj�ce powietrze, a wtedy o ma�o nie straci� przytomno�ci. Analiza 
dostarczonych przez roboty pr�bek wykaza�a, �e atmosfera tutejsza nie jest 
truj�ca, ale przesycona tlenem, nale�y zatem pozosta� w skafandrach. "Je�li to 
powietrze... Ale nie, przecie� oni mieszkaj� tu stale i zdo�ali si� do niego 
przystosowa�... ale je�eli rzeczywi�cie zasz�y tu jakie� nag�e zmiany w 
biosferze...".
- Zdaje si�, �e ju� rozumiem, w czym rzecz - powiedzia� zbli�aj�c si� M�odszy. - 
Chod�, co� ci poka��. Sp�jrz cho�by tu.
Starszy spojrza� i cofn�� si� ze wstr�tem.
- To prymitywne formy �ycia - stwierdzi� po chwili milczenia.
- Tak. Ale przecie� po�eraj� si� wzajemnie. I popatrz, :z jakim okrucie�stwem! 
Widzisz? Te ma�e czarne rzuci�y si� kup� ma tego du�ego skrzydlatego. On jest 
martwy, a one go po�eraj�.
- No to co? Gdyby to by�y istoty rozumne...
- Mo�e s� rozumne - sprzeciwi� si� M�odszy. - Popatrz, przecie� dzia�aj� w 
wysoko zorganizowany spos�b. I, patrz, maj� tu dom! O, tam, pod tym du�ym 
krzakiem. A mo�e to ca�e miasto?...
- Fantazjujesz. Tak by mia�y wygl�da� istoty rozumne? Przecie� to przypomina 
nasze owady.
- A mieszka�cy Ankry? Co sobie o nich z pocz�tku my�la�e�?
- W ka�dym razie nie brali�my ich za owady. Po prostu no, niedok�adnie ich 
widzieli�my... To zupe�nie co� innego.
- By� mo�e - powiedzia� M�odszy, �ledz�c o�ywiony ruch w�r�d czarnych istotek. - 
Ale to bardzo du�e owady, bardzo du�e...
- Tutaj przecie� wszystko jest bardzo du�e. To planeta gigant�w. Jej rozumni 
mieszka�cy z pewno�ci� b�d� dwa lub trzy razy wi�ksi ni� my. Popatrz na te 
kwiaty, na t� traw�. I c� za zadziwiaj�ca si�a witalna! Widzisz, korzenie tej 
ro�liny roz�upa�y kamie�. Ostre �wiat�o, pod dostatkiem ciep�a i wilgoci, 
zwi�kszone napromieniowanie, niewyobra�alne zag�szczenie tlenu... tak, �ycie 
tutaj musi si� rozwija� znacznie bujniej ni� u nas, jego formy musz� by� 
znacznie r�norodniejsze. I w�a�nie dlatego tutejsze �ycie wydaje nam si� 
drapie�ne, okrutne, agresywne...
�opoc�c jaskrawo rozmalowanymi wzorzystymi skrzyd�ami przelecia� nad nimi dziwny 
stw�r o smuk�ym, pokrytym puchem tu�owiu. Od jego wypuk�ych b�yszcz�cych oczu 
odbija�o si� �wiat�o nap�ywaj�ce z nieba. Starszy zapatrzy� si� na cudaczny, 
trzepotliwy lot tego dziwnego stworzenia. Ale nagle z g�ry dobieg� jaki� szum, 
g�uchy gwizd rozcinanego g�stego powietrza. Wielki ciemny cie� prze�lizn��...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin