Artur Conan-Doyle - Zniknięcie młodego lorda (opowiadania).doc

(188 KB) Pobierz

Arthur Conan Doyle: Zniknięcie młodego lorda

Nasze małe mieszkanie przy Baker Street bywało widownią wielu dramatycznych wizyt. Ale chyba najbardziej niespodziewane i wstrząsające były odwiedziny utytułowanego naukowca, doktora filozofii; Mr. Thorneycrofta Huxtable'a. Jego przyjście poprzedził o kilka sekund bilet wizytowy, który zdawał się być za mały, by unieść ciężar tylu tytułów naukowych, a następnie wkroczył on sam tak wielki, tak okazały i tak godny, iż zdawał się być wprost wcieleniem pewności siebie i solidności. Skoro jednak tylko zamknął za sobą drzwi, zatoczył się w kierunku stołu, potem potknął się i runął jak długi bez przytomności na skórę niedźwiedzią rozciągniętą na ziemi przed kominkiem.

Zdumieni zerwaliśmy się gwałtownie z miejsc i kilka sekund patrzyliśmy nań w zupełnym milczeniu. Ten wielki wrak ludzki świadczył o niespodziewanej a morderczej burzy, szalejącej z dala od nas na wielkim oceanie życia. Zaraz też Holmes pospieszył z poduszką, by ułożyć mu ją pod głową. Następnie wlał mu do ust nieco wódki. Bladą i obwisłą twarz nieznajomego pokrywały zmarszczki trosk. Pod zamkniętymi oczami malowały się sine worki zwiotczałej skóry. Rozchylone usta, jakby pod wpływem bólu, opuszczały się kącikami ku dołowi, zaś okrągły podbródek przyprószony był drobnym zarostem. Na kołnierzyku i koszuli widoczne były ślady brudu, pozostałości po długiej podróży. Na kształtnej głowie jeżyły się zwichrzone włosy. Leżącego przed nami człowieka widocznie musiał spotkać dotkliwy cios.

- Co mu się stało, Watsonie? - spytał Holmes.

- Zupełne wyczerpanie organizmu. Może tylko wskutek głodu i zmęczenia... - odpowiedziałem, badając słabiutki puls. Tędy sączył się nikły strumyczek życia.

- O! Bilet z Mackleton w północnej Anglii do Londynu i z powrotem - rzekł Holmes. Wyciągnął go nieznajomemu z kieszonki od zegarka. - Ale przecież nie ma jeszcze dwunastej godziny. Widocznie wyjechał wczesnym rankiem.

Wreszcie pomarszczone powieki zadrżały i rozchyliły się. Spojrzały na nas oczy szare; jakby bezmyślne i nic nie widzące. Po chwili gość nasz z wielkim trudem podniósł się z twarzą purpurową ze wstydu.

- Proszę mi wybaczyć zasłabnięcie, Mr. Holmes! To z przepracowania. Jeśli byłby pan tak uprzejmy poczęstować mnie szklanką mleka z sucharkiem, to niewątpliwie bardzo by mnie to wzmocniło. Przyszedłem do pana osobiście, Mr. Holmes, by mieć pewność, iż pojedzie pan wraz ze mną. Telegram mógłby bowiem nie przekonać pana dostatecznie, jak niesłychanie pilna jest ta sprawa. A tego się właśnie obawiałem.

- Czy wrócił pan już zupełnie do sił?

- Czuje się całkiem dobrze. Nie pojmuję, jak mogłem tak zasłabnąć. Mr. Holmes, czy nie zechciałby pan pojechać ze mną następnym pociągiem do Mackleton? Bardzo mi na tym zależy.

Mój przyjaciel potrząsnął odmownie głową.

- Mój kolega, dr Watson może panu powiedzieć, jak bardzo jesteśmy obecnie zajęci. Zatrzymuje mnie w mieście sprawa "Ferrers Documents". Ponadto rozpoczyna się proces w związku z zabójstwem Abergavenny. Tylko bardzo poważne względy byłyby w stanie skłonić mnie w obecnej chwili do opuszczenia Londynu.

- Ważne! - zawołał nasz gość, wyrzucając ręce w górę. - Czy nic pan nie słyszał o porwaniu jedynego syna księcia na Holdernesse?

- Co?! Syna ministra w ostatnim gabinecie rządowym?

- Tak! Staraliśmy się, by wiadomość ta nie dostała się do gazet. Mimo to jednak we wczorajszym wieczornym wydaniu "The Globe" ukazała się wzmianka na ten temat. Myślałem, iż doszło to do pańskiej wiadomości.

Holmes wyciągnął długą, szczupłą dłoń po tom Encyklopedii współczesnych oznaczony literą "H".

- Holdernesse, szósty książę, K.G., P.C... Ojej, połowa alfabetu! Baronett Beverley, pan na Carston... Mój drogi, ależ to cała litania tytułów! Od 1900 r. namiestnik Hallamshire. Ożeniony w 1888 r. z Edytą, córką Sir Charlesa Appledore'a. Spadkobierca i jedynak, Lord Saltire. Właściciel około 250 000 akrów ziemi. Kopalnie w Lancashire i Walii. Adres: Carlton House Terrace. Holdernesse Hul1, Hallamshire; Carston Castle, Bangor w Walii. Od 1872 r. Lord Admiralicji. Pierwszy sekretarz stanu od... Tak! Tak! To bez wątpienia jeden z najznaczniejszych poddanych korony.

- Najznaczniejszy i prawdopodobnie najbogatszy. Zdaję sobie sprawę, Mr. Holmes, iż mając wysokie aspiracje zawodowe gotów pan jest pracować ideowo dla samej sprawy. O jednym jednak mogę pana zapewnić, Mr. Holmes. Jego Wysokość, jak mnie poinformował, wręczy czek na pięć tysięcy funtów szterlingów temu, kto wskaże miejsce pobytu jego syna. Dalszy tysiąc funtów przypadnie temu, kto poda nazwisko człowieka lub ludzi, którzy porwali syna księcia.

- Istotnie książęce warunki! - powiedział Holmes. Powinniśmy więc chyba, Watsonie, towarzyszyć doktorowi Huxleyowi w drodze powrotnej do północnej Anglii. Teraz jednak, doktorze Huxtable, proszę coś zjeść i wypić mleko. Jednocześnie zaś niech pan będzie uprzejmy wszystko nam opowiedzieć, kiedy i jak się to stało oraz co wspólnego z tą sprawą ma dr Thorneycroft Huxtable z Priory School w pobliżu Mackleton. Dziwi mnie też dlaczego przybywa pan żądać moich skromnych usług dopiero w trzy dni po wypadku? Stan bowiem pańskiego zarostu wskazuje datę.

Gość nasz spożył mleko z sucharkami. Po chwili oczy jego odzyskały normalny blask, a policzki rumieńce, gdy z wielkim ożywieniem i bardzo przejrzyście począł wyjaśniać sytuację.

- Muszę panów poinformować, dżentelmeni, iż Priory to szkoła przygotowawcza. Jestem jej założycielem i kierownikiem. Być może, komentarze Huxtable'a do dzieł Horacego przypomną panom moje nazwisko. Priory uznać należy niewątpliwie za najlepszą i najbardziej ekskluzywną szkołę przygotowawczą w całej Anglii. Lord Leverstocke, pan na Blackwater, Sir Cathcarct Soames i inni powierzyli mi swoich synów. Ale dopiero trzy tygodnie temu doznałem uczucia, iż szkoła moja osiąga szczyt powodzenia. Stało się to wtedy, gdy książę Holdernesse przysłał swego sekretarza, Mr. Jamesa Wildera z zawiadomieniem, że młody, dziesięcioletni lord Saltire, jedynak i dziedzic, zostanie oddany pod moją opiekę. Okazało się to niestety wstępem do największej tragedii mojego życia. Wówczas jednak nie miałem jeszcze o tym najmniejszego pojęcia.

Chłopiec przyjechał pierwszego maja, czyli na początku okresu letniego. Ach! Cóż to za czarujące dziecko. Zaaklimatyzował się bardzo szybko. Muszę panom coś jeszcze wyznać. Nie popełnię chyba niedyskrecji. Zresztą zatajenie czegoś w takiej sytuacji byłoby niedorzecznością. Otóż młody lord nie był w domu zbyt szczęśliwy. Było bowiem publiczną tajemnicą, iż pożycie małżeńskie księcia nie należało do harmonijnych. Cała sprawa zakończyła się separacją za obopólną zgodą, a księżna udała się do swej rezydencji w południowej Francji. Wyjazd nastąpił na krótko przed tym wypadkiem. Wiadomo też, iż dziecko było silnie związane uczuciowo z matką. Gdy więc opuściła Holdernesse Hall, chłopiec nie mógł wprost znaleźć sobie miejsca i włóczył się bez celu. Dlatego też książę zdecydował się oddać go do mojego zakładu. Już po dwu tygodniach chłopiec czuł się jak u siebie w domu, był zupełnie szczęśliwy. Można to było zauważyć przy każdej okazji.

Ostatni raz widziano go wieczorem trzynastego maja, to znaczy w ostatni poniedziałek. Jego pokój mieścił się na drugim piętrze. Przechodziło się doń przez drugi większy pokój, w którym spało dwóch uczniów. Chłopcy ci jednak twierdza, iż niczego nie widzieli, ani nie słyszeli. Z całą pewnością więc młody Saltire nie przeszedł tędy. Natomiast okno w jego pokoju było otwarte, zaś cała ściana dokoła pokryta jest bardzo gęstym bluszczem. Co prawda żadnych śladów stóp na ziemi pod oknem nie mogliśmy znaleźć, jednak z całą pewnością jest to jedyne możliwe wyjście.

Nieobecność młodego lorda odkryto we wtorek o godzinie siódmej rano. Łóżko wskazywało na to, iż spał w nim, a dopiero przed samym odejściem ubrał się całkowicie w czarną kurtkę eton i ciemnoszare spodnie. Nie stwierdzono żadnych śladów, aby ktoś wchodził do pokoju. Z całą pewnością nie słyszano również ani krzyków, ani odgłosów szamotaniny, które musiałyby być zauważone przez Canatera, starszego chłopca, który śpi w przylegającym pokoju i odznacza się bardzo lekkim snem.

Skoro tylko odkryto zniknięcie lorda Saltire'a, natychmiast zarządziłem zbiórkę wszystkich wychowanków zakładu oraz nauczycieli i służby. I co się wówczas okazało?! Uciekł nie tylko sam lord Saltire. Zniknął również Heidegger, nauczyciel języka niemieckiego. Pokój jego mieścił się na drugim piętrze w końcu budynku. Wszystko świadczy więc za tym, iż uciekł w ten sam sposób, co młody lord. Również i jego łóżko tak wyglądało, jakby w nim spał. Wyszedł jednak chyba niekompletnie ubrany, gdyż na ziemi leżała koszula i skarpetki. Heidegger na pewno spuścił się na dół po gałęziach bluszczu. Zauważyliśmy bowiem ślady stóp na trawniku pod oknem. W niewielkiej szopie obok trawnika znajdował się jego rower, który również zniknął.

Nauczyciel niemieckiego był u mnie od dwu lat i posiadał znakomite świadectwa. Tak jednak nauczyciele, jak i chłopcy niezbyt lubili tego milczącego i ponurego człowieka.

Uciekinierzy zniknęli bez śladu i dziś we czwartek, tak samo nic o nich nie wiemy jak we wtorek. Naturalnie natychmiast porozumieliśmy się z Holdernesse Hall, które znajduje się zaledwie o kilka mil drogi od szkoły. Ostatecznie chłopiec mógł w jakimś nagłym porywie tęsknoty za domem rodzinnym udać się do ojca. To byłoby zupełnie prawdopodobne. Tymczasem tam nic o nim nie słyszano, książę zaś zmartwił się ogromnie. Jeśli o mnie chodzi, to sami panowie widzicie, co się ze mną działo. Poczucie odpowiedzialności i okropna niepewność doprowadziły mnie do stanu kompletnego wyczerpania nerwowego. Mr. Holmes, błagam pana! Jeśli kiedykolwiek ma pan dokonać jakiegoś ogromnego wysiłku, wymagającego zmobilizowania wszystkich swych sił, to niech pan uczyni to właśnie teraz. W całym życiu na pewno nie trafi się już panu sprawa, która byłaby bardziej tego warta.

Sherlock Holmes w napięciu słuchał relacji nieszczęśliwego nauczyciela. Nie potrzebował żadnej zachęty. Ściągnięte brwi, przecięte głęboką zmarszczką, dobitnie świadczyły o tym, iż skupiał on całą uwagę na problemie, który niezależnie od ogromnych korzyści niezmiernie go zainteresował. Holmes bowiem odznaczał się wielkim zamiłowaniem do skomplikowanych i niezwykłych zagadek. Teraz wyciągnął notes i zapisał w nim jedną czy dwie informacje.

- Dopuścił się pan wielkiego niedbalstwa, nie przychodząc do mnie wcześniej! - rzekł surowo. - Dlatego też postawił mnie pan wobec bardzo poważnych trudności na samym początku dochodzenia. Na przykład jest wprost nie do pomyślenia, aby doświadczony obserwator nie dowiedział się czegoś po dokładnych oględzinach tego bluszczu i trawnika.

- To nie moja wina, Mr. Holmes. Jego Wysokość za wszelką cenę pragnął uniknąć skandalu. Nie chciał wywlekać przed światem tragedii rodzinnej i ogromnie obawiał się czegokolwiek w tym rodzaju.

- Czy wszczęto jakieś dochodzenia urzędowe?

- Tak, sir! Ale nie dały one rezultatów. Początkowo uzyskano wyraźny ślad. Tak się przynajmniej zdawało. Otrzymano bowiem meldunek, iż na pobliskiej stacji widziano chłopca i młodego mężczyznę, odjeżdżających rannym pociągiem. Wczoraj wieczorem nadeszła jednak inna wiadomość. Mianowicie wyśledzono wspomnianą parę w Liverpoolu, ale okazało się, iż nie ma ona nic wspólnego ze sprawą. Wówczas to zrozpaczony i rozczarowany spędziłem noc bezsennie, a rannym pociągiem udałem się prosto do pana.

- Prawdopodobnie, gdy się okazało, iż trop był fałszywy, zwolniło się tempo poszukiwań prowadzonych przez miejscową policję?

- Zupełnie ich poniechano.

- Czyli stracono trzy dni. W ogóle pokierowano sprawą w sposób godny pożałowania.

- Tak! Teraz w pełni zdaję sobie z tego sprawę.

- A jednak problem ten chyba będzie można rozwiązać. Zajmę się nim z wielką przyjemnością. Czy nie zauważył pan, aby chłopca łączyło coś z nauczycielem niemieckiego?

- Nie.

- Czy należał on do klasy tego nauczyciela?

- Nie! O ile wiem, to nigdy nie zamienił z nim słowa.

- To niewątpliwie bardzo dziwne! Czy chłopiec miał rower?

- Nie.

- Czy brakowało jakiegoś innego roweru?

- Nie.

- Na pewno?

- Z całą pewnością.

- No dobrze! Nie przypuszcza pan chyba poważnie, iż ten Niemiec odjechał na rowerze w głuchą noc, unosząc chłopca na rękach!?

- Na pewno nie.

- W takim razie, jak pan to sobie wyobraża?

- Rower mógł służyć tylko do zmylenia śladu. Prawdopodobnie ukryto go, a oni obaj poszli piechotą.

- Czy jednak tego rodzaju mylenie śladów nie wydaje się pozbawione sensu? Czy w szopie znajdują się jeszcze inne rowery?

- Kilka.

- Czy więc nie ukryliby raczej dwu rowerów, jeśliby chcieli wywołać wrażenie, iż uciekli na nich?

- Przypuszczalnie tak!

- Naturalnie, tak właśnie zrobiliby. A więc teoria mylenia śladów odpada. Niemniej sam fakt stanowi godny uwagi punkt wyjściowy dla dochodzenia. Rower to nie szpilka. Niełatwo go ukryć lub zniszczyć, aby śladu po nim nie zostało. A teraz inne pytanie. Czy w przeddzień zniknięcia chłopca chciał się ktoś z nim widzieć?

- Nie.

- Czy otrzymał jakiś list?

- Tak! Jeden.

- Od kogo?

- Od ojca.

- Czy otwiera pan listy wychowanków?

- Nie.

- Skąd więc pan wie, iż to był list od ojca?

- Kopertę zdobił herb. Ponadto zaadresowana była charakterystycznym, ostrym pismem księcia. Zresztą książę przypomniał sobie o liście.

- Kiedy chłopiec otrzymał poprzedni list?

- Kilka dni wcześniej! Nie dłużej.

- Czy nie nadszedł do niego kiedyś list z Francji?

- Nie! Nigdy.

- Pan oczywiście orientuje się, jaki jest cel moich pytań. Chłopiec albo został porwany siłą, albo uciekł z własnej woli. W tym ostatnim wypadku prawdopodobnie potrzebna była zachęta z zewnątrz, aby nakłonić tak młodego chłopca do tego rodzaju przedsięwzięcia. Skoro nikt go nie odwiedzał, to zachęta musiała nadejść w listach. Dlatego też staram się dokładnie ustalić, kto do niego pisywał.

- Obawiam się, iż niewiele będę mógł panu pomóc. O ile wiem, otrzymywał listy tylko od ojca.

- ...który napisał do syna w przeddzień zniknięcia. Czy między ojcem a synem panowały serdeczne stosunki?

- Jego Wysokość nikomu nie okazywał serca. W pełni pochłaniają go ważne sprawy państwowe, toteż zwykłym uczuciom ludzkim raczej nie poddaje się. Na swój jednak sposób był dobry dla syna.

- Jednakże chłopiec stał po stronie matki? Co?

- Tak.

- Mówił o tym?

- Nie.

- A więc książę wspominał?

- Wielkie nieba! Nie!

- Jak więc pan się o tym dowiedział?

- Miałem poufną rozmowę z Mr. Jamesem Wilderem sekretarzem Jego Wysokości. Od niego właśnie pochodzą informacje na temat uczuć lorda Saltire'a.

- Rozumiem. A czy po ucieczce chłopca znaleziono w jego pokoju list księcia?

- Nie! Zabrał go ze sobą. Ale już chyba czas udać się do Euston, Mr. Holmes.

- Zamówię powóz. W ciągu kwadransa będziemy gotowi. Gdyby pan jednak depeszował do domu, Mr. Huxtable, to warto by w ten sposób sformułować telegram, aby pańscy sąsiedzi nabrali przekonania, iż śledztwo nadal toczy się w Liverpoolu lub gdziekolwiek indziej i że poszło fałszywym tropem. Tymczasem ja spokojnie zbadam u pana wszystko na miejscu. Zobaczymy. Może trop nie będzie jeszcze na tyle zatarty, aby dwa tak doświadczone ogary jak Watson i ja, nie zwietrzyły go.

Jeszcze tego wieczoru odetchnęliśmy chłodnym, rześkim powietrzem wiejskim okolicy Peak, gdzie znajdowała się szkoła doktora Huxtable'a. Gdy do niej dotarliśmy, wokół panowały już ciemności. Na stoliku w hallu leżał bilet. Starszy lokaj szepnął coś na ucho swemu panu. Smutne oblicze doktora ożywiło się. Zwrócił się do nas wyraźnie podekscytowany.

- Książę przyjechał - powiedział. - Książę i Mr. Wilder są w gabinecie. Chodźcie, panowie, przedstawię was.

Nieraz oczywiście widywałem podobizny słynnego męża stanu, jednak w rzeczywistości wyglądał on nieco inaczej. Postać jego była wysoka i wyniosła. Ubierał się bardzo elegancko. Pociągłą, szczupłą twarz przecinał długi, groteskowo skrzywiony nos, zaś trupio blada cera tworzyła dziwny kontrast z długą, rzadką, płomiennie rudą brodą, spływającą aż na białą kamizelkę, ozdobioną lśniącym łańcuszkiem od zegarka. Stał na dywaniku rozciągniętym przed kominkiem i spoglądał na nas kamiennym wzrokiem. Z całej postaci biła duma i poczucie godności.

Obok niego stał młody człowiek, w którym domyśliłem się Wildera, prywatnego sekretarza. Był on niewysoki, nerwowy, o szybkich ruchach. Oczy miał inteligentne, bladoniebieskie i ruchliwe rysy twarzy. Od razu wszczął żywą, napastliwą rozmowę.

- Dziś rano zadzwoniłem zbyt późno, doktorze Huxtable, by zapobiec pańskiemu wyjazdowi do Londynu. Dowiedziałem się też o pańskim zamiarze zaproszenia Mr. Sherlocka Holmesa celem prowadzenia sprawy. Jego Wysokość wyraził zdziwienie, doktorze Huxtable, iż przedsięwziął pan tego rodzaju krok bez porozumienia się z nim.

- Kiedy jednak dowiedziałem się, że policja zawiodła...

- Policja zawiodła? Jego Wysokość wcale nie jest o tym przekonany.

- Ależ z całą pewnością, Mr. Wilder...

- Doktorze Huxtable! Jego Wysokości szczególnie zależy na uniknięciu publicznego skandalu. Pan dobrze o tym wie. Książę życzy sobie, aby jak najmniej osób wiedziało o tej sprawie.

- Wszystko da się z łatwością naprawić! - odrzekł doktor, wyraźnie zastraszony. - Przecież Mr. Sherlock Holmes może wrócić do Londynu porannym pociągiem.

- Byłoby to bardzo trudne, doktorze - powiedział Holmes łagodnym, spokojnym głosem. - Orzeźwiające powietrze tych pięknych okolic północy doskonale wpływa na moje samopoczucie. Powziąłem więc zamiar spędzenia kilku dni wśród waszych pięknych wrzosowisk. To znakomite miejsce do rozmyślań... I tak też uczynię. Czy znajdę gościnę pod pańskim dachem, czy w wiejskiej gospodzie, to już oczywiście zależy od pańskiej decyzji.

Doktor znajdował się w najwyższej rozterce. Widziałem to doskonale. Wyratował go z niej dopiero głęboki, dźwięczny głos rudobrodego księcia, huczący niczym dzwon.

- Zgadzam się z Mr. Wilderem, doktorze Huxtable! Postąpiłby pan znacznie rozsądniej radząc się mnie. Skoro jednak zaufał pan Mr. Sherlockowi Holmesowi, byłoby oczywistym absurdem nie skorzystać z jego usług. Nie ma mowy o żadnej gospodzie, Mr. Holmes! Będzie mi bardzo miło, jeśli zechce pan zatrzymać się u mnie w Holdernesse Hall.

- Dziękuję Waszej wysokości. Z uwagi jednak na prowadzone przeze mnie dochodzenie lepiej będzie pozostać na miejscu tajemniczego wypadku.

- Jak pan woli, Mr. Holmes. My natomiast z Mr. Wilderem chętnie udzielimy panu wszelkich potrzebnych informacji.

- Najprawdopodobniej będę się musiał jeszcze z panem zobaczyć w Hall - powiedział Holmes. - Teraz mam tylko takie pytanie. Czy znalazł pan jakieś wyjaśnienie tajemniczego zniknięcia pańskiego syna?

- Nie, sir! Nie!

- Proszę mi wybaczyć, jeśli dotknę jakich bolesnych dla pana spraw. Niestety, nie mam innego wyjścia. Czy przypuszcza pan, iż księżna ma coś wspólnego z tą historią?

Potężny minister wyraźnie się zawahał.

- Nie podejrzewam tego - odrzekł wreszcie.

- Istnieje inne, bardzo proste wyjaśnienie. Dziecko mogło zostać porwane dla uzyskania okupu. Czy nikt nie zgłaszał się do pana z tego rodzaju żądaniem?

- Nie, sir?

- Jeszcze jedno pytanie, Wasza Wysokość. O ile dobrze zrozumiałem, napisał pan do syna list w dniu, w którym nastąpił wypadek?

- Nie! Pisałem dzień przedtem.

- Tak jest! Ale chłopiec otrzymał go w tym właśnie dniu.

- Tak.

- Czy w pańskim liście znajdowało się coś, co mogłoby wytrącić go z równowagi lub skłonić do takiego kroku?

- Nie, sir! Z pewnością nie.

- Czy list wysłał pan osobiście?

Do rozmowy wtrącił się sekretarz, uprzedzając odpowiedź księcia. W głosie jego brzmiała nuta irytacji:

- Jego Wysokość nie ma zwyczaju nadawania listów osobiście. List ten leżał z innymi na stole w gabinecie. Ja sam włożyłem je do worka pocztowego.

- Czy pan jest pewny, iż znajdował się on między innymi listami?

- Tak! Widziałem go.

- Ile listów napisał Wasza Wysokość tego dnia?

- 20 lub 30. Prowadzę rozległą korespondencję. Ale chyba nie ma to związku ze sprawą.

- Niezupełnie - odparł Holmes.

- Ze swej strony - ciągnął dalej książę - poleciłem policji, by zwróciła uwagę na południową Francję. Jak już panu wspominałem, nie wierzę, by księżna odważyła się na tak zuchwały czyn. Chłopiec miał wyrobiony jednak na wiele spraw niewłaściwy pogląd. Nie jest więc wykluczone, Iż uciekł do niej z pomocą tego Niemca. A teraz, doktorze Huxtable, odjedziemy już chyba z powrotem do Hall.

Holmes, jak zauważyłem, miał jeszcze chęć na dalsze pytania. Jednak sposób zachowania się arystokraty zapowiadał koniec wywiadu. Książę wyraźnie starał się uciąć dalsza dyskusję. Było widoczne, iż jego arystokratycznej naturze jakakolwiek rozmowa z obcym na temat intymnych spraw rodzinnych sprawiała nieprzezwyciężoną wprost przykrość. Obawiał się jeszcze czego innego. Każde nowe pytanie mogło rzucić snop światła na niektóre tajniki książęcego życia, dyskretnie pozostające w cieniu.

Skoro tylko dygnitarz wraz ze swym sekretarzem odjechali, mój przyjaciel z właściwą mu energią rozpoczął dochodzenie.

Pokój chłopca poddany został nadzwyczaj dokładnym oględzinom. Bez rezultatu. Jedno wszakże nie budziło wątpliwości - chłopiec mógł uciec jedynie przez okno. Również w pokoju i wśród rzeczy osobistych nauczyciela niemieckiego nie znaleziono żadnych, śladów. Dopiero po wychyleniu się przez okno ujrzeliśmy w świetle latarni głębokie odciski stóp na trawniku pod nami. Te zagłębienia w krótko przystrzyżonej zielonej trawie stanowiły jedyne rzeczowe dowody niezrozumiałej i tajemniczej nocnej ucieczki.

Sherlock Holmes wyszedł na samotny spacer, z którego wrócił po godzinie jedenastej. Wytrzasnął skądś wielką mapę wojskową całej okolicy i przyniósł do mego pokoju. Potem rozłożył ją na łóżku, ostrożnie ustawił na niej lampę i pilnie począł studiować. Zapalił fajkę i od czasu do czasu wskazywał jej dymiącym ustnikiem interesujące go obiekty.

- Tak, Watsonie! To jest godna mnie sprawa! - powiedział. - Posiada ona kilka rzeczywiście ciekawych punktów. Dobrze będzie, jeśli na wstępie dochodzenia zapoznasz się z topografią okolicy. Może się to nam bardzo przydać.

Szkic sytuacyjny okolic Showing (13 KB)

Spójrz na mapę. Ten ciemny prostokąt - to szkoła. Wbij w to miejsce szpilkę. Widzisz linię przechodzącą obok? To szosa. Biegnie ze wschodu na zachód koło szkoły. Ani w jednym, ani w drugim kierunku nie ma żadnej bocznej drogi. Jeśli więc dwaj uciekinierzy poszli drogą, to tylko szosą.

- Tak jest.

- Dzięki wyjątkowo szczęśliwemu zbiegowi okoliczności możemy w pewnym stopniu skontrolować, kto przechodził tą drogą w ciągu krytycznej nocy. O, właśnie w tym punkcie, gdzie leży teraz na mapie moja fajka, pełnił służbę od godziny dwudziestej czwartej do szóstej wiejski policjant.

Jak się orientujesz, jest to pierwsze po wschodniej stronie skrzyżowanie dróg. Otóż człowiek ten oświadczył, iż ani na chwilę nie opuszczał swego posterunku, a więc żaden chłopiec ani mężczyzna nie mógł przejść tamtędy nie zauważony. Tego jest zupełnie pewny! Dziś wieczorem rozmawiałem z tym policjantem. Wygląda on na osobę w pełni godną zaufania. To wyczerpywałoby pierwszą ewentualność. A teraz przejdźmy do następnej. Po drugiej stronie (zachodniej) stoi gospoda "Pod Czerwonym Bykiem". Jej właścicielka zachorowała owego dnia i posłała po doktora do Mackleton. Nie mógł on jednak przyjść wcześniej jak dopiero rano, gdyż był u jakiegoś chorego. W gospodzie czuwano jednak całą noc, oczekując jego przybycia. Najprawdopodobniej co chwilę ktoś wyglądał na szosę. Ich zdaniem nikt nie przechodził drogą. Jeśli mówią prawdę, to zupełnie śmiało możemy wykluczyć zachód. W rezultacie wynikałoby, iż uciekinierzy w ogóle nie korzystali z szosy.

- A rower? - spytałem.

- Tak jest. Zaraz dojdziemy do roweru. A oto dalszy ciąg rozumowania. Skoro nie poszli oni szosą, to musieli iść na przełaj w kierunku północnym lub południowym od domu. To jasne! Spróbujemy teraz porównać obie możliwości. Na południe od domu leży, jak widzisz, wielki obszar uprawnej ziemi, podzielony kamiennymi wałami na mniejsze pola. Zakładam, iż tędy nie sposób jechać na rowerze. To możemy śmiało wykluczyć. Spójrzmy teraz na północ. Znajduje się tu niewielki lasek zwany "Ragged Shaw", a jeszcze dalej ku północy rozpościera się wielkie powichrowane wrzosowisko "Lower Gill Moor". Ciągnie się ono na przestrzeni dziesięciu mil, wznosząc się stopniowo ku górze. Po jednej stronie tego pustkowia leży Holdernesse Hall. To jest 10 mil drogi stąd, ale na przełaj przez wrzosowisko tylko sześć. Zupełne odludzie! Zaledwie kilku farmerów gospodarujących na wrzosowisku ma tu małe zagrody, w których hodują owce i bydło. Oto jedyni mieszkańcy. Oprócz nich aż do samej szosy chesterfieldzkiej napotkać możesz tylko siewki kuliki. Dalej widać kościół, kilka domków i gospodę oraz wzgórza, które stają się coraz bardziej urwiste. Poszukiwania musimy zatem skierować w kierunku północnym. To nie ulega żadnej wątpliwości.

- Ale rower?! - nalegałem.

- Dobrze, dobrze! - niecierpliwie odpowiedział Holmes. - Dobry rowerzysta nie potrzebuje szosy. Przecież wrzosowisko przecinają ścieżki. A owej nocy księżyc znajdował się właśnie w pełni. Halo! Cóż to znowu?

Rozległo się energiczne pukanie do drzwi i niemal równocześnie znalazł się w pokoju dr Huxtable. W ręku trzymał niebieską czapkę z białym szewronem na czubku, jakich używa się przy grze w krokieta.

- Wreszcie mamy ślad! - krzyczał. - Dzięki Bogu!

Wpadliśmy na trop naszego drogiego chłopca! To jego czapka.

- Gdzie ją znaleziono?

- W wozie wędrownych Cyganów, którzy rozbili obóz na wrzosowisku. Odjechali we wtorek. Dziś policja ich wyśledziła i przeprowadziła rewizję wozu. I oto co znaleziono:

- Jak oni się tłumaczyli?

- Kłamią i kręcą. Mówią, że czapkę znaleźli na wrzosowisku we wtorek rano. Ach, łajdaki! Dobrze wiedzą, gdzie on jest. Na szczęście jednak wszyscy znaleźli się pod kluczem. Strach przed karą lub sakiewka księcia rozwiąże im języki. Wszystko wyśpiewają, co wiedzą.

- Dobre i to - powiedział Holmes, gdy doktor opuścił wreszcie pokój. - To w każdym razie podtrzymuje teorię, iż właśnie w okolicy "Lower Gill Moor" powinniśmy spodziewać się jakichś wyników. Policja tu na miejscu niczego właściwie nie dokonała z wyjątkiem aresztowania Cyganów. Spójrz, Watsonie! Tędy przepływa przez wrzosowisko strumyk. Widzisz go na mapie. Miejscami rozszerza się, tworząc bagno. Obserwować to można zwłaszcza w okolicy Holdernesse Hall i szkoły. Przy takiej suszy nie ma sensu szukać śladów gdzie indziej, jak tylko w tym miejscu. Istnieje bowiem poważna szansa, iż właśnie tu pozostawiono jakieś odciski stóp. Obudzę cię jutro wczesnym rankiem i obaj spróbujemy, czy uda nam się uchylić rąbka tajemnicy.

Było już prawie widno, gdy się obudziłem. Przy łóżku ujrzałem wysoką, szczupłą postać Holmesa. Był zupełnie ubrany. Zorientowałem się, iż wychodził już na dwór.

- Obejrzałem trawnik i szopę z rowerami - powiedział.

- Odbyłem też spacer do lasku "Ragged Shaw". A teraz Watsonie, w sąsiednim pokoju czeka na ciebie kakao. Proszę cię bardzo, pospiesz się! Mamy bowiem wiele pracy przed sobą.

Oczy mu błyszczały, a na policzki wystąpiły wypieki. Był niezwykle podniecony niczym mistrz niecierpliwie spieszący do pracy nad swoim umiłowanym dziełem. Ten energiczny i pełen wigoru człowiek to zupełnie inny Holmes niż ten blady, pogrążony w myślach marzyciel z Baker Street. Patrząc na jego sprężystą postać, czułem, że sam poczynam nabierać energii. Bo rzeczywiście dzień, który stał przed nami, zapowiadał się dla nas bardzo pracowicie.

Już na wstępie jednak miało nas spotkać gorzkie rozczarowanie. Pełni nadziei ruszyliśmy przez torfiaste, liliowordzawe wrzosowisko poprzecinane tysiącem ścieżek owczych. Wreszcie dotarliśmy do szerokiego, jasnozielonego pasa ziemi. Było to bagno ciągnące się aż do Holdernesse. O ile chłopiec kierował się ku domowi, to na pewno musiał tędy przechodzić, nie mógł zaś przejść, nie zostawiając śladów. Lecz nie można było znaleźć żadnego znaku ani po nim, ani po Niemcu. Sherlock Holmes zły i chmurny sunął wzdłuż brzegu bagniska, pilnie oglądając porosłą mchem powierzchnię niemal każdego sterczącego z błota kamienia. Widać tu było liczne ślady owiec. W jednym zaś miejscu, o kilka mil w dół, napotkaliśmy odciski racic krów. Nic więcej!

- Przeszkoda numer jeden! - powiedział Holmes, patrząc posępnie na pofałdowany obszar wrzosowiska. - Tam dalej, poniżej, znajduje się również drugie trzęsawisko, a między nimi wąskie przejście: Lecz cóż to jest?

Doszliśmy do wąskiej, czarnej, wijącej się drożyny. Na jej środku wyraźnie odciśnięte były w mokrej ziemi ślady roweru.

- Hurra! - krzyknąłem. - Mamy go!

Ale Holmes potrząsnął przecząco głową. Z jego twarzy wyczytać można było raczej zakłopotanie i oczekiwanie, niż radość.

- Rower na pewno, ale nie ten rower - powiedział. Znam 42 różne rodzaje odcisków pozostawionych przez opony. Te, jak widzisz, to "Dunlopy" o poprzecznych prążkach. Jedna z nich posiada na zewnętrznej stronie płaszcza łatkę. Heidegger miał natomiast opony "Palmera", zostawiające ślad o długich pręgach. Nauczyciel matematyki, Mr. Aveling, jest tego zupełnie pewien. Dlatego nie może to być ślad Heideggera.

- A więc chłopca?

- Możliwe, jeśli bylibyśmy w stanie udowodnić, iż mia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin