Sigurdardottir Yrsa - Thora 04 - Lód w żyłach (popr.).doc

(1416 KB) Pobierz
Yrsa Sigurdardottir

Yrsa Sigurðardóttir

LÓD W ŻYŁACH

Auðnin

przełożył Jacek Godek

31 października 2007.

Prolog.

Oddny Hildur odwróciła wzrok od monitora, wyjęła słuchawki z uszu i zaczęła nasłuchiwać. Na zewnątrz szalała wichura, a drewniany dom trzeszczał w czasie najgwałtowniejszych podmuchów. Poza tym nic nie było słychać. Dziwne. Przed chwilą odniosła wrażenie, że ktoś jest w środku. Rozluźniła nieco spięte ramiona i spojrzała na zegarek. Dochodziła północ. To już tak późno? Niemożliwe więc, żeby cokolwiek się działo. Większość mieszkańców już dawno spała lub była w drodze do krainy snów. Na pewno jej się zdawało. Któż by się tłukł o tej porze?

Oddny Hildur westchnęła. Zaraz po kolacji wróciła do biura i siedziała tu od tego czasu. Pogoda zupełnie się załamała. Po pięknym, zimnym i bezwietrznym poranku rozszalała się wichura, która wzbijała tumany śniegu. Oddny już dawno przestała się dziwić zmienności tutejszej pogody, choć z drugiej strony nie można powiedzieć, by do tych zmian przywykła. Żałowała, że nie postąpiła zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i nie powiedziała nikomu, dokąd idzie. Obawiała się jednak, że ktoś zechce jej towarzyszyć. Arnar wspomniał coś o tym, że ma jeszcze zamiar popracować, ale, dzięki Bogu, nie zjawił się w biurowcu. Pragnęła być sama, tylko z sobą i pracą, którą ostatnio nieco zaniedbała. Czas naglił. A w towarzystwie kolegów nie mogła się skupić, zwłaszcza wieczorem po długim dniu pracy.

Nagle jednak zaczęła żałować, że się tu wkradła. Chciała korzystać z samotności, ale ogarnął ją niepokój. Jak nigdy dotąd. A przecież nie miała zbyt wybujałej wyobraźni. Zazwyczaj kiedy wszyscy pokładali się ze śmiechu, ona zdziwiona wpatrywała się w autora dowcipu. Puenta nie docierała do niej nawet z opóźnieniem. Przemawiały do niej wyłącznie suche fakty. Ta niewątpliwie bardzo pożądana cecha na studiach geologicznych zdecydowanie przeszkadzała jej w kontaktach z ludźmi.

Ziewnęła. Niepokój nieco ustąpił. Nim wyłączyła komputer, sprawdziła jeszcze, czy jej mąż nie buszuje czasem na MSN, ale Stefan oczywiście już dawno spał. Różnica czasu sprawiała, że u niego był już środek nocy.

A Stefan musiał się stawić o ósmej w pracy w Artunshofdi. Jeśli z rana chciał wygospodarować trochę czasu dla siebie, musiał wstać dużo wcześniej, żeby wyjechać z Hafnafjórdur przed porannymi korkami. To w tym mieście kupili swoje pierwsze mieszkanie i właśnie nabycie nieruchomości spowodowało, że Oddny Hildur przyjęła tę trudną pracę. Była o wiele lepiej płatna niż porównywalne zajęcia w Reykjaviku, również z powodu rozłąki z rodziną. Zbyt długo jednak zwlekali z zakupem mieszkania, zdecydowali się dopiero wtedy, kiedy ceny poszybowały nieprzyzwoicie w górę i trudno im było spłacać comiesięczne raty. Dzięki Bogu, nie wzięli kredytu w obcej walucie. W przeciwnym razie staliby się ofiarami spadającej wartości korony jak tyle innych osób. Chociaż i ich raty nieustannie rosły. Kiedy Oddny Hildur natknęła się na ogłoszenie firmy podwykonawczej Bergtaekni o pracy na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, rozsądek kazał jej złożyć podanie. Mąż wprawdzie nie był jej decyzją zachwycony, bo to oznaczało, że za każdym razem nie będzie jej w domu przez cztery tygodnie. Co to za wspólne życie, skoro śpimy w różnych krajach? Ona jednak podkreślała dobre strony nowej pracy: wysoką pensję i dwa tygodnie wolnego po każdym wyjeździe. W końcu ustalili, że Oddny zatrudni się w tej firmie na rok, góra dwa lata, żeby mogli trochę odłożyć. Kiedy zaś skończy się jej dobrowolna emigracja, zastanowią się nad dzieckiem, bo na razie musieli z tym czekać. Dopóki nie nadejdzie ów dzień, Oddny musi cierpieć w tym obozie pracy, z dala od ludzi, w zapomnianym przez Boga miejscu.

Zawiedziona spojrzała na okienka MSN. Kilka razy zdarzyło się, że Stefan nie mógł zasnąć i z głupia frant połączył się z siecią, ale najwyraźniej nie dzisiejszego wieczoru. Znów ogarnął ją jakiś niepokój. Odnosiła nieodparte wrażenie, że ktoś patrzy na jej kark. Wiedziała oczywiście, że to wykluczone, ale i tak potrzebowała całej swojej odwagi, by się odwrócić i upewnić, że lęk był irracjonalny. Zostały jej jeszcze dwa dni do wyjazdu do domu i wyraźnie odczuwała już ogromne zmęczenie. Poza tym prognozy były fatalne i nie uśmiechała jej się podróż w kiepską pogodę ani tym bardziej ewentualna konieczność pozostania na miejscu.

Gryzło ją także sumienie z powodu słów, które wyrzuciła z siebie w czasie dzisiejszej kłótni. Żałowała, że tak się uniosła.

Nagle znieruchomiała.

Albo zaczynała mieć omamy, albo ktoś ją naprawdę obserwował. Możliwe, żeby ktoś stał za oknem? W takim razie w oświetlonym pomieszczeniu miałby ją jak na dłoni. Wolniutko obróciła się z krzesłem i wpatrzyła w czarną noc. Jedyne, co widziała, to własne odbicie w szybie.

Pomyślała, że jest na nim nieco młodsza niż w rzeczywistości. Szeroko otwarte, pełne przerażenia oczy nadawały jej nieco dziecinny wygląd, ale od wielu lat już nie była dzieckiem. Czyżby wpadła w nerwicę? Przecież jest sama w biurze. Arnar by zajrzał do pokoju. Choć się odgrażał, to nie przyszedł. A na zewnątrz oczywiście nikogo nie ma. Koledzy nie podglądaliby jej w tak okropną zawieruchę, nie wspominając już o tym, że nie jest aż tak atrakcyjna, by ktokolwiek miał na to ochotę. Może miejscowi? Może za oknem czaił się jakiś autochton? Była na siebie bardzo zła, że nie zamknęła drzwi wejściowych. Skąd te lęki w jej głowie? Przecież nikomu z osady nie chciałoby się brnąć tu w taką wichurę; coś podobnego mogłoby przyjść do głowy jedynie ludziom nadużywającym alkoholu, ale wiedziała doskonale, że ci już dawno zapadli w pijacki sen. Pomimo że to wtorek. Nieszczęśni już dawno przestali rozróżniać dni. Niemożliwe, żeby ktokolwiek spośród nich wałęsał się po okolicy o tak późnej porze.

I choć tutejsi nastawieni byli dość wrogo do pracowników Bergtaekni, to przecież wątpliwe, by chowali aż tak głęboką nienawiść, by szukać zemsty.

Wbrew rozsądkowi niepokój nie chciał jednak jej opuścić. Podsunęła krzesło pod ścianę i zgasiła światło. Ale nieśpiesznie jej było wychodzić.

W końcu podjęła decyzję.

Gwałtowny poryw wiatru uderzył w dom, ale po chwili nieco się uspokoiło. Oddny Hildur zatkało dech w piersiach, kiedy zauważyła, co się dzieje na zewnątrz. Oto wielki kudłaty pies zaprzęgowy siedział na placu i przyglądał się jej. Jego uszy poruszały się na wietrze. Tkwił nieruchomo niczym posąg. Spotkała się z jego wzrokiem i pies nawet okiem nie mrugnął. Patrzyła na zwierzę zahipnotyzowana, a serce waliło jej w piersiach. Pierwsze, co jej powiedziano po przyjeździe, to żeby nie zbliżać się do psów zaprzęgowych. Nie głaskać ich ani nie karmić. One służą do pracy i w przeciwieństwie do zwierząt domowych bliskość ludzi ich nie cieszy. Przekonała się o tym pośrednio, kiedy wkrótce po rozpoczęciu pracy na Grenlandii musiała lecieć awionetką z pacjentką do Reykjaviku.

Po raz pierwszy i ostatni skorzystała z takiego lotu. Mała dziewczynka znalazła się wśród sfory psów zaprzęgowych i pogryzły jej twarz. Płacz dziecka towarzyszył jej całą drogę do Islandii i jeszcze teraz pobrzmiewał w uszach. Pamiętała także rozpaczliwe próby matki, by uśpić dziecko.

Żołądek Oddny Hildur skurczył się na wspomnienie wyglądu dziewczynki, którą kilka miesięcy później, podczas jednej z nielicznych wizyt w osadzie, widziała bawiącą się przy drodze złachaną lalką. Równie dobrze ten pies mógł być jednym z tamtych, które rzuciły się na dziecko.

Żadne zwierzę ze sfory nie zostało uśpione. Zastanawiała się, czy nie przesadzi, jeśli zadzwoni do Gislego, odpowiadającego za bezpieczeństwo w bazie. Bez gadania przeprowadziłby ją do budynku mieszkalnego, choć z pewnością już dawno poszedł spać. Bardzo poważnie traktował swoją pracę, sumiennie wykonywał obowiązki i był niewiarygodnie uczynny.

Z drugiej strony jednak nie miała ochoty wystawiać się na drwiny kolegów. Będą się z niej śmiali, że zrywa ludzi z łóżka w środku nocy po to tylko, by ją odprowadzili kilka kroków. I tak chwilowo była niespecjalnie lubiana. Nie, sama pójdzie.

Mówiono jej także, że psy pierwsze nigdy nie atakują człowieka, więc jeśli zostawić je w spokoju, są zupełnie niegroźne. Szybko pokona ten krótki odcinek, a pies pozostanie na miejscu, po czym rozpłynie się w ciemnościach. Zanim się zorientuje, będzie już pod ciepłą kołderką.

Oddny Hildur wyłączyła komputer i zaczęła przygotowywać się do wyjścia. Wyjrzała jeszcze przez okno, by sprawdzić, czy pies wciąż na nią patrzy. Nagle uniósł trochę łeb, jakby zastanawiał się, dlaczego wstała.

Żałowała teraz, że dała się ponieść ciekawości, bo zwierzę już wiedziało, że Oddny ma zamiar wyjść, więc będzie czekać na nią przed drzwiami. Nie okazało się jednak aż tak mądrą bestią – nadal tkwiło w miejscu. Oddny Hildur wyciągnęła się, by zasłonić okno i uniemożliwić psu obserwację. Kiedy zwierzę zaczęło wyć, wypuściła z dłoni sznurek od rolety. Nie wystraszył jej niezbyt głośny skowyt, lecz nagłe zerwanie się zwierzęcia. Zrezygnowała ze spuszczenia rolety i zebrała się do wyjścia. To już jakaś paranoja. Wychodząc, zgasiła światło w biurze Arnara.

W większości pomieszczeń panował mrok. Prąd czerpali z agregatu spalinowego i jedną z rzeczy, których musiała się nauczyć, było oszczędzanie energii, z czym się nigdy dotąd nie spotkała.

Na korytarzu włożyła na siebie grubą kurtkę puchową, która okazała się niezastąpiona w tym pogodowym piekle, i mając przed oczami pokiereszowaną twarz dziewczynki, zdjęła z wieszaka szalik i szczelnie owinęła nim głowę, tak aby tylko oczy było widać. Na koniec wciągnęła rękawice i sięgnęła po najcieplejsze buty, jakie znalazła. Jej własne obuwie zmokło i po raz kolejny zapomniała je wywrócić na drugą stronę. Śnieg z nich stajał, podczas gdy pracowała, przez co przemokły na wylot i zrobiły się nieprzyjemnie zimne. Podobnie z czapką – spadła z wieszaka na mokrą podłogę. Chwyciła więc pierwsze lepsze nakrycie głowy, żeby nie zaziębić uszu. Jeśli jutro zjawi się dość wcześnie, nikt nie zdąży zatęsknić za swoim ubraniem. Była tak opatulona, że każdy ruch sprawiał jej kłopot. A kiedy wyjdzie i poczuje pierwszy podmuch wiatru, będzie pewno jeszcze gorzej. Głęboko wciągnęła powietrze i otworzyła drzwi. Nagle przyszło jej do głowy, że być może pies chciał ją ostrzec. To nie jego powinna się obawiać, lecz czegoś zgoła innego.

Zimny podmuch orzeźwił ją, więc natychmiast o tym zapomniała.

Powodem jej lęków mogło być nagranie wideo, które niedawno przeglądała i starała się je zrozumieć. Filmik przesyłany mailem krążył między pracownikami tuż przed kolacją, a przedstawiał Bjarkiego i Doriego, dwóch wiertniczych, którzy wygłupiają się w palarni. Oddny Hildur nie miała pojęcia, kto wykonał to nagranie. Może to oni sami ustawili kamerę? Zresztą tylko oni mogliby tak długo wytrzymać w szarej od dymu palarni. Ale jej uwagę przykuły nie idiotyczne żarty, lecz coś, co mignęło za oknem za ich plecami, a czego oni nie zauważyli. Ponieważ nie była zwolenniczką takich wygłupów, nie odebrała poczty przed kolacją. Gdyby to wtedy zrobiła, mogłaby wyjaśnić sprawę z kolegami; może dziwne zjawisko za ich plecami było częścią żartu? Bezskutecznie usiłowała zatrzymać filmik i przeanalizować, co tam się dzieje, ale ruch był tak szybki, że nigdy nie udało jej się zatrzymać streamingu na właściwej klatce.

To mógł być człowiek w masce czy w jakimś dziwnym nakryciu głowy, a po jego zniknięciu na szybie pozostał czerwony ślad. Człowiek ten – czy cokolwiek tam było – trzymał coś czerwonawego, co musiało przypadkiem uderzyć o szybę. Albo dotknął jej specjalnie. Tylko co to było? Ten szybki ruch i ciemnoczerwony, nieregularny ślad stanowiły dość niepokojące tło dla wygłupów obu wiertniczych. Nie chciała się pogodzić z faktem, że nie potrafiła tego rozgryźć. Może rano sprawa wyda jej się zupełnie bez znaczenia. Teraz wolałaby jednak znać odpowiedź. Z jakiegoś powodu nie potrafi wyobrazić sobie, że idzie do palarni, by zbadać ten ślad. W głębi duszy wiedziała jednak, że boi się, iż będzie to krew.

Oddny Hildur stanęła w drzwiach, chuchnęła i schowała dłonie w kieszeniach. Psa nigdzie nie było widać. I ruszyła w zamieć i ciemność, w ostatnią drogę w życiu.

18 marca 2008.

Rozdział 1.

Thora Gudmundsdóttir odłożyła wykaz godzin przepracowanych przez kancelarię w minionym miesiącu. Była to niespecjalnie ekscytująca lektura; ona i jej wspólnik Bragi oraz dwóch aplikantów mieli wprawdzie sporo zadań, jednak w większości drobnych i łatwych spraw. Kancelaria nie przynosiła więc wielkich dochodów. Ale pieniądze to jeszcze nie wszystko. Najciekawsze sprawy wymagają dużego nakładu pracy i zazwyczaj są bardzo skomplikowane. Thora westchnęła. Niegłośno wprawdzie, bo nie chciała, żeby młody aplikant ją usłyszał. Gdyby wyczuł, że przejmuje się sytuacją kancelarii, mógłby odejść, a do tego nie mogli dopuścić. Thora i Bragi sami nigdy by sobie nie poradzili pomimo tak zwanej pomocy przerażającej sekretarzycy, Belli. Choć trudno sobie wyobrazić, jak można gorzej wykonywać zadania sekretarki, Thora nie miała ochoty zastępować Belli, a Bragi zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby tylko nie odbierać telefonu. Musieli więc zadowolić się tymi pracownikami, których mieli: dwoma młodymi aplikantami, zainteresowanymi bardziej YouTube niż wyrokami Sądu Najwyższego, i sekretarką Bellą, która jeszcze więcej czasu niż ci dwaj spędzała, surfując po Necie.

Thora oderwała wzrok od spisu klientów i spraw. Głównie rozwody, bankructwa i inne problemy finansowe. Było też trochę spraw spadkowych, spraw o ustalenie ojcostwa i podobnych drobiazgów. Może i nie powinna tak myśleć, ale tęskniła za sprawami karnymi. Były znacznie bardziej wymagające niż rozwody, w których ostatnio wyspecjalizował się Bragi. Wyrobił sobie markę w tej dziedzinie, tak że coraz więcej osób zagrożonych rozpadem związku zgłaszało się do kancelarii.

Takie sprawy miały to do siebie, że czasem bywały całkiem ekstrawaganckie. Obecnie pracowała dla niejakiego Traustiego, który po rozwodzie chciał zmienić imię, bo małżonka zostawiła go dla mężczyzny nazywającego się tak jak on. Zasadniczo nietrudno jest nakazać używania wobec kogoś innego imienia niż to, które figuruje w akcie urodzenia.

Sprawę komplikował jednak fakt, że Trausti nalegał, by zostały zmienione także patronimika ich wspólnych dzieci. Nie chciał, aby ktokolwiek miał wątpliwości, że dzieci są jego, a nie nowego partnera życiowego byłej żony. Choć przepisy dopuszczają zmianę patronimików dzieci w określonych okolicznościach, prawodawca akurat takiej nie przewidział i nie było jasne, czy okoliczności owe dotyczą niniejszego przypadku. Thora szczerze wątpiła, czy Trausti, który już nie chce mieć na imię Trausti, dopnie swego, tym bardziej że matka dzieci kategorycznie się temu sprzeciwiała.

Jej zdanie powodowało, że eksmałżonek jeszcze bardziej stanowczo żądał zmiany patronimików, więc Thora w końcu wystosowała pismo do ministra sprawiedliwości. Prawdę mówiąc, sama nie miałaby nic przeciwko, by zmienić swoje imię przed złożeniem podpisu pod tym pismem. Minął ponad miesiąc od czasu, gdy je wysłała. Ale odpowiedzi jeszcze nie otrzymała. Podejrzewała, że urzędnicy doszli do wniosku, że to jakiś dowcip.

Przed laty jej własny rozwód też wydobył z niej i jej byłego, Hannesa, to, co nie najlepsze. Wyobraźni starczyło im tylko na sprzeczki o majątek doczesny: które z nich weźmie plazmę i tak dalej. O zmianie imion w ogóle nie było mowy. Osobiste doświadczenie pewno odróżniało więc ją od Bragiego, który uwielbiał podobne sprawy. Od trzydziestu lat był szczęśliwie żonaty z kobietą, którą poślubił, więc nie znał tego z autopsji.

Thora zaś z łatwością potrafiła utożsamiać się z przechodzącymi kryzysy klientami. Najchętniej radziłaby im, żeby spojrzeli prawdzie w oczy, że przed nimi kiepskie czasy, że ich druga połowa, która dotychczas jawiła się jako osoba najdroższa, zmieni się teraz w najzagorzalszego wroga i że nikt, nawet rodzona matka, nie będzie chciał słuchać opowieści na temat strasznych uczynków współmałżonka. Od czasu jej własnego rozwodu minęło zbyt wiele czasu, by mogła pamiętać, jaka była nieznośna; korzystała z każdej nadarzającej się okazji, by przedstawiać Hannesa jako najgorszego potwora. Była wobec niego ewidentnie niesprawiedliwa – i vice versa. Oczywiście rozwód okazał się jedynym rozsądnym rozwiązaniem, tym bardziej że naprawdę oboje mieli już siebie dość.

Obecnie jednak sporo się zmieniło. Thora pozostawała w poważnym związku z Niemcem Matthew Reichem, który przyjął stanowisko dyrektora do spraw bezpieczeństwa banku Kaupthing. Chociaż jeszcze nie poszli na całość i nie zamieszkali razem. On wprawdzie bardzo tego chciał, ale Thora nie. Teraz była strasznie zapracowana: dwójka dzieci, Soley i Gylfi, dostarczała jej sporo roboty, nie wspominając o prawie dwuletnim już wnuczku Orrim. Rola Thory jako babci zdawała się nieco większa, niż zazwyczaj bywa. Jej syn sam był jeszcze dzieckiem, kiedy z narzeczoną Siggą zaczęli beztrosko igrać z naturą. Oboje nie zasługiwali na miano rodziców roku; byli dla swojego syna raczej jak rodzeństwo i nie w pełni uświadamiali sobie odpowiedzialność towarzyszącą wychowywaniu dziecka. Thora rozumiała, że to po części wina jej i rodziców Siggi.

Tak łatwo było przejąć władzę i wszystko robić samemu, o wiele łatwiej, niż śledzić z oddali dziwaczne poczynania opiekuńczo-wychowawcze młodych. Kiedy więc Orri bawił u niej, można było odnieść wrażenie, że to Thora ma dwuletnie dziecko. I wtedy czuła się najlepiej. W mieście, dokąd zabierała go razem z jego rodzicami, można ją było wziąć, delikatnie rzecz ujmując, za kiepską matkę. Orri zaczynał już mówić i nazywał ją mamą, a zatem ci, którzy nie znali sytuacji, musieli się dziwić, że oto pozwala dwójce starszych dzieci zajmować się najmłodszym i nie interesuje się nim w ogóle, choć maluch płacze, wzywając mamę. Ale tak to jest, jak się w młodym wieku zostaje babcią.

Jednak nie z powodu niechęci do Matthew z rezerwą podeszła do jego propozycji. Wygodniej jej było po prostu od czasu do czasu zmienić życie na inne; na takie, w którym wszystko jest czyste i poukładane, nie ma brudnych pieluch, nie trzeba nikomu robić drugiego śniadania i nie ma sterty ciuchów przy pralce. W tym drugim życiu Thora mogła wyjść do restauracji na kolację, wyskoczyć do kawiarni albo zwyczajnie robić wszystko, na co miała ochotę. To życie obracało się wyłącznie wokół niej i Matthew, dorosłych ludzi, którym nie chce się wstawać w sobotę i niedzielę z samego rana, by oglądać kreskówki. Jednak tym życiem Thora cieszyła się jedynie w co drugi weekend, kiedy cała gromadka opuszczała jej mieszkanie i udawała się do Hannesa i jego nowej partnerki. Niewiele rzeczy sprawiało Thorze równie wielką uciechę co udawana radość weekendowego taty, gdy zajeżdżała ze swoją czeredą przed jego dom. A uśmiech Hannesa stał się jeszcze bardziej sztywny, odkąd Sigga poróżniła się ze swoją matką i na dobre wprowadziła do Thory. Ona też przyłączyła się do gromadki odwiedzającej Hannesa, więc gdy ten zaczął marudzić, Gylfi powiedział mu wprost, że jeśli Sigga nie jest mile widziana, on też nie przyjedzie. Ojciec umilkł nagle i od tamtej pory nigdy nie wspominał o ciasnocie. Gylfi skończył już osiemnaście lat i nie miał obowiązku odwiedzać swojego taty w co drugi weekend. Po prawdzie mógł odmawiać tych wizyt od szesnastego roku życia. Thora wątpiła, by chłopak orientował się w przepisach, ale nie miała jakoś ochoty mu ich wyjaśniać; zależało jej, by ojciec z synem nadal pozostawali w kontakcie.

Bo dzięki temu sama zyskiwała trochę przestrzeni.

Teraz usiłowała skoncentrować się na pracy. Klient chciał dokonać podziału majątku. Chodziło o to, żeby przebudować piętrowy dom na dwa oddzielne mieszkania i uchronić właściciela przed czarną dziurą kredytową. Kredyt zaciągnął w złym czasie w przypływie nagłego optymizmu.

Zanim wzięła się do roboty, zadzwonił Matthew. To, że dzwonił w godzinach pracy, nie było normalne. W odróżnieniu od Thory był formalistą i do wszystkiego podchodził poważnie. Na przykład zapisał się na islandzki dla obcokrajowców i bardzo serio traktował naukę. Z początku Thora pomagała mu przy odrabianiu zadań domowych i oczywiście nie powstrzymała się przed przemyceniem kilku mniej cenzuralnych słów do wypracowań. Kiedy wszystko się wydało, Matthew przestał ją prosić o pomoc. Nie docenił jej poczucia humoru. Wtedy korepetycjami zajęła się Soley, córeczka Thory. Miała wprawdzie dopiero osiem lat i nie do końca potrafiła okazać szacunek uczącemu się mężczyźnie, ale dzięki temu ci dwoje stali się świetnymi kumplami, a Matthew szybko zaczął sobie radzić z islandzkim, chociaż z Thorą nadal rozmawiał po niemiecku.

– Co byś powiedziała na drobne zlecenie z banku? – spytał Matthew, uprzednio poprosiwszy o wybaczenie, że dzwoni do niej do pracy.

– Z banku? – powtórzyła zdumiona Thora, bo przecież banki dysponują całymi armiami biegłych i prawników. – Jakiego rodzaju zlecenie? – Siedziała wpatrzona w opracowaną przez siebie propozycję podziału własności. Czyżby bankowcy potrzebowali kogoś na zlecenie? Czyżby armia ekspertów nie miała ochoty zajmować się jakimiś drobiazgami?

– Chodzi o ubezpieczenie podwykonawcy – odparł Matthew. – Bank odpowiada za zobowiązania firmy podwykonawczej Bergtaekni, która, jak się zdaje, nie ma zamiaru dotrzymać umowy podpisanej z brytyjską firmą górniczą. Wygląda na to, że Brytyjczycy chcą wyegzekwować odszkodowanie. A skutek może być taki, że bank dostanie po kieszeni. – Zamilkł na moment. – Chodzi o duże pieniądze, a właściwie przy takiej dewaluacji bardzo duże, bo kwota odszkodowania jest w euro.

– I co ja miałabym robić? – spytała Thora. – Namówić górników, żeby odstąpili od roszczeń?

Matthew wybuchnął krótkim śmiechem.

– Nie, to by się nie udało ani tobie, ani nikomu innemu. Straszni z nich twardziele. Ta branża to nie działalność dobroczynna. Nawet jeśli wyciągną odszkodowanie od banku, i tak stracą na umowie. Oni mają zamiar po prostu ograniczyć swoje straty.

– Więc co takiego miałabym robić? – dopytywała się Thora. – Postarać się, żeby te euro zmieniły właściciela, czy może grać na zwłokę? – Najprawdopodobniej byłoby to jeszcze nudniejsze niż podział własności, więc chyba lepiej zostać w domu.

– Ani jedno, ani drugie – odparł Matthew. – Sprawa wygląda tak, że Bergtaekni ma wielkie opóźnienia i małe szanse, by je nadgonić. Wręcz przeciwnie, ich wydajność spadła i nie ma szans, aby się to szybko zmieniło. Kooperanci nie chcą tam wracać, a praca wymaga specjalistów, toteż trudno znaleźć zastępców na ulicy. Chodzi o to, aby wysłać tam ludzi i przekonać się, czy sprawy mają się aż tak źle, że bank powinien poszukać innego podwykonawcy.

– A mógłby? – spytała Thora. Choć przez pewien czas pracowała przy umowach, nigdy na jej biurko nie trafiła umowa dotycząca firmy podwykonawczej. Wprawdzie nie znała się na szczegółach takich spraw, ale rozumiała ich istotę i wiedziała, że mocno się różnią od normalnych umów o pracę.

– Tak – odparł Matthew. – Wyślę ci umowę i warunki ubezpieczenia, jeśli cię to interesuje, ale dopiero wtedy, kiedy się zgodzisz.

Thora zastanowiła się chwilę.

– Dobrze zrozumiałam, że miejsce pracy jest za granicą? – Nie miała nic przeciwko temu, by na kilka dni wyjechać z kraju. Zima dała się wszystkim mocno we znaki i choć minęła połowa marca, jedna zawieja goniła drugą.

– Tak, musiałabyś wyjechać za granicę – oznajmił Matthew i umilkł.

Sądząc po jego głosie, uznała, że miejsce nie jest szczególnie atrakcyjne. Z drugiej strony miała pewność, że żadnych islandzkich przedsiębiorców nie ma w Strefie Gazy, w Iraku, Afganistanie ani na innych terenach ogarniętych wojnami, więc aż tak źle być nie mogło.

– Co to właściwie za zadanie i gdzie? – spytała, zaciskając kciuki w nadziei, że chodzi o budowę hotelu na Karaibach. Miała świetne bikini, w którym nie miała okazji się pokazać nie wiadomo od kiedy. Można sobie wyobrazić, że firma wydobywcza rozszerza zakres działania i chce się zająć turystyką.

– Chodzi o badania i przygotowanie pola eksploatacyjnego dla Arctic Mining. Bergtaekni przedstawiła najkorzystniejszą ofertę i miała tam swoich ludzi przez prawie rok. Do tej pory wszystko szło bez większych komplikacji, choć efekty nie były doskonałe. Ale teraz coś się tam wydarzyło i w szeregi pracowników wkradło się rozluźnienie.

Thora odczuła zawód, kiedy usłyszała nazwę. Grenlandia. Jeden z nielicznych krajów, gdzie o tej porze roku jest zimniej i wietrzniej niż w Islandii. Jeśli przyjmie zlecenie, bikini na pewno się nie przyda – potrzebne jej raczej będą spodnie z foczej skóry. Przełknęła gorzką pigułkę rozczarowania.

– Pracownicy są na Grenlandii?

– Nie, w Islandii. Wszyscy poza dwoma, którzy najprawdopodobniej pozostali na miejscu. Reszta przyjechała do domu na urlopy i nie zgadza się wracać.

– A co masz na myśli, mówiąc, że ci dwaj najprawdopodobniej pozostali na miejscu?

– Nie ma z nimi kontaktu od jakichś dziesięciu dni, a na Grenlandii nie znaleźliśmy nikogo, kto by sprawdził, co się tam dzieje. Prawdopodobnie system łączności bazy ze światem uległ zniszczeniu i jedyny sposób, by się czegokolwiek dowiedzieć, to pojechać na miejsce. Jeśli znajdzie się jakieś rozsądne wyjaśnienie, być może uda się namówić pracowników, żeby wrócili. To byłoby oczywiście najlepsze rozwiązanie dla banku.

– Może coś im się stało? Może ci dwaj nie żyją albo coś takiego?

– Całkiem prawdopodobne – odparł Matthew. – Raz zdarzył się już tam wypadek. Około pół roku temu zniknęła z osiedla geolożka, młoda kobieta, i uznano ją za zmarłą. Nigdy jej nie odnaleziono. Niewykluczone, że zabłądziła gdzieś podczas zawiei i zamarzła na śmierć.

– Wybrała się na spacer? – zdziwiła się Thora. – W zawieję?

– Tego nikt nie wie – tłumaczył Matthew. – Zniknęła, ale równie dobrze mogła pozbawić się życia. Ludzie bardzo często wpadają w depresję na takim odludziu. – Thora milczała, nie wiedząc, co na to wszystko powiedzieć. Matthew szybko dodał: – Ale tamto zdarzenie to stara sprawa i nie ma nic wspólnego ze zniknięciem tych chłopaków. Być może żyją, tylko na przykład zepsuł się nadajnik, a oni po prostu nie są w stanie go uruchomić. Inne hipotezy są o wiele bardziej ponure. Pogoda tam u nich była o wiele gorsza niż u nas. Na pewno nie przeżyli, jeśli nie znajdowali się w jakimś pomieszczeniu. Tak czy inaczej, sytuacja jest bardzo poważna, zarówno jeśli chodzi o tych dwóch, jak i o interes Bergtaekni oraz banku.

– Nie prościej zawiadomić grenlandzką ekipę ratunkową lub policję? – dopytywała się Thora. – To brzmi dosyć niepokojąco i jeśli coś się im stało, sprawę powinny zbadać tamtejsze władze.

– Zdarzenie miało miejsce na niezamieszkałych terenach na wschodnim wybrzeżu. Wprawdzie nieopodal znajduje się niewielka osada, ale nie ma w niej żadnego stałego posterunku policji, a autochtonów trudno namówić na poszukiwania. Jeśli faceci ulegli zatruciu pokarmowemu albo zapadli na jakąś inną chorobę, to liczy się każdy dzień i nie ma co czekać, aż uda się przekonać Grenlandczyków.

– Jeśli chodzi o choroby, nie będzie ze mnie pociechy – odpowiedziała Thora. – Nie jestem też pewna, czy mam ochotę jechać, jeśli są tam cierpiący ludzie. Albo nawet umierający.

– Nie pojechałabyś sama – oświadczył Matthew. – Do grupy dołączył już lekarz, doświadczony ratownik i były pracownik Bergtaekni, który wie, jak się poruszać na miejscu. Poza tym pojedzie informatyk, żeby przywrócić kontakt ze światem. – Umilknął na chwilę. – No i ja.

– Aaa – ucieszyła się Thora. To był plus. Kraj to minus. W każdym razie zimą. – Kiedy mamy wyjechać i na jak długo? – Sądząc po liczebności ekipy, nie zanosiło się na jednodniową wyprawę.

– Ruszamy jutro rano – odpowiedział Matthew. – Prognoza jest korzystna, jak nigdy. – Chrząknął. – Zamierzamy zabawić tam jak najkrócej, ale to się dopiero okaże, kiedy dotrzemy na miejsce. No i pogoda będzie oczywiście miała ogromne znaczenie.

– A gdzie będziemy nocować? – spytała Thora, choć podejrzewała, jak zabrzmi odpowiedź. Pewno nie w pięciogwiazdkowym hotelu w stylu karaibskim, bo takie w tamtych okolicach raczej się nie trafiają.

Matthew znowu chrząknął.

– W bazie. Jeśli uznamy, że to bezpieczne. Jeśli nie, będziemy musieli prosić o nocleg mieszkańców pobliskiej osady.

Thora spojrzała na monitor. Pomyślała o nudzie, jaka ją tutaj czeka. A oto trafiała się okazja przeżycia przygody. Nawet pięć minut nie minęło od chwili, kiedy narzekała na monotonną pracę. Młodzi aplikanci bez problemu mogą ją zastąpić. Będą mieli mniej czasu na Internet, i tyle.

– Jadę – oświadczyła, po czym szybko dodała: – Wprawdzie muszę sprzedać dzieciaki Hannesowi albo mamie, zanim podejmę ostateczną decyzję, ale nie spodziewam się, żeby to stanowiło większy problem.

– Świetnie. – Matthew wyraźnie się ucieszył. – Formalności załatwimy szybko, musisz tylko pogadać z osobą odpowiedzialną za całe zadanie. I mogę ci obiecać, że nieźle zarobisz.

– Dlaczego nie jedzie któryś z waszych prawników? – zainteresowała się Thora.

– Mają ostatnio pełne ręce roboty. I wykazują ograniczone zainteresowanie – wyjaśnił jej Matthew. – Zresztą to sprawa nie dla nich. Natomiast ty jesteś do niej stworzona.

Thora nie bardzo potrafiła zrozumieć dlaczego. Narciarka z niej żadna, alpinistka też, niespecjalnie lubi przebywać na świeżym powietrzu poza krótkimi spacerami przy dobrej pogodzie. Ale to nie odpowiedź na jej pytanie była najważniejsza. Matthew widział świat w innym świetle niż ona i pomimo ich zażyłości mógł sądzić, że Thora marzy, aby być pierwszą babcią poniżej czterdziestki, która zdobędzie biegun północny z wnukiem na rękach czy coś podobnego.

– A tamci dwaj – zaczęła drążyć temat, który najbardziej ją zainteresował. – Myślisz, że nie żyją?

Matthew wziął głęboki oddech.

– Jeden z nich najprawdopodobniej umarł, ale mam nadzieję, że drugi nie.

– Jak to? – zdziwiła się Thora. Matthew raczej nigdy nie snuł domysłów.

– Jeden z pracowników Bergtaekni przebywający w Islandii próbował dostać się do systemu komputerowego i raz mu się to udało, choć kolejne próby spełzły na niczym. Czyli że kontakt sieciowy z początku istniał, choć dosyć słaby, a teraz najwyraźniej urwał się na dobre. Ale to nieważne. Przejrzał najświeższe pliki i trafił na jeden ciekawy filmik, który powstał już po ich zbiorowym wyjeździe. Skopiował go i rozesłał do pozostałych pracowników. Można powiedzieć, że to ten mail sprawił, że nikt nie chce tam wracać.

– Co to za filmik? – dociekała Thora.

– Z tego, co widać, jeden z chłopaków jeszcze żyje. W każdym razie ktoś tam świetnie się bawi. Dlatego sprawa stała się priorytetowa.

– Co jest w tym filmiku? – powtórzyła pytanie Thora.

– Najlepiej będzie, jak ci go po prostu wyślę. Niektórych rzeczy nie da się opisać słowami – powiedział Matthew. – Chcesz zobaczyć? Tylko ostrzegam, że zawartość nie jest specjalnie apetyczna.

Thora oczywiście musiała obejrzeć filmik, i to jak najszybciej. Zakończyli rozmowę i zniecierpliwiona czekała na mail. Kiedy dotarł, szybko go otworzyła. W załączniku znajdował się plik WMP, którego nazwa składała się z niezrozumiałego ciągu cyfr. Nie mogło chodzić o datę i pewno została nadana przez kamerę. Thora kliknęła prawym przyciskiem na ikonkę i zauważyła, że plik powstał cztery dni wcześniej, tuż przed północą 13 marca. Nie wiedziała, czy informacje pochodzą z kamery, czy z komputera, na który skopiowano plik. Źle nastawiony zegar lub różnica w strefie czasowej mogły o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin