S�awomir Prochocki American dream By�em stary. Zbyt stary na dalekie wyprawy poprzez pustk� kosmicznej nocy. Serce nie wytrzymywa�o nag�ych przy�piesze� manewrowych, mi�nie odmawia�y pos�usze�stwa przy powrotach ci��enia. W g�owie czu�em zam�t. Wiedzia�em, �e to jest moja ostatnia podr�. Daleka podr� ku zapomnianej planecie, ku czarnemu �wiatowi Sette. Miliony kilometr�w kamiennej pustyni, czerwony blask s�o�ca igraj�cy na czerni magmowych ska�. �wiat umar�y. Miejsce dla mnie. Zamkni�ty w stalowej kapsule, zd��aj�cy ku �mierci, pr�bowa�em odnale�� chwil�, w kt�rej zadecydowa� si� m�j los. Chcia�em przypomnie� sobie t� sekund� decyduj�c� o przeznaczeniu, kraw�d� czasu, za kt�rym by�a ju� tylko jedna droga. Droga na Sette. Zacz�o si� s�onecznego popo�udnia w naszej wiosce po�r�d niewysokich wzg�rz Sycylii. Wracali�my z ojcem z plantacji oliwek. Plantacja, w�a�ciwie niewielki sad z kilkudziesi�ciu drzew oliwnych, ale ojciec lubi� u�ywa� tego okre�lenia. Gniewa� si�, gdy matka m�wi�a o nim pellore - rolnik. Wola� plantatore i tak przedstawia� si� nieznajomym - plantatore Amato. W niczym nie zmienia�o to naszej sytuacji; pieni�dze za oliwki ledwo pozwala�y wy�y� sze�cioosobowej rodzinie. Gdy ojciec kupowa� wiosn� nowy kapelusz, wiedzieli�my, �e �adne z nas nie dostanie w tym roku but�w. Tego lata nast�pi�a kl�ska. Ojciec z frasunkiem spogl�da� na rzadkie zielone kulki wisz�ce na drzewach. Przyszed� z�y rok na oliwki. Sucha wiosna i gor�ce lato zapowiada�y mizerne plony. Widzia�em zmartwienie na twarzach rodzic�w, gdy rozmawiali o zbiorach; ojciec sprawdza� ka�dego popo�udnia stan owoc�w, aby nie przegapi� pory, gdy oliwki s� ju� dojrza�e, a nie zaczynaj� jeszcze wysycha�. "Jeszcze nie czas" - powtarza�, a ja cieszy�em si�, �e jeszce jeden dzie� b�d� m�g� sp�dzi� nad rzek�, �owi�c ryby. Dym zobaczyli�my z daleka. Czarny i sk��biony, snu� si� szerokim pasmem nad polami. Ju� nie szli�my spokojnie ubit� drog�, lecz biegli�my wzbijaj�c kurz bosymi stopami. Sta�o si� co� z�ego, bieg�em chlipi�c, a �zy miesza�y si� z py�em lata. Ojciec by� szybszy. Gdy dobieg�em, sta� zdyszany i patrzy� na p�on�ce zabudowania. Pali�y si� jak sucha s�oma, r�wnym, �ar�ocznym p�omieniem. Nigdy nie dowiedzia�em si�, co naprawd� si� sta�o. Mo�e to by�a iskra z pieca, w kt�rym gotowa�a si� wieczorna strawa, mo�e Liza, moja najm�odsza siostra, kt�ra tak lubi�a wpatrywa� si� w ognisko, zapr�szy�a ogie�. Wewn�trz spalonej chaty s�siedzi znale�li cztery spalone cia�a. Pogrzebali�my je z ojcem nad brzegiem strumienia. Tydzie� p�niej sta�em na wybrze�u w Licata. R�czka tekturowego kuferka pokrytego p��tnem wbija�a si� w moj� spocon� d�o�, ale ba�em si� go postawi� na ziemi. Nigdy przedtem nie widzia�em tylu ludzi naraz, nie s�ysza�em gwaru tylu g�os�w. Popychany i szturchany niecierpliwymi d�o�mi s�siad�w wolno posuwa�em si� w t�umie stoj�cych na betonowym nadbrze�u. Wreszcie przysz�a moja kolej. - Masz pieni�dze ? - zapyta� cz�owiek przy trapie. Pami�tam, �e ubrany by� w wy�wiecony surdut i tandetne pr��kowane spodnie; wtedy wydawa� mi si� szczytem elegancji. Nie wydusi�em ani s�owa, tylko wyci�gn��em spocon� r�k� z pomi�tymi banknotami. Pieni�dze te ojciec po�yczy� od kuzyna w Ravenusie. Kuzyn mia� sklep z mi�sem i przygarn�� nas po po�arze. To on nam�wi� ojca, aby wys�a� mnie do swojego brata w Nowym Jorku. Nada� te� depesz� za ca�e siedem lir�w, a gdy po tygodniu przysz�a odpowied� podarowa� mi u�ywany kuferek z tektury. I tak oto ja, Gaetano Amato, lat dziesi�� i trzy czwarte, p�yn��em latem 1918 roku w stron�, w kt�r� pod��a�o czerwone s�o�ce wieczoru. Ca�� podr� sp�dzi�em pod pok�adem, w dusznym pomieszczeniu pe�nym ludzi, walizek i wszy. Z ka�dym dniem rejsu, a by�o ich ponad 20, stawa�em si� coraz bardziej brudny i zawszony, ot�pia�y i zrezygnowany. Ludzie wok� najpierw z obrzydzeniem siadali na pi�trowych pryczach, potem, gdy ich w�asny smr�d dor�wna� smrodowi dolatuj�cemu z k�t�w �adowni, przestali na cokolwiek zwraca� uwag�. Za�atwiali�my si� i rzygali�my do kub�a, kt�ry trzeba by�o opr�nia� za burt�. Zgodzi�em si� to robi�; mog�em w�wczas odetchn�� �wie�ym powietrzem i przez chwil� patrze� na ocean. Codziennie d�wiga�em ci�ki kube� kilka razy tak, aby nigdy nie zape�ni� si� do ko�ca, gdy� w�wczas nie potrafi�bym go unie��. Nie wolno nam by�o przebywa� na pok�adzie i te chwile by�y jedynym wytchnieniem od ponurego mroku �adowni. Pewnego dnia zszed� do nas marynarz i powiedzia�, �e wieczorem b�dziemy ju� w porcie. Zrobi� si� szum i rejwach, jakby l�dowanie w Ameryce mia�o nast�pi� za minut�. Siedzia�em na swoim kuferku. Kto� go opr�ni�, wy�amuj�c kruchy zameczek wtedy, gdy wynosi�em kube�. "Wieczorem Ameryka, wieczorem Ameryka" - tylko to ko�ata�o si� w mojej g�owie. Prawie ju� nie wierzy�em, �e doczekam ko�ca podr�y. Teraz otwiera� si� przede mn� l�d olbrzymi jak nasza Sycylia, pe�en cud�w, o kt�rych opowiada� kuzyn ojca. O zmierzchu zobaczy�em �wiat�a Nowego Jorku. Wtedy otworzy�em oczy. By�o ciemno i cicho. Porusza�em powiekami, ale wok� pozostawa�a nieprzenikniona ciemno��. Podnios�em r�k�. W cisz� wdar� si� szelest po�cieli. Unios�em g�ow� i uderzy�em lekko w co� nade mn�. D�oni� wyczu�em g�adk� i ch�odn� powierzchni�. Pochylony usiad�em na pos�aniu. Gdzie jestem? Zwiesi�em nogi w pustk�. Nie wiem dlaczego, ale ba�em si� zawo�a�, ba�em si� naruszy� cisz�. Ba�em si� te� skoczy� z ��ka w czer� pode mn�. Wyczuwa�em przestrze�, ale nie wiedzia�em jak du��. Ciemno�� oplata�a mnie ramionami strachu. Cisza zacz�a dzwoni� w uszach. Nigdy nie do�wiadczy�em podobnego uczucia. Nasza wioska pe�na by�a r�nych odg�os�w. Na ��ce kumka�y �aby, w powietrzu wisia� �piew ptak�w i �wierszczy. Nawet zim� s�ycha� by�o szum powietrza w szczelinach �cian. Tu by�o absolutnie cicho, obco. Strach parali�owa�. Wreszcie zdoby�em si� na odwag� i powoli zacz��em opuszcza� nogi macaj�c stop� oparcie. Znalaz�em je, przenios�em ci�ar na opuszczon� nog�, po�lizn��em si� i polecia�em w d�. Spadaj�c krzykn��em, po czym uderzy�em o pod�o�e. �wiat�o zmusi�o mnie do zmru�enia oczu. Silne ramiona uj�y i postawi�y pionowo. - Cholera, Henry, to ju� trzeci w tym miesi�cu. Chyba nic mu nie jest, cho� zlecia� z samej g�ry. Otworzy�em oczy. Przede mn� sta� stary, siwy m�czyzna odziany w szary kombinezon, przypominaj�cy str�j w�drownych postrzygaczy owiec. Rozejrza�em si�. Wsz�dzie by�y wielopi�trowe bia�e rega�y. W poszerzaj�cej si� strudze �wiat�a widzia�em tylko stoj�ce w rz�dach p�ki. Ci�gn�y si� bodaj setkami metr�w, wtapiaj�c si� w odleg�y mrok. Musia�y ich by� tysi�ce. Le�a�y na nich pod�u�ne przedmioty, przykryte bia�ymi prze�cierad�ami. Zorientowa�em si�, �e to ludzie, martwi ludzie. Spod przykrycia wystawa�y d�onie, obuwie. Chcia�em krzykn��, ale stary cz�owiek po�o�y� mi d�o� na ramieniu. - Spokojnie ch�opcze, oni tylko �pi� bardzo gl�bokim snem, ale kiedy� si� obudz�. Ty po prostu obudzi�e� si� wcze�niej. Jego g�os, przekonywaj�cy, bez �ladu nacisku, spowodowa�, �e musia�em uwierzy�. Rutyna, wr�cz lekcewa�enie, z jakim traktowa� sytuacj�, dzia�a�y uspokajaj�co. Strach znikn��. Zza rogu uliczki stworzonej przez rega�y wy�oni� si� drugi m�czyzna, m�odszy, podobnie ubrany. Z zainteresowaniem spojrza� na mnie. - Nie wiem co z tob� zrobi�, ch�opaczku. Do pracy jeste� za m�ody, w dodatku pewnie nawet nie umiesz czyta� i pisa�? Przecz�co pokr�ci�em g�ow�. M�czyzna u�miechn�� si� lekko i pog�aska� mnie po g�owie. - Chod� - powiedzia�. - Dla ciebie Ameryka si� sko�czy�a. Nast�pne kilka dni sp�dzi�em z tymi dwoma m�czyznami. Spa�em w ich niewielkim pokoju na ko�cu korytarza. Jad�em razem z nimi posi�ki, zwykle mi�so i chleb. Na dziesi�tki pyta� odpowiadali, �e wszystkiego dowiem si� p�niej. "Usta ci wszystko wyja�ni�", "To lepiej wiedz� usta", "Nie nud�, usta opowiedz� ci o tym" - to by�y najcz�stsze odpowiedzi. Ich proste umys�y nie zajmowa�y si� sytuacj�, w jakiej si� znalaz�em. By�em jednym z wielu "niedospa�c�w". Cz�sto zamiast wyja�nie�, s�ysza�em �miech i �arty z mojego wiejskiego pochodzenia. U�ywali niezrozumia�ych s��w i poj��. Gdy pyta�em, gdzie si� podzia� statek, czy ju� jestem w Ameryce, kiedy pozwol� mi si� zobaczy� z moim kuzynem, machali r�kami i m�wili, �e musz� poczeka�. Nie chcieli lub nie mogli powiedzie� mi wi�cej. Wkr�tce wi�c przesta�em zam�cza� ich pytaniami. Zostawiali mnie samego na d�ugie godziny, podczas kt�rych robili obch�d bia�ych rega��w. W�a�ciwie nie opuszcza�em pokoju. Nudzi�em si� okropnie, le��c na mi�kkiej g�bce pos�ania. Wychodz�c zamykali drzwi na klucz, cho� przyrzeka�em, �e b�d� na nich czeka�. Nie ufali mi. Byli za mnie odpowiedzialni i bali si�, abym nie narobi� im k�opotu. Wcale nie by�o mi to w g�owie. Na sw�j spos�b byli dla mnie mili, traktowali mnie przyzwoicie. Gdy przez dwa dni by�o ch�odniej, ten starszy odda� mi nawet sw�j koc. Tylko raz by�em na zewn�trz pokoju. Chocia� nigdzie nie widzia�em �cian i sufitu, czu�em ich obecno��. Hangar musia� by� ogromny. M�czy�ni patrolowali ten wielki obszar dziwnym, cichym pojazdem, kt�rym co rano wyje�d�ali w ciemno��, rozpraszan� �wiat�em reflektor�w. Starszy, Vittorio powiedzia�, �e mia�em szcz�cie, budz�c si� blisko ich pokoju. Inaczej m�g�bym b��ka� si� po hangarze ca�y dzie�, zanim by mnie odnale�li. Tak jak dziewczyna, o kt�rej mi opowiedzia�. Chodzi�a na p� oszala�a prawie dwie doby, bez jedzenia i picia. Mieli wtedy awari� przyrz�d�w i nie mogli jej odnale��. Dopiero po 44 godzinach trafili na ni�, �pi�c� pod rega�em. By�a tak przestraszona, �e aby im nie zrobi�a krzywdy, musieli j� u�pi� specjalnym gazem. Vittorio pokaza� mi pistolet strzelaj�cy takim gazem. Pewnej nocy co� wybi�o mnie ze snu. Us�ys...
GAMER-X-2015