5241.txt

(32 KB) Pobierz
VONDA N. MCINTYRE

g�ry zachodz�cego s�o�ca, g�ry �witu

Wo� wype�niaj�ca �adowni� ze zwierz�tami, pocz�tkowo tylko dokuczliwa, w ko�cu 
zabi�a wszystkie inne zapachy. Przed laty smr�d tak wielu zwierz�t st�oczonych w 
klatkach na niewielkiej powierzchni przyprawia� star� o md�o�ci, obecnie za� 
wywo�ywa� ju� tylko leniwy g��d. Kiedy by�a m�oda, g��d domaga� si� 
natychmiastowego zaspokojenia, teraz jednak, kiedy zestarza�y si� nawet reakcje 
organizmu, tylko bola�.
Na wkl�s�ej posadzce �adowni pi�trzy�y si� klatki ze spasionymi, ot�pia�ymi 
zwierz�tami. Wi�kszo�� spokojnie spa�a. Chwyci�a jedno za sk�r� na karku i 
podnios�a, a ono zawis�o bezw�adnie, mrugaj�c ze zdziwieniem. Nie zareagowa�o 
nawet wtedy, kiedy wbi�a mu w cia�o srebrzyste szpony. Jego przodkowie z 
krzykiem przera�enia rozpierzchali si� po pustyni, kiedy pada� na nich jej cie�, 
w tych zwierz�tach jednak nie pozostawiono ani strachu, ani umiej�tno�ci 
ucieczki, ani nawet mo�liwo�ci odczuwania przera�enia. Ich mi�so by�o pozbawione 
smaku.
- Dzie� dobry.
Stara odwr�ci�a si� gwa�townie. Irytowa�o j� takie bezszelestne podkradanie si� 
od ty�u, poniewa� zaskoczona w ten spos�b, nabiera�a podejrze�, �e jej s�uch 
jest r�wnie kiepski jak wzrok. Mimo to �ywi�a do�� przyjazne uczucia wobec tego 
dziecka, nie a� tak s�abego jak pozosta�e. M�ode by�o pi�kne: roz�o�yste 
skrzyd�a i delikatne uszy, ogromne oczy i tr�jk�tna twarz, cia�o poro�ni�te 
mi�kk�, najkr�tsz� z mo�liwych sier�ci�, l�ni�co czarn� w p�owe wzory. Ta 
anomalia - sier�� powinna by� jednolicie czarna - pojawi�a si� ju� w pierwszym 
pokoleniu, kt�re przysz�o na �wiat na statku. Gdyby co� takiego wydarzy�o si� na 
ich ojczystej planecie, odmie�c�w z pewno�ci� pozostawiono by w�asnemu losowi, 
co oznacza�o pewn� �mier�; jednak tutaj, na pok�adzie �aglowca, rzadko 
praktykowano dzieciob�jstwo. Starej ani troch� si� to nie podoba�o, obawia�a si� 
bowiem trwa�ej degeneracji, w ko�cu jednak przywyk�a do rozmaitych wzor�w na 
futrze.
- I ja ci� witam - odpar�a. - Jestem g�odna. Oddal si�, zanim chwyc� ci� 
md�o�ci.
- To ju� nie robi na mnie wra�enia - powiedzia�o m�ode.
Stara wzruszy�a ramionami, schyli�a si� i ostrymi z�bami rozszarpa�a gard�o 
zwierz�cia. Ciep�a krew trysn�a jej na wargi. Prze�ykaj�c j� my�la�a o tym, jak 
wspaniale by�oby szybowa� w powietrzu, bra� ciep�y jeszcze pokarm z palc�w 
partnera, karmi� go w rewan�u. Tak w�a�nie, kiedy jeszcze by�a m�oda i kiedy 
nikt nie m�wi� o niej "ona", zaleca�a si� do starszego partnera; tak w�a�nie jej 
m�odszy partner nie mia� okazji zaleca� si� do niej. To prze�ycie by�o zupe�nie 
obce ju� dla dw�ch pokole�, ona jednak bola�a nad strat� znacznie bardziej od 
nich. Wypatroszy�a zwierz�, po czym zacz�a mia�d�y� z�bami ko�ci i wysysa� 
szpik.
Podnios�a wzrok. M�ode obserwowa�o j� z fascynacj�, ale i odraz�. Podsun�a mu 
kawa�ek mi�sa.
- Nie, dzi�kuj�.
- Spo�yj wi�c je zimne, jak reszta.
- Spr�buj�... kiedy�.
- Tak, oczywi�cie - wymamrota�a stara. - A wszyscy nasi zamieszkaj� na 
najni�szym poziomie, b�d� codziennie lata� i nabiera� si�.
- Ja latam. Prawie codziennie.
Stara u�miechn�a si� troch� cynicznie a troch� ze wsp�czuciem.
- Pokaza�abym ci, co to znaczy lata�. Nad pustyniami tak gor�cymi, �e �ar zdaje 
si� chwyta� ci� w szpony, nad g�rami tak wysokimi, �e si�gaj� ponad chmury, tam 
gdzie promieniowanie eksploduje ci w oczach, m�ci zmys� orientacji i ciska ci� 
na zatracenie w obj�cia ziemi, je�li nie znajdziesz w sobie do�� si�, by je 
pokona�.
- My�l�, �e to by mi si� podoba�o.
- Za p�no. - Stara otar�a z r�k i ust zasychaj�c� krew. - Du�o za p�no.
Odwr�ci�a si�, �eby odej��.
- To m�j wyb�r - powiedzia�o m�ode za jej plecami tak cicho, �e z trudem to 
us�ysza�a. - Nie odmawiaj mi prawa do niego.
Drzwi zamkn�y si� mi�dzy nimi.
W korytarzu mija�a przypominaj�cych paj�ki m�odych i doros�ych, kt�rzy mieszkali 
na wewn�trznych pok�adach statku, w ni�szej grawitacji. Wielu pozdrawia�o j� z 
szacunkiem, ona jednak by�a pewna, �e s�yszy w ich g�osach pogard�. Ignorowa�a 
ich. Mia�a ku temu prawo: by�a z nich wszystkich najstarsza, tylko ona pami�ta�a 
ojczyst� planet�.
Jeszcze nie zd��y�a nabra� si� po posi�ku, wi�c wydawa�o jej si�, �e lekko 
zakrzywiona pod�oga naprawd� wznosi si� przed ni� jak do�� strome zbocze. 
Pogarda, kt�r� wyczuwa�a u innych, wezbra�a w niej samej. Ju� dawno min�� czas, 
kiedy powinna by�a umrze�.
Pok�ady po��czono drabinami umieszczonymi w pionowych szybach niewielkiej 
�rednicy, w kt�rych nie da�o si� lata�. Stara z trudno�ci� przedosta�a si� 
ni�ej, na poziom mieszkalny. Pomimo dolegliwo�ci od razu poczu�a si� lepiej w 
zwi�kszonym ci��eniu.
Pocz�tkowo, kiedy jeszcze by�a m�oda, podr� wydawa�a jej si� niezmiernie 
ekscytuj�ca. Nie mia�a nic przeciwko zamianie teren�w �owieckich na ciasne 
kajuty, poniewa� czeka� na ni� wszech�wiat. Wesz�a na statek m�oda i pe�na 
zapa�u, ju� po godach ze starszym partnerem, �wie�o przeistoczona z dziecka w 
doros�ego osobnika, kochana i kochaj�ca, dziel�ca pi�kne marzenia ze wszystkimi, 
kt�rzy opu�cili niewielk�, nudn� planetk�.
Jej kajuta znajdowa�a si� na najni�szym pok�adzie, tam, gdzie grawitacja by�a 
najsilniejsza. Powoli, pokonuj�c b�l, usiad�a ze skrzy�owanymi nogami przy 
oknie, zsun�a b�ony lotne z zesztywnia�ych palc�w i otuli�a si� nimi. Na 
zewn�trz �miga�y gwiazdy; w coraz s�abszych oczach starej wygl�da�y jak 
wielobarwny zamglony ob�ok, niczym ziarenka miki w piasku.
W polu widzenia poma�u pojawi�y si� �agle. Gigantyczne p�aszczyzny ugina�y si� 
pod naporem �r�dgwiezdnego wiatru, z ka�d� chwil� zmniejszaj�c pr�dko�� statku, 
kt�ry zbli�a� si� do pierwszej planety, jak� wyprawa napotka�a na swojej drodze.
�ni�a o m�odo�ci, o lataniu na wysoko�ciach, z kt�rych mo�na by�o si� naocznie 
przekona� o kulisto�ci planety, o szybowaniu razem z wiatrami wiej�cymi w 
g�rnych warstwach atmosfery, gdzie w ka�dej chwili m�g� si� pojawi� zdradliwy 
pr�d i pogruchota� jej puste w �rodku ko�ci. Wiele m�odych gin�o podczas tych 
rozrywek, op�akiwali ich jednak nieliczni. Taki by� porz�dek rzeczy.
�ni�a o nie�yj�cym starszym partnerze i wyci�gn�a ku niemu r�ce, lecz jego 
niematerialna posta� przes�czy�a si� jej mi�dzy palcami. Obudzi�o j� skrobanie 
szponami do drzwi.
- Wej��.
Drzwi otworzy�y si�. Poniewa� w korytarzu by�o znacznie ja�niej ni� w kajucie, 
ujrza�a tylko czarn� sylwetk� stoj�c� w progu. Dopiero po d�u�szym czasie, kiedy 
jej oczy przyzwyczai�y si� do nowych warunk�w, rozpozna�a m�ode z sier�ci� w 
esy-floresy. Zdawa�a sobie spraw�, �e powinna je natychmiast odprawi�, jednak 
przed oczami wci�� mia�a posta� starszego partnera i s�owa nie chcia�y 
przecisn�� si� jej przez gard�o.
- Czego chcesz?
- M�wi� z tob�. S�ucha� ci�.
- I to wszystko?
- Oczywi�cie, �e nie, ale je�li tylko na tyle mi pozwolisz, przyjm� to z 
wdzi�czno�ci�.
Stara rozwin�a b�ony lotne i usiad�a.
- Prze�y�am swego m�odszego partnera. Czy�by� chcia�o, bym ponownie zasia�a 
zgorszenie w�r�d naszych?
- Ich nic to nie obchodzi. Wszystko si� zmieni�o. My si� zmienili�my.
- Wiem, wiem... Moje dzieci zarzuci�y dawne obyczaje, ja za� nie mam prawa mie� 
im tego za z�e. Zreszt�, czemu mia�yby s�ucha� niedo��nej staruchy, kt�ra nie 
chce umrze�?
M�ode przykucn�o przy niej i do�� d�ugo nad czym� rozmy�la�o.
- Cz�sto marz� o... - zacz�o wreszcie, ale stara uciszy�a je rozkazuj�cym 
gestem r�ki uzbrojonej w ostre szpony.
- Nie powinni�my byli opuszcza� naszego domu. Ja ju� od dawna bym nie �y�a, a ty 
by� mnie nigdy nie spotka�o.
M�ode chwyci�o jej r�k� i �cisn�o mocno.
- Gdyby� umar�a...
Cofn�a si� i rozpostar�a d�ugie palce, zas�aniaj�c si� skrzyd�ami.
- Umr�, i to wkr�tce, ale najpierw chc� jeszcze raz wzbi� si� w powietrze. Po 
tym, jak zobacz� now� planet�, nie pozostanie ju� nic, co chcia�abym ujrze�.
- Nie m�w o �mierci.
- Dlaczego? Czemu zacz�li�my tak bardzo si� jej ba�?
M�ode wsta�o i wzruszy�o ramionami. Ko�ce pasiastych skrzyde� dotkn�y pod�ogi, 
szcz�tkowe pazury stukn�y w metal.
- Mo�e po prostu odzwyczaili�my si� od niej.
Stara doceni�a niezamierzon� g��bi� tej wypowiedzi. Najpierw si� u�miechn�a, 
chwil� potem roze�mia�a si� g�o�no. M�ode patrzy�o na ni� z tak� min�, jakby 
podejrzewa�o, �e postrada�a rozum, ale ona, nawet gdyby chcia�a, nie potrafi�aby 
wyja�ni�, co j� tak rozbawi�o: �e w gro�nej pustce, gdzie szala�y kosmiczne 
wiatry, czyha�y na nich jedynie nuda i oczekiwanie.
- Co si� sta�o? Dobrze si� czujesz? O co chodzi?
- O nic - odpar�a. - I tak nic by� z tego nie poj�o. - Ju� nie by�o jej weso�o. 
Czu�a si� wyczerpana i chora. - Teraz b�d� spa�a - o�wiadczy�a wynio�le, po czym 
odwr�ci�a wzrok od pi�knej m�odej istoty.
Tu� przed obudzeniem wydawa�o jej si�, �e jej cia�o jest sk�pane w przyjemnym 
cieple, jakby zasn�a w promieniach s�o�ca na skalnej iglicy, sk�d rozci�ga� si� 
widok a� po sam horyzont. Jednak chwil� p�niej poczu�a pod policzkiem ch�odny 
metal i zanim otworzy�a oczy, wiedzia�a ju� dobrze, gdzie jest.
M�ode le�a�o obok, z rozpostartym cz�ciowo skrzyd�em, kt�re przykrywa�o ich 
oboje. Nabra�a powietrza w p�uca, �eby co� powiedzie�, ale nie zrobi�a tego. 
Wiedzia�a, �e powinna by� rozgniewana, lecz tak bliski kontakt by� zbyt 
przyjemny. Ogarn�o j� poczucie winy, �e pozwoli�a temu dziecku pragn�� mi�o�ci 
kogo�, kto wkr�tce umrze, ale mimo to si� nie poruszy�a. Le�a�a pod 
pieszczotliwym przykryciem, usi�uj�c odszuka� zagubione sny. Pierwsze poruszy�o 
si� m�ode; stara stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e patrzy prosto w ciemne, 
nakrapiane z�otem, zdziwione oczy.
M�ode cofn�o si� gwa�townie.
- Wybacz. Przysz�o mi do g�owy, �e mo�e ci by� zimno, wi�c...
- To by�o nawet przyjemne. Zbyt d�ugo le�a�am na zimnym metalu. Dzi�kuj�.
Kiedy wreszcie znaczenie jej s��w w pe�ni dotar�o do m�odego, po�o�y�o si� z 
powrotem i ponownie obj�o j� delikatnie.
- Jeste� g�upie. Czeka ci� tylko b�l.
G�owa spocz�a na jej piersi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin