5084.txt

(14 KB) Pobierz
Maria Konopnicka

DZIADY

- A wy, Miko�ajko, nie p�jdziecie to dzi� na Zaduszki? - zapyta�am staj�c w 
progu ogrodniczej izby, do po�owy zawalonej �wie�o wyci�t� kapust�. W izbie 
szarza� ju� po k�tach wczesny mrok listopadowy, surowa wo� jarzyn i ogrodowizny 
nape�nia�a jej wn�trze. Pod zatkanym s�om� okienkiem siedzia�a na niskim zydlu 
"stara", jak j� zwykle zwano we dworze, w przepasanym grub� p�acht� to�ubku, z 
szeroko wy�o�onym na ramiona ko�nierzem zaj�czym, obieraj�c wielkie, przemarz�o 
nieco kapu�ciane g�owy. R�ce jej, zgrabia�e z zimna, trz�s�y si� przy tej pracy, 
�elazny w�ski no�yk skrzypia� w soczystych g��bach, a g�owy pada�y z g�uchym 
�oskotem na coraz rosn�c� kup�.
Bia�a kr�lica przysiad�a na nogach "starej", grzej�c je swym puchem i ogryzaj�c 
lec�ce spod no�yka li�cie: kilkoro m�odych goni�o si� z piskiem i tupotem po 
ubitej z gliny pod�odze.
Smyrgn�y, gdym wesz�a, pod przycie�, a "stara" podnios�a g�ow� i wypatrzy�a si� 
na mnie zblak�ymi oczyma.
- Nie p�jdziecie to dzi� na zaduszki? - powt�rzy�am g�o�niej, wiedz�c. �e 
Miko�ajka nie dos�yszy nieco.
Rzuci�a ramionami.
- A mnie co po zaduszkach? - rzek�a. - B�dzie tam i beze mnie gawron�w do��...
- No, przecie� pacierz zm�wi�, popatrze�...
- Iii... Paciorek �wi�ty to ja i tu sobie, nie wymawiaj�c Panu Jezusowi, 
odm�wi�; a patrze� na co ja ta b�d�? Jak si� baby popij�, albo i ch�opy? 
Uderzy�a energicznie no�ykiem po g��bie, kilka li�ci opad�o jej z kolan. Naraz 
westchn�a.
- Oj, widzia�am ja, pani moja, zaduszki nie takie! - przem�wi�a po chwili. - Ale 
to nie tu, nie tu! Tam si� to ono nawet inaczej nazywa. "Dady" tam si� nazywa, 
nie zaduszki. Ju� takie ludzie tam �yj�, co wszystko inaczej nazywaj�.
Przysiad�am si� do starej.
- I gdzie to Miko�ajka te "Dady" widzia�a?
- Ono to, prosz� �aski pani, jest Wo�ynie takie, a tam wie� taka Kanonicze. niby 
taki kraj. na pod�b naszego; ale �e nie ze wszystkim... To jak my na owo Wo�ynie 
z nieboszczk� pani� z Zielonek, �wie� Panie nad jej dusz�, wyci�gali, to si� tam 
cz�owiek r�nych rzeczy napatrzy�! Bo to i nar�d inszy jest, i obrz�dzenie 
wszelkie tako� insze...
Na cmentarzu, na ten przyk�ad, to nie tak, jak u nas, co to krzy� jeden du�y na 
wpo�rodku. a ju� te mogi�ki wedle niego, jak mog�, tak si� tul� Tam krzy� przy 
krzyzie sterczy, jakoby las jaki. co go �mier� z li�cia otrz�s�a i z zielono�ci 
wszelakiej; a wysokie to wszystkie jeden w jeden, z so�nie takich wyrobione, �e 
to ha, jako �e las�w tam dostatek i o drzewo nie ma skr�tu. To drugi krzy� stoi, 
stoi, a� i zgnije, i obali� by si� rad, a nie majak i kt�r�dy; to si� ino na 
ramieniach tych inszych zeprze i tak trwa... A na ka�dym krzyzie, prosz� �aski 
pani, przewi�zana p��cienna zapaska, ot, fartuch taki, czasem d�ugi, jak 
zwyczajnie dla niewiasty, a czasem jakby dzieci�ski, taki kr�cie�ki... Ot, jak 
si� tam kto przepom�c mo�e ze swoj� bied�. Ale �e na ka�dym wyszyty w rogu albo 
na wpo�rodku krzyzik, albo i dwa, i trzy krzyziki czerwon� we�n�, jako �e to 
niby ochfiara jest za tego nieboszczyka, co tam le�y. To jak si� czasem wiater 
pod noc porwie, a tymi krzy�ami skrzypie� zacznie a zapaskami �opota�, to taki 
�wist, taki j�k, taki lament, �e a� psi wyj�. To nie daj Bo�e i�� cz�owiekowi w 
poblisko�ci, taki strach. A w cicho��, jak miesi�c zejdzie, to tak one p��tna 
bielej� jak �ywe... W�a�nie jakby te duszyczki spod ziemi wynik�y i w 
giez�eczkach �miertelnych po onych mogi�kach swoich sta�y... Ot, nie trza pod 
wiecz�r wspomina�...
Prze�egna�a si� stara no�ykiem w r�ku trzymanym, szepcz�c ,,Wieczny odpoczynek".
Po chwili tak m�wi�a dalej:
- A �e cho� i mogi�y, to tam sobie nar�d inaczej funduje. Tu sobie mogi�ka 
zwyczajna, z piasku sypana, zaro�nie darni�, to i dobrze, a nie zaro�nie, to si� 
w ziemi� wdepce i do cna rozsypie... A tam, pani moja, to sobie ma�y du�y 
"przyk�adziny" funduje.
- C� to za "przyk�adziny"?
- Ano, to taki, prosz� �aski pani, kloc sosnowy albo i d�bowy, siekier� z gruba 
ociosany po wierzchu, jakoby to wieko trumienne, maj�cy u g�ry ga��� jedn� 
ostawion� i przyci�t� w g�owach nieboszczyka na malu�ki krzyzik, co z onej 
przyk�adziny samorodnie wynika, jakoby rosn��. To jak na on cmentarz cz�owiek 
zajdzie, a po onych przyk�adzinach pojrzy, to w�a�nie jakoby ziemia si� 
otworzy�a i trumny na wierzch wysz�y, a umarli wstawa� mieli... A jeszcze spod 
onej przyk�adziny sterczy wiechetek ze �ytniej s�omy, co nim trumn� pokropuj� 
�wi�con� wod�... To z jednej strony k�osy stercz�, a z drugiej s�oma, a w 
po�rodku przykopane ziemi�, a nad wiechetkiem ga��� od onego kropide�ka. Drugi 
raz, jak ga��� wierzbowa je, a mokry czas przyjdzie, to i basior�w dostanie jak 
�ywa, i li�� pu�ci, w�a�nie jako ta r�d�ka Aronowa, co to o niej w godzinkach 
stoi. �e si� sta�a kwitn�ca i owoc rodz�ca...
Spu�ci�a g�ow� i zaszepta�a z cicha: "Zdrowa� Panno Mario". Mrok po k�tach coraz 
g�stnia�, kr�liki posz�y spa� w jam�, r�ce starej opad�y. Chwil� trwa�a cisza.
- No dobrze, moja Miko�ajko, ale te ,,Dziady"? - zapyta�am, gdy sko�czy�a 
szepta� zdrowa�k�.
- A c�, "Dziady", jak "Dziady"... Nie daj Bo�e takich "Dziad�w" nikomu
- I jak�e to by�o? - nalega�am, widz�c, �e stara w zadum� zapada.
- A to, prosz� �aski pani, tak by�o, �e jak my tam z nieboszczk� pani� do owej 
Kanonicze wyci�gli. to tam przy dworze by�o ch�opczysko, niby do pasenia. 
Niedolelnie to jeszcze by�o, ze szesna�cie lat mo�e, chude, delikatne, bladawe, 
�e to nie z ch�opskiego stanu sz�o, tylko z takich Mazur�w, co tam koloniami z 
dziada pradziada siedz� i do szlachty si� pisz� wszelaki oporz�dek inszy ni� ten 
prosty nar�d maj�, czy to w imieniach, czy w ubierach swoich, czy w ka�dej 
najmniejszej rzeczy. Tak temu ch�opakowi by�o Justyn, ale �e na niego czelad� 
wo�a�a po prostemu "Ustim".
Z p� roku ju� ono ch�opaczysko s�u�y�o przy dworze, kiedy mu matka, z onych 
Mazur�w szlachcianka, od rodu, m�a odbieg�a i z dwojgiem dziatek ma�ych do 
Cygana, co w trzeciej wsi kowalowa�, mieszka� posz�a. Gdzie ona ta tego Cygana 
uzna�a, tego nie powiem, bo nie wiem; ale �e okrutnie si� w nim rozmi�owa�a, 
cho� tam ludzie powiadali, �e i nie by�o niczym, bo to Cygan jako Cygan, czarny 
na g�bie, a jeszcze �e by� i dziobaty. Ano, jak si� te� to do nas donios�o, tak 
mego Ustima jakby z n�g �ci��. To calu�ki dzie�, pani moja, w czeladni si� nie 
pokaza�, ani na po�udnie. ani na kolacj�, tylko jak byd�o przygna�, tak si� 
r�n�� o ziemi� w oborze, ko�uchem si� z g�ow� nakry�, musi p�aka�, bo si� ono 
ko�uszysko tylko na nim trz�s�o, ale �e g�osu nic z siebie nie pu�ci�. tak� 
ambicj� mia�. Dopiero na drugie po�udnie je�� przyszed�- To a� mnie co� 
przenik�o, jakim na niego spojrza�a, taki na twarzy bledziu�ki by�, taki 
zmizerowany, a te oczy to mu si� tylko �wieci�y spode �ba, cho� ich ta wielce od 
miski nie podnosi�. Ale co! A bo mu to dali spokojnie zje��? Zara go ta 
obsiedli, zara prze�mieszki, zara dogadywki, tak te� r�n�� �y�k�, zabra� si� i 
poszed�. Wylecia�am za nim. wo�am: "Ustim! Ustim!" Chcia�am mu ta kawa�ek sera 
p�detkna� na pocieszenie... Ale gdzie! Ani si� obejrza�, tylko czapk� nacisn��, 
oczy pi�ci� zatka� i dalej do obory... I tak sumowa�, pani moja, wi�cej ni� 
przez dwie niedziele; to wyschn�� jak ta drzazga, sczernia� jak ta �wi�ta 
ziemia, a gada� to jakby zapomnia�... Jednej niedzieli urwa�a si� ona matka od 
swego Cygana i przylecia�a do syna. Jak j� najrza� z daleka, tak wlaz� na strych 
w s�om� i siedzi. Ch�opaki za nim: "Ustim! z�az do matki. Matka przysz�a". On 
nic. "Cyganicha przysz�a!" - krzykn�� kt�ry�. On nic! A� i ona matka do drabiny 
podesz�a. "Justy�! - wo�a - Justy�, synku! A zle� ino! Niech ci� moje oczy 
uwidz�!" On nic. Zap�aka�o sobie tedy ono kobiecisko, niech j� ta B�g s�dzi, 
po�o�y�o na szczebelku bu�k� pszenn� i par� jab�ek dla syna, zabra�o si� i 
posz�o. Pod wiecz�r dopiero ch�opak ze strychu zlaz�, bu�k� i jab�ka dzieciakom 
odda�, a sam jak si� nie pu�ci go�ci�cem, jak si� nie rzuci na drog�, co ni� 
matka odesz�a, jak nie zacznie t� �wi�t� ziemi� ca�owa�, jak nie ryknie: "mamo! 
mamo!...", to, pani moja, a� si� wn�trzno�ci przewraca�y w cz�owieku 
s�uchaj�cy... Ano nic. Przeszed� zn�w tydzie�, przeszed� drugi. Co ono 
ch�opaczysko troch� porze�wieje w sobie, to zn�w mu tam kt�ry oczy owym Cyganem 
wykluje, to zn�w m�j Ustim nie je, nie pije, od ludzi ucieka, a po k�tach p�acze 
tak, �e w tych �zach swoich umy� by si� m�g�. Oj, nie daj Bo�e takiego �ycia 
nikomu! A ona kowalicha r�wno musia�a syna tego bardzo mi�owa�, bo co i raz to 
do niego zabiega�a, to mu p��tniank� przynios�a, to now� koszul�, a to posilenie 
jakie...
Ale si� z ch�opakiem nigdy zobaczy� nie mog�a, bo jak tylko zas�ysza�, �e matka, 
tak ucieka� w ostatnie k�ty, dziw, �e si� pod ziemi� nie wkr�ci�. Dopiero� kiedy 
odesz�a, to w pole jak zapomnia�y lecia� i po swojemu wo�a�: "mamo! mamo!" A 
jedzenia, co przynios�a, to nigdy nie tkn��, ani tego obleczenia na siebie nie 
bra�... Obdar� si�, ob�achmani�, a nie bra�. A ta �orota to go tak zjad�a, 
zniszczy�a, �e chodzi� jak ten cie�, sam sobie niepodobny, sk�ra tylko a ko�ci. 
A te oczy to mu si� tak �wieci�y, jak to pr�chno le�ne. To insze ch�opaki id� w 
�wi�to do ko�cio�a, a potem do karczmy na ta�ce albo w kr�ga graj�, albo tam 
jakie nieb�d� przepowiadki gadaj�, a on nic. Ani jemu pacierz w g�owie, ani 
kompanija, tylko si� z tym swoim �alem jak z wilkiem mocuje, od ludzi stroni�cy. 
nijakiego pocieszenia nie szukaj�cy. Przychodzi�a matka - �le; przesta�a 
przychodzi� - jeszcze gorzej. Ten cier� kol�cy wi�cej w sobie miazgi ma ni�eli 
on cia�a. Dziw, mu te ko�ci sk�ry nie przebij�. Mocowa�o si� tak ono 
ch�opaczysko w sobie, mocowa�o, a� te� pod jesie� jako� wzi�o si� i utopi�o, 
nie mog�cy zwyci�y� tej swojej �a�o�ci.
Ano, dobyli go ta koniarki dr�gami z onej wody, zjecha�a komisyja, opisa�a, co i 
jak. i dobrze. Z pi�� dni to ta by�o te...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin