5071.txt

(65 KB) Pobierz
Micha� Kleczy�ski

Rasa I: Ekspedycja

M�ody m�czyzna co si� w nogach bieg� zat�oczon� ulic�. Z wrodzon� zwinno�ci� 
omija� pieszych i pojazdy, kt�re
przeplata�y si� nawzajem. Jego twarz zdradza�a oznaki zdenerwowania. Us�ysza� 
kilka niemi�ych epitet�w od
kierowcy wielkiej ci�ar�wki, pod kt�rej ko�a dos�ownie wskoczy�. Burkn�� co� 
pod nosem w odpowiedzi, po czym
jeszcze szybciej ruszy� przed siebie. Ulica kt�r� bieg� by�a jedn� z 
g��wniejszych. Tutaj znajdowa�a si� wi�kszo��
urz�d�w i centr�w handlowych. Dlatego o ka�dej porze dnia i nocy panowa� tu 
ruch.
W ko�cu m�czyzna dobieg� do cztero pi�trowego budynku, b�d�cego Akademi� Nauk. 
By� to stary budynek
zupe�nie nie pasuj�cy do otaczaj�cych go wysokich szklistych budowli, kt�re by�y 
osi�gami wsp�czesnej
architektury. Mo�e w�a�nie o to chodzi�o. By� to w ko�cu g��wny wydzia� 
archeologii. M�czyzna zanim znik� za
kilku metrowymi drewnianymi drzwiami k�tem oka zauwa�y� �redniej wielko�ci szyld 
z czerwonym napisem:
"�egnamy ostatni� klas�".
- Slay! - jak tylko przekroczy� pr�g szko�y us�ysza� gruby g�os - Gdzie do 
cholery by�e�!?
M�czyzna od razu rozpozna� g�os. Nale�a� on do jego szkolnego kolegi - 
niejakiego Patrika.
- Zaspa�em - Slay rzuci� jednocze�nie poprawiaj�c czarny garnitur, kt�ry troch� 
si� pogni�t�, gdy przedziera� si�
przez zat�oczon� ulic� - Ceremonia ju� si� zacz�a?
Patrik wytrzeszczy� oczy. W przeciwie�stwie do towarzysza by� ca�y czerwony. 
Prawdopodobnie ze
zdenerwowania.
- Chyba �artujesz? Wszystko zacz�o si� p� godziny temu! Chod� zaraz ci� 
wywo�aj�...
Slay przekl�� pod nosem. Wzi�� g��boki oddech i ruszy� za Patrikiem w kierunku 
wielkiej sali po brzegi wype�nionej
absolwentami.
- ... jak ju� m�wi�em to wielki dzie� dla naszej Akademii - gruby m�czyzna o 
g�stej siwej brodzie sta� na
niewielkim podium. Sprawia� wra�enie jak by wszystkie s�owa sprawia�y mu nie 
lada wysi�ek - Nie co dzie�
Akademi� opuszczaj� tak wybitne osobisto�ci, jakie go�ci�y mi�dzy wami. Nadszed� 
czas aby przedstawi� pa�stwu
najwybitniejszego studenta, kt�ry na trwa�e zapisze si� w historie naszej szko�y 
- grubas rozejrza� si� po sali, jakby
sprawdzaj�c czy owa osoba ju� jest - Brawa dla Slaya Teya.
Slay w momencie, gdy sale zala�y brawa dopiero do niej wszed�. Patrik widz�c 
zagubienie na twarzy towarzysza z
ca�ej si�y pchn�� go w kierunku podestu dla m�wc�w. Slay rozejrza� si� po sali. 
Pi�kne �yrandole ozdobione
�wiec�cymi klejnotami, i rze�by b�d�ce zar�wno kolumnami, podpieraj�cymi 
pofalowany sufit na kt�rym �wiat�o
uk�ada�o si� w dziwaczne kompozycje, zapiera�y dech w piersiach. Dech w 
piersiach odbiera� r�wnie� widok ponad
stu os�b siedz�cych i stoj�cych wok� m�wnicy. Nic dziwnego �e Sley wygl�da� po 
prostu na przestraszonego.
K�tem oka zacz�� przygl�da� si� osobom siedz�cym w pierwszych rz�dach. Bez trudu 
znalaz� j�. Jego nauczycielk�
archeologii Doroty Lee. Jego wzrok zatrzyma� si� na niej chwil� d�u�ej co 
sprawi�o �e kobieta pu�ci�a mu oczko.
Musia� przyzna� �e wygl�da�a osza�amiaj�co. Jej bia�a bluzka i kr�tka czarna 
sp�dniczka odkrywa�y �adnie opalone
cia�o. Do tego jej pi�kne rude w�osy kt�re z gracj� opada�y na ramiona. Nie 
wygl�da�a jak nauczycielka, raczej jak
studentka.
- Dzi�kuj� wszystkim - Slay nachyli� si� nad mikrofonem.
Grubas w mi�dzyczasie przygotowa� niewielki dyplom i ma�y pos��ek, kt�ry po 
chwili wr�czy� Sleyowi. Ponownie
sal� wstrz�sn�y gromkie brawa. Gdy umilk�y Slay wyrecytowa� swoje przem�wienie, 
kt�re mia� zanotowane na
pomi�tej kartce, kt�r� wygrzeba� z kieszeni spodni. Ca�y czas czu� na sobie 
wzrok pani profesor. Mia� wra�enie �e
si� mu przygl�da z wyj�tkowym skupieniem. Przypomnia�y mu si� wyk�ady, kiedy 
zdawa�o mu si� �e m�wi�a tylko
do niego. Nigdy jednak nie zdoby� si� na odwag� aby podej�� do niej i otwarcie 
przyzna� si� co do niej czuje.
Kolejne brawa zako�czy�y jego wyst�p. Sley zszed� z podium i stan�� obok 
Patrika.
- Mam tego wszystkiego dosy� - Sley burkn�� k�ad�c pos��ek i dyplom na stoliku, 
tu� obok nich - Nie lubi� takich
gali...
- Przesadzasz. Jeste� tu teraz popularny. Ka�dy zna twoje imi� - Patrik spojrza� 
na dwie kobiety, kt�re ca�y czas si�
im przygl�da�y - Nie musz� ci chyba t�umaczy� jakie mog� by� z tego korzy�ci?
Slay pokiwa� g�ow�.
- Nie musisz. Mo�e po prostu mam dzi� z�y dzie�?
Patrik u�miechn�� si� szeroko.
- Chyba wiem co mo�emy na to poradzi� - u�miech nie opuszcza� jego twarzy - Co 
powiesz na dwie buteleczki
dobrej starej Whisky. Trzyma�em je na specjaln� okazj� a dzi� chyba taka jest...
- Chyba tak. Pierwsze co musz� zrobi� to pozby� si� tego garnituru. To g�wno 
jest niewygodne.
Po tych s�owach obaj m�czy�ni cicho opu�cili sal�. Jedyn� pozosta�o�ci� po nich 
by� dyplom i pos��ek, kt�ry
bezpa�sko spoczywa� na niewielkim stoliku tu� przy wyj�ciu.
***
Drewniane obicia �cian przestronnego gabinetu, g��wnego dyrektora Akademii 
Naukowej sprawia�y wra�enie
niezwyk�ej przytulno�ci. Wszystko tu by�o urz�dzone z niezwyk�ym wyczuciem gustu 
i stylu. Mo�e dla tego Doroty
tak lubi�a to miejsce. Siedzia�a w szerokim drewnianym fotelu na przeciw 
pot�nego biurka - stylizowanego na
stare. Patrzy�a na �ciany, kt�re w wi�kszo�ci pokryte by�y trofeami z 
przer�nych wypraw archeologicznych.
Cieszy� j� fakt �e niekt�re ona sama tu zawiesi�a. By�y one teraz znakiem 
przypominaj�cym minione przygody i
podr�e.
- Zako�czenie roku by� chyba udane? - us�ysza�a m�ski g�os dochodz�cy od strony 
wej�cia - Jestem tylko lekko
rozczarowany zachowaniem Teya...
Doroty wsta�a i przywita�a si� z grubym m�czyzn�, kt�ry wszed� do gabinetu, 
poczym usiad� w fotelu za biurkiem.
- Wed�ug mnie Tey by� w porz�dku - delikatnie wyrazi�a swoje zdanie - Po prostu 
nie jest typem cz�owieka, kt�ry
lubi by� w centrum zainteresowania...
Brodacz lekko si� u�miechn��.
- Zupe�nie tak jak ty Doroty - przygl�da� si� kobiecie zupe�nie jak ojciec - 
M�wi� teraz jako tw�j przyjaciel.
Powiedz mi czemu ty tu pracujesz. Z twoim talentem i s�aw� archeologa-podr�nika 
mog�aby� robi� naprawd� du�e
pieni�dze w kt�rej� z korporacji odkrywczych.
- Znasz moje zdanie na ten temat - Doroty lekko posmutnia�a - Nie b�d� pracowa� 
dla ludzi, kt�rym chodzi tylko o
ewentualne zyski a nie o nauk�...
Brodacz przytakn��. Traktowa� j� dos�ownie jak swoj� c�rk�. Martwi� si� jej 
losami i przysz�o�ci�. Wiedzia� jednak
�e Doroty zostaj�c w Akademii Nauk robi mu wielk� przys�ug�. Doroty r�wnie� o 
tym wiedzia�a.
- W pe�ni si� z tob� zgadzam - m�czyzna wyci�gn�� cygaro z szuflady biurka - 
Wiesz jednak po co ci� tu dzi�
zaprosi�em?
Doroty skin�a g�ow�, otwieraj�c teczk� le��c� na kolanach. Chwil� czego� 
szuka�a po czym poda�a m�czy�nie
srebrny kr��ek.
- Tu s� wszystkie dane dotycz�ce mojej nowej ekspedycji. Wiem �e G��wna Rada 
Akademii Nauk popiera m�j
projekt.
M�czyzna w�o�y� srebrny kr��ek do niewielkiej szparki w biurku. Po chwili ekran 
monitora stoj�cego obok
rozb�ys� ukazuj�c przer�ne dane. Brodacz chwile je studiowa�.
- Wygl�da na to �e znowu nas opu�cisz - w ko�cu wymamrota� odrywaj�c wzrok od 
monitora - Zauwa�y�em braki
w twoim zespole. Chcesz kogo� nowego?
Doroty jakby czeka�a na to pytanie.
- Chce nam�wi� do wsp�pracy Sleya Teya - odpar�a - Specjalnie zwleka�am z 
podr� do ko�ca roku aby Tey
uko�czy� szko��. Wed�ug mnie b�dzie �wietnym cz�onkiem wyprawy...
Brodacz potwierdzi�. Tey w ko�cu by� najlepszym studentem roku. Wielokrotnie 
zaskakiwa� ich wszystkich swoj�
wiedz� i obeznaniem z najr�niejszymi tematami. By� tylko ma�y problem.
- Sk�d wiesz �e Tey si� zgodzi dla nas pracowa�? - brodacz ubra� w s�owa obawy 
Doroty - Z jego intelektem i
zdolno�ciami bez problemu znajdzie sobie prac� w jakiej� korporacji. W ko�cu 
jest m�ody a m�odo�� potrzebuje
pieni�dzy. My niestety tego mu nie damy.
- Damy mu za to satysfakcje z robienia czego� dla ludzko�ci - Doroty lekko 
podnios�a g�os - Poza tym wiem �e
Teyowi nie zale�y na pieni�dzach. Wr�cz przeciwnie on szuka czego� innego, nie 
materialnego...
Brodacz wykrzywi� twarz w ge�cie zdziwienia.
- Sk�d wiesz?
- Dziwne �e go nie sprawdzi�e� - Doroty lekko si� u�miechn�a - Nic ci nie m�wi 
nazwisko "Tey"? - grubas pokiwa�
przecz�co g�ow� - Jego ojcem jest Anthony Tey w�a�ciciel najwi�kszej korporacji 
handlowej i jeden z dziesi�ciu
najbogatszych ludzi na ziemi - grubas zakrztusi� si� dymem z cygara - Sley Tey 
nie musia� studiowa�. Nie musi
r�wnie� mieszka� w tandetnym pokoiku w biednej dzielnicy. A dlaczego to robi? 
My�l� �e chc� co� osi�gn��. Co�
czego ludzie nie b�d� por�wnywa� z jego ojcem i pieni�dzmi.
- A wed�ug mnie to kolejny kaprys rozpuszczonego bachora, kt�ry z nud�w 
postanowi� si� pobawi� na wi�ksz�
skal� - brodacz troch� ostro okre�li� Slaya - Skoro jednak uwa�asz �e b�dzie 
nadawa� si� do twojego zespo�u to
prosz� bardzo. Jak si� zgodzi to wci�gn� go na list� p�ac.
Doroty u�miechn�a si� i wsta�a z fotela. Id�c w kierunku drzwi rzuci�a przez 
rami�.
- Gdy wr�cimy przyniesiemy s�aw� Akademii Nauk. Mo�esz mi wierzy�.
***
Sley uni�s� powieki, kt�re zdawa�y si� wa�y� kilka ton. Chwile trwa�o zanim zda� 
sobie spraw� gdzie jest. Le�a� na
plecach na pod�odze tu� ko�o ��ka. By� cz�ciowo rozebrany. Si�gn�� my�lami do 
wczorajszej nocy. Skrzywi� si�
zdaj�c sobie spraw� �e nic nie pami�ta. Dobrze �e przynajmniej trafi� do domu. 
Po chwili Sley wgramoli� si� na
��ko, kt�re wygl�da�o jakby przeszed� po nim huragan. Wsz�dzie le�a�y butelki i 
puszki po piwie na stoliku obok
��ka sta�a zape�niona po brzegi popielniczka. Og�lnie mieszkanie wygl�da�o 
paskudnie. Okna ca�kowicie
zas�oni�te prze d�ugie ciemne �aluzje nie wpuszcza�y do �rodka ani krzty 
�wiat�a. Do tego jeszcze ten zapach,
b�d�cy mieszank� alkoholu i dymu z papieros�w. Sley stwierdzi� �e impreza 
musia�a by� w jego domu. Ogarn��
wzrokiem pok�j. Mieszkanie nie by�o du�e. Pok�j, �azienka i kuchnia w zupe�no�ci 
wystarcza�y studentowi
Akademii ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin