Dla Sandy, kt�ra jest moj� najlepsz� przyjaci�k� i emocjonaln� odskoczni� ju�� och, ju� oko�o czterech dziesi�cioleci� Moja droga, starzejemy si�! LIZ CARLYLE DIABELSKIE SZTUCZKI prze�o�y� Piotr Maksymowicz Rozdzia� 1 Dziwne wydarzenia w Bedford Place Nie nale�a� do m�czyzn tego rodzaju, jaki zwykle wybiera�a. Przygl�da�a mu si� badawczo ponad sto�em do rulety. By� miody, owszem; m�odszy ni� ci, kt�rych wola�a. Ciekawe, czy ju� zacz�� si� goli�. R�any rumieniec niewinno�ci wci�� barwi� policzki urodziwego Anglika, a jego ko�ci policzkowe by�y wyrze�bione r�wnie delikatnie jak jej w�asne. Ale on nie by� niewinny. A je�eli by� delikatny, to c�, tant pis. Krupier pochyli� si� nad sto�em. - Mesdames et messieurs - powiedzia� z kiepskim francuskim akcentem - faites vos jeux, s'il vous plait! Machn�a r�k�, by rozp�dzi� dym cygara palonego nieopodal, i postawi�a zak�ad naro�ny, czubkiem idealnie wypiel�gnowanego palca przesuwaj�c po suknie trzy sztony. Chwil� p�niej d�entelmen, siedz�cy mi�dzy ni� a m�odzie�cem, wsta�, na odchodnym zbieraj�c swoj� wygran�. Nast�pi�o wzajemne poklepywanie si� po plecach i wymiana serdeczno�ci. Bien. M�odzieniec by� teraz sam. W przy�mionym �wietle unios�a nieco czarn� woalk�, zas�aniaj�c� jej oczy, i pos�a�a mu szczerze zainteresowane spojrzenie. Przesun�� stosik szton�w na czarne, numer dwadzie�cia dwa, i odpowiedzia� na jej spojrzenie, unosz�c lekko brew. - Koniec zak�ad�w - zaintonowa� krupier. - Les jeux sont faits! Eleganckim ruchem zakr�ci� ko�em rulety i pu�ci� kulk� w ruch. Podskakiwa�a i turkota�a weso�o, przerywaj�c szmer rozm�w. Potem rozleg�o si� "stuk! trzask!" i kulka wskoczy�a na czarne, dwadzie�cia dwa. Krupier popchn�� wygran� w jego stron�, zanim jeszcze kolo przesta�o si� kr�ci�. Anglik pozbiera� sztony i przesun�� si� na jej koniec sto�u. - Bonsoir - zamrucza�a gard�owo. - Kolor czarny jest dzi� dla pana bardzo szcz�liwy, monsieur. Jego bladoniebieskie oczy pobieg�y w d� po jej czarnej sukni. - O�miel� si� mie� nadziej�, �e to pocz�tek dobrej passy? Popatrzy�a na niego przez delikatn� siateczk� i spu�ci�a rz�sy. - Zawsze mo�na mie� nadziej�, sir. Anglik za�mia� si�, ukazuj�c drobne bia�e z�by. - Nie wydaje mi si�, abym pani� zna�, mademoiselle - powiedzia�. - Czy jest pani u Luftona po raz pierwszy? Wzruszy�a ramieniem. - Jeden salon gry jest tak podobny do drugiego, n�est-ce pas? Jego spojrzenie si� rozpali�o. G�upiec pomy�la�, �e jest kurtyzan�. To zrozumia�e, skoro siedzia�a sama i bez m�skiej eskorty w jaskini grzechu. - Lord Francis Tenby - powiedzia�, wyci�gaj�c r�k�. - A pani�? - Madame Noire - odpar�a, wychylaj�c si� daleko do przodu, by poda� mu d�o� w r�kawiczce. - To musi by� przeznaczenie, czy� nie? - Ha ha! - Zapu�ci� spojrzenie w jej �mia�y dekolt. - Czarna Dama, doprawdy! Moja droga, czy posiada pani imi�? - Ci, z kt�rymi jestem w bliskich stosunkach, nazywaj� mnie Cerise - powiedzia�a gard�owo i sugestywnie. - Cerise - powt�rzy� jak echo Anglik. - Jakie� egzotyczne. Co sprowadza pani� do Londynu, moja droga? I zn�w wzruszenie ramieniem. Nie�mia�e spojrzenie z ukosa. - Ach, te pytania! - powiedzia�a. - Zajmujemy miejsce przy stole, sir, a ja umieram z pragnienia. Natychmiast zerwa� si� na r�wne nogi. - Co m�g�bym pani przynie��, madami - zapyta�. - I czy wolno mi zaprowadzi� pani� w spokojniejsze miejsce? - Szampana - mrukn�a. Potem wsta�a, skin�a g�ow� i podesz�a do stolika, kt�ry wskaza�. Stolika w rogu. Bardzo dyskretnego. Bardzo odpowiedniego. Powr�ci� w okamgnieniu, a za nim nadszed� s�u��cy z tac� i dwoma kieliszkami. - Ma foi! - mrukn�a, rozgl�daj�c si� wok�, gdy oddali� si� s�u��cy. - Musia�am zostawi� torebk� na stole do rulety. Czy by�by pan tak uprzejmy, sir? Zawr�ci�, a ona otworzy�a ma�� fiolk�. Zr�cznym ruchem przesun�a j� nad jego kieliszkiem. Male�kie kryszta�ki sp�yn�y w d� na spotkanie z musuj�cymi b�belkami. Powr�ci� akurat w chwili, kiedy rzuca�a pospieszne spojrzenie na zegarek przypi�ty do podszewki szala. Synchronizacja by�a kluczow� spraw�. U�miechn�� si� sugestywnie, a ona zapraszaj�co podnios�a sw�j kieliszek, - Za now� przyja�� - mrukn�a, tak cicho, �e musia� nachyli� si� bli�ej. - W rzeczy samej! Za now� przyja��. - Wypi� �yk szampana i zmarszczy� czo�o. �atwo by�o jednak odwr�ci� jego uwag�. Przez nast�pne dziesi�� minut d�wi�cza� jej lekki, srebrzysty �miech, a m�dre s�owa p�yn�y wprost do uszu lorda Francisa Tenby'ego, w kt�rego pi�knej g�owie nie by�o ni krzty rozumu. Pojawi�y si� pytania, takie jak zwykle. Opowiada�a swoje wypraktykowane k�amstwa. Wdowie�stwo. Samotno��. Bogaty opiekun, kt�ry sprowadzi� j� tu tego wieczora, pok��ci� si� z ni�, a potem tak okrutnie porzuci� dla innej. No c�, c'est la vie, zasugerowa�a zn�w wzruszaj�c ramionami. W morzu p�ywaj� jeszcze inne ryby. Oczywi�cie niczego nie proponowa�a. On to zrobi�. Oni zawsze to robi�. A ona zgodzi�a si�, po raz kolejny rzucaj�c okiem na zegarek. Dwadzie�cia minut. Wstali. Nieco poblad�, ale otrz�sn�� si� i poda� jej rami�. Po�o�y�a d�o� na jego r�kawie i razem wyszli z jaskini hazardu w wilgotny, roz�wietlony gazowymi latarniami p�mrok St. James. Przeje�d�aj�ca akurat doro�ka zatrzyma�a si�, jak gdyby to by�o zaplanowane. Musia�a si� zatrzyma�. Lord Francis poda� doro�karzowi sw�j adres, prawie potykaj�c si�, gdy wsiada� za ni�. W s�abym �wietle lampy w doro�ce mog�a dostrzec, �e jego twarz ju� zacz�a oblewa� si� potem. Pochyli�a si�, oferuj�c mu wspania�y widok na sw�j dekolt. - Mon coeur - mrukn�a, k�ad�c d�o� na jego r�owym policzku. - Wygl�dasz na cierpi�cego. - Nic mi nie jeszt - odpar�, trzymaj�c si� prosto z wyra�nym wysi�kiem. - Wszysztko topsze. Ale chcz� zobaczy� - Zupe�nie straci� w�tek. Zsun�a z ramion jedwabny szal i nachyli�a si� jeszcze bli�ej. - Co, mon cher?- wyszepta�a. - Co chcesz zobaczy�? Potrz�sn�� g�ow�, jak gdyby chcia� rozp�dzi� mg��. - Twoje� twoje oczy - powiedzia� wreszcie. - Chcz� zobaczy� twoje oczy. I twarz. Tw�j ka� ka� kapelusz. Woalka. Precz. - Ach, tego nie mog� zrobi� - wyszepta�a, zaczynaj�c zsuwa� lewy r�kaw. - Ale mog� pokaza� ci co� innego, lordzie Francisie. Powiedz mi, czy chcia�by� zobaczy� moj� pier�? - Piersz? - �ypn�� na ni� pijanym okiem. Kolejny cal tkaniny przesun�� si� w d�. - Kawa�ek piersi, tak - odpar�a. - Sp�jrz tutaj, lordzie Francisie. Tak, w�a�nie tu. Skup si�, kochany. Skup si�. Czy widzisz to? Pope�ni� fatalny b��d, nachylaj�c si� bli�ej. - Tat� tat� tatua�? - powiedzia�, przechylaj�c g�ow� na bok. - Czarty. Nie, czarny� anio�? - Nagle lord Francis przewr�ci� oczami, jego szcz�ka opad�a bezw�adnie, a g�owa uderzy�a o pod�og� powozu, tak �e le�a� teraz przed ni� z rozdziawionymi ustami, niczym martwy karp w Billingsgate . Dla jego w�asnego bezpiecze�stwa unios�a mu podbr�dek i popchn�a go tak, �e opar� si� o wy�cie�an� �awk�. Pad� bezw�adnie na sk�rzane obicie, kiedy ona przetrz�sa�a mu kieszenie. Portfel. Klucz. Tabakierka - srebrna, nie z�ota; pal j� diabli. Zegarek, �a�cuszek, dewizka. W wewn�trznej kieszeni list. Od kochanki? Od wroga? Och, do licha. Nie mia�a czasu na szanta�e! Upchn�a list z powrotem i zamiast niego wyszarpn�a szafirow� szpilk� ze �nie�nobia�ych fa�d krawata lorda. Kiedy sko�czy�a, popatrzy�a na niego z zadowoleniem. - Och, mam nadziej�, �e by�o ci przyjemnie, lordzie Francisie - mrukn�a. - Mnie z pewno�ci� by�o. Lord Francis, wci�� z rozdziawionymi ustami, wydoby� z g��bi gard�a niski, chrapliwy odg�os. - Jak�e mi�o to s�ysze� - odpar�a. - I o�mielam si� stwierdzi�, �e twojej �licznej, ci�arnej, w�a�nie pozbawionej pracy pokoj�wce wkr�tce te� b�dzie milo. Wrzuci�a sw�j �up do torebki, dwukrotnie zastuka�a w dach doro�ki, po czym otworzy�a drzwiczki. Doro�ka zwolni�a, �eby skr�ci� w Brook Street. Czarny Anio� wyskoczy� i wtopi� si� w szary p�mrok Mayfair. G�owa lorda Francisa podskakiwa�a, w miar� jak doro�ka z turkotem toczy�a si� w noc. Markiz Devellyn, jak rzadko, by� w wy�mienitym nastroju. Tak wy�mienitym, �e pod�piewywa� Kr�lu na wysokim niebie przez ca�� drog� na Regent Street, mimo �e nie zna� s��w. Tak wy�mienitym, �e nasz�a go nagl� ochota, by kaza� stangretowi wysadzi� si� przy rogu Golden Square, tak by pospacerowa� sobie w przyjemnym wieczornym powietrzu. Na jego sygna� l�ni�cy czarny pow�z pos�usznie si� zatrzyma�. Markiz wyskoczy� na zewn�trz, prawie wcale si� nie zataczaj�c. - Ale pada deszcz, milordzie - powiedzia� jego stangret, spogl�daj�c na niego znad dachu powozu. Markiz popatrzy� w d�. Mokry trotuar zal�ni� w odpowiedzi. C�. Niech go diabli, je�li staruszek nie mia� racji. - Wittle, czy pada�o, kiedy wyje�d�ali�my od Crockforda? - zapyta�, wypowiadaj�c wyra�nie ka�de s�owo, chocia� by� pijany jak bela i na tyle rozs�dny, by o tym wiedzie�. - Nie, sir - odpar� Wittle. - By�a tylko g�sta mg�a. - Hm! - odpar� Devellyn, odrobin� mocniej nasuwaj�c kapelusz na g�ow�. - C�, i tak to pi�kny wiecz�r na przechadzk� - odpar�. - Otrze�wia cz�owieka to �wie�e wieczorne powietrze. Wittle pochyli� si� nieco ni�ej. - A� ale to jest ranek, sir - odpar�. - Prawie sz�sta. Markiz zamruga�. - Nie m�w? - odrzek�. - Czy nie mia�em dzi� wieczorem zje�� obiadu z pann� Lederly? Wittle spojrza� na niego ze wsp�czuciem. - Wczoraj wieczorem, sir - powiedzia�. - A potem, jak mi si� wydaje, teatr. Ale pan nie� czy te� klub nie� Devellyn potar� d�oni� twarz i poczu�, �e pokrywa j� jednodniowy zarost. - Ach, rozumiem - odpowiedzia� wreszcie. - Nie wyszed�em wtedy, kiedy powinienem, hm? Wittle potrz�sn�� g�ow�. - Tak, sir. Devellyn uni�s� brew. - Zabra�em si� za p...
GAMER-X-2015