SYN GONDORU Częć czwarta Minas Tirith Rozdział I Dom Namiestników - Niech to wszyscy Bagginsowie z Sackville! Niech to zaraza, pomór i zakalec! - warczał Pippin pod nosem, karkołomnie przeskakujšc po dwa stopnie na raz. Kolejna fala dymu buchnęła mu prosto w twarz. Kaszlšc, zasłonił usta i nos rękawem. Zwinnie wyminšł biegnšcego w przeciwnym kierunku człowieka i pognał dalej. - Hej, a ty gdzie?! Heeej!!!! - doleciały go gniewne słowa, ale je zignorował. Poczštkowo próbował się tłumaczyć przygodnie napotkanym Gondorczykom, cóż to za pilne sprawy go wzywajš, ale szybko dał sobie spokój. Za długo to trwało, a poza tym i tak nikt nie potrafił go zrozumieć. Zupełnie, jakby jaka mgła spowiła im umysły, jakby szaleństwo Władcy udzieliło się wszystkim mieszkańcom grodu. Krzyczšc miotali się tylko bez celu, to tu to tam, próbujšc uciekać przed pożarami. Jedynie Beregond zdawał się zachować trzewoć umysłu. Oby mnie posłuchał. Oby tam poszedł... Pędził więc w dół, starajšc się nie słyszeć ostrych słów ludzie, widzšc jego srebrno-czarne szaty gwardzisty, odwracali się za nim wygrażajšc mu pięciami. Myleli najwyraniej, że dezerteruje. Pippin, przyzwyczajony do sławy księcia niziołków i przyjaciela Boromira i co za tym idzie do życzliwego powitania, gdziekolwiek się pojawił, teraz cierpiał w dwójnasób słyszšc te obelgi. Wielu na szczęcie nie rozumiał, bo ludzie krzyczeli często w języku Gondoru. Wyłapywał tylko poszczególne słowa, których zdšżył się nauczyć podczas pobytu w Miecie. Tchórz... hańba... Mam nadzieję, że docenisz wszystko to, co dla ciebie robię i co musiałem wycierpieć - pomylał, przywołujšc w pamięci twarz Boromira. - I mam nadzieję, że żyjesz, bo w przeciwnym wypadku będziesz miał ze mnš do czynienia! Nagle zatrzymał się, opierajšc dla równowagi dłoń na skalnej cianie. Droga rozdwajała się. Jedna uliczka wiodła na wprost, szeroka i zachęcajšca, druga, wšska, odbijała ostro w lewo. Problem w tym, że pierwsza biegła mniej więcej w dobrym kierunku, druga za dla odmiany prowadziła w przeciwnš stronę, ale za to w dół czyli tam, gdzie powinien się kierować, jeli chciał trafić do drugiej bramy. - I bšd tu mšdry, Peregrinie Tuku - jęknšł. O ile bowiem siódmy i szósty kršg zdšżył poznać doć dobrze dzięki Bergilowi, to od pištego w dół zaczynały się kompletnie nieznane mu rejony Miasta. Obejrzał się przez ramię. Dom z wykuszem zasłaniał Cytadelę, ale powinna być ...tam mniej więcej. Czyli droga do bramy to musi być ...ta. I Pippin pobiegł na wprost, by odkryć, że kawałek dalej, za zakrętem, ulica skręca w prawo pod kštem prostym i dla odmiany zaczyna pišć się z powrotem pod górę. - Kto budował to durne miasto?! - ryknšł Pippin, niemal przez łzy i zawrócił ku tamtej drugiej drodze. Tam, w Domu Namiestników umierał Faramir, a on nie mógł trafić do bramy, by sprowadzić pomoc! Gdyby nie był tak zrozpaczony, pewnie i by się zamiał nad tš ironiš losu. Ale daleko mu było do miechu. Życie Faramira wisiało na włosku, a Denethor... hobbit zadrżał na wspomnienie wyrazu twarzy Władcy, kiedy ów wyszedł wreszcie ze swej tajemniczej komnaty na szczycie wieży - wyszedł, by powiedzieć, że ...Boromir nie żyje. Oznajmił to z absolutnš pewnociš naocznego wiadka, co, zważywszy na fakt, że nie opuszczał Cytadeli, było doć osobliwe. Tym niemniej jego rozpacz była tak porażajšca i tak prawdziwa, że pod Pippinem ugięły się kolana. Boromir dołšczył do umarłych. Mój syn nie żyje. W pierwszej chwili Pippin dał się ponieć rozpaczy i łzy same napłynęły mu do oczu. Boromir nie żyje... Za sprawš służby wieć lotem błyskawicy rozniosła się po Cytadeli i dalej do Miasta, przekazywana goršczkowo z ust do ust. Lord Boromir nie żyje. Minas Tirith straciła swego Dziedzica i wodza. A Faramir?- dopytywali się niektórzy. Umarł - odpowiadali inni. - Ponieli go do Domu Namiestnika. To już koniec... I ludzie w rozpaczy zaczynali lamentować nad stratš obu ukochanych synów Gondoru. Lecz Pippin, otrzšsnšwszy się z pierwszego szoku, postanowił nie poddawać się rozpaczy kto tu wszak musiał pozostać przy zdrowych zmysłach w tym miecie szaleńców. Skorzystał z tego, ze Władca zwolnił go ze służby i pobiegł na poszukiwanie Gandalfa. Biedny Faramir! Jemu bardziej przydałyby się lekarstwa, a nie łzy! powtarzał gniewnie w mylach. Im bardziej też oddalał się od Cytadeli, tym bardziej jego serce i umysł zaczynały burzyć się przeciwko słowom Denethora. To nieprawda, że Boromir zginšł! Skšd ta pewnoć?! Boromir nie mógł zginšć...nie mógł, bo on, Tuk, wiedziałby o tym! Miałby jakie przeczucie...czy co. Na pewno. Boromir żyje! I Merry też żyje. I Fro... Nagle zatrzymał się gwałtownie. Drogę zagrodził mu rosły żołnierz. Siwe oczy błysnęły gronie na widok zbiega w barwach Cytadeli, a ręka z mieczem przesunęła się w bok blokujšc przejcie. - Boromir żyje, słyszysz?!!! - wrzasnšł Pippin z pasjš, ile sił w płucach. Żołnierz zagapił się na niego w osłupieniu, nieruchomiejšc na chwilę. Korzystajšc z tego zawahania, hobbit natychmiast zanurkował pod jego mieczem i, nie oglšdajšc się, pognał do wylotu owej stromej uliczki. Dopadł zakrętu i rzucił się po schodach w dół. Dopiero w połowie drogi zaryzykował spojrzenie wstecz. Nikt go nie cigał. Uliczka doprowadziła go kilka pięter w dół, by zakończyć się niewielkim placykiem, ozdobionym posšgiem wojownika na koniu. Teraz dla odmiany miał do wyboru trzy ulice. I kompletnie nie wiedział, którš pójć. - Hej, ty! - krzyknšł, widzšc młodego, osmalonego na czarno chłopaka, który pobrzękujšc kolczugš wynurzył się spomiędzy domów. - Tak, ty! Którędy do drugiej bramy? Gondorczyk zbliżył się szybko, obrzucił hobbita uważnym spojrzeniem i zmarszczył gronie brwi widzšc srebrno-czarne barwy. Pippin miał tego doć. - Ernil i Feriannath w służbie Namiestnika! - zakrzyknšł, prostujšc się dumnie.- Którędy do drugiej bramy? Chłopak zawahał się, zaskoczony. - Szybciej, człowieku! - Pippin ponaglił go ostro. - Czas ucieka! A ja mam pilnš misję do wykonania! Ku jego wielkiej uldze młodzik mu uwierzył i pospiesznie wytłumaczył jak ić. Tuk podziękował mu skinieniem głowy i pobiegł we wskazanym kierunku. Mam misję do wykonania. A to, że sam jš sobie zleciłem to już nieistotny szczegół. Boromir zrozumie. Sam by tak zrobił na moim miejscu. Teraz, kiedy już wiedział jak ić, nabrał otuchy. Sprawnie przedostał się przez czwarty kršg. I trzeci. Tu na moment się zawahał, bo nie był pewien, którš ulicę ma wybrać. Znów więc posłużył się pilnymi rozkazami Namiestnika, by zdobyć dalsze wskazówki. Dawno już zdšżył się zorientować, że nic tak nie ułatwia życia, jak pewnoć siebie. Nie prosił więc, nie pytał, tylko *żšdał* wskazania mu drogi i ludzie odruchowo udzielali mu odpowiedzi. Na szczęcie też nie zwracano tu na niego aż takiej uwagi w goršczce bitwy żołnierze nie przyglšdali się dokładnie barwom jego stroju. Usłyszał tylko parę komentarzy na swój temat, ale hasło Giermek Namiestnika w pilnej misji działało jak zaklęcie. Nikt już nie próbował go zatrzymać ani złapać. Drugi i pierwszy kršg ucierpiały najbardziej. Na ulicach pełno było gruzu. I trupów. Pippin zagryzł zęby i skupił się na biegu, starajšc się nie rozglšdać. Ulica rozszerzała się, do bramy musiało być niedaleko. Miał jeszcze dwa zygzaki schodów do pokonania. Kolana i stopy bolały go dotkliwie, ale nie zwracał na to uwagi. Kiedy dopadał ostatniego zakrętu kštem oka złowił ruch i białš plamę, przemieszczajšcš się niczym błyskawica między budynkami... - Gandalf?! - wydyszał, szeroko otwierajšc oczy. Tak, to był czarodziej na Cienistogrzywym. Mignšł w przewicie między budynkami, by zniknšć za kamiennym murem. - Gandaaaalf!!! - krzyknšł Pippin i ruszył biegiem, nie zważajšc na gruz pod stopami. - Gandalfie, zaczekaaaj!!! Wypadł na plac wiodšcy ku bramie, skręcił przy rzędzie filarów i wtedy włanie Miasto zatrzęsło się w posadach. Rozległ się potworny łoskot i huk, a wraz z nim upiorny, znajomy krzyk, w którym nienawić mieszała się z triumfem. Pippin zwolnił, wzišł głęboki wdech, przycisnšł rękę do serca, które tłukło się jak oszalałe i zbierajšc całš swš odwagę ruszył dalej. Muszę. Dla Faramira. I dla Boromira. Zaczšł biec. Jeszcze tylko kilkanacie kroków, a zobaczy bramę. Gandalf musi tam być. Jeszcze tylko parę kroków - już! Wypadł na otwartš przestrzeń i w tej samej sekundzie zatrzymał się raptownie, zdjęty grozš, jakby uderzył w niewidzialny mur. Szeroko otworzył oczy i natychmiast cofnšł się w cień, przywierajšc plecami do ciany. Znalazł czarodzieja. Ale Gandalf nie był sam. Na ruinach bramy stał ogromny, ohydny zwierz, przypominajšcy konia. Wnętrze chrap płonęło szkarłatem, oczy przypominały wilcze. Z daleka sprawiał wrażenie, jakby pokryty był szczecinš, a nie sierciš, a grzywa jak płachta postrzępionego materiału zwieszała mu się do piersi. Dosiadał go Nazgul, obramowany łunš pożaru, niczym Balrog w Morii. Pippin spojrzał w pustkę kaptura i zrozumiał, że nie będzie już w stanie odwrócić od niego wzroku o własnych siłach. Zastygł w bezruchu. Wiedział, że nie oddycha, ale nic nie mógł zrobić. Upiorny koń ruszył do przodu, gruz zachrzęcił mu pod kopytami. Cienistogrzywy stał nieruchomo jak posšg.. - Nie wejdziesz! - rzekł Gandalf, spokojnie i dobitnie, a na dwięk jego głosu Pippin zamrugał oczami i chciwi...
GAMER-X-2015