15104.txt

(41 KB) Pobierz
Tomasz Duszy�ski
�mietnik osobowo�ci

 

 

� R�czka r�czk� myje, panie Erwin!

Erwin Dunn nie przyjmowa� �ap�wek, brzydzi� si� nimi. Teraz te� z odraz� spojrza� na pude�eczko z napisem �Bombonierka�, jakby w �rodku znajdowa�y si� nie czekoladki, a ruchliwe paj�ki i skorpiony.

� Cofn� panu zaraz zezwolenie, jak pan tego nie zabierze!

� No co pan? � Zamenhoff uni�s� d�onie w obronnym ge�cie. Wyra�nie poblad�. � Ja przecie� nie mia�em nic z�ego na my�li. Chcia�em si� tylko odwdzi�czy�, co� s�odkiego da�, na dobry pocz�tek dnia.

� Zabierz pan to, bo cofn� zezwolenie i nie przetransportujesz pan tych cholernych ci�gnik�w na planetoid�!

Erwin czu�, �e p�on� mu policzki. Zna� siebie, t�umi� podobne emocje od lat, ale teraz by� bliski wybuchu, jakby kontrol� mia�a przej�� ciemna strona jego osobowo�ci. Odczuwa� nieodpart� ch��, by zrobi� teraz co�, na co zawsze mia� ochot�. M�g�by unie�� ten zielony �wistek papieru upstrzony pi�tnastoma odciskami piecz�ci i podrze� na oczach tego grubasa na drobne kawa�eczki. Nikt nie wyda�by temu kretynowi drugiego zezwolenia ani w tym roku, ani w nast�pnym

� Ja nie chcia�em! � Petent chyba zorientowa� si� w zamiarach Erwina. B�yskawicznie si�gn�� po zezwolenie i bombonierk�.

� �eby mi to by�o ostatni raz! � powiedzia� nieco bardziej pob�a�liwie Dunn. Reakcja interesanta wyra�nie go rozbawi�a. � Jak ju� pan wzi��e� to zezwolenie, to lepiej zmykaj, zanim si� rozmy�l�.

Zamenhoff nie ruszy� si� jednak z miejsca. Sta� jak wryty, jakby przykleili go do w�ciekle zielonego linoleum.

� No m�wi�em! Znikaj pan! � Erwin wyczu� w swoim g�osie nutk� ostatecznego ostrze�enia. Ta zabawa by�a coraz bardziej niebezpieczna. Spojrzenia koleg�w z s�siednich biurek stawa�y si� natarczywe. Niejeden z nich biega� do naczelnika z u�ytecznymi informacjami. � Ja nie �artuj�!

Popatrzy� na petenta, a potem, pod��aj�c za jego wzrokiem, na bombonierk� i swoj� praw� d�o� bezwiednie zaci�ni�t� na kolorowym opakowaniu.

� Ja mog� j� panu zostawi�... Jak pan j� chce... To znaczy ju� nie wiem. Nie chc� straci� pozwolenia. � G�os Zamenhoffa dr�a�. Grubas by� zdezorientowany, pr�bowa� przeci�gn�� bombonierk� na swoj� stron�, si�uj�c si� z urz�dnikiem.

� Niech pan j� zabiera! � Dunn poblad�. Nie mia� w�adzy nad swoj� praw� r�k�, w og�le jej nie czu�! � Niech pan to, do jasnej cholery, zabiera!

Pr�bowa� odgi�� palce kurczowo zaci�ni�te na pude�ku. Zamenhoff pomaga� mu ze wszystkich si�. Obaj zaparli si� o biurko, ci�gn�c ka�dy w swoj� stron�.

� Co si� dzieje? � Dunn uni�s� jedn� z piecz�ci le��cych na biurku i kilkakrotnie uderzy� ni� w wierzch d�oni. � Co si�, do diab�a dzieje?

W tym momencie prawa d�o� Erwina zwolni�a u�cisk. Zamenhoff klapn�� na pod�og�, a czekoladki wyskoczy�y z pude�ka, rozbryzguj�c si� o �ciany i sufit.

Erwin Dunn z trudem usiad� na krze�le. Nie zatrzymywa� grubasa, kt�ry w pop�ochu ewakuowa� si� z pokoju. Wpatrzy� si� w swoj� d�o� i palce wybijaj�ce na blacie biurka niespokojny, obcy rytm. Jego prawa r�ka. Wr��. Jego niegdy� prawa r�ka pr�y�a si� jak ruchliwe zwierz�... Kto� przej�� nad ni� kontrol�!

 

***

 

Erwin wyszed� z pracy kilka chwil po tym zdarzeniu. W stanie, w jakim si� znajdowa�, nie m�g� przebywa� w�r�d koleg�w urz�duj�cych w tym samym pokoju ani tym bardziej obs�ugiwa� zgromadzonych pod drzwiami petent�w. Wcze�niej zadzwoni�, oczywi�cie wykorzystuj�c lew� r�k�, do dzia�u kadr i wzi�� zaleg�y urlop. Mia� nadziej�, �e dwa tygodnie odpoczynku i wizyta u najlepszego psychiatry w mie�cie wystarcz�, by wr�ci� do formy.

Ca�y czas z przera�eniem obserwowa� swoj� praw� r�k�. Zupe�nie wymkn�a si� spod kontroli. Bezskutecznie powstrzymywa� j�, gdy wi�a si� w kieszeni i, jakby �yj�c w�asnym �yciem, wydostawa�a na zewn�trz. Kilkakrotnie pr�bowa�a chwyta� niewidoczne przedmioty, wskazywa�a dziwne kierunki lub zgo�a zaciska�a w pi�� palce prawej d�oni i niebezpiecznie wznosi�a si� na wysoko�� jego nosa. Wtedy Erwin Dunn obawia� si� jej najbardziej.

By� przera�ony. Kto by nie by� na jego miejscu? Ba� si�, �e nag�a utrata kontroli nad cia�em rozszerzy si� na inne cz�onki, �e ta dziwna choroba, bo Erwin by� pewien, �e to jaka� choroba, kt�r� m�g� si� zarazi� cho�by w metrze, nie przeprowadzi zmasowanego ataku, przejmuj�c w�adz� na przyk�ad nad jego my�lami. Dunn zblad�. A mo�e o to chodzi�o? Mo�e kto� zainfekowa� go wirusem, kt�ry pozwala� nim kierowa� jak marionetk�? Co b�dzie, je�li za chwil� przyjdzie mu do g�owy zaopatrzy� si� w bro� paln�, kupi� bilet do Waszyngtonu i przeprowadzi� zamach na prezydenta?

Nie. Tego by na pewno nie zrobi�. Taki plan by�by z g�ry skazany na niepowodzenie. Przecie� ca�e �ycie po�wi�ci� na samodoskonalenie. Wyleczy� si� ze z�o�ci, chciwo�ci, k�amania, oszukiwania. Pracowa� nad sob�, mo�na powiedzie�, �e pozby� si� wszystkiego, co by�o w nim z�e, wyrzuci� niczym nikomu nie potrzebne klamoty. Poza tym, gdyby kto� rzeczywi�cie planowa� zamach, nie wykorzysta�by Erwina Dunna do jego przeprowadzenia. Na pewno byli lepsi kandydaci.

W g�owie Erwina panowa� zrozumia�y m�tlik. Wci�� zastanawia� si�, co si� sta�o. Wnioski stawa�y si� z ka�d� chwil� bardziej fantastyczne. W ko�cu si� podda�. Przyzna�, �e problem tkwi najprawdopodobniej w nim samym. By� mo�e przechodzi� w�a�nie za�amanie nerwowe, albo, co gorsza, mia� guza m�zgu, kt�ry wywo�ywa� te niezrozumia�e zaburzenia. W obu przypadkach potrzebowa� pomocy specjalisty. Postanowi� bez wahania z niej skorzysta�. Zw�aszcza teraz, gdy od blisko kwadransa drepta� nerwowo przed centrum medycznym.

 

***

 

� Od jak dawna ma pan te objawy, panie Dunn? � Aleksander Serdak patrzy� na pacjenta wzrokiem spokojnym, niemal koj�cym. Ju� sam tembr g�osu uspokaja� niejednego wariata, kt�ry k�ad� si� na kozetce w jego gabinecie. Wieloletnie do�wiadczenie podpowiada�o profesorowi, �e teraz ma niew�tpliwie do czynienia z kolejnym. � I co ta r�ka w�a�ciwie robi? Prawa? Dobrze pami�tam?

� No tak! Prawa!

Erwin poczu� si� troszeczk� lepiej. Nie zdawa� sobie sprawy, �e tak bardzo chce podzieli� si� z kim� swoj� mroczn� tajemnic�. Le�a� na mi�kkim, wygodnym fotelu od jakich� pi�ciu minut. Praw� d�o� przez ca�y ten czas odruchowo ukrywa�. Przyciska� j� plecami do le�anki, trzymaj�c w potrzasku. Mimo to wi�a si� jak w��, pr�buj�c za wszelk� cen� oswobodzi�. G�os profesora Serdaka na szcz�cie zaczyna� go uspokaja�, nabra� zaufania do tego niepozornego m�czyzny.

� Dwie godziny temu. Zacz�o si� to wszystko dwie godziny temu, panie profesorze. � Dunn postanowi� ca�kowicie si� otworzy�. Doszed� do wniosku, �e je�li ten zacny cz�owiek nie b�dzie mu w stanie pom�c, to nikt temu zadaniu nie podo�a. � Obs�ugiwa�em w�a�nie pana Zamenhoffa, to taki �mieszny cz�owieczek pracuj�cy w bran�y rolno-spo�ywczej. Uprawia now� odmian� zbo�okurydzy, zapewne pan profesor ju� o niej s�ysza�. No i ten Zamenhoff kupi� kilka plentoid przystosowanych do wymagaj�cych warunk�w uprawy, zakupi� te� maszyny do zbior�w. Jednak zgodnie z zarz�dzeniami eksportowymi, �eby przetransportowa� maszyny i unikn�� ce�, nale�y mie� zezwolenie naszego departamentu...

� Obs�ugiwa� pan tego... � Profesor z przyzwyczajenia zajrza� do notatek. � Zamenhoffa, gdy to si� sta�o?

� Dok�adnie! � Erwin nie potrafi� ukry� podziwu dla przenikliwo�ci profesora. � W�a�nie tak by�o!

� Niech pan dok�adnie opisze ten moment, panie Dunn. Moment, w kt�rym utraci� pan kontrol� nad praw� r�k�.

� Zamenhoff... on...

� Co Zamenhoff? �mia�o, panie Dunn. Szczero��, otwarto�� jest pierwszym etapem leczenia.

� On chcia� mi wr�czy� �ap�wk�. � Erwin g�o�no prze�kn�� �lin�. Mia� nadziej�, �e profesora obowi�zuje tajemnica lekarska, nie chcia� mie� problem�w z urz�dem kontrolnym, mimo �e by� czysty. Na upartego ka�d� relacj� mo�na by�o zinterpretowa� na jego niekorzy��. � To znaczy bombonier�... To nawet nie jest �ap�wka.

� Ale pan to odebra� jako wr�czenie �ap�wki. � Profesor u�miechn�� si� uspokajaj�co, daj�c znak, �e w tym pokoju bez przeszk�d mo�na m�wi� o wszystkim. � To bardzo symptomatyczne. Prosz� m�wi� dalej...

Erwin Dunn opowiedzia� wszystko z najdrobniejszymi szczeg�ami. Nic nie ukrywa�, zda� dok�adn� relacj�, przekazuj�c minuta po minucie swoje odczucia i reakcje. W czasie opowiadania jego prawa r�ka kilka razy uwolni�a si� spod plec�w. Raz wyskoczy�a w stron� sufitu tak b�yskawicznie, �e nawet profesor Serdak podskoczy� w fotelu. Najcz�ciej by�y to jednak ruchy powolne, przypominaj�ce �apanie w powietrzu muchy lub wkr�canie �ar�wki.

Gdy Erwin sko�czy� relacj�, profesor odchrz�kn�� g�o�no i, nachylaj�c si� nad biurkiem, da� znak pacjentowi, �e zebra� wystarczaj�co du�o informacji, by wyda� ostateczny wyrok.

� Panie Dunn � rozpocz�� oficjalnie, u�miechaj�c si� pokrzepiaj�co. Nabra� sympatii do tego m�odego cz�owieka. Mia� nadziej�, �e b�dzie w stanie mu pom�c. � Pana przypadek tylko na pierwszy rzut oka wydaje si� niezwyk�y. Ja nazw� go konfliktem osobowo�ciowo-decyzyjnym.

� Czy to si� da wyleczy�, profesorze?

� To zale�y tylko od pana. � Serdak zanotowa� co� w swoim notatniku i zn�w przenikliwie spojrza� na pacjenta. � Problem tkwi w panu. W pana g�owie, ujmuj�c rzecz najpro�ciej. Lubi pan s�odycze, panie Dunn?

� Uwielbiam!

� No w�a�nie. � Profesor potrz�sn�� g�ow�, jakby to wyznanie pacjenta utwierdzi�o go w domys�ach. � Brzydzi si� pan �ap�wkami, co jest zrozumia�e i co pochwalam! Jednocze�nie bardzo lubi pan s�odycze. Odmawiaj�c przyj�cia �ap�wki-bombonierki, pozosta� pan w zgodzie z uczciwym Erwinem Dunnem, a jednocze�nie odmawiaj�c jej, popad� pan w konflikt z Erwinem Duninem-�asuchem!

� Naprawd�? � Pacjent usiad� z wra�enia na le�ance. Czy�by to by�o tak proste? Ju� teraz, gdy zda� sobie spraw� z zale�no�ci, kt�re przedstawi� profesor, wyda�o mu si�, �e jakby nieco odzyska� kontrol� nad praw� r�k�.

� W�a�nie tak! Radz� na drugi raz s�odycze bra� i je��, panie Dunn. Nawet zap�aci� za nie ohydnemu �ap�wkarzowi, ale nie odmawia� sobie czego�, co wida� jest p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin