15046.txt

(21 KB) Pobierz
Grzegorz Żak

Monopol

 

 

Trzask! Solidna brama otworzyła się na chwilę wystarczajšcš, aby wóz zaprzężonego w dwa brunatne woły zbożowe zdšżył przejechać. Trzask! Zamknięcie bramy zrównało się w czasie z otoczeniem wozu przez uzbrojonych strażników.

 Nawizko!  krasnolud, najwidoczniej dowódca straży, miał trudnš do zdefiniowana, ale łatwš do wykrycia wadę wymowy.

 Przecież mnie znasz, Rudi  hobbit na wozie nosił zgrzebne, płócienne portki i takšż koszulę. W ręku trzymał bat.

 Ta jest, znam cię, ale przepi jest przepi  Rudi nachylił się do kudłatego hobbickiego ucha.  Trza pozór zachować, koty na wachcie, chwitasz?

Niziołek westchnšł:

 Chwytam, co mam nie chwytać.

 No to nawisko!  ponaglił dowódca straży.

 Din Szamrokhopper.

 Co wieżecie?

 Pyry, jak zwykle...

 Nie żagajać, jeno odpowiadać! Pyry, dobrze. W czelu?

 W celu... Pędzenia wódy, wiadomo, a w jakimże...?

 Ech, Din, miałesz odpowiedziecz: w czelu wspomożenia przemysłu monopolowego, czy jakosz tak.

 Daj spokój Rudi, jak Koola kocham.

 Dobra  krasnolud znów nachylił się do ucha wonicy.  Nie podważaj mi autorytetu, Din, koty na wachcie. Dobra  podniósł głos  wjeżdżacz. Hala numer dwadziecia trzi, fioletowe wrota, prosto, potem w lewo i w prawo...

 Wiem, wiem.

Wóz powoli wtoczył się do wnętrza twierdzy. Twierdzy wyjštkowej pod każdym względem  jedynej kamiennej fortecy w Ponurej Puszczy, dla której budowy kamień sprowadzano z odległych Gór Istniejšcych. Kosztowało to fortunę, ale Graf Kociłokieć, właciciel twierdzy, mógł sobie na to pozwolić. Mógł pozwolić sobie na prawie wszystko. Jego forteca zwała się Pormoss. Produkowano tu najpopularniejszy trunek w Sargalu  słynnš Ponuropuszczańskš Żywicę.

Załadowana ziemniakami fura Dina Szamrokhoppera nie skręciła w lewo i w prawo. Przeciwnie  wóz potoczył się najpierw w prawo, a potem w lewo, w ciemny zaułek za rampš przeładunkowš oddziału lepienia gšsiorków. Nikt nie zauważył, jak hobbit wysypuje ziemniaki z wozu na ziemię i bierze do ręki drewnianš, powyginanš różdżkę, wczeniej ukrytš na dnie wozu. Oprócz niej pod ziemniakami leżały miecze, topory, noże i inne narzędzia, nie nadajšce się raczej do obierania ziemniaków, chyba, że tylko z grubsza. Din Szamrokhopper odszukał wród broni drewnianš, powyginanš różdżkę i blaszanš konewkę. Podskakiwał dziwnie, podlewajšc ziemniaki, szepczšc co i dotykajšc je laskš. Powietrze nabrzmiało dziwnš mocš  stało się jakby bardzo żyzne, jak pole pełne wilgotnego nawozu. Ziemniaki zaczęły kiełkować...

 

***

 

Graf Kociłokieć pomylał, że warto by umiecić na reklamowych plakatach ostrzeżenie, iż Ponuropuszczańska Żywica pali żywym ogniem na wštrobie, a palenie powoduje raka i choroby serca. Kociłokieć wiedział, że takie notki wbrew pozorom bardziej zachęcajš niż odstraszajš  na zasadzie oportunizmu i chęci dowiadczalnego sprawdzenia, "co to znowu za kłamstwa w reklamie". Graf znał się na marketingu i zawsze sam nadzorował kampanie reklamowe. Łyknšł soku z malin. Alkoholu generalnie nie pijał, za wyjštkiem okazjonalnych kontroli jakoci.

 

***

 

Trzask! Brama otworzyła się na chwilę, wpuszczajšc wóz zaprzężony w dwa brunatne woły zbożowe. Na wozie, pełnym dorodnych ziemniaków, siedział ubrany w płócienne łachy niziołek i umiechał się:

 Witaj Rudi, pyrów wam przywiozłem.

 Nawisko...  wpół wykrzyknšł, wpół wyszeptał dowódca straży  Din Szamrokhopper?!

 Jam ci jest! To jak, tam gdzie zawsze?

Krasnolud i cała obsada wachty przypominała w tym momencie "Grupę Laokonia". Albo każdš innš grupę, wyrzebionš w marmurze.

 Co tak stoita, pyrów nie widzieli? Na wódę przywiozłem. Rudi, to ja!

 Din, co ty tu robisz?

 Ile razy będę powtarzał. Pyry. W celu wspomożenia pomysłu monopolowego, czy co... No jak, dobrze spamiętałem? Ma się tę pamięć, nie?

 Din, ty już tu dzisiaj raz wjeżdżałe, przecież widziałem...

 Rudi, byłe na produkcyjnej i się nawdychałe, czy co?

 Ale... Zatrzymać go! Malmo, leć do Czubba. Powiedz, że dzieje się co dziwnego. Cichy alarm.

Rudi Huczymłot odzyskał zdolnoć mylenia, choć jego wyglšd wcale na to nie wskazywał  cały czas gapił się szeroko otwartymi oczami na Dina Szamrokhoppera. Drugiego już dzisiaj. Ten, jakby w rewanżu, gapił się równie mocno otwartymi oczyma na dowódcę straży.

 Co się dzieje ...?

Nagle z ciemnego zaułka za rampš przeładunkowš oddziału lepienia gšsiorków wybiegła armia uzbrojonych stworzeń, przypominajšcych górskie trolle  potężne bršzowe monstra, wymachujšce broniš trzymanš w białych ramionach. Na ich czele pędziła niewysoka kobieta z drewnianš, powyginanš laskš w jednej i z konewkš w drugiej ręce.

 Niszczyć!  krzyknęła  Niszczyć wszystko!

 

***

 

Graf Kociłokieć spojrzał za okno. W jego zakładzie można było zauważyć ruch. "Dobrze"  pomylał  "Ruch w interesie to ważna rzecz".

W twierdzy Pormoss zatrudniono najlepszych fachowców w każdej potrzebnej branży. Także w ochronie. Reakcja straży, mimo zaskoczenia, była błyskawiczna. W mgnieniu oka naprzeciw brunatnym stworzeniom wybiegli elfi łucznicy, krasnoludzcy topornicy, krzemienne trolle i ponuropuszczańscy chłopi z wielkimi mieczami, zaprawieni w utrzymywaniu się przy życiu w najsurowszych warunkach. wisnęły cięciwy i ciała napastników pokryły się strzałami.

Równie dobrze mogli strzelać do ziemniaków. Potwory nie wytraciły nawet pędu, wpadły na pormossańskš straż z impetem. Szczęknęła broń. Trysnęła bezbarwna posoka.

 Bigoszować!  ryknšł Rudi Huczymłot i wzniósł topór do cięcia.

Podobno póniej wykorzystano ciała potworów do produkcji specjalnej, limitowanej serii Ponuropuszczańskiej Żywicy z dopiskiem "Potwornie smaczna  na bazie prawdziwie monstrualnych składników". Ale póki co, nikt o tym nie mylał. Zwłaszcza straż, zajęta obronš przed niezwykle silnymi ciosami kiełkowych ramion.

 

***

 

Nikt nie zauważył, jak niska kobieta w płóciennych portkach i płóciennej koszuli wchodzi do głównego budynku. Na pewno nie dostrzegło jej dwóch trollowych wartowników, wpatrujšcych się jak zauroczeni w trzymanš w  drobnej dłoni magicznš różdżkę.

 

***

 

Din Szamrokhopper nie miał dobrego widoku spod swojego wozu. Nie miał też czasu na przemylenie, o co tu w ogóle chodzi. Wiedział jedno  jeli co stanie się z Pormossem, nie będzie miał komu sprzedawać pyr. A to mu się nie podobało. Postanowił działać  to, że znał fabrykę, jak własnš kieszeń, znacznie ułatwiało zadanie. Szybko wyczołgał się spod fury i ruszył w stronę wieży przy oddziale etykiet. Tam urzędował właciciel.

 

***

 

Graf Kociłokieć widział, co się dzieje, ale nie tracił spokoju. Płacił strażnikom i pokładał w nich w zwišzku z tym zaufanie na zasadzie "wszyscy jedziemy na tym samym wózku, ale ja powożę". Jednak sytuacja wydawała się o tyle poważna, że postanowił wycišgnšć z szafy piercień. Złoty piercień z wyrytš recepturš Ponuropuszczańskiej Żywicy  tajemnicš strzeżonš przez pokolenia w rodzinie Kociłokciów. Nikt z pracowników nie znał jej w całoci  siedmiu zaufanych Pamiętaczy znało po jednym składniku, siedmiu kolejnych ich proporcje w zestawieniu. Całoć recepty przechowywana była na jednym jedynym złotym piercieniu. Graf Kociłokieć nie ufał nikomu  nawet samemu sobie, i nigdy nie nauczył się przepisu na pamięć, obawiajšc się, że może go kiedy nieopatrznie zdradzić. Dzięki takiemu rygorowi nikt jeszcze nie przełamał monopolu i nikomu nie udało się podrobić Ponuropuszczańskiej Żywicy. Graf podszedł do okna i spojrzał na piercień pod wiatło "Wody ródlanej kad, ziemniaków ziemnych sak..."  odczytał. I dostał kamieniem w głowę.

Zdziwiony Din Szamrokhopper podniósł kamień, którym przed chwilš oberwał. To nie był kamień. To był złoty piercień. "To ten piercień!"- wykrzyknšł w mylach i uniósł klejnot do wiatła. "Wody ródlanej kad, ziemniaków ziemnych sak..."  przeczytał i rozejrzał się z niepokojem. Wokół latały kamienie. To nie było bezpieczne miejsce.

 

***

 

Dwaj trollowi wartownicy zaklinali się potem, że nie widzieli, żeby ktokolwiek wchodził albo wychodził z głównego budynku. A mała czarodziejka, wychodzšc, trzasnęła nawet drzwiami. Nie znalazła tego, czego szukała. Skupiła się, odetchnęła głęboko. Potrzšsnęła różdżkš, która po chwili zabłysła niebieskim wiatłem i odchyliła się wyranie w kierunku oddziału etykiet. Tam poszła.

 

***

 

Ziemniaczane stwory odkryły, że ich kiełkopodobne ręce nadajš się wietnie do rzucania kamieniami. Dało im to chwilowš przewagę  do momentu, gdy skończyły się kamienie. Potem Rudi Huczymłot poprowadził krasnoludzkich toporników i ponuropuszczańskich operatorów mieczy dwuręcznych do "sałatki", jak w bojowym zapale nazwał tę operację.

 

***

 

Graf Kociłokieć spojrzał nieprzytomnym wzrokiem w łagodne oczy, ładnš twarz z zadartym nieco nosem i zacinięte usta kobiety, trzymajšcej powyginanš nieco różdżkę.

 Witam paniš w moich skromnych progach  wymamrotał.

Błysk różdżki ocucił go w jednym momencie.

 Papani w jajakiej sprawie?  zajšknšł się.

 Dawaj piercień  głos kobiety był zdecydowany jak statek idšcy na dno.

 Piepiercień?

 Nie graj na zwłokę. Dawaj!

 Piepiercień?

 Już!  tupnięcie nie jest może zbyt dojrzałym gestem. Chyba, że towarzyszy mu błysk i grzmot.

Graf Kociłokieć złapał się za guza na czole.

 Nie mam go. Miałem. Ale nie mam. Straż!!!

 Nie wołaj straży!

 Nie mów mi, co mam robić, kobieto! Zgubiłem piercień. Straż!!!

Następny grzmot uderzył właciciela fabryki prosto w uszy, a błysk niemalże opalił mu brwi.

 Widzę, że mówisz prawdę  stwierdziła po chwili milczenia czarodziejka.  A teraz powiem ci, co masz robić.

 Ale...

 Czy ja mówię nie doć wyranie? Najpierw wezwij straż.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin