Steel Danielle - Teraz i na zawsze.pdf

(521 KB) Pobierz
Steel Danielle - Teraz i na zawsze
Danielle Steel
Teraz i na zawsze
Pogoda była wspaniała. Na jaskrawo
błękitnym niebie rysowały się ostro śnieŜnobiałe obłoki. Wymarzony koniec lata. Upał
sprawiał, Ŝe wszystko stawało się powolne i zmysłowe. Takie dni rzadko trafiały się w San
Francisco.
Lan siedział w plamie słońca przy stoliku z róŜowego marmuru na tarasie restauracji Enrica.
Dookoła huczał ruch uliczny, przechodziły pary umówione na lunch. Było ciepło rozkosznie.
Lan załoŜył nogę na nogę i starannie oddzielił jedną kromkę chleba od pozostałych. Chleb był
świeŜy i miękki. W wazoniku na stole uśmiechały się trzy stokrotki. Dwie siedzące nie opodal
dziewczyny zerknęły na lana i zachichotały. Był nie tylko "fajny", miał w sobie coś więcej;
nawet one to zauwaŜyły. Szczupły, niebieskooki blondyn o wysokich kościach policzkowych,
nieprawdopodobnie długich nogach i uderzają- co zgrabnych dłoniach często bywał celem
ludzkich spojrzeń. łan Clark miał klasę i na swój nonszalancki sposób zdawał sobie z tego
sprawę. Jego Ŝona takŜe to dostrzegała, ale i sama była piękną kobietą. Bliźni mierzyli ich z
dala poŜądliwym wzrokiem, jakim zwykle spogląda się na gwiazdy filmowe. Interesowało ich, o
czym Clarkowie mówią, dokąd chodzą, z kim się spotykają, co jadają, jak gdyby ocierając się
o ich Ŝycie mogli przejąć cokolwiek z tej niewymuszonej elegancji. Oczywiście były to poboŜne
Ŝyczenia. Z klasą trzeba się urodzić albo za cięŜkie pieniądze kupić jej pozory. Lan nie musiał
udawać. Miał to we krwi.Siedząca o kilka stolików dalej kobieta w róŜowej sukience i wielkim
słomkowym kapeluszu przyglądała mu się dyskretnie. Patrzyła na jego dłonie, kiedy podnosił
kromkę chleba do ust, na jego wargi, gdy pił. Nawet jasne włoski na ramionach, wystających
spod podwiniętych rękawów koszuli, wydawały jej się znajome. On oczywiście w ogóle jej nie
zauwaŜył, bo i skąd? Nie wiedział o jej istnieniu. Po chwili kobieta odwróciła wzrok.
Tan Ciarek Ŝył jak król. Uroki Ŝycia - złotawe, miękkie i dojrzałe - czekały, by je zrywał pełnymi
garściami. Przez cały ranek pracował nad trzecim rozdziałem swojej nowej powieści i jej
postaci zaczęły juŜ nabierać barw; stawały się równie rzeczywiste jak mijający go przechodnie
- poruszały się, śmiały, dąŜyły ku swoim celom. Znał je juŜ na wylot. Był ich ojcem, twórcą,
przyjacielem, a one odnosiły się do niego Ŝyczliwie. Początek ksiąŜki zawsze wprawiał go w
podniosły nastrój. Jego Ŝycie zaludniało się wtedy nowymi twarzami. Widział je, kiedy stukał w
maszynę do pisania, nawet jej klawiatura stawała się miększa w dotyku.
Miał wszystko, o czym mógł zamarzyć: ukochane miasto, nową ksiąŜkę i Ŝonę, z którą wciąŜ
potrafił się śmiać, bawić i kochać. Po siedmiu latach nadal ją uwielbiał, uwielbiał jej uśmiech,
wyraz oczu, sposób, w jaki czytała na głos jego teksty, siedząc nago w starym wiklinowym
fotelu z puszką piwa w dłoni. Wszystko układało się dobrze, a dziś właśnie Jessie wracała do
domu. Przez trzy tygodnie harował jak wół, lecz teraz nagłe poczuł się samotny; samotny i
napalony jak diabli...
Jessie...
Tan zamknął oczy i usunął z głowy uliczny hałas. Długonoga Jessie o złocistych,
połyskujących jedwabiście włosach, o zielonych oczach migoczących złotawymi plamkami...
Jessie objadająca się o drugiej w nocy ciastem posmarowanym masłem orzechowym i grubą
warstwą dŜemu morelowego, wypytująca go o zdanie na temat wiosennej kolekcji...
- Mówię powaŜnie, Tan, powiedz prawdę: podobają ci się te rzeczy czy nie? Z męskiego
punktu widzenia! Tylko nie próbuj mnie bujać!
Jak gdyby jego męski punkt widzenia miał jakiekolwiek znaczenie! Wielkie zielone oczy
wpatrywały się w niego, jakby szukały potwierdzenia, Ŝe ją kocha... Kochał ją.
Rozmyślał o niej, sącząc dŜin z tonikiem, i znów z lekkim uciskiem w dołku przypomniał sobie,
ile jej zawdzięcza. O to właśnie chodziło: miał jej za co być wdzięczny. Praca w szkole dawała
mu głodową pensję, korepetycje jeszcze mniej. Potem znalazł sobie posadę w księgarni, ale
rzucił ją, bo Jessie uwaŜała, Ŝe nie jest to praca dla niego. Kiedy jego pierwsza powieść
zrobiła piramidalną klapę, przez krótki okres parał się nawet dziennikarstwem. Spadek Jessie
rozwiązał ich problemy. Pozostał jeszcze prywatny problem Tana.
- Ciekaw jestem, pani Ciarke, kiedy wreszcie znudzi się pani małŜeństwo z przymierającym
głodem literatem - rzekł krótko któregoś dnia, uwaŜnie mierząc ją wzrokiem.
Jessie roześmiała się potrząsając głową, aŜ słońce zaiskrzyło się w jej włosach.
- Nie wyglądasz na zagłodzonego - poklepała go po brzuchu i delikatnie cmoknęła w policzek.
- Kocham cię, Tan.
- Chyba oszalałaś. Ale ja teŜ cię kocham.
To łato podkopało jego wiarę w siebie. W ciągu ośmiu miesięcy nie zarobił ani grosza. To
 
Jessie miała pieniądze. Niech to cholera!
- Dlaczego mówisz, Ŝe oszalałam? Bo szanuję cię za to, co robisz? Bo uwaŜam cię za
dobrego męŜa, chociaŜ nie pracujesz na Madison Avenue? T co z tego? Tak bardzo tęsknisz
za dziennikarstwem czy po prostu musisz mieć jakiś pretekst, Ŝeby zadręczać się do końca
Ŝycia? - w głosie Jessie zabrzmiała gorycz zmieszana z gniewem. - Dlaczego nie potrafisz
cieszyć się z tego, kim jesteś?
- A kimŜe ja jestem?
- Pisarzem. T to dobrym.
- Kto tak powiedział?
- Krytycy, ot, co.
- Mój portfel jakoś tego nie odczuł.
- Sikaj na swój portfel! - miała tak powaŜną minę, Ŝe musiał się roześmiać.
- Łatwiej powiedzieć, niŜ zrobić. Jest taki chudziutki, Ŝe mógłbym nie trafić.
- Och, ty wariacie! Czasem doprowadzasz mnie do szału!
-Jessie powoli powiodła palcem po wewnętrznej stronie jego uda, a on aŜ zadrŜał.
Pamiętał to wyraźnie do dziś.
Potem wracali z plaŜy, trzymając się za ręce jak dwoje szczęśliwych dzieci. Do domu nie
dotarli. Kilka mil dalej Lan dostrzegł niewielki wąwóz nie opodal drogi. Zaparkował i kochali się
pod drzewami, zanurzeni w leniwych szmerach lata. LeŜąc obok niej w samej koszuli
stwierdził, Ŝe nigdy do końca nie zrozumie, co ją z nim wiąŜe... i co jego wiąŜe z nią. W
małŜeństwie nie zadaje się pytania: "Czy to dla moich pieniędzy, kochanie?" Czasem go
kusiło, Ŝeby to wyjaśnić. Niekiedy bał się, Ŝe trzyma go przy niej jej niezachwiana wiara w jego
talent. Nie lubił o tym myśleć, ale zapewne po części tak właśnie było.
IleŜ to nocy spędzili na spieraniu się przy kawie i winie w jego gabinecie! Były to najlepsze
chwile ich małŜeństwa.
- Ale ja wiem, Lan, wiem, Ŝe ci się uda. - Zawsze była cholernie pewna swego. To dlatego
zmusiła go, Ŝeby rzucił pracę na Madison Avenue. A moŜe chciała go od siebie uzaleŜnić?
Nad tym teŜ czasami się zastanawiał.
- Skąd moŜesz wiedzieć, u diabła? To tylko marzenia, Jessie. Czy wiesz, ile totalnych zer
pisze jakieś bzdety i myśli sobie: "To jest to!"?
- No to co? Ty jesteś lepszy.
- Niekoniecznie.
Rzuciła w niego kieliszkiem wina, a on ściągnął ją na futrzany dywan i ze śmiechem wycierał
ochlapaną twarz o jej piersi. Było im tak dobrze!
Między innymi dlatego musiał teraz napisać dobrą powieść. Dla niej. I dla siebie teŜ. Tym
razem musiało mu się udać. Sześć lat pisania zaowocowało jedną katastrofalną powieścią i
zbiorem pięknych bajek dla dzieci, które krytycy natychmiast uznali za arcydzieło. Sprzedano
niecałe sześć tysięcy egzemplarzy.
Ale teraz będzie inaczej. Czuł to. Ta powieść będzie jego dzieckiem, tak jak "Lady J." była
dzieckiem Jessie.
Jessie zrobiła z tego niewielkiego butiku kwitnący interes. potrafiła właściwie rozłoŜyć akcenty,
miała wyczucie. NaleŜała do ludzi, którzy w czarodziejski sposób odmieniają wszystko,
czegokolwiek dotkną, przede wszystkim zaś miała styl. I klasę jak mało kto. Jessie urodziła
się z klasą. Promieniowała klasą. Nawet kiedy leŜała z zamkniętymi oczami.
Na przykład w porze lunchu wpadała do niego z rozwianymi włosami i uśmiechem w oczach.
Muskała ustami jego szyję i nagle na biurku wśród papierów lądowała cudowna łososiowa
róŜa. Albo stawiała Ŝółtego tulipana w kryształowym wazonie na tacy z filiŜanką kawy, kilkoma
plastrami prosciutto, odrobiną cantaloupe, cienkim kawałkiem sera brie i "New York
Timesem" albo "Le Figaro". Po prostu wiedziała, jak osiągnąć właściwy efekt. Miała dar
odmieniania wszystkiego w coś lepszego, w coś więcej.
Na myśl o Jessie lan znów się uśmiechnął. Gdybym z nim siedziała, miałaby na sobie coś
odrobinę skandalicznego
- plaŜową sukienkę odsłaniającą plecy, lecz zakrywającą ramiona albo habit po szyję rozcięty
z boku dość wysoko, by na ułamek sekundy ukazać wścibskim oczom kształtne udo;
ewentualnie kokieteryjny kapelusz, pozwalający dojrzeć jedno zielone oko, podczas gdy
drugie kryłoby się zalotnie.
Ta ostatnia myśl zwróciła jego uwagę na kobietę w słomkowym kapeluszu, siedzącą kilka
stolików dalej. Nigdy jej tu nie widział, a była z pewnością warta uwagi, zwłaszcza w gorące
letnie popołudnie zakropione dwoma dŜinami z tonikiem. Ze swojego miejsca nie dostrzegał
jej twarzy, zaledwie czubek podbródka.
Miała szczupłe ramiona i zgrabne dłonie pozbawione jakichkolwiek ozdób. Lan patrzył, jak
sączy przez słomkę mocno spieniony koktajl. Ten widok, w połączeniu z myślą o własnej
Ŝonie, obudził w nim znajome podniecenie. Jaka szkoda, Ŝe Jessie była tak daleko!
 
Wymarzona pogoda, Ŝeby iść na plaŜę, pocić się, pływać, otrzepywać z piasku i smarować
nawzajem olejkiem do opalania po całym rozgrzanym ciele.
Nieznajoma musnęła wargami sterczącą Z kieliszka słomkę. Pragnął jej. Pragnął Jessie.
Doczekał się cannelloni, ale nie był to dobry wybór. Za tłuste, za gorące i za duŜo. Powinien
był zamówić sałatkę. Po kilku kęsach z bólem serca poprosił o kawę. Dzień był Zbyt upalny,
Ŝeby wiele od siebie wymagać. O ileŜ prościej pozwolić sobie na drobne szaleństwo.
Przynajmniej w wyobraźni; to wszak nieszkodliwe. U Enrica zawsze czuł się znakomicie. Tu
się relaksował, obserwował ludzi, spotykał znajomych pisarzy i podziwiał kobiety.
Bez szczególnego powodu zamówił trzeciego drinka. Rzadko pił cokolwiek poza białym
winem, ale dŜin był zimny i orzeźwiający. W zazwyczaj chłodnym klimacie taki upał
przyprawiał o dziwny zawrót głowy.
Tłum u Enrica przypływał i odpływał, szukał miejsc na tarasie, nie w ciemnym, ozdobionym
pluszami wnętrzu. Biznesmeni uwalniali szyję z krawatów, modelki przybierały wdzięczne
pozy, artyści gryzmolili coś na skrawkach papieru, poeci dowcipkowali, uliczni muzycy
zagłuszali szum przejeŜdŜających samochodów. Przypominało to pierwszy dzień wakacji. Bary
topless drzemały z wyłączonymi neonami, czekając zmierzchu. Tu wrzało prawdziwe Ŝycie.
świeŜe, mające posmak hazardu.
Dziewczyna w kapeluszu nie uniosła głowy, kiedy Lan odszedł, ale spojrzała za nim, a potem
wzruszyła ramionami i poprosiła o rachunek. Zawsze mogła wrócić, a kto wie...
Lan był juŜ wstawiony, choć nie na tyle, aby było to widać. Zanucił fragment "Ode
to a Faceless Beauty", sadowiąc się za kierownicą samochodu ,Jessie. O ileŜ chętniej
wpasowałby się w jej piękne ciało! Był nieznośnie podniecony.
Czerwonego ,,Morgana" prowadziło się z przyjemnością. Kiedy nacisnął pedał gazu, uznał, Ŝe
był to diabelnie efektowny prezent dla bardzo efektownej kobiety. Wydał na niego całą
zaliczkę na bajki. Wariactwo. Ale Jessie oszalała na punkcie tych czterech kółek, a Lan szalał
za Jessie.
Zawrócił i zatrzymał się na światłach niedaleko Enrica. Z prawej strony mignęło mu coś
róŜowego. Słomkowy kapelusz zwisał teraz na palcu, a kobieta spoglądała w niebo. Szła
w letnich pantoflach na wysokich obcasach, kołysząc lekko biodrami. RóŜowa sukienka
opinała się na pośladkach, rude loki muskały jej twarz. Wyglądała ładnie i cholernie
seksownie. Ile mogła mieć lat? Dwadzieścia dwa? Lan znów poczuł uporczywą Ŝądzę.
Miedziane loki lśniły w słońcu. Miał ochotę ich dotknąć. Chciał jej wyrwać z dłoni kapelusz i
uciec, Ŝeby pobiegła za nim. Był w świetnym nastroju, a nie miał partnera do zabawy.
Jechał za nią powoli. Dziewczyna obejrzała się i jej twarz pojaśniała nagle, jak gdyby nie
spodziewała się, Ŝe znów go zobaczy i była teraz przyjemnie zaskoczona. Uśmiechnęła się,
lekko wzruszając ramionami. Przeznaczenie. A zatem to będzie dzisiaj. Dobrze, Ŝe tak się
ubrała. Zwolniła, czując na sobie jego gorący wzrok.
Lan zatrzymał się i siedział w samochodzie, a ona stała na rogu i patrzyła na niego. Nie była
tak młoda, jak sądził. Dwadzieścia sześć.., siedem lat? Ale wciąŜ świeŜa. świeŜa i kusząca po
trzech dŜinach z tonikiem na prawie pusty Ŝołądek.
Przyglądała mu się czujnie, choć nieco drapieŜnie. Obfity biust zaskakująco kontrastował z
dziewczęcym rysunkiem ramion.
- Czy my się znamy? - oparła kapelusz na wysuniętym biodrze. Spodnie lana natychmiast
zrobiły się za ciasne.
- Nie, nie sądzę.
- Przyglądał mi się pan.
- Tak? Przepraszam... Podoba mi się pani kapelusz.
OdpręŜyła się. Odwzajemnił jej uśmiech, nieco juŜ rozczarowany. Była starsza od Jessie,
moŜe nawet rok czy dwa starsza od niego. Z większej odległości wyglądała ślicznie, teraz
złudzenie prysło. Przy skórze głowy widać było czarną linię odrostów. Ale gapił się na nią, to
prawda.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam. MoŜe gdzieś panią podwieźć?
- Chętnie, dzięki. Za gorąco dziś na spacery. - Znowu się uśmiechnęła i pociągnęła za
klamkę. Lan otworzył drzwi od wewnątrz Usiadła obok niego, odsłaniając kawałek uda. Ten
widok nie był iluzją.
- Dokąd?
Milczała przez chwilę.
- Róg Market i Dziesiątej. Nie sprawię kłopotu?
- Jasne, Ŝe nie. Mam czas.
Zaskoczył go ten adres. Dziwne miejsce na pracę, fatalne na mieszkanie.
- JuŜ do pracy? - spojrzała na niego pytająco.
- Mniej więcej. Pracuję w domu. - Zazwyczaj nie był taki wylewny, lecz w jej towarzystwie czuł
się skrępowany, zobowiązany do wyjaśnień. UŜywała cięŜkich perfum, a sukienka opinała jej
 
uda. Lan pragnął kobiety. Ale pragnął Jessie. A Jessie miała wrócić dopiero za dziesięć
godzin.
- Czym się zajmujesz?
Miał juŜ na końcu języka, Ŝe jest Ŝigolakiem utrzymywanym przez Ŝonę, ale jakoś się
powstrzymał.
- Jestem pisarzem - rzucił krótko.
- Nie lubisz tego?
- Uwielbiam. Skąd to pytanie?
- Tak się jakoś skrzywiłeś. Bardziej ci do twarzy z tym chłopięcym uśmiechem.
- Dziękuję.
- Da nada. Niezły wóz - obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Dobrze skrojona markowa
koszula, drogie buty.
- Co to? MG?
- Nie, ,,Morgan" - Słowa: "I naleŜy do mojej Ŝony" uwięzły mu w gardle. - A czym ty się
zajmujesz?
- Teraz jestem kelnerką u Kondora. Chciałam zobaczyć, jak wygląda to miejsce w dziennym
świetle, dlatego przyszłam na lunch do Enrica. Zupełnie inni ludzie. I o tej porze trzeźwiejsi, niŜ
kiedy ja mam z nimi do czynienia.
Kondor nie słynął z przyzwoitej klienteli. Był to lokal typu "Original Topless" i Lan podejrzewał,
Ŝe kobieta obsługuje klientów półnaga. Jeszcze raz wzruszyła ramionami, a potem
uśmiechnęła się powoli. W jej oczach czaił się smutek, jakiś Ŝal, zadawniony i natrętny. Raz
czy dwa spojrzała na niego dziwnie. I znów Lan poczuł się skrępowany.
- Mieszkasz na rogu Market i Dziesiątej? - zapytał na
odczepnego
1- Tak. W hotelu. A ty?
Zawahał się; wypadało coś odpowiedzieć. Ale kobieta nie czekała, aŜ się zdecyduje.
- Pozwól, niech zgadnę. ,Pacific Heights? - pytanie zabrzmiało z lekka oskarŜycielsko.
Skąd to przypuszczenie? - bez większego powodzenia starał się udać rozbawienie. Przyjrzał
się jej, kiedy zatrzymali się na światłach. Mogła być sekretarką albo kimś, kto gra małą rólkę w
filmie. Nie wyglądała tanio. Na jej twarzy malowało się
zmęczenie.
- Kochanie, z daleka czuć od ciebie Pacific Heights.
- Nie dajmy się ogłupić zapachom. Poza tym nie wszystko złoto, co się świeci. - Lan dodał
gazu i skręcił w Market Street.
- ¯ onaty?
Skinął głową.
- Szkoda. Najlepsi zawsze są Ŝonaci.
- To źle? - posuwał się za daleko, ale dŜin z tonikiem wzmógł jego wrodzoną ciekawość.
- Czasami tak, czasami nie. ZaleŜy od faceta. W twoim wypadku... kto wie? Podobasz mi się.
- To mi schlebia. Jesteś atrakcyjną kobietą... Jak ci na
imię?
- Margaret. Maggie.
- Ładne imię. Czy to tu, Maggie? - był to jedyny hotel W tym rejonie.
- Tak, tu. Pięknie, prawda? Nie ma jak w domu. - Próbowała zatuszować zmieszanie
nonszalancją i łan nagle stwierdził, Ŝe jej współczuje. Odrapany budynek wyglądał
przygnębiająco.
- Wejdziesz na drinka?
W jej oczach wyczytał, Ŝe zrani ją odmowa, jemu zaś nie Chciało się wracać do domu i
pracować. Do wyjazdu na lotnisko miał jeszcze dziewięć i pół godziny. Wiedział jednak, co
moŜe się zdarzyć, jeŜeli przyjmie zaproszenie. Pozwolić na coś takiego w dniu powrotu Jessie
byłoby podłością. wytrzymał trzy tygodnie. Powinien wytrzymać jeszcze to jedno popołudnie.
Tyle Ŝe dziewczyna wyglądała tak samotnie, a dŜin i upał zbierały swoje Ŝniwo. W domu nie
naleŜało do niego nic oprócz pięciu szuflad rękopisów i nowej maszyny olivetti, którą dostał od
Jessie. KsiąŜę małŜonek. ¯ igolo.
- Chętnie, jeśli zrobisz mi do niego kawę. Gdzie mogę
zaparkować?
- Najlepiej tuŜ przed wejściem. Tam nie ma zakazu. Kiedy wjeŜdŜał na krawęŜnik, dziewczyna
zerknęła na
tablicę rejestracyjną. Nietrudno było ją zapamiętać. Litery składały się w imię. Jessie,
pomyślała. Odpowiednie imię dla tak przystojnego męŜczyzny
Rozdział II
 
Jessie uśmiechnęła
się słysząc, jak samolot ze zgrzytem wypuszcza podwozie. Zapięła pas, światełko nad głową
zgasło i po raz ostatni zatoczyli koło nad płytą lotniska. Wyraźnie widziała jaśniejące w dole
światła.
Zerknęła na zegarek. Znała Jana na wylot. W tej chwili pewnie miota się po parkingu,
przeraŜony, Ŝe nie zdąŜy na czas, by ustawić się przy wyjściu z rękawa. W końcu znajdzie
miejsce i rzuci się pędem do budynku, a kiedy przed nią stanie, będzie zasapany, rozdygotany
i szczęśliwy. Zawsze tak było. I to właśnie nadawało jej powrotom do domu niepowtarzalny
klimat.
Miała wraŜenie, Ŝe od wyjazdu minął okrągły rok. Na szczęście kupiła mnóstwo świetnych
rzeczy. Wiosenna kolekcja będzie fantastyczna: delikatne pastele, miękkie wełny skrojone
blisko ciała, rozbielone kraty, jedwabne bluzki o szerokich rękawach i te cudowne zamsze.
Jessie nigdy nie potrafiła się oprzeć zamszowym fatałaszkom. To będzie dobra wiosna dla
butiku. Zamówione towary zaczną spływać dopiero za trzy łub cztery miesiące, ale sama myśl
o nich przyprawiała Jessie o miły dreszczyk podniecenia. Miała je wyryte w pamięci. Projekt
wiosennej kolekcji był gotowy. Zawsze planowała wszystko na długo naprzód; lubiła wiedzieć,
co ją czeka. świadomość, Ŝe zarówno jej praca, jak i Ŝycie prywatne potoczy się po
ustalonych, przewidywalnych torach, dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
W październiku wybierali się z Lianem do Karmelu. święto Dziękczynienia mieli spędzić z
przyjaciółmi, BoŜe Narodzenie na nartach nad jeziorem Tahoe, a potem umyślili sobie na
krótko wyskoczyć do Meksyku, Ŝeby się trochę opalić. Później zaś rozpocznie się sprzedaŜ
wiosennej kolekcji. Wszystko było dokładnie zaplanowane, podobnie jak podróŜe, posiłki,
garderoba. Mogła sobie na to pozwolić: miała dobrze prosperującą firmę, niezawodne
współpracownice i męŜa, na którym zawsze mogła polegać. W jej Ŝyciu było bardzo niewiele
zmiennych i to w nim najbardziej lubiła. Zapewne dlatego nigdy nie marzyła o dziecku: byłoby
to coś, nad czym nie mogłaby do końca zapanować. We dwójkę Ŝyło im się o wiele łatwiej;
nikt z nią nie rywalizował o uczucia lana. Jessie nie znosiła konkurencji.
Kola samolotu dotknęły pasa i Jessie przymknęła oczy. len... JakŜe się za nim stęskniła przez
ostatnie tygodnie! W ciągu dnia miała mnóstwo pracy, wieczorami spotykała się z róŜnymi
ludźmi, lecz gdy późną nocą wracała do hotelu, przewaŜnie znajdowała jeszcze czas, Ŝeby do
niego zadzwonić. Nie mogła przecieŜ wyciągnąć ręki i dotknąć go, wtulić się w jego ramiona.
Nie mogła śmiać mu się w nos, łechtać go po piętach ani stanąć za nim pod prysznicem i
czubkiem języka zbierać krople wody z jego usianych śmiesznymi piegami pleców.
Wyciągnęła przed siebie długie nogi, z trudem nakazując sobie jeszcze trochę cierpliwości.
Miała ochotę się zerwać i biec do niego - juŜ, natychmiast. MoŜe komuś trudno byłoby w to
uwierzyć, ale w jej Ŝyciu nie było innych męŜczyzn. Jan bił wszystkich na głowę. Był
inteligentniejszy i bardziej seksowny, czulszy i bardziej kochający. Doskonale rozumiał, czego
oczekuje, i sam potrafił zaspokoić większość jej potrzeb. W ciągu siedmiu lat małŜeństwa
Jessie straciła kontakt z większością swoich nowojorskich znajomych, a w San Francisco nie
znalazła nowych. Nie odczuwała braku koleŜanek, powiernic, "najlepszych" przyjaciółek. Miała
lana. To on był jej najlepszym przyjacielem, kochankiem, a po śmierci Jaka zastąpił jej
równieŜ brata. Co z tego, Ŝe - jak podejrzewała - od czasu do czasu pozwalał sobie na mały
skok w bok? Nie chełpił się podbojami i oszczędzał jej uczucia. Potrafiła to uszanować. A
zresztą podejrzenia to nie to sarno co pewność.
Podobnie funkcjonowało małŜeństwo jej rodziców, a przecieŜ było szczęśliwe przez wiele lat.
Na ich przykładzie Jessie nauczyła się, Ŝe o pewnych rzeczach się nie mówi, aby nie ranić
drugiej osoby. Podstawą dobrego małŜeństwa jest szacunek, a czasem przejawia się on
właśnie tym, by przemilczeć to, czego świadomość niczego nie naprawi. Kiedy przyszła na
świat, rodzice nie byli juŜ młodzi: matka dobiegała czterdziestki, a ojciec skończył czterdzieści
pięć lat. I moŜe właśnie dlatego, Ŝe w chwili ślubu oboje byli juŜ dojrzałymi ludźmi, Ŝywili do
siebie głębszy szacunek niŜ większość małŜeńskich par. Nie starali się zmieniać siebie
nawzajem. Dla Jessie była to cenna lekcja.
Umarli niemal jednocześnie, a na rok przed ich śmiercią zginął w Wietnamie młodszy brat
Jessie, Jakie. Została sama. Na szczęście był przy niej Lan... Ilekroć o tym myślała, czuła
zimny dreszcz. Umarłaby bez niego, tak samo jak umarł ojciec, kiedy odeszła matka. Teraz on
był dla niej wszystkim. To on tulił ją w nocy, kiedy miała zły sen. On ją rozśmieszał, kiedy coś
dotknęło ją zbyt głęboko. Pamiętał wszystkie chwile, które miały dla niej znaczenie, rozumiał
jej język i śmiał się z jej najgorszych dowcipów. Znał ją. Była jego kobietą, a równocześnie
jego małą dziewczynką. Jeśli więc nawet czasami ją zdradzał, nie miało to znaczenia, dopóki
był przy niej. A był zawsze.
Posłyszała świst odsuwanych drzwi. Pięciogodzinny lot dobiegł końca, pora wracać do domu.
Ludzie stłoczyli się w przejściu między rzędami foteli. Jessie sięgnęła po płaszcz, drugą ręką
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin