Courths Mahler Jadwiga - Niewinna.doc

(723 KB) Pobierz
JADWIGA COURTHS-MAHLER

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Niewinna

Przekład Hildegarda Salacz

Tytuł oryginału: Gerlinda ist unschuldig

© Copyright by Gustay H. Liibbe Verlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Hildegarda Salacz

ISBN 83-86812-33-8

Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński

Redakcja Piotr Stoły

Korekta

Henryka Dobrzańska

Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c, Katowice 1996 Skład i łamanie: „Studio-Skład" Katowice Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne

Kiedy Gerlinda Olden dojechała do wzniesienia, zatrzymała wierzchowca. Ostatni odcinek drogi przemierzyła powoli, ponieważ koń musiał ostrożnie stąpać między kamieniami, które podczas letnich burz deszcz zmywał ze skalistego zbocza.

Patrzyła na dolinę u podnóża Alp Bawarskich. Za majątkiem Ringberghof, posiadłością jej ojca, leżała wśród zielonych łąk wioska z ładnym kościołem. Oddzielał je gęsty las otaczający dolinę i całą okolice. Z ciemnej zieleni wyłaniały się ostre wierchy pokryte wiecznym śniegiem.

Gerlinda rozmarzonym wzrokiem patrzyła na wspaniałą przyrodę. Z lubością wdychała górskie powietrze. To było jej ulubione rjiiejsce. Mogła stąd patrzeć w daleki świat, tu mniej dręczyła ją myśl o młodości spędzanej w odosobnieniu.

Wierzchowiec skubał kępki trawy, w których tkwiły modre kwiatki. Ta rzadka wysokogórska flora — gentiana — objęta ochroną w całej Europie, a tutaj bujnie rosnąca, nie wzbudzała zainteresowania Gerlin-dy. Tylko wczesną wiosną, kiedy pojawiały się pierwszy raz, zbierała mały bukiecik, by upiększyć swój pokój.

Westchnęła. Była piękną dziewczyną: miała duże, szare oczy ocienione długimi rzęsami i delikatną twarz. Tęskniła jednak za nieznanym światem, gdzie jak sobie wyobrażała, toczyło się ciekawe życie i mieszkali pogodni ludzie.

Kiedy chciała zawrócić wierzchowca, usłyszała wołanie. Z szerokiej szczeliny w stromej skalistej ścianie dochodził męski głos. Zaczęła

Tytuł oryginału: Gerlinda ist unschuldig

© Copyright by Gustav H. Liibbe Verlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Hildegarda Salacz

i

 

ffóem.   '

 

ISBN 83-86812-33-8

Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński

Redakcja Piotr Stoły

Korekta

Henryka Dobrzańska

Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c, Katowice 1996 Skład i łamanie: „Studio-Skład" Katowice Druk i oprawa: Opolskie Zakłady Graficzne

Kiedy Gerlinda Olden dojechała do wzniesienia, zatrzymała wierzchowca. Ostatni odcinek drogi przemierzyła powoli, ponieważ koń musiał ostrożnie stąpać między kamieniami, które podczas letnich burz deszcz zmywał ze skalistego zbocza.

Patrzyła na dolinę u podnóża Alp Bawarskich. Za majątkiem Ringberghof, posiadłością jej ojca, leżała wśród zielonych łąk wioska z ładnym kościołem. Oddzielał je gęsty las otaczający dolinę i całą okolice. Z ciemnej zieleni wyłaniały się ostre wierchy pokryte wiecznym śniegiem.

Gerlinda rozmarzonym wzrokiem patrzyła na wspaniałą przyrodę. Z lubością wdychała górskie powietrze. To było jej ulubione ftiiejsce. Mogła stąd patrzeć w daleki świat, tu mniej dręczyła ją myśl o młodości spędzanej w odosobnieniu.

Wierzchowiec skubał kępki trawy, w których tkwiły modre kwiatki. Ta rzadka wysokogórska flora — gentiana — objęta ochroną w całej Europie, a tutaj bujnie rosnąca, nie wzbudzała zainteresowania Gerlin-dy. Tylko wczesną wiosną, kiedy pojawiały się pierwszy raz, zbierała mały bukiecik, by upiększyć swój pokój.

Westchnęła. Była piękną dziewczyną: miała duże, szare oczy ocienione długimi rzęsami i delikatną twarz. Tęskniła jednak za nieznanym światem, gdzie jak sobie wyobrażała, toczyło się ciekawe życie i mieszkali pogodni ludzie.

Kiedy chciała zawrócić wierzchowca, usłyszała wołanie. Z szerokiej szczeliny w stromej skalistej ścianie dochodził męski głos. Zaczęła

nasłuchiwać. Po chwili ujrzała mężczyznę karkołomnymi skokami pokonującego zbocze.

— Proszę zaczekać! Potrzebuję pomocy dla rannego!

Gerlinda szybko podjechała ku wołającemu.

Ojciec Gerlindy wychowywał córkę w izolacji od ludzi i świata. Jakikolwiek kontakt z młodymi mężczyznami był nie do pomyślenia. Posłuszna woli ojca unikała obcych, jednak w tej chwili czuła, że musi postąpić inaczej. Chodziło o ludzkie życie! Czekała aż nieznajomy zejdzie ze zbocza. Nagle przypomniała sobie, że dzisiaj rano ojciec wybrał się w góry, właśnie w tę okolicę, skąd schodził nieznajomy. Wspomniał o rannym... Czyżby to jej ojciec?

Nieznajomy zeskoczył z ostatniej skały tuż przed wierzchowca. Gerlinda zauważyła, że zacisnął zęby, jakby chciał ukryć ból. Szybko się opanował.

— Dziękuję, że pani zechciała zaczekać i przepraszam, że zatrzymuję. Może panią przestraszyłem? Ale potrzebna jest pomoc. Znalazłem rannego w szczelinie między dwiema skalami. Prawdopodobnie pośliznął się i spadł, a może zasłabł. To starszy pan o siwych włosach, wysoki i barczysty.

Gerlinda zbladła.

—  To mój ojciec!

Nieznajomy, zaskoczony urodą młodej dziewczyny, zapytał:

—  Czy pani sądzi, że ranny to pani ojciec?

—  Obawiam się, że to on. Dzisiaj ranp wyruszył w góry i oczekiwałam, że niedługo wróci. Gdzie on jest? Muszę się tam szybko dostać!

—  Zaniosłem go w bezpieczne miejsce. Myślę, że ma złamaną prawą nogę. Nie wiem, czy są jeszcze jakieś inne obrażenia. Widziałem na skroni ranę, ale sądzę, że nie jest niebezpieczna. Jednak stracił przytomność. Ułożyłem go i...

Nieznajomy zbladł i dotknął lewego uda, potem prawego. Nad kolanami spodnie lepiły się od krwi.

—  Pan jest ranny! — krzyknęła Gerlinda.

—  To nic poważnego. Przy schodzeniu z rannym zahaczyłem o skalę. To nie mnie jest potrzebna szybka pomoc. Proszę, niech pani jedzie i sprowadzi tu kogoś. Niech zabierze liny, nosze i odrobinę mocnego wina. Ja wracam, będę czekał na pomoc.

Nieznajomy dokładnie opisał, gdzie zostawił rannego. Gerlinda na szczęście znała to miejsce. Zanim odjechała z troską spojrzała na młodego mężczyznę.

—  Przecież pan jest ranny i potrzebuje pomocy! Zniecierpliwiony machnął ręką.

—  To może poczekać! Najpierw musimy się zająć pani ojcem. Gdybym pani nie spotkał, musiałbym zejść do wsi po pomoc. Proszę się pospieszyć!

Nieznajomy powiedział to bardzo stanowczo i Gerlinda ruszyła do majątku tak szybko, jak na to pozwalała stroma droga.

Kiedy nieznajomy został, twarz wykrzywił mu grymas bólu. Wyjął z kieszeni podręczną apteczkę. Zdjął spodnie i zobaczył na obu udach głębokie rany. Zabandażował je, ubrał się i powoli zaczął wspinać się z powrotem.

Rannego zastał półprzytomnego. Leżał na pelerynie, głowa spoczywała na plecaku. Ojciec Gerlindy, Martin Olden, z trudem otworzył oczy i patrzył na swojego zbawcę.

Nieznajomy, a był nim Norman Verden, nachylił się i zapytał:

—  Jak pan się czuje?

—  Nie najlepiej. Skąd się tutaj wziąłem?

—  Znalazłem pana tam, na górze, między skałami, w szczelinie i przyniosłem tutaj.

—  Dziękuję panu! Wiem, że musiało kosztować to pana wiele wysiłku. Jestem ciężki. Tak, tak, teraz przypominam sobie. Chciałem przeskoczyć wąską szczelinę, żeby skrócić drogę. Robiłem to nie raz. Tym razem pośliznąłem się i spadłem. Kiedy odzyskałem przytomność, stwierdziłem, że leżę na cudzej pelerynie, a pod głową mam cudzy plecak.

—  Poszedłem szukać pomocy, ponieważ nie mam sił, żeby samemu pana zanieść do wsi. Też jestem ranny, ale to nic poważnego. Ucieszyłem się, gdy spotkałem młodą damę na koniu niedaleko stąd.

—  O, to moja córka!

—  Tak. Domyśliła się, że chodzi o jej ojca chciała zaraz tutaj przyjść, ale jej wytłumaczyłem, że pan potrzebuje pomocy i poprosiłem, żeby pojechała do wsi. Opisałem dokładnie miejsce, gdzie jesteśmy. Niedługo powinna wrócić. Musimy pana przetransportować, sam pan nie może zejść z góry.

nasłuchiwać. Po chwili ujrzała mężczyznę karkołomnymi skokami pokonującego zbocze.

— Proszę zaczekać! Potrzebuję pomocy dla rannego!

Gerlinda szybko podjechała ku wołającemu.

Ojciec Gerlindy wychowywał córkę w izolacji od ludzi i świata. Jakikolwiek kontakt z młodymi mężczyznami był nie do pomyślenia. Posłuszna woli ojca unikała obcych, jednak w tej chwili czuła, że musi postąpić inaczej. Chodziło o ludzkie życie! Czekała aż nieznajomy zejdzie ze zbocza. Nagle przypomniała sobie, że dzisiaj rano ojciec wybrał się w góry, właśnie w tę okolicę, skąd schodził nieznajomy. Wspomniał o rannym... Czyżby to jej ojciec?

Nieznajomy zeskoczył z ostatniej skały tuż przed wierzchowca. Gerlinda zauważyła, że zacisnął zęby, jakby chciał ukryć ból. Szybko się opanował.

— Dziękuję, że pani zechciała zaczekać i przepraszam, że zatrzymuję. Może panią przestraszyłem? Ale potrzebna jest pomoc. Znalazłem rannego w szczelinie między dwiema skałami. Prawdopodobnie pośliznął się i spadł, a może zasłabł. To starszy pan o siwych włosach, wysoki i barczysty.

Gerlinda zbladła.

—  To mój ojciec!

Nieznajomy, zaskoczony urodą młodej dziewczyny, zapytał:

—  Czy pani sądzi, że ranny to pani ojciec?

—  Obawiam się, że to on. Dzisiaj ranp wyruszył w góry i oczekiwałam, że niedługo wróci. Gdzie on jest? Muszę się tam szybko dostać!

—  Zaniosłem go w bezpieczne miejsce. Myślę, że ma złamaną prawą nogę. Nie wiem, czy są jeszcze jakieś inne obrażenia. Widziałem na skroni ranę, ale sądzę, że nie jest niebezpieczna. Jednak stracił przytomność. Ułożyłem go i...

Nieznajomy zbladł i dotknął lewego uda, potem prawego. Nad kolanami spodnie lepiły się od krwi.

—  Pan jest ranny! — krzyknęła Gerlinda.

—  To nic poważnego. Przy schodzeniu z rannym zahaczyłem o skałę. To nie mnie jest potrzebna szybka pomoc. Proszę, niech pani jedzie i sprowadzi tu kogoś. Niech zabierze liny, nosze i odrobinę mocnego wina. Ja wracam, będę czekał na pomoc.

Nieznajomy dokładnie opisał, gdzie zostawił rannego. Gerlinda na szczęście znała to miejsce. Zanim odjechała z troską spojrzała na młodego mężczyznę.

—  Przecież pan jest ranny i potrzebuje pomocy! Zniecierpliwiony machnął ręką.

—  To może poczekać! Najpierw musimy się zająć pani ojcem. Gdybym pani nie spotkał, musiałbym zejść do wsi po pomoc. Proszę się pospieszyć!

Nieznajomy powiedział to bardzo stanowczo i Gerlinda ruszyła do majątku tak szybko, jak na to pozwalała stroma droga.

Kiedy nieznajomy został, twarz wykrzywił mu grymas bólu. Wyjął z kieszeni podręczną apteczkę. Zdjął spodnie i zobaczył na obu udach głębokie rany. Zabandażował je, ubrał się i powoli zaczął wspinać się z powrotem.

Rannego zastał półprzytomnego. Leżał na pelerynie, głowa spoczywała na plecaku. Ojciec Gerlindy, Martin Olden, z trudem otworzył oczy i patrzył na swojego zbawcę.

Nieznajomy, a był nim Norman Verden, nachylił się i zapytał:

—  Jak pan się czuje?

—  Nie najlepiej. Skąd się tutaj wziąłem?

—  Znalazłem pana tam, na górze, między skałami, w szczelinie i przyniosłem tutaj.

—  Dziękuję panu! Wiem, że musiało kosztować to pana wiele wysiłku. Jestem ciężki. Tak, tak, teraz przypominam sobie. Chciałem przeskoczyć wąską szczelinę, żeby skrócić drogę. Robiłem to nie raz. Tym razem pośliznąłem się i spadłem. Kiedy odzyskałem przytomność, stwierdziłem, że leżę na cudzej pelerynie, a pod głową mam cudzy plecak.

—  Poszedłem szukać pomocy, ponieważ nie mam sił, żeby samemu pana zanieść do wsi. Też jestem ranny, ale to nic poważnego. Ucieszyłem się, gdy spotkałem młodą damę na koniu niedaleko stąd.

—  O, to moja córka!

—  Tak. Domyśliła się, że chodzi o jej ojca chciała zaraz tutaj przyjść, ale jej wytłumaczyłem, że pan potrzebuje pomocy i poprosiłem, żeby pojechała do wsi. Opisałem dokładnie miejsce, gdzie jesteśmy. Niedługo powinna wrócić. Musimy pana przetransportować, sam pan nie może zejść z góry.

—  Nie. Sądzę, że złamałem prawą nogę.

—  Tak. Jeżeli pan pozwoli, założę prowizoryczny opatrunek na skroń. Mam w plecaku wszystko, co trzeba. Obandażowałem już siebie.

—  Przykro mi, że skaleczył się pan z mojego powodu! — rzekł Martin Olden.

—  Nie ma o czym mówić! Nie odważę się jednak ruszać pańskiej nogi. Mógłbym raczej zaszkodzić, niż pomóc. Miejmy nadzieję, że pańska córka szybko wróci.

Kiedy Norman Verden wspomniał o Gerlindzie, ranny zmarszczył  , czoło. Martin Olden ukrywał córkę przed ludźmi, zwłaszcza przed młodymi mężczyznami. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo krzywdzi młodą dziewczynę. Obawa, że córka odziedziczy po matce skłonność do lekkomyślności,  uczyniła z tego rozsądnego mężczyzny człowieka podejrzliwego i dziwaka. Ta obawa spowodowała, że przed szesnastu laty kupił majątek Ringberghof, żeby żyć z córką w odosobnieniu z dala od ludzi i świata. Nawet teraz, kiedy leżał ranny, zdany na pomoc obcego człowieka, zaniepokoiło go, że Gerlinda rozmawiała z nieznajomym.

Badawczo obserwował swojego wybawcę: był wysoki, przystojny, o szlachetnych rysach twarzy, opalony i wysportowany. Budził zaufanie.

—  Czy pan ma silne bóle?

—  Nie, jeżeli się nie ruszam. Proszę się nie martwić. Sądzę, że może mnie pan spokojnie zostawić tutaj. Moja córka zna każdą górską ścieżkę, znajdzie mnie i moi ludzie zabiorą nas do domu. Pan może kontynuować wycieczkę.

Nieznajomy uśmiechnął się i pokręcił głową.

—  Przecież nie zostawię rannego człowieka w górach.

—  Ale pan też jest okaleczony i potrzebuje pomocy lekarza!

—  To nie są poważne rany. Sam założyłem opatrunek.

Martin Olden nadal badawczo patrzył na nieznajomego. Ciemne oczy patrzyły szczerze. Uspokoił się nieco i pomyślał: „Nie wygląda na bawidamka, który zaleca się do każdej młodej kobiety! No, ale jest bardzo przystojny i może zaimponował takiej niedoświadczonej dziewczynie, jaką jest moja córka". Przecież to pierwszy obcy wykształcony mężczyzna, którego poznała. W dodatku okazał się zbawcą jej ojca,

a tego Gerlinda nigdy nie zapomni. Olden zaczął się pocieszać myślą, że nieznajomy wyjedzie, a Gerlinda szybko przestanie o nim myśleć. Norman wyjął z plecaka płaską buteleczkę.

—  Czy mogę panu podać łyk koniaku? O, przepraszam, jeszcze się nie przedstawiłem. Nazywam się Norman Verden, jestem inżynierem i wybrałem się na krótki urlop w góry. Zresztą jest to związane z moją pracą. Może zje pan też kostkę czekolady? To bardzo wzmacnia organizm. Nie mam nic do jedzenia, tylko czekoladę, ponieważ obiad zaplanowałem w gospodzie we wsi.

—  Nie, dziękuję, nie jestem głodny! — rzekł Olden.

Norman usiadł obok rannego. Obaj patrzyli na dolinę i wieś. Młody mężczyzna odczuwał silny ból, zacisnął jednak zęby i milczał. Nie chciał niepokoić starszego pana. Kiedy po pewnym czasie spojrzał na niego, stwierdził, że znowu stracił przytomność. Ból potęgował się, rany piekły, nogi puchły. Marzył, żeby już być we wsi i położyć się do łóżka. Jednak cierpliwie czekał na pomoc.

Gerlinda galopem wjechała na obszerny dziedziniec głośno wołając służbę. Była pora obiadowa. Stajenny, szofer, ogrodnik i dziewczęta siedzieli w izbie. Słysząc głos młodej pani wybiegli z domu.

Z kuchni szybko wyszła siwowłosa kobieta w niebieskiej, lnianej sukience i białym fartuchu. Dawna mamka Gerlindy prowadziła dom w Ringberghofie i była traktowana jak członek rodziny. Zdenerwowana zapytała przerażoną Gerlindę.

—  Dziecinko, co się stało?

—  Ojciec! Brigit, ojciec wpadł do szczeliny, złamał nogę, leży tam na górze na Jochwand, wiesz, tam na skalistym zboczu. Michel, siadaj do auta i jedź po lekarza, a wy dwoje weźcie nosze, liny i koce i ruszajcie na Jochwand.

Gerlinda zeskoczyła z konia i podeszła do Brigit Stangel.

—  Mów, dziecinko, mów co się wydarzyło? Gerlinda drżącym głosem opowiedziała o wypadku.

—  Muszę zaraz wracać. Zostawię konia pod zboczem, a potem pójdę na Jochwand, żeby jak najprędzej być przy ojcu. Daj mi butelkę burgunda. Ojciec musi się wzmocnić, a poza tym i ten nieznajomy, który ojca uratował, też jest ranny. Wydobył ojca ze szczeliny w skale w ostatniej chwili. Mógł runąć w przepaść !

—  Wielkie nieba! A kim jest ten obcy mężczyzna? Czy jest młody, czy stary? — zapytała zaniepokojona Brigit, wiedząc, że jej pan zabronił córce rozmawiać z młodymi mężczyznami.

Gerlinda zamyśliła się i po chwili rzekła:

—  Czy jest młody? Sądzę, że nie całkiem młody, ale też nie stary. Chyba ma około trzydziestki.

—  A jak wygląda? Mów, dziecino!

—  Wysoki, tak jak ojciec, szczupły, ma ciemne oczy i jest opalony. Jednak widziałam, że jest blady. Bolą go pewnie rany na udach. Ale muszę wracać. Lekarz niech czeka, aż wrócimy. Przygotuj sypialnię ojca. Wiesz co, Brigit? Chyba wypada temu człowiekowi zaproponować, żeby został u nas. Lekarz go też zbada. Przygotuj pokój gościnny, ten mężczyzna nie może sam iść do wsi, potrzebuje naszej pomocy.

—  Dziecinko, to niemożliwe! Młody mężczyzna tutaj, w Ringberg-hof? Ojciec nigdy się nie zgodzi.

—  Ależ Brigit! Ojciec zawdzięcza mu życie! Przecież nie możemy pozwolić, żeby szedł ranny do wsi! Nie wierzę, by ojciec pozwolił na coś podobnego. Lekarz musi go zbadać i zadecydować, co dalej. Przygotuj pokój gościnny!

Brigit była innego zdania. Znała chorobliwą obawę Martina Oldena: strach, że jego córka mogłaby spotkać niewłaściwego mężczyznę!

Brigit zaczęła pracować w domu Oldena przed dwudziestu laty. Wtedy mieszkał w pięknej willi w Monachium. Zatrudnił Brigit jako mamkę do dziecka, a jej męża jako dozorcę. Gerlinda urodziła się kilka tygodni po śmierci córeczki Brigit. Zrozpaczona młoda mężatka całym sercem pokochała dziewczynę i została jej mamką, ponieważ piękna żona Oldena nie zajmowała się dzieckiem. Brigit była z tego bardzo zadowolona, choć oburzała ją bezduszność matki, która zaniedbywała własne dziecko.

Potem nastały ciężkie czasy. Matka Gerlindy była obojętna nie tylko wobec córeczki. Często sama wychodziła na przyjęcia, a pod nieobecność męża przyjmowała wizyty wielu mężczyzn. Pewnego razu Brigit przypadkowo usłyszała, jak pani Olden zwierzała się jednemu z wielbicieli, że nie kocha swojego męża. Wyszła za niego, ponieważ jest bogaty i może jej zapewnić beztroskie, luksusowe życie. Brigit była zrozpaczona. Otoczyła czułą opieką dziecko i ojca jakby chciała ich chronić przed złem. A jej pan ubóstwiał kapryśną żonę i spełniał każdą jej zachciankę.

Pewnego dnia doszło do katastrofy. Olden niespodziewanie wcześniej wrócił z podróży służbowej i zastał żonę w ramionach kochanka.

Rzucił się na niego i omal nie udusił. Tej samej nocy kazał żonie opuścić dom.

Przez kilka dni nie opuszczał sypialni. Kiedy się nieco uspokoił, przeprowadził rozwód. Wziął winę na siebie, jednak pod warunkiem, że żona zrezygnuje z dziecka. Matka nie przepadała za Gerlindą. Zadowoliła się pieniędzmi, za które wyjechała z kochankiem za granicę. Nikt nie wiedział gdzie i jak żyli.

Wkrótce Martin sprzedał willę i kupił obszerny dom z ogrodem i lasem daleko od miasta. Do nowo kupionego majątku zabrał tylko córeczkę i Brigit z jej mężem. Poza nimi zatrudnił obcych, którzy nic nie wiedzieli o jego przeszłości.

Olden ubóstwiał swoją córeczkę, ale nieustannie lękał się, że dziewczynka odziedziczyła po matce skłonność do lekkomyślnego życia. Z tego powodu nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z nikim, z wyjątkiem wiejskiego pastora, jego żony i dwu córek w wieku Gerlindy. Dwa razy w miesiącu, w niedzielę, podejmowano obiadem tylko te cztery obce osoby.

A teraz nagle zjawia się młody mężczyzna! Brigit zatroskana patrzyła za galopującą Gerlindą. Głęboko westchnęła i szepnęła do siebie: „Nadszedł czas, żeby dziecinka poznała ludzi i świat. Przecież ma dwadzieścia lat! Mój pan nie powinien się zadręczać. Gerlindą jest inna niż jej matka. Wdała się w swojego ojca, chociaż jest piękna jak matka!"

Po chwili wróciła do kuchni. Dom był obszernym budynkiem, wzniesionym na wzór luksusowych szwajcarskich rezydencji wiejskich. Przypominał mały dworek. Martin kupił go od pewnego ministra. Dom stał w dużym ogrodzie pełnym starych buków i jodeł. W pewnej odległości, za wysokim żywopłotem, stały budynki gospodarcze i domek, w którym mieszkała służba. Tylko Brigit zajmowała pokój obok sypialni Gerlindy.

Zewnętrzny, góralski styl budynku nie zdradzał luksusowego wyposażenia wnętrza, zaopatrzonego we wszystkie udogodnienia cywilizacji.

W ogrodzie za żywopłotem był garaż, warzywniak cieplarnia i kurnik. Stajnię zajmowały rasowe konie, oborę kilka krów. Pan domu stale dostarczał świeże zające, sarny i kuropatwy do kuchni.

10

Wszelkie sprawunki załatwiano w Monachium, dwie godziny jazdy samochodem. Duże sklepy spożywcze i domy mody przygotowywały towary na telefoniczne zamówienia. Odbierał je szofer.

Wszystko układało się jak najlepiej. Z dala od ruchu miejskiego nie odczuwano braku towarzystwa, a Gerlindą nie musiała rezygnować z modnych sukien, kostiumów sportowych i strojów do jazdy konnej. Gdy miała piętnaście lat, ojciec sprowadził wykwalifikowaną nauczycielkę. Uczyła Gerlindę języków obcych, historii, geografii i literatury. Nauka trwała cztery lata. Kiedy Olden uznał, że córka jest dostatecznie wykształcona, zwolnił nauczycielkę. Odtąd Gerlindą żyła z ojcem i Brigit, która owdowiała.

Po śmierci męża stara mamka poświęciła swoje życie wychowance, która niedawno ukończyła dwadzieścia lat. Była jednak niedoświadczona i wiedziała o życiu mniej niż czternastoletnie dziewczynki z dużych miast. Dwie córki pastora, z którymi spotykała się dwa razy w miesiącu, opowiadały o „życiu w mieście". Były tam przez rok na pensji, skąd przywoziły tajemnicze wiadomości, które dziwiły Gerlindę. Nie przystawały bowiem zupełnie do sposobu życia w Ringberghof.

Pędziła do rannego ojca. Na końcu ścieżki zeskoczyła z konia, przywiązała wodze do drzewa i zaczęła się wspinać po zboczu. Po kilkunastu minutach dotarła na Jochwand. Przyklękła przy ojcu. Wyjęła z torby butelkę burgunda, napełniła płaski pucharek i podała rannemu.

—  Lindo! To ty?                ¦

—  Kochany ojcze — jak się czujesz?

—  Nie najgorzej, ale wolałbym leżeć w miękkim łóżku. Gerlindą spojrzała na Verdena. Uśmiechnął się i rzekł spokojnie:

—  Proszę się nie martwić o ojca! Sądzę, że doznał nieskomplikowanego złamania nogi, a rana na skroni nie jest groźna, chociaż bardzo bolesna. Pani ojciec poczuje się lepiej, kiedy będzie już w domu i lekarz opatrzy złamaną nogę.

Wyciągając ku niemu rękę powiedziała:

—  Serdecznie dziękuję za pomoc okazaną mojemu ojcu, mimo że pan sam doznał obrażeń. Mam nadzieję, że nie jest pan poważnie ranny.

11

Gerlinda mówiła to z tak wielkim przejęciem, że Martin Olden spojrzał na nią zaniepokojony. Wydawał się sam sobie niewdzięcznikiem, jednak pragnął, żeby ten młody mężczyzna odszedł. Ku swojemu przerażeniu patrzył, jak nieznajomy trzyma podaną dłoń Gerlindy i uśmiechając się odpowiada:

—  Proszę się o mnie nie martwić, teraz potrzebuje pomocy pani ojciec. Czy ludzie z noszami są już w drodze?

—  Tak, niedługo powinni tutaj być. Jechałam konno, więc ich wyprzedziłam. Chciałam, podać ojcu trochę burgunda. Może i pan zechce się napić, panie...

Gerlinda zawahała się, a młody mężczyzna ukłonił się.

—  Nazywam się Norman Verden.

—  Może i pan zechce się napić, panie Verden.

—  Musisz mówić „panie doktorze Verden"! — mruknął niechętnie Martin Olden.

—  O, zapamiętam pańskie nazwisko! Gdyby nie pan, nikt nie znalazłby ojca w tej głębokiej szczelinie. Ponieważ zawsze wracasz z górskiej wyprawy dopiero wieczorem, poszukiwania rozpoczęlibyśmy nocą. Kto wie, jak długo musiałbyś tam leżeć? Nie chcę o tym myśleć! Panie doktorze, jeszcze raz serdecznie panu dziękuję!

Olden był niespokojny. Po chwili zapytał:

—  Dlaczego oni tak długo nie przychodzą?

Gerlinda uspokajała ojca, a oczarowany Verden obserwował smukłą sylwetkę i zgrabne ruchy. Miał wrażenie, że jeszcze nigdy w życiu nie widział tak pięknej kobiety.

Usłyszeli wołanie. Gerlinda wyszła naprzeciw wołającym kilka kroków. Wkrótce wróciła.

—  Panie doktorze, obawiam się, że będzie bardzo trudno znieść ojca

z tej góry.

—  Proszę się nie martwić! Ułożymy go na noszach i przywiążemy linami. Nic złego nie może się wydarzyć. Oczywiście musimy schodzić powoli i ostrożnie.

Kiedy zjawili się zdyszani ludzie z majątku, Verden wydał polecenia. Był doświadczonym alpinistą i wiedział, jak zabezpieczyć rannego na noszach. Po kilkunastu minutach mieli za sobą najtrudniejszy odcinek ścieżki. Przystanęli u podnóża zbocza, gdzie

12

pasł się wierzchowiec Gerlindy. Po krótkim odpoczynku ruszyli ku dolinie.

W domu już czekał lekarz. Rannego ułożono w sypialni. Kiedy Gerlinda chciała pomóc przy badaniu, lekarz rzekł:

—  To nie jest odpowiedni widok dla pani delikatnego serduszka! Pani Brigit ma doświadczenie i będzie mi asystować. Po opatrzeniu rany na czole i nastawieniu złamanej nogi będzie pani mogła przyjść do ojca.

Gerlinda wyszła przed dom i zobaczyła oddalającego się Verdena. Szybko pobiegła za nim.

—  Panie doktorze!

Odwrócił się i widząc jej bladą, wzburzoną twarz zapytał:

—  Co się stało?

—  Dokąd pan idzie?

—  Do wsi, do gospody, gdzie mieszkam. Tutaj nie jestem już potrzebny.

Patrzyła na niego z wyrazem wyrzutu w oczach i rzekła:

—  Proszę pana! Chyba pan nie posądza nas o brak serca! Jak moglibyśmy pozwolić, żeby pan z okaleczonymi nogami szedł do wsi! To godzina drogi. Jeżeli mój ojciec nie zaprosił pana, to stało się to wyłącznie z powodu szoku. Przecież jest rzeczą naturalną, że zostanie pan w Ringberghof tak długo, aż będzie pan mógł swobodnie chodzić.

—  Nie chciałbym państwu sprawiać kłopotu!

—  Jak może pan mówić coś podobnego? Zbawca mojego ojca nie może być uciążliwym gościem w naszym domu! Nie pozwalam panu opuszczać nas. Pokój dla pana jest przygotowany, a lekarz po zbadaniu ojca zajmie się panem!

Wzięła Normana pod rękę i prowadziła ku domowi. Młody mężczyzna nie czuł się najlepiej. Chętnie zgodził się zostać. Może kusiła go też perspektywa bliższego poznania czarującej młodej damy? Oczywiście nie miał pojęcia, że jego pobyt w Ringberghof będzie Martinowi Oldenowi bardzo niemiły.

—  A więc wolno mi przyjąć pani miłe zaproszenie?

—  Oczywiście, nie trzeba o to pytać!

Gerlinda zapytała pokojówkę, który pokój przygotowano dla pana doktora Verdena. Usłyszała, że pani Brigit poleciła pościelić łóżko w pokoju dawniej zajmowanym przez nauczycielkę.  Gerlinda za-

13

prowadziła gościa na pierwsze piętro do dużego, słonecznego pokoju

z łazienką.

—  Proszę, panie doktorze! Zaraz tu przyjdzie szofer, Michel, on

zawsze pomaga ojcu przy toalecie.

—  A może pani ojciec potrzebuje jego pomocy?

—  Chwilowo nie! Są przy nim Brigit i lekarz. Kiedy pan się położy, proszę posłać Michela do kuchni po drugie śniadanie.

—  Jak mam pani dziękować za tyle uprzejmości?

—  Jeżeli mowa o tym, kto ma dziękować, to z całą pewnością jesteśmy to my, mój ojciec i ja! A więc lekarza poślę do pana, jak tylko wyjdzie z sypialni ojca.

—  To nie jest pilne!

—  A właśnie że pilne. Zbyt długo zaniedbywał pan swoje rany. Widzę, że pan cierpi, chociaż stara się ukrywać ból. Może mogłabym panu pomóc? Umiem robić opatrunki!

Chętnie pozwoliłby pięknej dziewczynie zająć się ranami, lecz obawiał się, że krew i spuchnięte nogi nie będą miłym widokiem.

Podziękował:

—  Pani jest bardzo uprzejma, ale zaczekam na lekarza. Skinęła głową i zeszła po schodach. Po chwili zjawił się szofer, który

czasem pełnił obowiązki służącego Martina Oldena. Niósł tacę z zakąską. Postawił ją na stole i podszedł do Normana, który z trudem zdejmował buty. Szybko mu pomógł przy rozbieraniu, a kiedy ujrzał głębokie rozcięcia na udach, zawołał:

—  Jezusie! Ale się pan urządził! Czy pan też spadł ze skały?

—  Nie, niezgrabnie przeskoczyłem szczelinę spiesząc z pomocą panu Oldenowi. Proszę przygotować kąpiel, tylko żeby woda nie była gorąca. Muszę zmyć krew.

Michel nie był przekonany, czy rany należy myć wodą, ale Norman kazał wyjąć z plecaka środek aseptyczny, który wlał do wanny.

Odświeżony i przebrany w czystą bieliznę Norman w końcu położył się do łóżka. Michel uśmiechnął się i rzekł:

—  No, teraz pan wreszcie może solidnie odpocząć. Pójdę po lekarza.   Te   rany   nie   wyglądają   dobrze.   Nogi   spuchły,   skóra sczerwieniała. Nie każdy człowiek wytrzymałby tak długo tam na górze!

14

—  Przecież nie mogłem zostawić rannego na łasce losu! Każdy postąpiłby tak jak ja, czyż nie, Michel?

Szofer podrapał się po głowie.

—  No, nie jestem taki pewny. Musi pan być bardzo silny. Ale teraz proszę coś zjeść. Panienka nakazała mi się panem zająć, a do obiadu jeszcze cała godzina. Pani Brigit musi najpierw zadbać o naszego pana.

Norman spojrzał na tacę.

—  Wydaje mi się, że będę mógł czekać na obiad dłużej niż godzinę. Tyle tu wspaniałych rzeczy!

—  Panienka własnoręcznie to przygotowała.

Michel zadowolony stwierdził, że Verden z apetytem zabrał się do jedzenia. Przed odejściem zamierzał gościa nakryć lekką kołdrą, ale Norman rzekł:

—  Proszę tego nie robić. Nie chcę ruszać ran, dopóki nie przyjdzie lekarz. Poza tym nie jest mi zimno.

—  Proszę pana, rany są głębokie. Bardzo się pan skaleczył!

—  Tak, uderzyłem o ostrą skałę, kiedy schodziłem tam gdzie leżał pan Olden. Było stromo i dziwię się, że sam nie spadłem w przepaść. Bogu dzięki, pan Olden doznał tylko złamania nogi.

—  Myślę, że kość szybciej się zarośnie, niż zagoją się pańskie rany!

—  Mam nadzieję, że po założeniu właściwego opatrunku będę mógł wrócić do wsi.

—  O tym musi zadecydować lekarz — stwierdził rzeczowo Michel i zapytał, czy jest jeszcze potrzebny. Poprawił poduszki, wziął tacę i opuścił pokój.

Norman leżał czekając na lekarza a przed oczyma miał twarz pięknej dziewczyny, która od pierwszego wejrzenia wywarła na nim głębokie wrażenie.

Badając Martina lekarz stwierdził proste złamanie nogi i powierzchowne skaleczenie na skroni. Po upływie pół godziny poproszono Gerlindę do sypialni ojca, żeby się naocznie przekonała o stanie jego zdrowia.

—  Ojcze, czy bardzo bolało?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin