Żywostatki 03 - Statek Przeznaczenia 01.rtf

(1712 KB) Pobierz

 

Robin Hobb

Statek przeznaczenia
Część 1

Ship of Destiny

Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz

Wydanie oryginalne: 2000



Wydanie polskie: 2007


Książkę tę dedykuję

Jane Johnson i Anne Groell.

Za to, że zależało im na niej na tyle,

by nalegać, żebym ją dobrze napisała.


KONIEC LATA


PROLOG

TA, KTÓRA PAMIĘTA

Zastanawiała się, jak to by było być doskonałą. Schwytano ją w dniu, w którym się wykluła, zanim zdążyła popełznąć po piasku w chłodne i słone objęcia morza. Ta, Która Pamięta została obarczona wyraźnym wspomnieniem każdego szczegółu tamtego dnia. To było jej przeznaczeniem, powodem jej istnienia. Była naczyniem wspomnień. Od momentu, gdy zaczęła się kształtować w skorupie jaja, spoczywała w niej pamięć nie tylko o własnym życiu, ale i połączonych ze sobą istnieniach tych, którzy się zjawili przed nią. Od jaja do węża, od węża do kokonu, od kokonu do smoka i od smoka do jaja, należała do niej cała pamięć członków jej rodu. Stosunkowo mało węży nosiło w sobie pełny zapis dziejów ich gatunku.

Od pierwszych chwil życia stanowiła uosobienie doskonałości. Jej niewielkie, gładkie ciało, smukłe i pokryte łuskami, było idealne. Utorowała sobie drogę ze skórzastego jaja na zewnątrz dzięki kolcowi na górze pyszczka. Wykluła się późno. Inni z jej miotu zdążyli się już wyswobodzić ze skorup i spiętrzonego nad nimi suchego piasku. Pozostawili dla niej faliste tropy biegnące ku morzu. Morze wzywało ją natarczywie. Urzekało ją każde uderzenie fali. Rozpoczęła podróż, sunąc po suchym piasku pod prażącym słońcem. W powietrzu czuła wilgotny, ostry posmak oceanu. Wabiło ją oślepiające światło, poruszające się na powierzchni wody.

Nigdy nie dokończyła swej podróży.

Znalazły ją Ohydztwa. Otoczyły, wtłaczając swe ciężkie ciała pomiędzy nią i nęcący ocean. Pochwyciły wijącą się na piasku i uwięziły w zasilanej przypływami sadzawce w jaskini wśród klifów. Trzymały ją tam, karmiąc tylko martwym jedzeniem i nigdy nie pozwalając jej pływać na wolności. Nigdy nie wyruszyła wraz z innymi na południe, ku ciepłym morzom, gdzie pożywienia było pod dostatkiem. Nigdy nie osiągnęła masy ani siły, jakie dałoby jej życie na swobodzie. Mimo to rosła, dopóki sadzawka w jaskini nie stała się dla niej ciasną kałużą, przestrzenią ledwie wystarczającą, by zwilżyć jej skórę i skrzela. Płuca zawsze miała ściśnięte w skręconych zwojach ciała. Wodę, która ją otaczała, nieustannie zanieczyszczały jej własne jady i odchody. Ohydztwa trzymały ją w niewoli.

Jak długo była uwięziona? Nie potrafiła tego zmierzyć, ale miała pewność, że tkwi w niewoli przez kilka długości życia swego gatunku. Raz po raz odczuwała zew migracji. Brała ją we władanie przepełniona niepokojem energia, a po niej straszliwe pragnienie odszukania pobratymców. Gruczoły na jej szyi nabrzmiewały i bolały, gdy jad nie znajdował ujścia. W takich chwilach nie mogła zaznać odpoczynku, bo kipiały w niej wspomnienia. Bez wytchnienia poruszała się w będącej źródłem tortur sadzawce, ślubując niekończącą się zemstę Ohydztwom, które ją tak więziły. W takich chwilach jej nienawiść ku nim była najbardziej zajadła. Kiedy przepełnione gruczoły zabarwiały sadzawkę wspomnieniami jej przodków, kiedy woda stawała się tak trująca od przeszłości, że spazmatycznie pracujące skrzela Tej, Która Pamięta truły ją historią, przychodziły Ohydztwa. Przybywały do jej więzienia, czerpały wodę z jej basenu i upijały się nią. Pijane, wieszczyły sobie nawzajem, wymyślając sobie wściekle w blasku pełni księżyca. Kradły wspomnienia jej gatunku i używały ich dla przepowiadania przyszłości.

Wtedy uwolnił ją ten dwunóg, Prawy Vestrit. Przybył na wyspę Ohydztw, by zebrać dla nich skarby, które pozostawiło na brzegu morze. W zamian za to oczekiwał, że przepowiedzą mu przyszłość. Nawet teraz na samą myśl o tym jeżyła jej się grzywa, nabrzmiewając jadem. Ohydztwa przepowiadały przyszłość tylko na podstawie tego, co wyczuwały i kradły z jej przeszłości! Nie miały prawdziwych darów Jasnowidzenia. Inaczej wiedziałyby, że dwunóg ściągnie na nie zagładę. Powstrzymałyby Prawego Vestrita. A tak on odkrył ją i uwolnił.

Choć się zetknęli powierzchnią skóry, choć poprzez jej toksyny wymieszały się ich wspomnienia, nie potrafiła pojąć, co pchnęło dwunoga do oswobodzenia jej. Był tak krótkowieczną istotą, że większość jego wspomnień nawet nie mogła odcisnąć na niej piętna. Wyczuła jego niepokój i ból. Wiedziała, że zaryzykował swe krótkie istnienie, by ją uwolnić. Odwaga tak ulotnego błysku życia poruszyła ją. Zabiła Ohydztwa, gdy próbowały schwytać na nowo ich oboje. A potem, gdy dwunogowi groziła śmierć w matczynym morzu, pomogła mu powrócić na jego statek.

Ta, Która Pamięta ponownie rozwarła szeroko skrzela. Wyczuwała w falach smak tajemnicy. Zwróciła dwunoga jego statkowi, lecz statek jednocześnie przerażał ją i zaciekawiał. Srebrzystoszary kadłub zabarwiał smakiem wodę rozciągającą się przed nią. Podążyła za nim, spijając ulotny smak wspomnień.

Statek nie pachniał jak statek, lecz jak ktoś z jej gatunku. Podążała za nim już dwanaście pływów i nie rozumiała ani trochę lepiej, jak może istnieć coś takiego. Wiedziała dobrze, czym są statki - Najstarsi je mieli, choć nie takie. Ze smoczych wspomnień wyczytała, że jej pobratymcy często latali nad takimi statkami i dla zabawy wprawiali je podmuchem powietrza spod skrzydeł w gwałtowne kołysanie. Statki nie stanowiły tajemnicy, lecz ten jeden nią był. Jak to możliwe, by statek pachniał wężem? Co więcej, nie pachniał zwyczajnym wężem. Pachniał jak Ta, Która Pamięta.

Znów poczuła zew obowiązku: był to instynkt silniejszy od potrzeby zdobywania pokarmu czy partnera. Nadszedł i minął czas. Powinna już być między swoimi i prowadzić ich szlakiem migracji, który tak dobrze znała ze wspomnień. Powinna żywić ich własną, słabszą pamięć swymi silnymi toksynami, które miały obudzić ich wspomnienia ku pełnej świadomości. W jej krwi wzbierał ten biologiczny nakaz. Pora na zmianę. Ponownie przeklęła swoje zniekształcone zielonozłociste ciało, które tak nieporadnie miotało się w wodzie. Nie miała wystarczająco wiele sił. Łatwiej było płynąć w kilwaterze statku.

Postanowiła, że dopóki kurs srebrnego statku będzie zgodny z tym, który ona obrała, będzie za nim podążać. Zyska siły i wytrwałość, wykorzystując jego pęd. Postara się poznać jego tajemnicę. Nie pozwoli jednak, by ta zagadka odwiodła ją od głównego celu. Gdy bardziej zbliżą się do brzegu, opuści statek i odszuka pobratymców. Znajdzie kłębowiska węży i powiedzie je w górę wielkiej rzeki, na tereny przędzenia kokonów. Za rok młode smoki będą wypróbowywać swe skrzydła w podmuchach letnich wiatrów.

Tak sobie obiecywała przez pierwsze dwanaście pływów, kiedy podążała za statkiem. W połowie narastania trzynastego pływu poczuła na skórze wibrację obcego i jednocześnie rozdzierająco znajomego dźwięku. To było trąbienie węża. Natychmiast opuściła kilwater i zanurkowała, by znaleźć się z dala od rozpraszających ją fal powierzchniowych. Ta, Która Pamięta odpowiedziała, a potem zamarła w bezruchu, czekając. Nie nadeszła żadna odpowiedź.

Poczuła rozczarowanie. Czyżby się oszukiwała? Podczas niewoli były chwile, kiedy raz po raz trąbiła z bólu, aż ściany jaskini rozbrzmiewały jej cierpieniem. Na wspomnienie tej goryczy na krótko zacisnęła powieki. Nie będzie się torturować. Otworzyła oczy na swą samotność. Stanowczo zawróciła za statkiem, który stanowił słaby cień towarzystwa, jedyny w jej życiu.

Ta krótka przerwa jedynie bardziej uświadomiła jej znużenie własnego zniekształconego ciała. Płynęła dalej tylko dzięki sile woli. Chwilę później pierzchło całe zmęczenie, obok niej bowiem śmignął biały wąż. Ścigając z determinacją statek, najwyraźniej jej nie zauważył. Musiała go zmylić dziwna woń statku. Serca Tej, Która Pamięta zatłukły szaleńczo.

- Tu jestem! - zawołała za nim. - Tutaj. Jestem Tą, Która Pamięta. Wreszcie do was przybyłam.

Biały płynął dalej, bez wysiłku wyginając grube, blade ciało. Nawet nie odwrócił głowy na jej wołanie. Patrzyła nań, wstrząśnięta, a potem pośpieszyła jego śladem, zapominając na chwilę o zmęczeniu. Wlokła się za nim, dysząc z wysiłku.

Znalazła go w cieniu statku. Pływał w plamie mroku pod nim, mamrocząc i zawodząc coś niezrozumiale do desek poszycia. Jego grzywa trujących macek była na wpół uniesiona; wodę dookoła mącił słaby strumień gorzkich toksyn. Patrząc na jego bezsensowne zachowanie, Ta, Która Pamięta zaczęła z wolna odczuwać grozę. Wszystkie jej najgłębsze instynkty ostrzegały ją przed tym białym wężem. Takie dziwne zachowanie świadczyło o chorobie lub szaleństwie.

Lecz był on też pierwszym przedstawicielem jej gatunku, jakiego napotkała od dnia wyklucia. Przyciąganie tego pokrewieństwa było potężniejsze od wszelkiej odrazy, dlatego Ta, Która Pamięta zbliżyła się do obcego.

- Witaj - odezwała się nieśmiało. - Szukasz Tej, Która Pamięta? Ja Nią jestem.

W odpowiedzi jego wielkie czerwone oczy zawirowały wrogo, pysk kłapnął ostrzegawczo.

- Moje! - zatrąbił chrapliwie. - Moje. Moje jedzenie.

Przycisnął sterczącą grzywę do kadłuba, oblewając go trucizną.

- Nakarm mnie - zażądał, zwracając się do statku. - Daj jedzenie.

Wycofała się pośpiesznie. Biały wąż nadal ocierał się o kadłub statku. Ta, Która Pamięta złowiła słabą woń lęku statku. Osobliwe. Cała sytuacja przypominała dziwny sen i podobnie jak sen drażniła ją możliwymi znaczeniami i niemal osiągalnym zrozumieniem. Czy statek reaguje na toksyny i wezwania białego węża? Nie, to śmieszne. Tajemniczy zapach statku mylił ich oboje.

Ta, Która Pamięta potrząsnęła grzywą i poczuła, jak nabrzmiewa od toksyn. Dało jej to poczucie mocy. Porównała się z białym wężem. Był od niej większy i bardziej umięśniony, a ciało miał sprawne i jędrne. To jednak było bez znaczenia. Mogła go zabić. Mimo zdeformowanego ciała i niedoświadczenia mogła go sparaliżować, by opadł na dno. W następnej chwili, mimo oszołomienia wydzielinami własnego ciała, pojęła, że może zdziałać więcej. Może go oświecić i pozwolić mu żyć.

- Biały wężu! - zatrąbiła. - Posłuchaj mnie! Mam wspomnienia, którymi chcę się z tobą podzielić, wspomnienia całej naszej rasy, wspomnienia, które wyostrzą twoją własną pamięć. Przygotuj się na nie.

Nie zwrócił uwagi na jej słowa. Nie przygotował się, lecz nie zważała na to. To było jej przeznaczenie. Do tego się wykluła. Będzie pierwszym, który otrzyma jej dar, czy tego chce, czy nie. Niezdarnie, udręczona przez swe skarlałe ciało, rzuciła się ku niemu. Stawił czoło temu domniemanemu atakowi, prężąc grzywę, lecz ona zignorowała jego żałosne toksyny. Oplotła go niezgrabnie. W tym samym momencie potrząsnęła grzywą, uwalniając swój najpotężniejszy jad, truciznę o głębokim działaniu, która miała na chwilę przyćmić jego umysł i ponownie otworzyć ten inny, skryty za jego życiem. Walczył rozpaczliwie, a potem nagle zesztywniał w jej uścisku. Jego wirujące rubinowe oczy zamarły, wytrzeszczone w szoku. Podjął nieudaną próbę zaczerpnięcia ostatniego oddechu.

Utrzymywała go z ogromnym wysiłkiem. Owinęła się dookoła niego i niosła go przez wodę. Statek zaczął się od nich oddalać, ale się tym nie przejęła. Ten pojedynczy wąż był dla niej ważniejszy niż wszystkie tajemnice, jakie skrywał statek. Trzymała go, wykręcając szyję, by mu patrzeć w oczy, które najpierw wirowały, a potem zamarły. Trzymała go przez tysiące istnień, czekając, aż go dogoni przeszłość całej ich rasy. Pozwalała mu nasiąkać tą historią. Potem go z niej delikatnie wydobyła, uwalniając słabsze toksyny, które uspokoiły głębszy umysł białego węża i pozwoliły, by pierwsze miejsce w jego myślach znów zajęło własne krótkie życie.

- Pamiętaj. - Wyszeptała to słowo łagodnie, obarczając go odpowiedzialnością wszystkich jego przodków. - Pamiętaj i bądź.

Był spokojny w jej splotach. Poczuła, jak nagle jego ciało przeszywa niczym dreszcz własne życie. Oczy białego węża raptem zawirowały i wzrok skupił się na niej. Wąż uniósł głowę. Ta, Która Pamięta czekała na pełne czci podziękowania.

Napotkała oskarżycielskie spojrzenie.

- Dlaczego? - zażądał wyjaśnień. - Dlaczego teraz? Kiedy jest już za późno dla nas wszystkich? Dlaczego nie mogłem umrzeć, nie wiedząc, kim mógłbym się stać? Dlaczego nie pozwoliłaś mi pozostać zwierzęciem?

Te słowa tak nią wstrząsnęły, że rozluźniła chwyt. Z pogardą wywinął się z jej objęć i pomknął przez wodę. Nie była pewna, czy ucieka, czy też ją porzuca. Każda z tych myśli była nie do przyjęcia. Obudzenie wspomnień powinno napełniać radością i świadomością celu, a nie rozpaczą i gniewem.

- Zaczekaj! - zawołała, lecz wchłonął go już mrok głębin. Popłynęła niezdarnie za nim, wiedząc, że nie dorówna mu szybkością. - Nie może być za późno! Musimy spróbować za wszelką cenę! - trąbiła na próżno w Krainę Obfitości.

Zostawił ją. Znowu była sama. Nie godziła się na to. Jej zdeformowane ciało brnęło przez wodę w pościgu. Szeroko otworzyła paszczę, by smakować rozpraszającą się woń, jaką pozostawiał, lecz była coraz słabsza, aż w końcu zniknęła. Biały wąż okazał się zbyt szybki, a Ta, Która Pamięta zbyt zdeformowana. Wezbrało w niej rozczarowanie, niemal tak oszałamiające, jak toksyny. Znowu skosztowała wody. Żadnego smaku węża.

Zataczała coraz szersze łuki, rozpaczliwie szukając śladu jego zapachu. Kiedy go w końcu odnalazła, oba jej serca uderzyły mocno, z determinacją. Smagnęła ogonem, by go dogonić.

- Czekaj! - zatrąbiła. - Proszę. Ty i ja jesteśmy jedyną nadzieją naszego gatunku! Musisz mnie posłuchać!

Smak węża nagle zgęstniał. „Jedyna nadzieja naszego gatunku”. Zdawało się jej, że ta myśl rozchodzi się ku niej w wodzie, jakby słowa wyszeptano w powietrzu, a nie w głębinach. Nie potrzebowała większej zachęty.

- Idę do ciebie! - obiecała, zawzięcie prąc do przodu. Lecz gdy dotarła do źródła wężowego zapachu, nie ujrzała żadnego stworzenia oprócz srebrnego kadłuba tnącego fale ponad nią.


ROZDZIAŁ 1

DESZCZOWE OSTĘPY

Słodka zanurzyła prowizoryczne wiosło w skrzącej się wodzie i mocno na nie naparła. Łódka posunęła się do przodu. Słodka szybko przełożyła cedrową deskę na drugą burtę, krzywiąc się na widok koralików wody, skapujących przy tym ruchu do środka. Nie było na to rady. Deska stanowiła jedyną namiastkę wiosła, a wiosłowanie po jednej stronie sprawiłoby tylko, że kręciliby się w kółko. Nie chciała wyobrażać sobie, że kwaśne krople wżerają się w poszycie pod jej stopami. Przecież odrobinka Rzeki Deszczowej nie może wyrządzić wielkich szkód. Wierzyła, że kruchy biały metal pokrywający zewnętrze łodzi powstrzyma rzekę przed pochłonięciem jej, ale gwarancji nie miała. Odsunęła tę myśl. Byli już niedaleko.

Wszystko ją bolało. Pracowała całą noc, usiłując powrócić do Trehaug. Wycieńczone mięśnie drżały przy każdym wysiłku, do jakiego je zmuszała. Już niedaleko, powiedziała sobie znowu. Posuwali się nieznośnie powoli. Strasznie bolała ją głowa, ale najgorsze było swędzenie zasklepiającej się rany na czole. Dlaczego zawsze stawało się najdotkliwsze wtedy, gdy nie miała wolnej ręki, by się podrapać?

Manewrowała łódeczką między ogromnymi pniami i powyginanymi korzeniami drzew porastających brzegi Rzeki Deszczowej. Tu, pod baldachimem lasu deszczowego, nocne niebo i gwiazdy były rzadko widywanym mitem, a mimo to wzrok Słodkiej przyciągało zmienne migotanie między pniami i konarami. Światła nadrzewnego miasta Trehaug wiodły ją ku ciepłu, bezpieczeństwu i, co najważniejsze, ku odpoczynkowi. Wciąż otaczały ja gęste cienie, lecz wołanie ptaków wysoko w koronach drzew świadczyło, że na wschodzie świt rozjaśnia już niebo. Światło słoneczne jeszcze długo nie przeszyje gęstego baldachimu, a kiedy już się to stanie, będzie wyglądać jak świetliste strzały wśród zielonkawego, rozmytego światła, udającego blask słońca. Tam, gdzie rzeka wycinała sobie drogę w gęstwinie drzew, dzień rozbłyśnie srebrem na mlecznej wodzie szerokiego kanału.

Wtem dziób łodzi zaczepił o ukryty korzeń. Znowu. Słodka przygryzła język, by nie krzyknąć ze złości. Płynięcie po zarośniętych lasem płyciznach przypominało przedzieranie się przez zatopiony labirynt. Raz po raz spychały ją z obranej drogi naniesione przez prąd szczątki drzew albo ukryte korzenie. Gasnące światła przed nimi błyskały niewiele bliżej niż wtedy, kiedy wyruszali. Słodka wychyliła się przez burtę, by zbadać deską irytującą przeszkodę. Stękając z wysiłku, pchnęła i uwolniła łódkę. Znów zanurzyła deskę i opłynęła zawadę.

- Powiosłuj tam, gdzie drzewa rosną rzadziej - zażądał satrapa.

Niegdysiejszy władca całej Jamaillii siedział na rufie, z kolanami podciągniętymi prawie pod brodę, a jego Towarzyszka Kekki trwożliwie kuliła się na dziobie. Słodka nie odwróciła głowy.

- Jeśli zechcesz wziąć deskę i pomożesz mi wiosłować lub sterować, wtedy będziesz mógł mówić, dokąd mamy płynąć - odrzekła chłodnym tonem. - A teraz się zamknij.

Miała po dziurki w nosie tej władczej pozy dziecka-satrapy oraz jego całkowitej bezużyteczności.

- Każdy głupi widzi, że tam jest mniej przeszkód. Moglibyśmy płynąć o wiele szybciej.

- Och, o wiele szybciej - zgodziła się sarkastycznie Słodka. - Szczególnie, jeśli porwie nas prąd i pchnie w główny nurt rzeki.

Satrapa westchnął z irytacją.

- Skoro znajdujemy się powyżej miasta, to prąd chyba działa na naszą korzyść. Moglibyśmy go wykorzystać i dać się ponieść tam, dokąd ja chcę dotrzeć, i przybyć tam o wiele prędzej.

- Moglibyśmy też całkowicie stracić panowanie nad łódką i minąć miasto.

- Daleko jeszcze? - zaskomlała żałośnie Kekki.

- Widzisz tak samo dobrze, jak ja - odparła Słodka.

Kiedy przekładała deskę na drugą stronę, kropla wody z rzeki spadła jej na kolano. Załaskotało, a potem zaswędziało i zapiekło. Zrobiła przerwę, by osuszyć kolano rąbkiem poszarpanego płaszcza. Materiał zostawił smugę brudu. Uwalał się poprzedniej nocy podczas długiej szamotaniny w salach i korytarzach pogrzebanego miasta Najstarszych. Od tamtego czasu tyle się wydarzyło, wystarczyłoby tego choćby i na tysiąc nocy. Kiedy próbowała wrócić tam pamięcią, wydarzenia mieszały się w jej umyśle. Weszła do tuneli, by stawić czoło smoczycy i zmusić ją do zostawienia Brasa w spokoju. Jednakże wtedy nastąpiło trzęsienie ziemi, a potem, kiedy odnalazła smoczycę... W tym miejscu nici jej wspomnień plątały się bezradnie. Smoczyca spoczywająca w kokonie otworzyła umysł Słodkiej na wszystkie wspomnienia zgromadzone w tej komnacie miasta. Zalały ją żywoty ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali, zatonęła w ich wspomnieniach. Od tego momentu aż do chwili, gdy wyprowadziła satrapę i jego Towarzyszkę z pogrzebanego pod ziemią labiryntu, wszystko było zamglone i podobne do snu. Dopiero teraz zaczynała pojmować, że Kupcy z Deszczowych Ostępów ukryli satrapę i Kekki dla ich własnego dobra.

Czy jednak naprawdę? Zerknęła na Kekki kulącą się w dziobie. Byli chronionymi gośćmi czy też może zakładnikami? Może po trosze i jedno, i drugie. Stwierdziła, że całkowicie trzyma stronę mieszkańców Deszczowych Ostępów. Im szybciej zwróci satrapę Cosga i Towarzyszkę Kekki pod ich opiekę, tym lepiej. Stanowili cenny towar, którego można było użyć przeciwko wielmożom z Jamaillii, Nowym Kupcom i mieszkańcom Krainy Miedzi. Kiedy poznała satrapę podczas balu, dała się na krótko olśnić ułudzie jego władzy. Teraz wiedziała już, że elegancki strój i arystokratyczne maniery Cosga są zaledwie powłoką, kryjącą bezużytecznego, przekupnego chłopaka. Im szybciej się go pozbędzie, tym lepiej.

Skupiła wzrok na światłach przed nimi. Kiedy wyprowadziła satrapę i jego Towarzyszkę z pogrzebanego miasta Najstarszych, zorientowała się, że są daleko od miejsca, w którym zeszła do podziemnych ruin. Od miasta oddzielały ich bagniste płycizny rzeczne i szeroka połać trzęsawiska. Zanim wyruszyła z towarzyszami znalezioną starą łódką, Słodka zaczekała, aż zapadną ciemności i zapłoną światła miasta, wskazujące im drogę. Teraz nadchodził świt, a ona wciąż popychała łódkę ku przyzywającym latarniom Trehaug. Miała gorącą nadzieję, że jej nieprzemyślana przygoda dobiega końca.

Miasto Trehaug mieściło się między konarami drzew o ogromnych pniach. Mniejsze komnaty zwisały z najwyżej położonych gałęzi, a większe rodzinne sale rozciągały się od pnia do pnia. Okrążały je wielkie schody, a ich podesty dostarczały miejsc dla handlarzy, minstreli i żebraków. Ziemia pod miastem była podwójnie niebezpieczna z powodu jej grząskości i niestabilności tego podatnego na trzęsienia ziemi obszaru. Jedynymi całkowicie suchymi kawałkami terenu były głównie niewielkie wysepki otaczające podstawy drzew.

Sterowanie łódką pomiędzy wyniosłymi drzewami w stronę miasta przywodziło na myśl manewrowanie wśród kolumn świątyni jakiegoś zapomnianego boga. Łódka znowu o coś zawadziła i utknęła. Woda pluskała o jej burty. To nie wyglądało na korzeń.

- O co zaczepiliśmy? - zapytała Słodka, spoglądając do przodu.

Kekki nawet się nie odwróciła, by spojrzeć. Wciąż kuliła się z podciągniętymi pod brodę kolanami. Wyglądało na to, że boi się postawić stopy na dnie łodzi. Słodka westchnęła. Powoli nabierała pewności, że z umysłem Towarzyszki jest coś nie tak. Albo doświadczenia ostatnich dni pomieszały jej zmysły, albo też, pomyślała Słodka cierpko, zawsze była głupia i trzeba było tylko przeciwności losu, by się to ujawniło. Odłożyła deskę i ruszyła na nisko ugiętych nogach w stronę dziobu. Kołysanie, jakie spowodowała, sprawiło, że i satrapa, i Kekki krzyknęli z niepokojem. Nie zwróciła na nich uwagi. Z bliska zobaczyła, że łódka zaryła dziobem w gęsty materac gałązek, gałęzi i innych rzecznych śmieci, ale w mroku trudno było rozeznać, jak jest rozległy. Słodka podejrzewała, że to wszystko znalazło się tu dzięki jakiemuś kaprysowi prądu, który stworzył ten pływający kożuch. Był zbyt gęsty, by udało się przepchnąć przez niego łódkę.

- Będziemy musieli to opłynąć - oznajmiła.

Przygryzła wargę. Oznaczało to zbliżenie się do głównego nurtu rzeki. Cóż, jak powiedział satrapa, każdy prąd, jaki napotkają, poniesie ich w dół rzeki do Trehaug, a nie w przeciwną stronę. Może nawet jej niewdzięczne zadanie stanie się dzięki temu łatwiejsze. Odpędziła strach. Niezdarnie odwróciła łódź od tratwy ze śmieci i skierowała ją ku głównemu kanałowi.

- To niedopuszczalne! - wykrzyknął Cosgo. - Jestem brudny, pokąsany przez insekty, głodny i spragniony. A wszystko to z winy tych żałosnych osadników z Deszczowych Ostępów. Udawali, że mnie tu sprowadzili dla ochrony. Ale odkąd mają mnie w swej władzy, cierpię tylko i wyłącznie poniżenie. Urazili moją godność, zagrozili mojemu zdrowiu i narazili na niebezpieczeństwo me życie! Niewątpliwie zamierzali mnie złamać, ale nie poddam się takiemu traktowaniu. Cały ciężar mego gniewu spadnie na tych Kupców z Deszczowych Ostępów. Na Kupców, którzy - co właśnie przyszło mi do głowy - osiedlili się tu bez żadnego oficjalnego uznania ich statusu! Ich roszczenia wobec skarbów, które wydobywają i sprzedają, nie mają żadnych legalnych podstaw. Są nie lepsi od piratów, którzy roją się w Kanale Wewnętrznym, i tak też powinno się ich traktować.

Słodka prychnęła drwiąco.

- Nie sądzę byś w tej sytuacji mógł na kogokolwiek wrzeszczeć. W rzeczywistości jesteś uzależniony od ich dobrej woli znacznie bardziej niż oni od twojej. Jakże łatwo mogliby cię sprzedać temu, kto da najwięcej, nie zważając na to, czy kupujący cię zamorduje, zatrzyma jako zakładnika, czy przywróci na tron! A co do ich roszczeń wobec tych ziem, pochodzą one bezpośrednio z ręki satrapy Esclepiusa, twojego przodka. Pierwotna karta praw dla Kupców Miasta Wolnego Handlu określała tylko to, ile ziemi może zająć każdy osadnik, a nie w jakim miejscu. Kupcy z Deszczowych Ostępów oznaczyli swoje działki tutaj, a Kupcy z Miasta Wolnego Handlu przy Zatoce Miasta Wolnego Handlu. Roszczenia i jednych, i drugich są uczciwe i zatwierdzone dawno temu, oraz dobrze udokumentowane ptzez jamailliańskie prawo. W przeciwieństwie do roszczeń Nowych Kupców, których nam narzuciłeś.

Przez moment jej słowa wisiały w ciszy. Potem satrapa zmusił się do oschłego śmiechu.

- Ależ zabawnie jest słuchać, jak ich bronisz! Jesteś zwykłą ciemną wieśniaczką. Spójrz tylko na siebie, odzianą w łachmany i pokrytą brudem, z twarzą na zawsze zniekształconą przez tych renegatów! A mimo to ich bronisz. Dlaczego? Ach, niech zgadnę. To dlatego, że wiesz, iż żaden mężczyzna nigdy cię już nie zechce. Jedyną twoją nadzieją jest wejście poprzez małżeństwo do rodziny, w której twoi bliscy będą równie zniekształceni, gdzie będziesz mogła się ukryć za zasłoną i gdzie nikt nie będzie się gapił na twoją szpetotę. To żałosne! Gdyby nie działania tych buntowników, mógłbym cię wybrać na Towarzyszkę. Davad Nowel wstawił się za tobą, a twoje niezdarne próby tańca i konwersacji wydały mi się uroczo prowincjonalne. Ale teraz? Też coś! - Łódka zakołysała się lekko od jego pogardliwego machnięcia ręką. - Nie ma nic bardziej wynaturzonego niż piękna kobieta, której twarz została oszpecona. Znaczniejsze rody Jamaillii nie przyjęłyby cię nawet jako domowej niewolnicy. W arystokratycznym domu nie ma miejsca dla takiej dysharmonii.

Słodka nie chciała na niego spoglądać. I bez tego potrafiła sobie wyobrazić, jak pogardliwie wykrzywia usta. Próbowała się rozzłościć na tę jego arogancję; powiedziała sobie, że to głupi laluś. Jednakże od owej nocy, gdy omal nie zginęła w przewróconym powozie, nie widziała swej twarzy. Kiedy powracała do zdrowia w Trehaug, nie pozwalano jej patrzeć w lustro. Jej matka i nawet Bras jakby nie zważali na jej obrażenia. Lecz będą na nie zważać, podpowiadało jej zdradzieckie serce. Będą musieli - matka, ponieważ jest jej matką, a Bras, ponieważ czuje się odpowiedzialny za wypadek powozu. Jak duża była ta blizna? Badana palcami szrama na czole wydawała się długa i postrzępiona. Teraz Słodka zaczęła się zastanawiać: czy jest pomarszczona, czy ściąga jej twarz w jedną stronę? Zanurzyła w wodzie deskę, mocno ściskając ją oburącz. Nie przerwie wiosłowania, nie da mu tej satysfakcji. Nie zobaczy, jak jej palce błądzą po bliźnie. Zacisnęła zęby i płynęła dalej.

Po kilku kolejnych pchnięciach łódka raptem nabrała szybkości. Zakołysała się nieznacznie w bok, a potem, gdy Słodka zanurzyła deskę w rozpaczliwej próbie zawrócenia ku płyciznom, obróciła się dookoła. Słodka odłożyła prowizoryczne wiosło i chwyciła jeszcze jedną deskę z dna łódki.

- Musisz sterować, kiedy będę wiosłowała - wydyszała do satrapy. - W przeciwnym wypadku zniesie nas na środek rzeki.

Spojrzał na deskę, którą wyciągnęła w jego stronę.

- Sterować? - zapytał, niechętnie biorąc kawałek drewna.

Słodka usiłowała mówić spokojnie:

- Wsadź tę deskę do wody za nami. Trzymaj mocno za jeden koniec i używaj jej jak kotwicy, żeby zwrócić nas ku płyciznom, kiedy ja będę wiosłować w tym kierunku.

Satrapa trzymał deskę w swych delikatnych dłoniach, jakby nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Słodka chwyciła swoją deskę, ponownie zanurzyła ją w wodzie i zdumiała się nagłą siłą prądu. Niewprawnie trzymała koniec wiosła, próbując się przeciwstawić nurtowi, który oddalał ich od brzegu. Gdy wypłynęli spod pochylonych drzew, dotknęło ich światło poranka. Nagle wodę oświetlił blask słoneczny, czyniąc ją nieznośnie jasną po dotychczasowym mroku. Za plecami Słodkiej rozległ się okrzyk złości i towarzyszący mu plusk. Odwróciła głowę, by zobaczyć, co się stało. Satrapa miał puste ręce.

- Rzeka wyrwała mi ją z rąk! - pożalił się.

- Ty durniu! - wrzasnęła Słodka. - Jak będziemy teraz sterować?

Twarz satrapy pociemniała z wściekłości.

- Jak śmiesz tak się do mnie odzywać?! To ty jesteś durna, skoro sądziłaś, że w ogóle coś nam to pomoże. Ta deska nawet nie miała kształtu wiosła. Poza tym, nawet gdyby dało się nią sterować, nie byłaby nam potrzebna. Użyj oczu, dziewko. Nie mamy się czego bać. Oto miasto! Rzeka niesie nas wprost ku niemu.

- Albo obok niego! - odparła Słodka.

Odwróciła się od niego z obrzydzeniem, by skupić siły i myśli na samotnej walce z rzeką. Przez moment patrzyła na imponująco położone Trehaug. Oglądane od dołu, miasto unosiło się wśród olbrzymich drzew niczym zamczysko o wielu wieżach. Na poziomie wody, do rzędu drzew było umocowane długie nabrzeże. Cumował tam „Pojętny”, lecz dziób żywostatku był od nich odwrócony. Słodka nie widziała nawet galionu. Wiosłowała gorączkowo.

- Kiedy się zbliżymy - wydyszała między pociągnięciami - wołajcie o pomoc. Może nas usłyszeć statek albo ludzie na nabrzeżu. Nawet jeśli przepłyniemy obok, mogą wysłać za nami ratowników.

- Na nabrzeżu nie widzę nikogo - oznajmił drwiąco satrapa. - Prawdę mówiąc, nigdzie nikogo nie widzę. Co za leniwi ludzie, żeby jeszcze się wylegiwać w łóżkach.

- Nikogo? - wysapała Słodka.

Nie miała już sił. Deska, którą trzymała, podskakiwała na powierzchni wody. Z każdą chwilą coraz bardziej znosiło ich na rzekę. Słodka uniosła wzrok ku miastu. Było blisko, o wiele bliżej niż przed chwilą. I satrapa miał rację. Z kilku kominów unosił się dym, ale poza tym Trehaug wyglądało na opuszczone. Ogarnęło ją głębokie poczucie, że coś się stało. Gdzie są wszyscy? Gdzie się podziała codzienna krzątanina na podestach i schodach?

- „Pojętny”! - zawołała, ale jej pozbawiony tchu krzyk był słaby.

Szum pędzącej wody porwał głos Słodkiej.

Towarzyszka Kekki chyba nagle zrozumiała, co się dzieje.

- Pomocy! Pomocy! - krzyknęła cienkim, dziecięcym głosikiem. Lekkomyślnie wstała w małej łodzi, wymachując rękami. - Pomóżcie nam! Ratujcie mnie!

Satrapa zaklął, gdy łódź zakołysała się gwałtownie. Słodka rzuciła się na Kekki i ściągnęła ją z powrotem w dół, o mało nie tracąc przy tym deski. Szybki rzut oka dookoła uświadomił jej, że wiosło na nic już się teraz nie zda. Łódka znalazła się w samym środku rzecznego nurtu i prędko mijała Trehaug.

- „Pojętny”! Pomocy! Pomóż nam! Tu, na rzece! Wyślij kogoś na ratunek! „Pojętny”! „Pojętny”!

Umilkła, ogarnięta poczuciem beznadziei.

Żywostatek nie dał żadnego znaku, że cokolwiek usłyszał. Po chwili Słodka znów na niego pop...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin