ROBERT E. HOWARD CONAN DROGA DO TRONU CZERWONE �WIEKI Powr�ciwszy do kr�lestw hyboryjskich, j�� si� zn�w Conan najemniczego rzemios�a, ale armia, w kt�rej s�u�y�, zosta�a zdrad� rozbita w po�udniowej Stygii. Przez sawanny czarnych kr�lestw dotar� tedy Cymmeryjczyk do wybrze�a i przyst�pi� do pirat�w z Wysp Baracha. Raz jeszcze imi� Amra - Lew, pod kt�rym znany by� Conan za czas�w Belit, g�o�nym echem odbi�o si� w portach. Utraciwszy na koniec okr�t, zwi�za� si� barbarzy�ca z Woln� Kompani� niejakiego Zaralla i w przygranicznym Sukhmecie, gdzie oddzia� �w stacjonowa�, pocz�� si� straszliwie nudzi�... 1. CZEREP NA SKALE Niewiasta zatrzyma�a strudzonego wierzchowca. Sta� na rozkraczonych nogach, opu�ciwszy g�ow�, jakby gi�� j� ku ziemi ci�ar zdobnych z�otymi chwastami cugli z czerwonej sk�ry. Wyj�a stop� ze srebrnego strzemienia i zeskoczy�a z szamerowanego z�otem siod�a. Przymocowawszy wodze do ga��zki m�odego drzewa, wspar�a d�onie na biodrach i j�a rozgl�da� si� wko�o. Niego�cinne by�o otoczenie. Olbrzymie drzewa przegl�da�y si� w ma�ym stawie, z kt�rego przed chwil� pi� jej wierzchowiec, g�stwa krz�w ogranicza�a pole widzenia, od g�ry zamkni�te wynios�ym sklepieniem ze spl�tanych ga��zi. Kobieta wzruszy�a kszta�tnymi ramionami i szpetna kl�twa sp�yn�a z jej ust. By�a wysoka, o piersi pe�nej, cz�onkach kr�g�ych, lecz krzepkich. Ca�a jej posta� o niezwyk�ej zdawa�a si� �wiadczy� sile, kt�ra wszelako nie odbiera�a jej przemo�nego powabu kobieco�ci. Niewiast� by�a, bez wzgl�du na postaw� sw� i szat�. Ta bowiem, miast sukni, z kr�tkich a szerokich sk�ada�a si� spodni, kt�re ko�cz�c si� na szeroko�� d�oni przed kolanami, w talii podtrzymywane by�y jedwabn� szarf� noszon� w miejsce pasa. Jaskrawe buty z cienkiej sk�ry si�ga�y niemal kolan, a dope�nia�a stroju jedwabna bluza o szerokim ko�nierzu i obfitych r�kawach. Jedno z kszta�tnych bioder obci��a� prosty, obosieczny miecz, drugie - d�ugi sztylet. Jej rozwiane z�ote w�osy, r�wno przyci�te na wysoko�ci ramion, opasywa�a wst�ga szkar�atnego at�asu. Na tle pos�pnego, pierwotnego lasu malownicze i niezwyk�e sprawia�a wra�enie. �acniej wyobrazi� by j� sobie mo�na, jak wsparta o barwiony maszt patrzy na pierzaste ob�oki i ko�uj�ce nad okr�tem mewy. Kolor m�rz wyziera� z jej ogromnych oczu. I tak by� powinno, albowiem zwano j� Valeri� z Czerwonego Bractwa, za� czyny jej w pie�ni s�awiono i balladzie, gdziekolwiek zbierali si� �eglarze. Pr�bowa�a przenikn�� wzrokiem ponury zielony dach ze spl�tanych ga��zi i ujrze� skryte za nim niebo, lecz w ko�cu da�a za wygran�, mamrocz�c pod nosem przekle�stwa. Zostawi�a za sob� sp�tanego konia i ruszy�a na wsch�d, spozieraj�c od czasu do czasu w kierunku stawu, by zapami�ta� drog�. Przygn�bia�a j� panuj�ca w lesie cisza. W wysokich ga��ziach nie �piewa�y ptaki, �aden szmer nie zdradza� obecno�ci drobnej zwierzyny. Wiele mil przeby�a w owej krainie wszechobecnego milczenia, zak��canego tylko stukiem kopyt jej wierzchowca. Pragnienie zaspokoi�a przy stawie, ale teraz poczu�a gwa�towny g��d i j�a szuka� tych owoc�w, kt�rymi �ywi�a si�, odk�d wyczerpa�a zapasy z toreb przytroczonych do siod�a. Dostrzeg�a przed sob� z�omy ciemnego kamienia pn�ce si� w g�r� ku czemu�, co wygl�da�o jak postrz�piona turnia wznosz�ca si� w�r�d drzew. Jej szczyt gin�� w chmurze listowia. By� mo�e, pomy�la�a, wznosi si� ponad wierzcho�ki drzew i mo�na z niej b�dzie ujrze� to, co le�y dalej - je�li w og�le jest tam co� innego od owej puszczy bez granic, przez kt�r� jecha�a tyle dni. W�ziutki up�az tworzy� naturaln� �cie�yn� prowadz�c� w g�r� stromego zbocza. Gdy pokona�a jakie� pi��dziesi�t st�p, znalaz�a si� na wysoko�ci otaczaj�cego ska�� pasa listowia. Drzewa wprawdzie ros�y do�� daleko, ale si�ga�y turni niekt�re z ich ga��zi, tworz�c wok� kamienia �w zielony welon. Brn�a przez g�szcz li�ci, nie widz�c nic ni w dole, ni w g�rze, lecz nagle ujrza�a w prze�wicie b��kitne niebo i wysz�a w czysty, gor�cy blask s�o�ca, i zobaczy�a pod swymi stopami dach lasu. Sta�a na szerokiej p�ce, prawie r�wnej z wierzcho�kami drzew, z kt�rej strzela�a skalna iglica, b�d�ca szczytem turni. Ale na jeszcze jedn� rzecz zwr�ci�a uwag�, jej stopa bowiem uderzy�a o co� ukrytego w kobiercu martwych li�ci pokrywaj�cych p�k�. Odgarn�a je, by ujrze� szkielet ludzki. Do�wiadczonym okiem zmierzy�a wyblak�e ko�ci, nie dostrzegaj�c z�ama� lub innych oznak przemocy. Cz�ek ten zemrze� musia� naturaln� �mierci�, po co jednak wspina� si� przedtem na wynios�� ska��, wyobrazi� sobie nie mog�a. Wdrapa�a si� na szczyt iglicy i omiot�a wzrokiem otoczenie. Dach lasu - posadzk� raczej b�d�cy z jej punktu widzenia - r�wnie jak z ziemi by� nieprzenikniony. Nie widzia�a nawet stawu, przy kt�rym zostawi�a wierzchowca. Spojrza�a ku p�nocy, w kierunku, z kt�rego przyby�a. I tu falowa� zielony ocean, dalej si�gaj�cy i dalej, a� ku w�t�ej linii b��kitu, co w istocie pasmem by�a wzg�rz, kt�re przeby�a wiele dni temu, by pogr��y� si� w ten li�ciasty bezmiar. Taki sam obraz na zachodzie ujrza�a i wschodzie, cho� brakowa�o wzg�rz w tych kierunkach. Gdy wszelako wzrok zwr�ci�a na po�udnie, zesztywnia�a i dech zamar� jej w piersi. Oto bowiem w mili las poczyna� rzedn��, ust�puj�c miejsca usianej kaktusami r�wninie. A w g��bi owej r�wniny wznosi�y si� mury i wie�e grodu. Zakl�a z wielkiego zdziwienia, rzecz bowiem do wiary nie by�a podobna. Nie zdziwi�yby jej innego rodzaju ludzkie sadyby - przypominaj�ce ule chaty czarnych, wyryte w ska�ach siedziby tajemniczej rasy br�zowej, kt�ra, jak g�osi�y legendy, zamieszkiwa�a w cz�ci niezbadanych region�w. Ale niezwyk�ym by�o do�wiadczeniem znale�� warowny gr�d o tyle tygodni marszu od najbli�szych przycz�k�w jakiejkolwiek cywilizacji. Czuj�c zm�czenie w d�oniach dzier��cych ob�� iglic�, opu�ci�a si� na p�k� skaln� niezdecydowana, co dalej czyni�. Z daleka przyby�a - z obozu najemnik�w obok granicznego miasta Sukhmet w�r�d trawiastych sawann, gdzie desperaccy awanturnicy z mnogich krain strzeg� stygijskich domini�w przed najazdami, kt�re na kszta�t czerwonej fali nap�ywaj� z Darfaru. �lepa by�a jej ucieczka w krainy, o kt�rych nie wiedzia�a nic. I teraz miota�a si� w rozterce mi�dzy pragnieniem, by uda� si� wprost do miasta na r�wninie, a instynktown� obaw� podpowiadaj�c�, by dalekim obej�� je �ukiem i dalej pod��a� samotnym szlakiem. Szelest li�ci w dole rozwia� jej my�li. Odwr�ci�a si� jak kot, chwytaj�c za miecz, lecz nagle zastyg�a bez ruchu na widok stoj�cego przed ni� m�a. Olbrzymem by� niemal, a mi�nie pi�trzy�y si� pod sk�r�, kt�rej s�o�ce nada�o barw� br�zow�. Podobnie by� do niej odziany i tylko miast szarfy nosi� szeroki sk�rzany pas. Miecz ogromny i pugina� wisia�y u pasa. - Conan, Cymmeryjczyk! - wykrzykn�a kobieta. - Czego szukasz na moich �ladach? Grymas wykrzywi� mu oblicze, a jego srogie b��kitne oczy zap�on�y �wiat�em, kt�re poj�aby ka�da kobieta, i j�y w�drowa� po wabnych kszta�tach, zatrzymuj�c si� na d�u�ej przy wypuk�ych piersiach, okrytych lekk� szat�. - Zali nie wiesz? - za�mia� si�. - Albom to nie okazywa� ci uwielbienia od pierwszej chwili? - Ogier by tego nie uczyni� ja�niej - odpar�a ze wzgard�. - Alem si� nie spodziewa�a spotka� ci� tak daleko od bary�ek i garnk�w Sukhmetu. Czy� po prawdzie szed� za mn� z obozu Zaralla, czy ci� za �otrostwa przep�dzili? - Dobrze wiesz, �e nie ma Zarallo tylu zbir�w, by mnie z obozu przegna� - skrzywi� si�. - Wiadoma rzecz, �em za tob� pod��a�. I rzek� ci, �e masz, dziewko, szcz�cie. Kiedy� zad�ga�a tego stygijskiego oficera, utraci�a� �ask� i opiek� Zaralla, a od zemsty Stygijczyk�w banicj� musia�a� si� ratowa�. - Wiem ja to - odpar�a ponuro - ale com mia�a uczyni�? Pojmujesz, dlaczego to zrobi�am. - Ano - zgodzi� si�. - Gdybym tam by�, to sam bym go wypatroszy�. Atoli je�li niewiasta w obozach, �r�d zbrojnych m��w �y� pragnie, rzeczy takich winna si� spodziewa�. Valeria tupn�a nog� i zakl�a. - Czemu� nie pozwol� mi �y� jak oni? - To oczywiste! - Zn�w omi�t� j� chciwym spojrzeniem. - Ale� m�drze uczyni�a czmyhaj�c. Stygijczycy pasy by z ciebie darli. Brat owego oficera pod��a� twym �ladem, szybciej, mniemam, ni�by� si� spodziewa�a. Tu� by� za tob�, kiedym go dopad�. Konia mia� lepszego. Kilka jeszcze mil, a gard�o by ci poder�n��. - No i ... - spyta�a wyczekuj�co. - No i co? - odrzek� zaskoczony. - No i co z tym Stygijczykiem? - A jak przypuszczasz? - burkn�� niecierpliwie. - Jasna rzecz, �em go ubi�, �cierwo zostawiaj�c s�pom. To mnie zadzier�y�o i ma�om �ladu twego nie straci�, gdy� przekracza�a skaliste partie wzg�rz. W innym razie dawno bym ci� dogoni�. - I pewnie my�lisz wlec mnie na powr�t do obozu Zaralla? - warkn�a. - G�upot nie powiadaj - zaprzeczy�. - P�jd�, dziewczyno, nie b�d� tak� j�dz�. Innym jest od owego Stygijczyka, kt�rego zak�u�a�, i ty to wiesz. - Golec i w��czykij - zakpi�a. Roze�mia� si� jej w twarz. - A ty za kogo si� masz? Nawet na nowe �aty do portek ci� nie sta�. Nie omami mnie twa wzgarda. Dobrze wiesz, �em wi�kszymi okr�tami dowodzi� i t�sze watahy do boju puszcza�, ni� tobie si� zdarza�o. A co do tego, �em golec - kt�ry� z korsarzy nie jest nim przez wi�ksz� cz�� �ywota? Galeon nie pomie�ci�by z�ota, kt�rem we wszystkich portach �wiata roztrwoni�. I to te� wiedzie� powinna�. - Gdzie tedy owe okr�ty wspania�e i owi ch�opcy m�ni, kt�rymi� dowodzi�? - Przewa�nie w g��binach - odpar� beztrosko. - Ostatni m�j korab zatopili Zingaranie u wybrze�y Kush - oto dlaczegom si� przy��czy� do Wolnej Kompanii Zaralla. Ale kiedy�my przymaszerowali do granicy z Darfarem, poj��em, �em si� oszuka�. �o�d lichy, wi�sko kwa�ne i nie lubi� czarnych niewiast. A tylko takie zjawia�y si� w obozie obok Sukhmetu - k�ka w nosach, z�by spi�owane, ba! A ty� dlaczego przy��czy�a si� do Zaralla? Daleko od s�onych w�d le�y Sukhmet. - Czerwony Ortho kochanic� sw� chcia� ze mnie uczyni� - odrzek�a ponuro - tedym pewnej nocy, gdy kotwiczyli�my u wybrze�y kushyckich, skoczy�a za burt� i pop�yn�a do l�d...
marc144