Płomień Asurbanipala.txt

(146 KB) Pobierz
ROBERT E. HOWARD

P�OMIE� ASSURBANIPALA

SKRZYD�A W�R�D NOCY
1. Pal grozy
Wsparty na swej przedziwnie rze�bionej lasce Solomon Kane z pos�pnym 
zadziwieniem spogl�da� na widniej�c� przed nim tajemnic�. Zbyt wiele ju� widzia� 
opuszczonych wiosek od czasu gdy zwr�ci� twarz ku wschodowi i opu�ci� Wybrze�e 
Niewolnicze, by zagubi� si� w labiryncie d�ungli i rzek, �adna jednak nie by�a 
podobna do tej w�a�nie. To nie g��d wygna� jej mieszka�c�w - niedaleko od wsi 
dostrzeg� zagony wybuja�ego dzikiego ry�u. Arabscy �owcy niewolnik�w tak�e nie 
zapuszczali si� do tej odleg�ej krainy. T� wie� musia�a spustoszy� jaka� wojna 
plemienna - zdecydowa� przygl�daj�c si� porozrzucanym w�r�d traw i zaro�li 
ko�ciom i szczerz�cym z�by czaszkom. By�y pokruszone i po�amane. Spostrzeg� 
szakala i hien�, ostro�nie przekradaj�ce si� pomi�dzy walaj�cymi si� chatami. 
Ale dlaczego napastnicy porzucili sw�j �up? Na ziemi le�a�y oszczepy wojenne o 
drzewcach rozsypuj�cych si� po licznych atakach termit�w oraz pr�chniej�ce w 
deszczu i s�o�cu tarcze. Na szyi jednego ze szkielet�w po�yskiwa� naszyjnik z 
jaskrawo malowanych kamyk�w - cenna przecie� zdobycz dla ka�dego naje�d�cy.
Przyjrza� si� chatom. Dziwne: kryte s�om� strzechy wielu z nich by�y poszarpane, 
porozdzierane, jak gdyby jakie� uzbrojone w szpony stworzenia pr�bowa�y dosta� 
si� do wn�trza z g�ry. I wtedy co� zobaczy�; jego oczy a� si� zw�zi�y pod 
wp�ywem zdumienia i niedowierzania. Tu� za wzg�rkiem butwiej�cych szcz�tk�w, 
kt�re kiedy� by�y cz�ci� palisady, wznosi� si� olbrzymi baobab. Do wysoko�ci 
sze��dziesi�ciu st�p w og�le nie mia� ga��zi, a jego pie� by� zbyt gruby, by 
mo�na si� by�o po mim wspi��. Mimo to spo�r�d najwy�szych ga��zi zwisa� 
szkielet, najwyra�niej wbity na u�amany konar. Solomon Kane poczu�, jak na jego 
ramieniu zaciska si� zimna d�o� tajemnicy. W jaki spos�b te �a�osne szcz�tki 
znalaz�y si� na drzewie? Czy�by rzuci�a ja tam nieludzka �apa jakiego� potwora?
Kane wzruszy� ramionami, a jego d�o� mimowolnie ze�lizn�a si� do pasa, ku 
czarnym kolbom ci�kich pistolet�w i r�koje�ciom d�ugiego rapiera i sztyletu. 
Nie odczuwa� l�ku, kt�ry ogarn��by zwyk�ego cz�owieka, gdyby stan�� twarz� w 
twarz z Nieznanym i Bezimiennym. Lata w��cz�gi po dziwnych krainach i star� z 
niezwyk�ymi stworami pozbawi�y jego umys�, ducha i cia�o wszystkiego, co nie 
by�o twarde jak fiszbin i stal. Wysoki, szczup�y, prawie chudy, zbudowany by� z 
ekonomi� typow� dla wilka. Szerokie ramiona, d�ugie r�ce, nerwy jak postronki i 
�elazne mi�nie dope�nia�y obrazu tego urodzonego zab�jcy i szermierza. Ciernie 
i kolce d�ungli obesz�y si� z nim bezlito�nie. Ubranie i przekrzywiony kapelusz 
bez pi�ropusza zwisa�y w strz�pach, sk�rzane buty z Kordoby by�y znoszone i 
wytarte. S�o�ce spiek�o na ciemny br�z jego pier� i ramiona, lecz ascetycznie 
szczup�a twarz zdawa�a si� niewra�liwa na jego promieni. Mia� dziwn�, 
ciemnoblad� cer�, kt�ra nadawa�a mu wygl�d niemal�e trupa; jedynie jasne, zimne 
oczy przeczy�y temu wra�eniu.
Po chwili Kane, raz jeszcze obrzuciwszy wiosk� uwa�nym spojrzeniem, poprawi� 
pas, przerzuci� do lewej r�ki ozdobion� rze�bion� g�ow� kota lask�, kt�r� dawno 
temu da� mu N'Longa, i ruszy� przed siebie.
Na zach�d od wioski wyrasta� rzadki pas lasu, przechodz�cy w szerokie pasmo 
sawanny - faluj�cego morza traw si�gaj�cych cz�owiekowi do piersi, czasami nawet 
jeszcze wy�szych. Dalej znowu las, szybko przeradzaj�cy si� w g�st� d�ungl�. To 
stamt�d Kane uciek� niby �cigany wilk, a jego ciep�ym jeszcze tropem pod��ali 
czarni ze spi�owanymi w szpic z�bami. Jeszcze teraz z lekkim podmuchem dochodzi� 
tu cichy g�os b�bn�w, kt�re poprzez mile d�ungli i stepu szepta�y sw� straszn� 
opowie�� o nienawi�ci, ��dzy krwi i �aknieniu �o��dk�w.
W umy�le Kane'a wci�� by�a �ywa pami�� tej ucieczki i nieomal nieuchronnej 
�mierci. Zbyt p�no, bo dopiero wczoraj, zorientowa� si�, �e dotar� do kraju 
ludo�erc�w. Ca�e popo�udnie bieg� w�r�d cuchn�cych opar�w g�stej d�ungli, 
czo�ga� si�, kry�, kluczy� i przecina� w�asne �lady, a tu� za plecami wci�� czu� 
obecno�� strasznych �owc�w. Przewag� zdoby� dopiero z nadej�ciem nocy, gdy pod 
os�on� ciemno�ci przekroczy� pas stepu. Teraz, p�nym rankiem, nie widzia� ani 
nie s�ysza� swoich prze�ladowc�w, nie mia� jednak powod�w, by wierzy�, �e 
zaniechali po�cigu. Kiedy wchodzi� w sawann�, nast�powali mu na pi�ty.
Solomon Kane spogl�da� na rozci�gaj�c� si� przed nim krain�. Na wschodzie 
wznosi�o si� �ukiem zakrzywionym ku p�nocy i po�udniowi pasmo g�r, na og� 
nagich i �ysych. Na po�udniu ci�gn�y si� a� po horyzont, a ich poszarpane 
kontury przypomina�y Kane'owi czarne wzg�rza Negari. Bli�ej znajdowa� si� 
�agodnie sfa�dowany teren, zadrzewiony wprawdzie do�� g�sto, lecz o ile� mniej 
g�sto ni� d�ungla. Wydawa�o si�, �e jest to rozleg�y p�askowy�, od wschodu 
zamkni�ty g�rami, a od zachodu sawann�.
Purytanin ruszy� na wsch�d d�ugim, p�ynnym, nie znaj�cym zm�czenia krokiem. 
Gdzie� za nim skrada�y si� czarne diab�y i nie mia� ochoty znale�� si� w �lepym 
zau�ku. Wprawdzie mog�o si� zdarzy�, �e wystrza� zmusi przeciwnik�w do pe�nej 
przera�enia ucieczki, znajdowali si� oni jednak tak nisko na drabinie 
cz�owiecze�stwa, �e w ich t�pych m�zgach mog�o to nie wywo�a� �adnych skojarze� 
ani l�ku przed czym� nadnaturalnym. A nawet Solomon Kane, kt�rego sir Francis 
Drake nazywa� kr�lem mieczy Devonu, nie potrafi�by wygra� narzuconej mu bitwy z 
ca�ym szczepem.
Zosta�a z ty�u milcz�ca wie� i ci�ar jej sekret�w i �mierci. Na tajemniczej 
wy�ynie panowa�a absolutna cisza. Nie s�ycha� by�o �piewu ptak�w i tylko niema 
ara przemyka�a mi�dzy konarami drzew. Zak��ca�y t� cisz� jedynie kocie kroki 
Kane'a i nios�cy g�os b�bn�w szept wiatru.
Nagle Anglik zobaczy� mi�dzy drzewami obraz, kt�rego nieoczekiwana groza 
sprawi�a, �e jego serce zabi�o szybciej. Kilka chwil p�niej sta� oko w oko z 
sam� Groz�, straszliw� i ca�kowit�. Po�rodku rozleg�ej polany wbity by� pal, do 
kt�rego przywi�zano co�, co kiedy� by�o czarnym cz�owiekiem. Kane wios�owa� 
niegdy� w �a�cuchach na tureckiej galerze, harowa� w winnicach Barbarii, walczy� 
z czerwonosk�rymi Indianami w Nowym �wiecie i mdla� z b�lu w lochach 
hiszpa�skiej Inkwizycji. Wiedzia�, jak nieludzcy potrafi� by� ludzie. Lecz 
wstrz�sa�y nim nie potworno�� ran, cho� by�y straszne, ale to, �e ten ludzki 
strz�p �y� jeszcze. Gdy bowiem zbli�a� si�, unios�a si� zwieszona na poharatan� 
pier� g�owa. Miotana z boku na bok, bryzga�a krwi� z resztek uszu, a spomi�dzy 
obdartych ze sk�ry warg wydobywa� si� zwierz�cy szloch.
Przem�wi� do tego stworzenia, a ono wrzasn�o og�uszaj�co, wij�c si� w 
niesamowitych skr�tach. Szarpa�o g�ow� w d� i w g�r� i zdawa�o si�, �e pr�buje 
co� dojrze� pustk� martwych, rozwartych oczodo��w. J�cz�c g�ucho istota kuli�a 
swe um�czone cia�o przy palu, do kt�rego by�a przywi�zana. Unios�a g�ow�, jak 
gdyby nas�uchuj�c, jakby oczekiwa�a czego� od nieba.
- Nie l�kaj si� - powiedzia� Kane dialektem plemion rzecznych. - Nie zrobi� ci 
krzywdy. Nic ju� nie zrobi ci krzywdy. Uwolni� ci�.
M�wi�c to mia� gorzk� �wiadomo�� pustki swych s��w, lecz g�os jego obudzi� 
jakie� niewyra�ne skojarzenia w oszala�ym, konaj�cym umy�le Murzyna. Spomi�dzy 
pokruszonych z�b�w dobieg�y s�owa, niepewne i ciche, niesk�adne i przerywane 
�linieniem si� i be�kotem. Ten ludzki strz�p m�wi� j�zykiem pokrewnym narzeczom, 
kt�rych w czasie swych d�ugich w�dr�wek Kane nauczy� si� od przyjaznego mu ludu 
rzeki. Zrozumia� wi�c, �e ofiara tkwi przy palu ju� d�ugo - wiele ksi�yc�w 
mamrota� Murzyn w malignie nadchodz�cej �mierci - a przez ca�y ten czas z�e 
istoty zabawia�y si� nim wedle swych nieludzkich zachcianek. Wymieni� ich nazw�, 
lecz Anglik jej nie zrozumia�. S�owo brzmia�o jak akaana. Lecz to nie owe akaana 
przywi�za�y go tutaj. Um�czony zew�ok wybe�kota� imi� Goru, kt�ry by� kap�anem i 
kt�ry zbyt mocno zacisn�� sznur na jego nogach. Kane zdziwi� si�, w jaki spos�b 
wspomnienie tak niewielkiego b�lu zdo�a�o przeby� krwawe labirynty tortur, skoro 
Murzyn pami�ta� ten b�l nawet teraz.
Na dodatek, ku przera�eniu Kane'a, czarny m�wi� o swoim bracie, kt�ry pomaga� go 
przywi�zywa�. Szlocha� przy tym jak dziecko, a wilgo� tworzy�a krwawe �zy w 
pustych oczodo�ach. Be�kota� co� o oszczepach, po�amanych przed laty podczas 
jakich� zapomnianych ju� �ow�w. Solomon delikatnie rozci�� Murzynowi wi�zy i 
z�o�y� na trawie um�czone cia�o. Stara� si� by� ostro�ny, ludzki wrak wi� si� 
jednak i skamla� jak zdychaj�cy pies, a krew pociek�a na nowo z licznych szram. 
Kane zauwa�y�, �e rany wygl�daj� raczej na zadane przez k�y i szpony ni� przez 
no�e i w��cznie.
Wreszcie praca dobieg�a ko�ca i zakrwawione, wym�czone cia�o spocz�o na 
mi�kkiej murawie ze starym, obwis�ym kapeluszem Kane'a pod g�ow�. Murzyn rz�zi� 
ci�ko.
Anglik otworzy� manierk� i wla� mi�dzy pokaleczone wargi kilka kropel wody.
- Opowiedz mi o tych diab�ach - rzek� pochylaj�c si�. - Na Boga mego ludu! ta 
zbrodnia zostanie pomszczona, cho�by sam szatan stan�� mi na drodze.
W�tpi� nale�y, czy te s�owa dotar�y do konaj�cego. Kane us�ysza� za to inny 
d�wi�k. Ara, z typow� dla swego gatunku ciekawo�ci�, wylecia�a z pobliskiego 
zagajnika i przefrun�a tak nisko, �e jej wielkie skrzyd�a musn�y w�osy 
Europejczyka. Na g�os uderze� tych skrzyde� Murzyn uni�s� si� i krzykn��, a Kane 
wiedzia�, �e krzyk ten do �mierci b�dzie prze�ladowa� go w sennych koszmarach.
- Skrzyd�a! Skrzyd�a! Znowu nadchodz�! Och, �aski, skrzyd�a!
Z jego ust strumieniem bluzn�a krew. Po chwili ju� nie �y�.
Kane wsta� i otar� zroszone lodowatym potem czo�o. Las jak zaczarowany 
znieruchomia� w skwarze po�udnia, a nad ziemi� zaleg�a cisza. Anglik spojrza� w 
zadumie na pasmo czarnych, nieprzyjaznych g�r, pi�trz�cych si� w dali, na 
odleg�e sawanny. Na tej tajemniczej krainie ci��y�a pradawna kl�twa, okrywaj�ca 
cieniem dusz� purytanina.
Delikatnie podni�s� krwawy zew�ok, w kt�rym t�tni�y kiedy� �ycie, m�odo�� i 
rado��. Z�o�y� go na skraju polany i najlepiej jak umia� pouk�ada� zimne 
cz�onki. Raz ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin