Martin Michelle - Diablica z Hampshire.pdf

(616 KB) Pobierz
419390827 UNPDF
Michelle Martin
Diablica z Hampshire
Przekład
Maria Głowacka
1
Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas Carrington usiłuje napełnić
jej szklankę lemoniadą, nie oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta w
purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.
Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.
-Brawo, Tommy! - powiedziała z uznaniem, gdy szklanka bezpiecznie dotarła
wreszcie do jej rąk. - To był prawdziwy majstersztyk.
-Nabrałem wprawy - odrzekł, uśmiechając się z zakłopotaniem.
-To widać. Nim sezon dobiegnie końca, będziesz niedoścignionym mistrzem elegancji
i wdzięku - zauważyła panna Glyn, a w jej oczach pokazały się wesołe błyski.
-No, no, Kate, chyba trochę przesadziłaś. Nie zapominaj rautu u Bennetów z ubiegłego
tygodnia.
-Ktoś cię szturchnął w ramię, Tommy! Jestem pewna, że ktoś cię potrącił - zauważyła
z powagą.
Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której imponujących rozmiarów
ciało wciśnięte było w suknię, niemal trzeszczącą pod tym niewyobrażalnym naporem. Lady
Huntington, matka pięciu córek na wydaniu, mówiła coś z przejęciem jakiemuś wytwornie
ubranemu dżentelmenowi, którego Katharine Glyn nigdy dotąd nie widziała. Włosy miał
ciemne i krótko ostrzyżone, oczy szare i lekko przymknięte, gdy, bez szczególnego
entuzjazmu, przytakiwał lady Huntington. Jego wyrazistą twarz znaczyły wystające kości
policzkowe i kanciasty podbródek. Panna Glyn musiała przyznać, że był wyjątkowo
przystojny.
- Tommy, kim jest ten piękniś usidlony przez lady Huntington? - zapytała.
Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.
-Och - odrzekł bez specjalnego zainteresowania. - To chyba lord Blake. Naśladowca
Brakstona, sądząc po surducie. Jak można się ubierać w tak niewyszukany sposób?
-Jak widać nie każdy musi hołdować modzie, mój drogi. Co wiesz o tym, w tak
niewyszukany sposób ubranym, lordzie Blake'u?
-Niewiele. Chyba nie bywa w mieście zbyt często. Och, jest jednak coś, słyszałem, że
dla swoich kochanek jest hojny. A gdy tylko zjawia się w mieście, natychmiast oblega
go tłum wielbicielek.
- Aha! „Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie, przy dźwięcznej lutni miłosnych
akordach” 1 .
1 Ryszard III, akt I, scena 1, tłum. Leon Ulrich (przyp. red.).
Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.
Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.
Katharine uśmiechnęła się.
-To Szekspir, Tommy, dla podkreślenia, jak bardzo mnie bawi odkrycie wśród nas
rozpustnika.
-To niezupełnie rozpustnik. Nie uwodzi niewinnych panienek. Interesują go jedynie
doświadczone kobiety.
-Boże mój! A to szczwany lis.
Carrington uśmiechnął się szeroko.
-Przykro mi, że cię rozczarowałem, Kate.
-Cóż, przynajmniej ma na tyle zdrowego rozsądku, aby nie udawać, że się dobrze bawi
- zauważyła, obserwując jednocześnie, jak lord Blake bezskutecznie usiłuje uwolnić
się od niezmordowanej lady Huntington. - Czy Montclairowie kiedykolwiek wydali
udany bal?
-Z tego, co wiem, nie. Czy uważasz, że powinniśmy posłać po specjalistów od
balsamowania zwłok?
Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.
- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła złośliwie, gdy lady Danforth,
zanadto wystrojona i upudrowana, zbliżyła się do nich, aby porwać ze sobą Carringtona... w
jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.
Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na ogród przeszklonych drzwi i
oparłszy się o chłodne szyby, jakby w ten sposób chciała uciec od dusznego powietrza
zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych rozrywek: obserwowaniu
najzabawniejszych słabostek wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.
Zerknęła na tego nierozpustnika, ale zasłoniły go dwie matrony. Każda z nich, panna
Glyn była tego pewna, próbowała wcisnąć swoje niezamężne córeczki jakiemuś niczego
niepodejrzewającemu poczciwcowi. A piękniś był kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z
każdą chwilą stawał się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.
Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej wzrok zatrzymał się teraz na
lordzie Bingsleyu, największym dandysie ostatniej dekady, rozmawiającym o czymś z
gospodarzem balu. Ulubieniec wielu młodych mężczyzn z towarzystwa, nie wyłączając
Tommy'ego Carringtona, lord Bingsley, zaskakiwał wszystkich oszałamiającym strojem na
każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.
Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w różowe i srebrne prążki,
niebieską kamizelkę w złote cętki i jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a
la Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a rogi kołnierzyka były tak
sztywne i sterczały tak wysoko, że głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów
wyżej niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.
Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie, jak bardzo to było w złym
guście, gospodyni balu, pulchna matrona około trzydziestki, posiadaczka sześciorga dzieci i
okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami, zbliżyła się do niej w towarzystwie dwóch
mężczyzn do złudzenia przypominających Adonisa i Satyra. Adonis był jasnowłosym
młodym dżentelmenem o bardzo sympatycznej fizjonomii, nieśmiałym uśmiechu i
stosownym stroju. Satyr natomiast przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z
lady Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z Adonisem. W pewnej
chwili wyglądało to nawet tak, jakby się chciał wycofać, ale Adonis skutecznie mu to
uniemożliwił.
-Droga panno Glyn - powiedziała lady Montclair - chciałabym przedstawić pani sir
Williama Athertona oraz lorda Blake'a. Sir William bardzo pragnie poznać miss
Fairfax, a ponieważ jest pani jej opiekunką, pomyślałam, iż stosownie będzie, jeśli to
ty ją przedstawisz.
-Dziękuję, ale nie sądzę, aby to było konieczne - odpowiedziała panna Glyn. - Jestem
pewna, że pani zrobi to z większym niż ja zaangażowaniem.
-Ale... ale panno Glyn - zawołał złotowłosy młodzieniec. - Jeśli pani jest rzeczywiście
opiekunką panny Fairfax, to chyba oczywiste, że powinienem się przedstawić
najpierw pani.
-Doskonale - odparła Katharine, z pewnym ociąganiem odwracając wzrok od nieco
sennych oczu lorda Blake'a. - Czy jest pan żonaty, sir Williamie?
Mężczyzna się zaczerwienił.
-Dobry Boże, panno Glyn, oczywiście, że nie jestem! Nigdy nie byłem nawet
zaręczony.
-Ach tak. A ile pan ma lat?
- Dwadzieścia sześć.
Powoli poruszyła wachlarzem.
-To już samo w sobie jest zdumiewające. Każdy młody mężczyzna, który mając
dwadzieścia sześć lat, nie był przynajmniej dwukrotnie zaręczony, zasługuje na to, aby
mu się wnikliwie przyjrzeć.
-Panno Glyn, proszę o wybaczenie, ja... nie miałem nawet okazji, żeby się zaręczyć.
Byłem na kontynencie.
-W jakim celu? - zapytała.
Sir William patrzył na nią, jakby nie rozumiał sensu pytania. Lord Blake trącił go
łokciem i szepnął mu coś na ucho. Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:
-Walczyłem na wojnie, panno Glyn.
-Ach tak! Z jakimi efektami?
-Wierzę, że... że wypełniłem mój obowiązek.
-I to wystarczy, sir Williamie. Skąd pochodzi pańska rodzina?
-Z Suffolk, panno Glyn. Jesteśmy starą rodziną z odpowiednimi dochodami. Z moich
najbliższych pozostała mi tylko matka.
-Był pan osobiście zamieszany w jakiś skandal?
-Boże uchowaj, skądże!
-Szkoda. A więc ma pan to jeszcze przed sobą - oświadczyła. -Lady Montclair, może
pani przedstawić tego dżentelmena Georginie.
-Ależ, panno Glyn, pani powinna to zrobić - zaprotestowała lady Montclair. - Panna
Fairfax jest tak oblegana przez młodych dżentelmenów, że jeśli to ja przedstawię jej
sir Williama, z pewnością nie zwróci na niego uwagi. Jeśli jednak zrobi to pani,
przynajmniej na niego spojrzy.
Panna Glyn uśmiechnęła się.
-Nie bardzo rozumiem, co innego mogłaby zrobić, ale dobrze, niech będzie tak, jak
pani proponuje. A pan, lordzie Blake, też pragnie być przedstawiony pannie Fairfax?
-Dziękuję, nie - odrzekł lord Blake, nie kryjąc znudzenia. - Za bardzo jestem
onieśmielony jej urodą, aby się zdobyć na jakąś sensowną rozmowę.
Katharine Glyn spojrzała na niego z rozbawieniem i zaczęła rozglądać się po sali w
poszukiwaniu swojej przyjaciółki i towarzyszki, panny Georginy Fairfax, dwudziestoletniej
piękności, której lśniące czarne włosy, głęboko osadzone błękitne oczy, twarzyczka w
kształcie serduszka, zgrabna figura i łagodne usposobienie wielu mężczyzn przyprawiały o
zawrót głowy. Dodatkowym atutem pięknej panny była ogromna fortuna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin