Stepan Kornelia-Dom na zakrecie.doc

(971 KB) Pobierz

 

Wydawnictwo Dolnośląskie

Zrealizowano  finansowej [erstwa Kultury ctwa Nai odowego

OM NA ZAKRĘCIE

U KWI. 2009

MAJ 2009 UIP.2009

 

*

KORNELIA STEPAN

 NA ZAKRĘCIE

 

 

 

 

Wydawnictwo Dolnośląskie

Projekt okładki Małgorzata Bogdanowicz

Redakcja Bożena Sęk

Korekta

Janina Gerard-Gierut

Redakcja techniczna Jacek Sajdak

Copyright © Publicat S.A. and Kornelia Stepan

ISBN 978-83-245-8730-8

Wrocław 2008

Wydawnictwo Dolnośląskie

50-010 Wrocław, ul. Podwale 62

oddział Publicat S.A. w Poznaniu

tel. 071 785 90 40, fax 071 785 90 66

e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl

www.wydawnictwodolnoslaskie.pl

Ponieważ jedno pokolenie mija, a drugie nadchodzi i nic stałego nie ma pod słońcem, zapobiegliwa pomysłowość dawnych ludzi postanowiła uwieczniać czyny śmiertelników przy pomocy odpowiednich świadków i spisywaniu dokumentów...

„Księga henrykowska" z roku 1270 autorstwa opata Piotra z klasztoru w Henrykowie, a uzupełniona w 1310 r. przez nieznanego brata zakonnego z henrykowskiego konwentu cystersów.

Z tekstu łacińskiego przetłumaczy! Roman Gródecki

 

 

W życiu każdego człowieka nieuchronnie nadchodzi moment, kiedy zadaje sobie pytanie o to, co było i co jest możliwe? O granice. Do czego był albo jest zdolny. Pytanie to musi się pojawić i jest częścią fundamentalnej prawdy o nas, o tym, kim jesteśmy albo co jest równie ważne, kim moglibyśmy być.

W życiu Lucjany taki moment nadszedł po raz pierwszy w wieku szesnastu lat. Tego dnia nie była w stanie podnieść się z łóżka, na którym w poplamionej krwią podomce leżała jej mama. Nie miała na nic siły, wydawało jej się, że jest tak samo martwa jak leżące obok niej ciało, a jednak ciężkich od pytań myśli kłębiących się jej w głowie nie była w stanie zatrzymać. Odtąd te myśli wciąż towarzyszyły jej w życiu, nawet wiele lat później, kiedy wspomnienie mamy znacznie wyblakło. Pamięć stała się jedynym łącznikiem z przeszłością, chociaż czuła, że czas jest jej naturalnym sprzymierzeńcem, który wprawdzie mało skutecznie, ale stara się ją od tego, co minęło, jak najdalej odsunąć.

Kolejny raz taki moment zdarzył się wiele lat później i na pozór pozostawał w związku ze śmiercią przypadkowo poznanej dziewczyny. Lucy, wówczas czterdziestoletnia, znowu odkryła w swej duszy to samo dręczące pyta-

■9

Kornelia Stepan

nie. I właśnie wtedy coś zaczęło przemawiać do niej ponaglającym obcym głosem. Długo udawała, że tego głosu nie słyszy, że on nie istnieje, a jednak czuła, że nie ma innego wyjścia i musi poszukać niektórych odpowiedzi.

Równocześnie uznała za fakt wszechobecną, zewsząd napierającą tęsknotę za dopełnieniem swojego losu.

Jednakże ponad tym wszystkim dominowała potrzeba miłości i drażniące rozpoznanie, że miłość nobilituje, karmi, stawia na piedestale innych - przypadkowych wybrańców losu, szczęściarzy, spychając darzących miłością do roli naznaczonej niepewnością i cierpieniem. Ludzi przegranych, więźniów potrzeby kochania drugiego człowieka.

Rozdział 1

Na imię miała Lucy, Lucjana - „urodzona w świetle wstającego dnia". To było imię nie dla każdego, również nie dla niej, tak jej się przynajmniej długo wydawało. Ale z czasem przylgnęło do niej jak druga skóra, stopiło się z nią nie pozostawiając żadnej rysy: ona była Lucy, Lucy była nią.

Urodę odziedziczyła po matce, miała takie same jak ona włosy, prawie rude, wijące się wokół wąskiej twarzy. Te drobne loczki w kolorze ciemnego miodu sprawiały wrażenie, że wciąż są w ruchu, i mylnie sugerowały, że ich właścicielka jest spontaniczną, żywiołową osobą.

Jednakże twarz Lucy tym różniła się od większości twarzy, że nie można było z niej absolutnie nic wyczytać, w każdym razie nie tak, jakby czytało się w otwartej książce.

Po mamie odziedziczyła też niepokojące niebieskie oczy o lekko fioletowym zabarwieniu. I sylwetkę: długie wąskie kości, które przy wzroście metr osiemdziesiąt świadczyły o tym, że ich właścicielka może być kimś obcym. I wszędzie

Dom na zakręcie

9

Lucy była kimś obcym. Choćby dlatego, że nietrudno byto wyłowić ją z tłumu...

Ale nie to liczyło się w jej życiu najbardziej.

W duszę Lucy wtopił się zdumiewająco żywy obraz, który stał się nieomal jej częścią i - była tego pewna - bez jej udziału nie miałby prawa bytu.

Obraz ten raz był niepełny, trochę zamazany, i miał w sobie coś z psychodelicznej inscenizacji, innym razem cechował go bolesny realizm, jakby znajdowała się w śnie, który w jakiś niesamowity sposób obracał się w rzeczywistość; albo odwrotnie: rzeczywistość zamieniała się w sen.

A przecież jego główna bohaterka, ta kobieta - czasami wydawało jej się nawet, że dziewczyna jeszcze - mogła umrzeć inaczej. Lucy dopuszczała do siebie myśl, że istnieje wiele wersji tej śmierci.

Wyjaśnień takiego stanu rzeczy należałoby szukać raczej w ukrytym irracjonalnym świecie relacji międzyludzkich i w najbardziej intymnym życiu osobistym, nad którym wielu ludzi z coraz większym trudem potrafi zapanować, niż w zwykłym przypadku.

Jedna z tych wersji wszakże była najbardziej prawdopodobna, innymi słowy, prawdziwa; bo wbrew ludziom tchórzliwym, którzy do wszystkiego próbują przykładać miarę relatywizmu, kiedy chodzi o czyjeś życie, zawsze jest jedna, jedyna prawda.

Możliwe więc, że sprawy przebieg miały następujący:

Na szerokim łóżku bez zagłówka spała młoda kobieta. Jej ciężki oddech i bezwładne nieme ciało sugerowały, że to sen narkotyczny. Nie po raz pierwszy sięgnęła po środki odurzające. Miała ich pełną szufladę, na różne okazje, lecz ostatecznie to, co bierze, najprawdopodobniej nie miało większego znaczenia. Ważne, że świat, po którym wtedy szybowała, pozwalał pozbyć się tego dręczącego poczucia, że coś musi albo że jest w jej duszy tyle dotkliwej pustki.

Wielkie łóżko ze zmiętą, byle jak rzuconą pościelą spowijał mrok. Mleczne światło stojącej w odległym kącie

10                                                             Kornelia Stepan

lampy z jedwabnym abażurem ledwo muskało tę część pokoju, która służyła prawdopodobnie za kącik do pracy: z niewielkim designerskim biurkiem pełnym papierów i dziwacznym klęcznikiem pełniącym rolę krzesła. Wszędzie panował dziwny, wilgotny chłód... Zapowiedź tego, co miało nadejść?

Potrzeba było dobrej chwili, aby wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Dopiero wtedy stawała się widoczna gruba, prawdopodobnie czerwona narzuta, która zsunęła się z łóżka na podłogę, i tuż obok zastygła w bezruchu postać. Jej cień układał się niewyraźnie na ścianie, tworząc rozmazaną ciemną plamę.

Można się było domyślić, że ten ktoś obserwuje śpiącą kobietę.

W pewnym momencie niewyraźne kontury wtopionej w mrok postaci ożyły. Z ciemności powoli wynurzył się zarys ramion i po chwili nad głową kobiety zawisła na ułamek sekundy poduszka, po czym łagodnie, bez pośpiechu opadła tam, gdzie przypuszczalnie znajdowała się jej twarz. Dopiero wtedy w ruchach pochylonej nad łóżkiem postaci pojawiło się zdecydowanie, zaciekłość i determinacja.

Wielkomiejską nocną ciszę zakłóciły na chwilę stłumione odgłosy walczącej o życie kobiety. Czy mogła przypuszczać, że z góry skazana jest na przegraną? Środki odurzające, którymi nafaszerowała młode ciało, stały się jej naturalnym wrogiem. A może w ciągu tych ostatnich kilkunastu sekund gdzieś po powierzchni jej percepcji prześliznęło się wrażenie, że zaczyna z zawrotną szybkością spadać obezwładniona swoją bezradnością i przerażeniem, z głową wypełnioną przeraźliwym dudnieniem rozrywającym jej komórki nerwowe na strzępy? Równie dobrze mogła po prostu doznać krótkiego przebłysku świadomości, że to koniec, że umiera, i zapragnęła tylko jednego: otworzyć szeroko oczy, popatrzeć...

Niedługo potem w pokoju z szerokim łóżkiem zaległa ta sama co wcześniej prawie kompletna cisza, ale tym ra-

Dom na zakręcie                                                          1

zem w towarzystwie napastliwego zapachu świeżego moczu. Pogrążona wciąż w mroku postać zastygła w bezruchu, jakby tylko na chwilę zatrzymała się w miejscu, skąd mogła przyjrzeć się ciału o bezwładnie rozrzuconych nagich kończynach i chwilę się nad czymś zastanowić. I w końcu stało się to, co stać się musiało: nad głową ofiary pojawił się metaliczny błysk noża. Na ułamek sekundy lśniące ostrze zawisło nad łóżkiem, po czym z cichym świstem poszybowało przez ten dziwny chłód w dół, przecinając gardło martwej już kobiety.

Ale ta ostatnia chwila mogła wyglądać zupełnie inaczej. Choćby dlatego, że akurat wtedy pojawiła się w głowie zabójcy myśl, że tak łatwo mógł upozorować jej samobójczą śmierć...

Rozdział 2

Nad Warszawą rozciągała się delikatna poranna mgła - mleczna poświata skrywająca leniwą zapowiedź tego, co mógł przynieść rozpoczynający się dzień - początek niejednej historii, powrót do dawno zarzuconych myśli, pojawienie się nowych pytań i starych tajemnic. Wszystko było możliwe, wszystko mogło się zdarzyć.

Lucy zatrzymała się na chodniku przed niewielkim ładnym biurowcem z secesyjną fasadą. Podniosła do góry głowę i chwilę tak trwała, przyglądając się nieruchomym mlecznym chmurom na niebie. Niebo w mieście zawsze jest inne niż gdziekolwiek indziej. Już dawno to zauważyła. Jest wieloznaczne, a mimo to sprawia wrażenie, że swoim zasięgiem obejmuje wyłącznie to jedno, jedyne miejsce na świecie. To miasto i nic więcej.

Kiedy przekraczała próg budynku wydawnictwa multimedialnego należącego do największych w Polsce, była w nie najgorszym nastroju dlatego, że od razu udało jej

12

Kornelia Stepan

się zaparkować tuż przy głównym wejściu. Zakrawało to na cud, zważywszy, że była w centrum stolicy w godzinach przedpołudniowych. Poza tym bezczelnie udała, że nie widzi kierowcy z przeciwnego pasa, który tuż przed nią zauważył lukę parkingową i włączył kierunkowskaz. Była szybsza, wykazała się naprawdę niezłym refleksem. Nie przeszkadzało jej nawet, że kierowca, którego ubiegła, zatrzymał się na chwilę przy chodniku i przez otwarte okno rzucił ze złością w jej kierunku kilka wulgarnych wyzwisk.

Ale pukając głośno do drzwi z napisem „Sekretariat" poczuła gwałtownie narastającą irytację, bo akurat w tym momencie nie potrafiła przypomnieć sobie nazwiska człowieka, z którym miała się spotkać. Był prezesem wydawnictwa, młody... z łatwością można by go zaliczyć do kategorii mężczyzn, o jakich marzy większość kobiet po trzydziestce: płaski brzuch, szerokie ramiona i uśmiech świadczący o tym, że zdążył zdobyć wystarczająco dużo doświadczeń w całej gamie przygód miłosnych.

W ponurym pomieszczeniu biurowym o nagich białych ścianach, nazywanym nowocześnie open space, przy komputerach pracowało kilka kobiet. Zdawały się nie zauważać, że pojawił się jakiś gość. Lucy zwróciła się do siedzącej najbliżej wejścia.

-  Jestem umówiona z... - poirytowana rozejrzała się wokół, po czym dość niewyraźnie wymamrotała pod nosem: - ...Chyba mi pani nie uwierzy, ale nie mogę sobie przypomnieć, jak ten dupek ma na nazwisko...

Kobiety wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.

-  U nas pełno jest dupków, kochana. Można powiedzieć, że tu roi się od dupków - zaśmiała się cicho ładna blondynka pod oknem. - A coś konkretniej może pani o nim powiedzieć?

Lucy od razu poczuła do niej sympatię, zresztą z reguły było tak, że jeśli miała kogoś od razu polubić, to tą osobą

Dom na zakręcie

1

na pewno był ktoś o jasnych włosach. Szczupły, w średnim wieku, podobny do niej.

- To jeden z prezesów, ma na imię Florian...

- Florian Zawada.

- A tak, to z nim jestem umówiona. Nazywam się Lucjana Wołoszyn-Lessing.

Nim weszła do gabinetu Zawady, energicznie potarła dłonie. Ten gest wszedł jej w nawyk, choć gdyby miała być ze sobą szczera, dawno powinna się go odzwyczaić.

Zapukała i nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Mężczyzna przy olbrzymim mahoniowym biurku ustawionym na wprost drzwi nawet nie drgnął na jej widok. Wyglądało na to, że czeka na nią od jakiegoś czasu. Przez chwilę siedział jednak nienaturalnie wyprostowany, z nieruchomym wzrokiem wbitym w jej twarz. Można by powiedzieć, że gapił się na nią, co wcale nie było przyjemne ze względu na sztywną pozę, jaką przyjął w czarnym skórzanym fotelu.

Lucy nie miała pojęcia, o czym może myśleć, a przecież powinna go dobrze znać. W końcu był jednym z głównych bohaterów jej najnowszej książki, chyba najlepszej, jaką dotąd napisała.

Bez słowa zachęty usiadła na krześle obok biurka. Wcale nie przeszkadzało jej, że na tym miejscu mogła uchodzić za uległą petentkę. Tak naprawdę na niczym jej nie zależało. Przyszła na to spotkanie, bo tak miało być.

- To co, może przejdziemy od razu do rzeczy? - zapytała obojętnym tonem, uśmiechając się przy tym chłodno, bez cienia wesołości.

-  Co to za chała? Czego ty ode mnie w ogóle chcesz? Kasy?

Głos miał zmęczony i matowy. Najwyraźniej nie było go więcej stać na wybuch złości. Choć... wystarczyło spojrzenie na jego roztrzęsione dłonie o dużych topornych palcach, nie pasujących do reszty postaci, a już na pewno nie do osoby znanego wydawcy (w obiegowej opinii powinien

14

Kornelia Stepan

mieć delikatne, smukłe dłonie mola książkowego), aby stwierdzić, że wbrew pozorom musi być wzburzony.

-  Pieniędzy? Ciekawe, że większość ludzi myśli tylko o pieniądzach. Ciekawe... - Lucy w zamyśleniu patrzyła na Zawadę. - Poza tym powinieneś wiedzieć, że najbardziej nie lubię słów: chała, kicha i sporo... - uśmiechnęła się kwaśno. Niestety, za późno ugryzła się w język. To co akurat powiedziała, było naprawdę żenujące.

-  Sporo? - Zawada najwyraźniej miał zamiar pociągnąć ten temat, nie zważając na bezsensowności takiej rozmowy.

- Tak, sporo. Na przykład: sporo tego lub tamtego zostało - skrzywiła się z niesmakiem. Automatycznym ruchem dłoni odgarnęła z czoła włosy, które prawie natychmiast powróciły na swoje miejsce.

- Rozumiem, sporo, kicz i chała...

- Kicha, nie kicz.

- No tak, kicha... - Z wyraźną niechęcią sięgnął po białą tekturową teczkę z grubym plikiem kartek. Nie otworzył jej jednak, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie da się wplątać w żadną grę, w której ona dyktuje warunki. - Powiedz Lucjana, chcesz, żebym pomylił fikcję z rzeczywistością? Na tym ci zależy? O to ci chodzi? Nic nie rozumiem, naprawdę. No powiedz szczerze, o co ci chodzi?

To idiotyczne pytanie powtarzał w myślach z tysiąc razy. Naprawdę... Kobieta, do której je kierował, patrzyła mu zimno w oczy jak mumia, jak lalka. Miała lśniące rudawe włosy i starannie umalowane czerwoną szminką usta. I to wszystko, chyba uważała, że reszta jej twarzy nie istnieje. Blada, lekko muśnięta słońcem skóra, jasna oprawa oczu...

Z niechęcią zarejestrował, że wbrew temu, co mu się wcześniej wydawało, jej widok wcale go do niej nie zniechęcił. Wręcz przeciwnie. Chyba było z nim coś nie tak, nie przedstawiała sobą przecież żadnej piękności, jak na jego gust za chuda i za wysoka, mimo to...

Dom na zakręcie                                                               15

Dużo później Florian uznał, że była to jedna z najdziwniejszych i najważniejszych chwil w jego życiu.

-  Domyślam się, że chciałbyś się dowiedzieć, skąd wzięło się moje zainteresowanie akurat TĄ historią? Równie dobrze mogłam napisać następną część z komisarzem Sztillerem w roli głównej... Oczywiście, że mogłam, ale... - zawiesiła głos, jakby miała zamiar ponownie zastanowić się nad tym, co ma do powiedzenia.

To była taka mała gra, właściwie zupełnie zbędna, zupełnie nieistotna w tym, co akurat między nimi się rozgrywało. Miała nad nim przewagę i czuła, że dzięki temu może pozwolić sobie na różne gierki, ale czy naprawdę tego chciała? Nagle postanowiła zafundować sobie odrobinę szczerości.

-  Prawdę mówiąc wcale się nad tym nie zastanawiałam, czyli sama nie wiem, dlaczego zainteresowałam się akurat tą historią. Tu nie było żadnych za i przeciw, po prostu usiadłam i napisałam tę książkę - brodą wskazała białą tekturową teczkę na biurku. - Temat od razu wydał mi się intrygujący, ciekawy, dwuznaczny. Właśnie: dwuznaczny. To jest historia o dwuznaczności, można ją czytać i interpretować na wiele sposobów, sam doskonale wiesz... Poza tym najciekawsze historie pisze samo życie, to w końcu nic nowego. Jest na rynku taka seria wydawnicza: Z życia zaczerpnięte...

- Z życia wzięte - poprawił ją z wyraźną niechęcią.

- A tak, z życia wzięte. To, że widocznie rozpoznajesz w tej książce siebie, może oznaczać tylko, że istnieje duże prawdopodobieństwo powtarzalności pewnych zdarzeń. Czyli równie dobrze na twoim miejscu mógłby być ktoś inny, ale... - znowu zawiesiła głos, lecz tym razem ten ora-torski manewr zabrzmiał nieco sztucznie. - Ale nie jest.

- Chcesz mnie zniszczyć...

- Pytasz mnie o to czy stwierdzasz?

Przystojna twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć, kiedy gwałtownie wstał z fotela i odwrócił się do

16

Kornelia Stepan

niej plecami, podchodząc do okna. Żaluzje w oknie dzieliły widok na zewnątrz na poziome paski. Zawada sprawiał wrażenie, że przygląda się częściowo odrestaurowanym fasadom starych kamienic sąsiadujących z biurowcem wydawnictwa.

Ten budynek, co prawda niewielki, to było prawdziwe cacko, a lepszą lokalizację trudno by sobie wyobrazić: w pobliżu opery, niedaleko coraz bardziej reprezentacyjnego Krakowskiego Przedmieścia, w okolicy, gdzie nie brakowało ekskluzywnych restauracji i klubów nocnych. To, że wydawnictwo wreszcie mogło się tu przeprowadzić, było jego zasługą, jego talentów menedżerskich. Każdy o tym wiedział. Każdy wiedział również o tym, że bez pomocy rodziny żony, bez pieniędzy, które za nią stały, byłby prawdopodobnie nikim, nie dostałby takiej szansy...

Przy tym oknie stał stanowczo za długo. Lucy najpierw zaczęła się nudzić, potem poczuła, że ogarnia ją coraz większe zniecierpliwienie. Ostatnimi czasy zmieniła się bardzo, sama to zauważyła. Stała się impulsywna, niecierpliwa, łatwo traciła panowanie nad sobą. Wszystko co działo się wokół niej, nie działo się wystarczająco szybko i co ciekawe, wcale się jej nie wydawało, że jak zwykle powinna się zmuszać do zachowania spokoju.

- Widoki za oknem możesz podziwiać później, teraz dokończmy rozmowę. Chyba że nie masz ochoty, to pójdę...

-  Co chcesz ode mnie usłyszeć? - Obrócił się do niej z widocznym wysiłkiem.

Był typem mężczyzny, który mógł się podobać: duży ładny chłopiec, w którego twarzy dominowały jasnobrązo-we, a chwilami prawie zielone błyszczące oczy. Lucy od razu zauważyła, że ma niezwykły kolor oczu, który wciąż zmieniał się, prawdopodobnie pod wpływem różnego kąta padania światła. Ciekawe, że ona to zauważyła, a ta dziewczyna nie.

-  Podoba ci się moja książka? - zapytała ugodowym tonem.

Dom na zakręcie

І

- Czy mi się podoba? Naprawdę... A może powiesz lepiej, jak to się stało, że Alina tak się rozgadała, że opowiedziała ci wszystko, i to z takimi szczegółami? Kurwy nie rozpowiadają wszem wobec, komu i za ile dały dupy.

- Słowa te wyrzucił z siebie z tak niespodziewanym impetem, aż wzdrygnęła się lekko. - Powiedz, zapłaciłaś jej, tak?

-Sam ją o to spytaj.

- Nie nagrywasz przypadkiem naszej rozmowy?! Pokaż torebkę! - krzyknął.

Florian Zawada nie starał się więcej opanować. Błyskawicznie znalazł się przy niej i zerwał z oparcia krzesła zawieszoną na nim torebkę. Chwilę mocował się z zamkiem ukrytym pod skórzaną klapką. Lucy przyglądała mu się bez słowa, chociaż trudno było powiedzieć, czy w jej oczach maluje się oburzenie czy zwykłe zaciekawienie.

- Nic tam nie znajdziesz, w kieszeniach też nic nie mam

- powiedziała wreszcie spokojnie. - Nie zapominaj, że jestem pisarką i mam doskonałą pamięć fotograficzną, szczególnie do detali... do takich rzeczy, które i nie nagrane mogą być DOWODEM W SPRAWIE...

- O czym ty... naprawdę, o czym ty bredzisz? W jakiej sprawie, w jakiej sprawie? - Florian otworzył usta, chciał chyba coś jeszcze dodać, ale nie zdołał wydobyć z siebie żadnego rozsądnego dźwięku poza nerwowym sapnięciem.

- Czyli co? Nie zapytałeś Aliny, jak to się stało, że poznałam najbardziej intymne szczegóły waszej znajomości?

- Nie odpowiada na moje telefony... nie ma jej w domu. - W końcu udało mu się otworzyć zamek torebki, ale nie zajrzał do środka. Zrezygnowany odstawił ją na krzesło obok, po czym ciężko opadł na swoje miejsce za biurkiem. - Wcięło ją gdzieś, dosłownie zapadła się pod ziemię, naprawdę... Sam nie wiem, gdzie jej szukać...

- No dobrze, rozumiem, nie zapytałeś jej... Przejdźmy jednak do rzeczy: podoba ci się moja książka?

- Jest dobra. Naprawdę dobra. Chyba najlepsza, jaką do tej pory napisałaś - w głosie Zawady słychać było nara-

18

Kornelia Stepan

stający entuzjazm. - Jeżeli zmienisz w niej co nieco, tak żeby nikt nie kojarzył tej historii ze mną, możesz być pewna, że ją wydamy. Uruchomię wszystkie nasze kontakty z mediami... przygotujemy naprawdę porządną promocję. Mogłabyś wreszcie wejść na polski rynek, bo jak długo chcesz pisać te kryminalne opowiastki dla Niemców? W końcu i im się znudzi ten polsko-niemiecki zgred, ten komisarz... - Tym razem to Zawada zawiesił teatralnie głos, chcąc podkreślić wagę swoich słów. Taki miał zwyczaj. Biorąc to wszystko pod uwagę, mogłoby się wydawać, że jego świat jest znowu w porządku, że jest pewnym siebie trzydziestolatkiem podążającym ścieżką solidnej kariery, ustawionym na „maksa".

- Daruj sobie dalsze wywody na ten temat, dobrze? Nie mam zamiaru zmieniać w tekście ani słowa...

- To po co do mnie z tym przyszłaś? Chyba nie sądzisz, że opublikuję ci ten chłam? Równie dobrze mógłbym założyć sobie pierdolony sznurek na szyję!

-  Z tym sznurkiem chyba przesadzasz. A w ogóle skończ dramatyzować... - Sięgnęła po torebkę, bo przestał jej się podobać biadolący ton, w jakim zaczęli rozmawiać. Z namysłem położyła ją sobie na kolanach, po czym szukając wzroku Zawady, dodała: - Ale co do jednego chyba się ze mną zgodzisz: dziewczyna miała zadziwiająco dobrą pamięć, niczym wytrawny księgowy.

-  Miała?... Chyba chcesz powiedzieć: ma! Dlaczego uśmierciłaś ją w ostatniej scenie?

- Tak się jakoś złożyło. - Wzięła do ręki torebkę z obojętną miną. - Myślę, że wrócimy do tej rozmowy kiedy indziej. Muszę lecieć, mam dzisiaj jeszcze kilka spraw do załatwienia.

Wstając, spojrzała uważniej na Zawadę. Znowu przyglądał się jej w skupieniu, wystukując palcami o blat biurka jakiś rytm. „Czasami gdy mnie dotykał, zatracałam się w jego dłoniach" - przypomniała sobie Lucy słowa Aliny. Dziewczyna powtarzała to zdanie kilkakrotnie, jakby to

Dom na zakręcie                                                                1

był refren piosenki. A może to słowa z jakiegoś przeboju? W końcu miała dość ubogie słownictwo, skąd więc to sformułowanie „zatracić się"? Wiedziała w ogóle, co ono oznacza? A jeśli tak, to jakim cudem dłonie tego mężczyzny mogły wywołać takie emocje? Lucy z irytacją wzruszyła ramionami. To nie była odpowiednia pora na tego typu myśli. Mimo to w jej wyobraźni pojawił się następny obraz, w którym szczegóły z opowieści Aliny o tym, jak uczy Zawadę, gdzie dotykać kobietę, niczym puzzle zaczęły układać się w spójną całość.

Dziewczyna była zafascynowana Kamasutrą, zwłaszcza częścią dla kobiet. „To mój uniwersytet, teoretyczna podstawa mojego wykształcenia" - podkreślała ze śmiechem. Prawdopodobnie zdanie to powtarzała wielokrotnie, bo w jej ustach brzmiało jak wykuta na pamięć formułka.

- Chyba mogę cię uspokoić: na razie nic nie będę robić w naszej sprawie. To znaczy w sprawie mojej książki. W tej chwili wystarczy mi, że ją mam. Kopię złożyłam u znajomego prawnika, tak na wszelki wypadek -uśmiechnęła się zadziwiająco radośnie.

Zawada podniósł się z fotela, wyglądało na to, że chce się z nią pożegnać. Nie powiedział jednak nic i nie wykonał w jej kierunku żadnego gestu. Po prostu stał i patrzył na nią. Przez ułamek sekundy czuła się nieswojo.

- Zostawię ci swój telefon, ale nie dzwoń do mnie. Sama się odezwę, kiedy czas mi pozwoli.

W skupieniu, jakby odprawiała jakiś skomplikowany rytuał, wygładziła poły ciemnego żakieciku Chanel. Wyglądała naprawdę ładnie w tym klasycznym kostiumie z miękkiego tweedu z prostym żakietem zapinanym na ozdobne perłowe guziki i sięgającej kolan lekkiej spódnicy w kształcie litery A. Pośpiech, w jakim żyła, a przede wszystkim długie godziny spędzane na pisaniu sprawiły, że polubiła rzeczy klasyczne, ponadczasowe, niezależne od mody i bardzo drogie. Ale zawsze dbała o to, by logo pre-

20                                                             Kornelia Stepan

ferowanej marki nie było zbyt widoczne, stroniąc raczej od ostentacji w modzie. Zalatywało to trochę nudnym perfek-cjonizmem, lecz jej wcale nie przeszkadzało. Czasami nawet miała wrażenie, że gdy sięga po wartą kilkanaście tysięcy złotych torebkę od Hermesa, przechodzi na nią tchnienie nieśmiertelności tej marki.

Rozdział 3

W drodze powrotnej do domu Lucy nie mogła się nadziwić, że opuszczając budynek wydawnictwa, myślała o tym, co ma na sobie, a nie o przebiegu rozmowy z Zawadą. Nietrudno było przewidzieć, że będzie się bał, ale żeby do tego stopnia nie potrafił się opanować? Dziwna jest w człowieku skłonność do ryzyka, którego cenę stanowi strach. W punkcie wyjścia musi znajdować się głęboka wiara w bezkarność, w łatwe uniknięcie odpowiedzialności. Lucy doszła jednak do wniosku, że Zawada bał się dużo wcześniej, nim okazało się, że jego tajemnice nie są już wyłącznie jego własnością. Ten lęk prawdopodobnie tkwił w nim od dawna i narastał do trudnych do udźwignięcia rozmiarów, aż zawładnął nim natychmiast w chwili, gdy okazało się, że ma on rację bytu również w świecie na zewnątrz... że ktoś ten jego strach odkrył, zauważył.

Cokolwiek wszakże o tym myśleć, strach Zawady był w pojęciu Lucy irracjonalny i dlatego w pewnym sensie porażający. Uważała, że jedyne, czego człowiek powinien się bać, to życie, czyli nic innego jak lęk przed narodzinami i lęk przed śmiercią, i przed tym, że wyłącznie życie może człowieka tak naprawdę zaboleć, zranić.

Kiedyś Lucy wierzyła, że musi istnieć coś, czego warto szukać, z utęsknieniem tego wyczekiwać w nadziei, że ten

Dom na zakręcie

21

piekący lęk przed życiem przegra z tym „czymś" i rozproszy się w niebycie. Ale to było kiedyś.

Alinę poznała wiele miesięcy wcześniej w samolocie lecącym na Cypr. I pewnie oprócz zdawkowych zwrotów grzecznościowych (w końcu siedziały obok siebie) nie zamieniłyby ze sobą ani słowa, gdyby nie to, że tuż nad pasem startowym maszyna schodząca do lądowania poderwała się ciężko do góry. Przez następne kilkadziesiąt minut, tylko raz usłyszawszy niezrozumiały komunikat greckiego pilota, lecieli nad ciemną taflą morza tak nisko, że trudno było nie odnieść wrażenia, iż lada chwila podwozie samolotu dotknie fal.

Ładna młoda kobieta w fotelu obok nie potrafiła opanować narastającego przerażenia. Na jej twarzy pokrytej o wiele za grubą warstwą makijażu pojawiły się drobne kropelki potu. Wyglądało to tak, jakby maska z podkładu o perłowym odcieniu stała się porowata i zaczęła przepuszczać napierającą od środka wodę. Wcale więc Lucy nie zdziwiło, gdy chwyciła ją za rękę i ochrypłym głosem zapytała, czy orientuje się, co się dzieje. Nigdy przedtem i nigdy potem Lucy nie widziała kogoś, kto by tak bardzo przypominał jej dzikie zwierzę złapane w potrzask. Długo patrzyła wtedy w bezradne oczy kobiety.

Lucy też nie wiedziała, co się dzieje, niby skąd miała wiedzieć? I też się bała, o czym świadczyło nerwowe pocieranie palcami wewnętrznej strony lewej dłoni, ale ku własnemu zaskoczeniu zdobyła się na lekki ton i kilka słów pocieszenia. I właśnie te kilkadziesiąt minut zdeterminowało jej stosunek do tej młodej kobiety, zdecydowało także o kształcie ich znajomości. Również wtedy Lucy zanotowała w duchu, że wyobrażenie śmierci w samolocie pełnym ludzi budzi w niej raczej ekscytację niż strach. Myśl ta miała w sobie coś niepokojącego, podobnie jak obraz grymasu przerażenia na twarzy dziewczyny spazmatycznie uczepionej jej ramienia tuż przed śmiercią.

22                                                             Kornelia Stepan

Kiedy później wspominała te chwile, wydawało jej się, że wtedy spała.

Alina - tak miała na imię młoda kobieta - uwierzyła, że manewr podrywania do góry samolotu tuż przed lądowaniem zdarza się dość często, zawsze gdy pilot źle namierzy pas startowy. A w takiej sytuacji musi nawrócić i ponownie podejść do lądowania.

-  Za drugim razem - stwierdziła Lucy pewnym siebie głosem - zawsze się UDAJE.

Faktycznie użyła wówczas przepełnionego wewnętrznym tragizmem zwrotu „udawać się", jakby tym marnym określeniem można opisać cokolwiek z tego, co dzieje się na lotniskach tego świata. Alina nie zwróciła oczywiście uwagi na to niefortunne sformułowanie, w ogóle zdawała się nie przykładać wagi do słów, co nie znaczy, że była gadatliwa, raczej oszczędna w tym, co mówiła. O sobie opowiadała tak, że chwilami można było nabrać podejrzenia, że chodzi jej o kogoś innego.

Taki sposób widzenia tego, co człowieka bezpośrednio dotyczy, był dość niezwykły, a nawet zabawny. Lucy spróbowała sama przejąć tę manierę, ale szybko stwierdziła, że wcale nie jest łatwo tak opowiadać o sobie albo na przykład o swoim mężu, niemieckim biznesmenie, alkoholiku, człowieku, o którym czasami myślała, że jest jego więźniem.

- Dzięki Bogu, na pewno się uda, ma pani rację. - Alina westchnęła z ulgą.

- Jeśli się uda, na pewno nie będzie to miało nic wspólnego z Bogiem - uśmiechnęła się kwaśno Lucy.

-  Nie?... Nie będzie miało? - Alina nagle odzyskała normalny wyraz twarzy, choć jej źrenice w dalszym ciągu pozostały nienaturalnie rozszerzone. - To pani nie wierzy w Boga?

- Nie, nie wierzę. Nie wierzę ani w duszki, ani w króliczka wielkanocnego, ani w Sziwę, ani w Allaha, ani w tego Boga ze Starego Testamentu... - Lucy na chwilę zawiesiła głos zastanawiając się, czy mówić dalej. Czy warto

Dom na zakręcie

23

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin