Klawitter Andrzej - Pechowy fart.doc

(1190 KB) Pobierz

Andrzej Klawitter:

 

 

              PECHOWy FART:

 

              wydawnictwo TELBIT.


Copyright by Wydawnictwo TELBIT, Warszawa 2009UWAGA.

Zarówno całość, jak też żadna część niniejszej publikacji nie możebyć powielana w jakiejkolwiek formie ani rozpowszechniana w jakikolwieksposób bez pisemnej zgody Wydawcy

              i Wydawnictwo TELBIT

              ul. Powązkowska 13bO l -79 7 Warszawatel.

:(0-22) 331-03-05e-mail: telbittelbit.

plwwwtelbit.

pledu.

info.

pl

              Redakcja:

              Arleta Niciewicz

              Skład,łamanie:

              Agnieszka Kielak-Dębowska

              Projekt okładki:

              AndrzejTyborowski

              Dział Handlowy:

              tel./fax: (0-22) 331-88-70, -71e-mail: handlowytelbit.

pl

              Druk i oprawa: Zakład Graficzny COLONEL, Kraków a: Zakład GrancznISBN:978-83-60848-80-7

              Najszybsze są marzenia:

              tak prędkouciekają, że trudno je pochwycić.


CzęŚĆI

              NAPAD

              - Czy to normalne, żeby kot gonił psa, który w panicznej ucieczce wdrapał się na drzewo, a wkurzone kociskobezradnie przycupnęło pod nim i zaczęło szczekać?

              -Nie,to nie jest normalne.

              - Tak, to nie jest normalne.

              -Więc o co nam chodzi?

              - Niemam pojęcia.

              -Ja też nie.

              - Po prostu kombinujemy.

              -Ej,kombinujemy?

              - Właśnie tak.

              -Nie ściemniaj.

              - Jak tu żyć normalnie.

              -Aha.

No tak.

Ciężka sprawa.

              - Też licho to widzę.

              Bracia Kazik iWitek Marczyńscy siedzieli na ławce naBulwarze Filadelfijskim, wzdłuż którego leniwymnurtempłynęła Wisła, a w niejpożółkiwało piaskiem trochę mielizn, i nieco bezczelnie przyglądali się przechodzącej jakieśtrzy metry obok atrakcyjnej brunetce mniej więcej w ichwieku, o krótkich, gładko zaczesanych włosach, skąpoi kusząco ubranej - jej biała mini ledwie zachodziła na ponętne uda.


Miny mieli raczej ponure jak na tak atrakcyjny widok.

A ona swoim wyglądem byłaby zdolna skusić nawet samego świętego Antoniego.

Bo ichód miała jakby.

zachęcający, ajuż na pewnoprzyciągający każde chłopięce spojrzenie, a także starsze męskie oko, które zresztą zazwyczajścigało wszystko, co się rusza i co nie jest, na przykład, powaloną kłodą drewna.

W ręku trzymała skórzaną smycz,którą delikatnie obijałasobie smukłenogi, a na jej ramieniuzwisała lniana jasna torebka z logo jakiejś kosmetycznej firmy

              Dziewczyna chybanawet na nich nie zerknęła, za tooni ścigali ją wygłodniałym wzrokiem, nawet poczuli zapach jejperfum -całkiemprzyjemny.

Z pewnością nie byłyto jakieś popłuczyny po zawartości markowego flakonikaczy inne tanie siki, od których można dostać co najwyżejkataru.

Nie znali się na takich wysublimowanych zapachach, więc nie potrafiliby odróżnić na przykład Channelnumer5 od.

Fetoru numer 1.

              Przed nią biegł pies - groźny, czarny doberman w metalowym kagańcu na pysku - i właśnie próbował pogonić jakiegoś zbłąkanego kota, który lawirując w ucieczce, wskoczył na pochyloną wierzbę rosnącą na trawiastej skarpiei z wysokości pierwszego konara patrzył na psa, syczącwściekle.

Piesj edynie podreptywał wmiejscui coś tam sobie rozeźlony warczał.

              - Kupon, do nogi!

- zawołaładziewczyna, a zwierzę poparuchwilach karnie do niej przybiegło.

Zaczepiła musmycz do obroży i poszli dalej.

              - I jest także normalne, że możemy sięjedynie oblizaćnatakie ciacho o takichkształtach -rzucił odniechceniadziewiętnastoletniKazik,wygolony krępy szatyn, który

              wyglądał na bywalca siłowni.

- Więc o co właściwie nam chodzi,hę?

              O rok młodszy Witek był szczupły nieco wyższy od brata, miał bujnerude kędziory Byli do siebie tak niepodobnipod względem fizycznym, że można bypomyśleć, iż są conajwyżejprzyrodnimrodzeństwem.

Leczw metryce mieliwpisane imiętej samej matki i tego samego ojca.

              - Sam nie wiem- odmruknął w końcu odniechcenia.

-Ostatniomamy suche dni,ale za to jak zwykle nie jesteśmy na swoim miejscu.

              - Skądś ją znam, tylko nie mogę zajarzyć, skąd.

- Kazikzdawał się niesłyszeć uwagi brata, tylkoz jakimś błyskiemwoczach śledził oddalającą się dziewczynę.

-Na pewnogdzieś ją widziałem.

              - Może na jakiejś dysce?

Gdzieś na pewno o nią zahaczyłeś.

Tylko zahaczyłeś - zaznaczył.

              - Musibyć nadziana,jej starzy, znaczy się,bo takibydlak sporo kosztuje, to nie pierwszy lepszy kundel czy innygłupi pudel do zabawy tylko pierwszaklasa.

              -Nie chciałbym się dostać w jego paszczę.

              - Każde bydlę jestdo ogrania, trzeba być tylko sprytniejszym od niego -mruknąłKazik.

              -Idziemy na jakiś browar, w końcu jest zarąbista majowa sobota.

Ale mamtylko dychę.

              - Kamienicznik z ciebie, boja nawet tyle nie mam.

              -Hę, jaki kamienicznik?

- zdumiał się Witek.

-Czy jarobię u kamieniarza?

Coś ci się porąbało, idioto!

W warsztacie samochodowym uczciwiepracuję, jestem cenionymmechanikiem, spytaj mojego szefa.

              -Kapitalista,kretynie!

              -Aha.

Kamienicznik, no tak.


Mimo że czasami obrzucali się pieszczotliwymi określeniami, właśnie w rodzaju "kretyn" czy "idiota", to szanowali się wzajemnie.

              - Zaraz, jak ona zawołała na swojego bydlaka?

Kupon ?

              - No, chyba tak.

Kupon.

Na pewno.

              - Niektórzyjuż nie wiedzą,jak nazywaćswoje psiska- zachichotał Kazik.

- Jacyś porąbańcyno nie?

Kupon!

              - Pewnie.

Kupa śmiechu.

              Leniwie podźwignęli się z ławki.

Witek spojrzał na zegarek.

UlicąŻeglarskąruszyli w stronę Starówki, najurokliwszej części Torunia, gdzie też skierowała się dziewczyna z psem.

Wyszli na ulicę i tu dopiero poczuli żarlejącysię z nieba.

Ludziespieszyliw różnych kierunkach.

Po chwili spostrzegli, że dziewczyna z dobermanemoczekuje opodal postoju taksówek.

Mimo że właśnie jakaś taksówkapodjechała, ona do niej niewsiadła, tylko rozglądała się,spoglądając na zegarek.

Niespiesznie ruszyli w jej stronę.

              - Przystaniemy przy niej, zahaczę ją - rzekł Kazik.

Znich dwóch onbył bardziej otrzaskany w kontaktachz dziewczynami, miał więcej doświadczenia od brata, z którym z niejednego pieca chleb jedli.

Swoją raczej nieciekawą przeszłościąmogliby obdzielić kilku rówieśników i każdy z nich również byłbygroźnym typkiem.

              - Hm, i liczysz, że ją wyrwiesz ot tak sobie?

- zachichotał Witek.

              - Szczerze mówiąc, wątpię, ale trzebapróbować, bo nigdynie wiadomo, z kimmasz do czynienia.

A ona wyglądami na.

dość lekką.

Tylko mi nie powtarzaj, że pozory mylą,bo to właśnie dzięki temu oklepanemufrazesowi mam kilkasukcesów z laskami, a ty ciągle nie możesz.

              - Zamknijmordę, co?

-warknął rozeźlony Witek.

              10

              - Dobra, nie wściekaj się, w końcujakąś złapiesz.

Byli jużo kilka kroków od dziewczyny z dobermanem,który grzecznieprzy niej siedział, kiedy ta, ledwie na nichzerknąwszy- obojętnie, jak to na ulicy - wyjęła z torebkikomórkę.

Wybrała jakiś numer ioczekiwała rozmowy

              W takiejsytuacji trudno podchodzić do kogokolwiek,zwłaszcza do nieznajomejosoby i liczyć na nawiązaniekontaktu.

Kazik przystanął, Witek przy nim - na skrajuchodnika.

Niby to zaczęli się rozglądać, woczekiwaniu nacokolwiek.

Mieli ją za plecami.

              - No, to po twoich podchodach -zaśmiał się Witek.

              -Chwilowo.

- Kazik wsadził ręce do kieszeni spodnii nerwowo dreptał wmiejscu.

              Dziewczyna zaczęła z kimś rozmawiać, ale na tyle cicho, że rozumieli jedynie pojedyncze słowa, które i tak nic im nie mówiły Niektórzy wręcz wydzierają się do komóry aby cały świat słyszał o ich prywatnych sprawach, co jestżenujące dla otoczenia.

Ta dziewczyna sięz pewnością donichnie zaliczała.

              - Cześć, Martynko!

- usłyszeli naraz i mimo woli sięobejrzeli.

-Wybacz spóźnienie,koteczku!

              Do rozmawiającej dziewczyny podszedł właśnie jakiśrosłychłopak, przystojny, o bujnej blond czuprynie.

Mimoiż ona rozmawiała, cmoknął ją wpoliczek, przed czym sięniebroniła - sprawiała wrażenie zadowolonej - i czekał, ażskończy rozmowę.

              - No totwoje ciacho jużdawno zostało zjedzoneprzezinnegoamatora słodyczy- zachichotał z jakimś zadowoleniemWitek.

              Kazik tylko zacisnął zęby i ostro ruszył dalej.

Bratza nim.

Nagle ten pierwszy puknąłsię w czoło.

              11.


- Już wiem, gdzie ją widziałem!

Chodzi do licka Kopernika.

              - Gdzieto jest?

              -Na Zaułku Prosowym.

Kawałek stąd, głąbie.

Witek wykrzywił twarz.

              - A jak ty mogłeś ją tam widzieć i na dodatek zapamiętać, co?

              -Widziałemją, jakszła z innymi na jakąś imprezkę doteatruHorzycy a ja akurat tam stałem.

              - Coś ty robił przy teatrze?

Podsłuchiwałeś Szekspira czyjakiegoś innego sztukmistrza?

              - Nie staraj się być dowcipny bo i tak ci tonie wychodzi.

Czekałem nakogoś.

A zapamiętałem ją dlatego, że zbluzgała jakiegoś nieco starszego facia, który do niej podszedłi o coś ją zagadał.

Nie przebierała wsłowach, a słowniczekmiała naprawdę bogaty.

I charakterek.

Facio zaraz rwałw długą jakprzeciąg, aż miło było patrzeć.

              - Hm, i to w takim licku znają słówka z rynsztoka,no nie?

              -Brachol, gdzie ty żyjesz?

Kuknij gdzieś do podstawówki!

              Nie zatrzymując się, odwrócili głowyAtrakcyjna dziewczyna z psem i chłopak szli wolno za nimi, objęci wpół,zajęci wyłącznie sobą, a nie otaczającym ich światem.

              Posiadłość robiła wrażenie.

Jakieś pół hektara otoczonegoparkanem, trzy boki z kutego żelaza,tylny zezwykłejocynkowanej siatki, jakby właścicielowi zabrakłopieniędzy- albo uznał,że to, co z tyłu, nie wali tak po oczach, więc

              12

              nie warto rzucać groszem na coś, co niebłyszczy wobec całego świata.

              Mniej więcej pośrodku posesji stałapiętrowa willa- właściwieni to pałacyk, ni dworek z portykiem wspartym na dwóch kolumnach u głównego wejścia.

Jednakżetyle w tej budowli było elegancji,ile elegancji może byćw pomieszaniu stylów - typowy dom nuworysza, który dorobił się dużych pieniędzy jednak nie pomogły mu one wyrobić sobiechoćby za grosz smaku architektonicznego.

Historyk sztuki z pewnością dostałby tu oczopląsu.

              Willę otaczał obszerny trawnik z mnóstwem iglakówróżnychgatunków, rosnących wzdłuż parkanu, a pośrodku obu trawników od strony frontonu, przedzielonychwysypaną bazaltowymgrysem niezbyt szeroką drogą,biegnącą od bramy aż do portyku, rosły ozdobne krzewyposadzone na planie koła, rombu i kwadratu.

Zieleń byłastarannie utrzymana,wręcz zbyt staranie, ktoś upartymógłby powiedzieć,że pachnie sztucznością,a nie żywąroślinnością.

Na tyłach willi, za trawnikiem, byłozabudowanie gospodarcze, a w nim dwa garaże - wszystko równieeleganckowykończone jak sama willa.

              Gabriela Pawlicka, prawie sześćdziesięcioletnia,korpulentna emerytowana pielęgniarka o siwawych włosachuczesanych w kok, zjawiła się tu po raz pierwszy dwa latatemu, po przeczytaniu ogłoszeniaw toruńskich "Nowościach", że poszukiwana jest gospodyni domowa.

Wówczasręka jej zadrżała, kiedy naciskała taster dzwonka przy furtce.

"No to nieźle wdepnęłam",pomyślała sobie wtedy pewna, żenie dostanie tu posady - zawysokie progi.

Gdyusłyszała brzęczyk i otworzyła furtkę, odruchowo poprawiłabordowykapelusz na głowie, bydodać sobie elegancji i pew-

13.


ności siebie.

Ale okazało się, że pracę dostała i była zadowolona z posady u państwa Lucyny i Ryszarda Bielików.

              Tegodnia jakzwykle odziewiątej wysiadła zautobusuna Wrzosach i niespiesznie skierowała się na osiedle domów jednorodzinnych, gdzie mieściła się posiadłość jejpracodawców.

Dziś czekało ją mnóstwo pracypo wczorajszym bankiecie, jakiBielikowie zorganizowali dla ponadpięćdziesięciu gości z okazji otwarcia ich wielobranżowegomarketu opodal centrum miasta, który miał być konkurencją dla zagranicznych sieci handlowych.

Jakby Bielikzdawał się mówić: Polska dla Polaków.

Wśródzaproszonychbyło kilku posłów isenatorów, notablez województwa, oczywiście też z Torunia, z którymi Ryszard Bielik pozostawałw doskonałych stosunkach.

Oficjalne otwarcie odbyło sięoczywiście w samym markecie, który nosił skromną nazwęBIELIK-MARKET - tyletylko, że nad tym napisem widniałstylizowany orzeł bielik z rozpostartymi skrzydłami, którywidniał też w logofirmy Była telewizja, radio i prasa - Bielik zadbał o rozgłos w mediach, umiał o to zabiegać.

              Po dziesięciu minutach dotarła na miejsce.

Furtkę otworzyła kluczem i weszła na posesję.

Opróczdrzwi głównychwilla miała jeszcze dwoje bocznych i tylne,wszystkie, rzeczjasna, antywłamaniowe.

Ona wchodziła bocznymi odstronyzachodniej.

Budynek miał prawie trzydzieści metrówdługości i dziesięć szerokości.

Weszła do środka i długimkorytarzem skierowałasię do swojego pokoiku przylegającego do kuchni.

To było jej prywatne sacrum, kiedy chciałasobie wciszy odpocząć - miała tu telewizor, radio,wygodną sofę,stolik i dwa foteleoraz szafę.

Pracowała oddziewiątej do dziewiętnastej, czasem dłużej, jeśli sytuacjatego wymagała.

ŚniadaniaBielikowie robili sobie sami.

              14

              Weekendy miała wolne.

Wprawdzie dziś była sobota, alektoś musiał posprzątać poimprezie, która trwała chyba dorana.

Wczoraj była tylko do dziewiątej wieczorem, oczywiście nie pośródgości,tylko pilnując wszystkiego w kuchni.

              Jako gosposiazajmowałasię także praniem i sprzątaniem całego domu, a było co robić.

Dommusiał, skądinądsłusznie, codziennie lśnić.

Nie narzekała jednak, Bielikowie dobrzejej płacili.

Z czasem bardzo ich polubiła, chybaz wzajemnością - zarównoich, jaki rozpieszczoną dogranic przyzwoitości jedynaczkę Martynę, dość kapryśną licealistkę, która potrafiła miewać takie humorki, że Pawlicka uszyzatykała.

Ale dziewczyna nic osobistegodo niejniemiała, więc Pawlicka w miarę dzielnie to znosiła.

              Słowem, wszyscytroje odnosili się do swojej pomocydomowej jak do bliskiego członka rodziny tak więc nie narzekała anina pracę,ani na płacę.

"W dzisiejszych czasachmieć dobrą idobrze płatną pracę to dla wielu Polaków graniczy z cudem", powiedziała kiedyś swojej bratanicy Uli,studentce pierwszego roku bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, którarobiła na razie zaocznielicencj at, a pracowała w antykwariacie na Rynku Staromiej -skim.

Urszula od dłuższego czasu mieszkała bez ślubuz przyjacielem,czego Gabriela absolutnie nie pochwalała.

Ale nie miała wpływu na dorosłą w końcu osobę, choć opiekowała się nią od kilku lat pośmierci jej rodziców.

Samabyła bezdzietnąwdową, więctraktowała Ule jak własną córkę.

Cieszyła się jednak, że jej bratanica ma dobre serce,udziela się charytatywnie,jestwolontariuszkąw oddziale PCK, podobnie jak jej chłopak, Waldek,student informatyki.

Dziś właśnie na Rynku Staromiejskim miała byćjakaś akcja charytatywna.

              15.


Nigdy jeszcze się nie zdarzyło Gabrieli Pawlickiej, abyusłyszała od Bielików choćby najmniejszą uwagę co doswojej pracy.

Starała się bardzo dobrze wykonywać swojeobowiązki- smacznie gotować, porządnie sprzątać i prać.

Z praniem miała najmniej roboty W oddzielnym pomieszczeniu w piwnicy stał automat, obok obszerna suszarnia- sama wygoda.

Wrzucić,zaprogramować, wyjąć, powiesić.

Zresztą ile tego może być z trzech osób?

W oczach Pawlickiej Bielikowie byli szacowną, uczciwą rodziną, któraw ostatnich latach, po historycznych przemianach ustrojowych, chwyciła wiatr w żagle i dość szybko się dorobiław handlu sporego majątku.

Mieli sieć hurtownii sklepówwielobranżowych wwojewództwie, a otwarty właśnie market byłdiamencikiem w tej koronie.

              W domupanowała cisza.

Jej pracodawcy prosto z imprezy mieli pojechać do przyjaciółnad Zalew Koronowskikoło Bydgoszczy, i pewniepojechali, a Martyna z psemKuponem siedziała gdzieś u przyjaciół,tak przynajmniejwiedziała.

Na początku Gabriela bała się tego groźnegopupilawłaścicieli, ale zwierzę szybko siędo niej przyzwyczaiło.

Z czasem doberman zaczął wpadać doniej do kuchni niczym staryznajomy aby się połasić.

Izwykle dostawałcoś dobrego na ząb.

Bardzo lubił orzechy włoskie, z którymi sam sobie doskonale radził -rozłupywał zębami twardąskorupę i wybierał miąższ, toteż zapas orzechówmiała zawsze pod ręką.

Zakupów dla domowników nie musiała robić, oto dbała jej pani.

Niczegonigdy nie brakowało, wszystko byłowręcz w nieprzyzwoitym nadmiarze.

 

              Przebrawszy się wswoim pokoju w kwiecisty fartuch,weszła do obszernej kuchni, pośrodkuktórej dominował

              16

              wielki dębowy stół.

Przezokno wychodzące na tyłydomuujrzała pozostałości powczorajszym bankiecie, który odbywałsię pod chmurką.

Musiało być bardzo wesoło, jakczęsto bywa na takich zamkniętych imprezach, naktórychpo paru kieliszkach wszelkie konwenanse biorą sobie wolne, awielcy tegoświata okazują pospolite cechy ludzkie.

Przeszłana korytarzi najpierw zajrzała do salonu w kształcie sześciokąta, ztrzema wysokimi witrażowymi oknamio łukowym sklepieniu - jakieś sto czterdzieści metrówkwadratowych.

Połowa tego sześciokąta, w której właśniebyły okna, stanowiła wykusz we frontonie willi.

Tu byłwzględny porządek.

Umeblowanie było wedle jejoceny dośćgustowne - wszystko w dębie, na bukowym parkiecie odznaczały się różne figury kompozycyjne, a na ścianachwisiało sporoobrazów i trochę zdjęć.

Nie znała się namalarstwie, stąd nie miała pojęcia, czyprzedstawiają jakąśartystycznąwartość, czy totylko odpustowy kicz.

Alejedno zdjęcie zawsze przyciągało jej uwagę, ilekroć tu wchodziła - nie mogła sobie odmówićparuchwil, żeby przy nimnie przystanąć.

Była to fotografia w antyramie o rozmiarach osiemdziesiątna sześćdziesiątcentymetrów,któraprzedstawiałajej pryncypała - tak wśród zaufanych sąsiadeknazywała Ryszarda Bielika - w rozmowie z papieżemJanem Pawłem II.

Byłoto podczas kolejnej pielgrzymki papieżado kraju, w 1999roku, kiedy zawitał do Bydgoszczy.

W tle widoczni byli prezydent Rzeczypospoliteji ówczesnypremier oraz notable województwa kujawsko-pomorskiego.

Pawlicka podejrzewała, że Bielik podkupił jakiegoś reportera zmediów, aby ten w odpowiednim momencie znalazł się na stanowisku.

Ale jak Bielik zdołał sobie załatwić

              17

             


parę chwil z papieżem, nie miała pojęcia.

Fotografia wisiała naprzeciwległej do okien ścianie salonu, w jej centralnym punkcie.

Nawet ślepy musiałby ją zauważyć.

              Pomedytowawszy trochęprzy tym zdjęciu,wróciła nakorytarz i otworzyła drzwi nazadaszony ciemnym szkłemtaras, przez który schodziło się do ogrodu.

Mnóstwonaczyńz resztkamijedzenia na kilku stołach, jeszcze więcej pustychbutelek - niektóre potłuczone.

Trawnik teżzaśmiecony

              Z pewnympolitowaniem pobłażliwie pokiwała głową,cofnęła siędo kuchni po foliowy worek, założyła lateksowerękawiczki i wróciła, byzabrać się do pracy Najpierw pozbierała butelki i potłuczone szkło.

Nawet za budynkiemgospodarczym trochę tego było.

Naglestanęła jak wryta,wpatrując się w coś, co leżało pod krzewem, za plastikowym krzesłem.

Kolejna pusta butelka, akurat pomarkowym szampanie Dom Perignon, istłuczone kieliszki to nicnowego, różowe stringiteż do przełknięcia,bo różne rzeczyna takich imprezach się zdarzają.

Lecz było cośjeszcze, coprzykuło jej uwagę.

Poch...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin