Stirling S.M., Drake David - General 05 - Miecz.rtf

(770 KB) Pobierz

S.M. Stirling

David Drake

 

MIECZ

(The Sword)

 

Tłumaczenie: Marta Koniarek

 

Generał – księga V

GTW


Dedykowane Janowi.


Rozdział pierwszy

– Raj? – wymruczał Thom Poplanich.

A potem powoli – Raj, ile masz lat?

Raj Whitehall zdobył się na uśmiech. – Trzydzieści – powiedział.

Doskonała lustrzana kula stanowiąca środek... bytu strefowej jednostki dowódczo-kontrolnej AZ 12-b14-c000 Mk.XIV ukazywała obraz zdający się zadawać temu kłam. Raj był wysoki, sto dziewięćdziesiąt centymetrów, miał szerokie barki i długie kończyny, z nadgarstkami, które byłyby grube u znacznie bardziej potężniejszego mężczyzny. Oczy miał szare, a wokół nich były teraz zmarszczki, zaś od nasady nosa do kącików ust biegły głębokie bruzdy. Obcięte „na donicę” włosy poprószone były siwizną na skroniach. To nie siwe włosy ani blizny na rękach sprawiały, iż wyglądał przynajmniej na czterdziestkę, albo bezczasowo.

To jego oczy.

Thom spojrzał na swój własny obraz. Nic się nie zmieniło od chwili, gdy zastygł w bezruchu, pięć lat temu. Także nie zagojone zacięcie przy goleniu na jego chudym oliwkowym policzku i rozdarcie w miękkich, tweedowych spodniach, będące dziurą po rewolwerowej kuli. Raj próbował wydostać się, strzelając, gdy zostali tutaj uwięzieni, głęboko pod Pałacem Gubernatora, w labiryntach nie odwiedzanych od czasu upadku galaktycznej cywilizacji. Nie udało mu się. Przed pewnymi rzeczami nie było ucieczki.

>>Życie to zmiana<< powiedziało Centrum. Głos starożytnego komputera przypominał ich własne myśli, ale z wibrującym tonem w jakiś sposób niosącym ze sobą poczucie ogromnego ciężaru, jak nacisk na powłokę świadomości. >>Nawet ja się zmieniam.<<

Raj i Thom podnieśli wzrok, zdziwieni. – Centrum? Ty żyjesz? – spytał Thom.

Żadne słowa nie zostały wyszeptane w ich umysłach. Thom spojrzał na swego przyjaciela. Raj wygląda jak stary człowiek. Od pięciu lat toczył on bitwy Rządu Cywilnego, zgodnie z rozkazami Barholma Cleretta, obecnie zajmującego Krzesło... i ze starożytnym komputerem bojowym szepczącym mu w umyśle. Pięć lat czegoś takiego mogło zmienić człowieka.

Ja nie zmieniłem się nawet o włos, zewnętrznie... ale to było najmniej ważne. Pięć lat umysłowej komunii z maszyną, która przechowywała całą zebraną wiedzę ludzkości. Pięć lat albo wieczność. Pomyślał o swoim życiu przed tym dniem i było ono... nie do wyobrażenia. Mniej realne niż scenariusze, jakie Centrum wyciągało z sieci danych i stochastycznych analiz. Był wtedy tak beztroski, jak tylko mógł być młody człowiek, którego dziad był gubernatorem, aż Clerettowie zaczęli uzurpować sobie prawo do Krzesła. Na tyle beztroski, by zadzierzgnąć niezwykłą przyjaźń z młodym zawodowym żołnierzem i dzielić z nim zainteresowania reliktami cywilizacji Federacji sprzed Upadku, ukrytymi tu w dole.

Dwaj mężczyźni chwycili się za przedramiona, a potem wymienili embrahzo bliskich przyjaciół. Thom wyczuwał na wełnianej kurtce munduru przyjaciela węglowy dym i zapach oliwy do broni oraz psów do jazdy i jaśminowych perfum Suzette Whitehall.

Te wonie przebiły się przez lodowe poczucie pewności, jakie w umyśle wszczepiły mu nauki Centrum. Zakłuły go w oczy nie uronione łzy, gdy trzymał mężczyznę na odległość ramienia.

– Dobrze znowu cię widzieć, mój przyjacielu – powiedział cicho. – Wróciłeś z kolejnej kampanii?

– Wróciłem z Zachodnich Terytoriów, to trwało prawie rok – powiedział Raj. – Poszło... dobrze. Jeśli chodzi o całokształt.

>>Obserwuj.<< przemówił w ich mózgach chłodny głos nieżywego umysłu.

* * *

Zagrała trąbka; głuche, beczące tony pod niskimi, deszczowymi chmurami, odbijające się echem od stoków wąskiego zagłębienia schodzącego ku rzece. Kolumny plutonów żołnierzy Rządu Cywilnego zatrzymały się, a olbrzymie psy do jazdy przycupnęły. Mężczyźni zeszli z nich i pognali do przodu, rozciągając się niczym skrzydła pikującego jastrzębia. Thom widział, jak nacierające kolumny wroga się zatrzymały. Byli to barbarzyńcy w czarno-szarych mundurach Brygady, przez ostatnie pięć wieków władcy Zachodnich Terytoriów. Na ich sztandarach widniała podwójna błyskawica, biała na czerwono-czarnym polu.

Zanim znajdujący się w odległości kilkuset metrów nieprzyjaciel miał czas, by zrobić coś więcej poza obracaniem się i miotaniem, zabrzmiały rozkazy:

– Kompania...

– Pluton...

– Przedni szereg, salwą pal, fwego.

BAM. Dwustu ludzi złożonych w jednym strzale; czerwone błyski z luf przebijały deszcz niczym poziomy grzebień.

Tylny szereg przeszedł przez przedni. Zanim umilkły echa pierwszej palby, strzelił następny szereg – półplutonami, osiemnastu ludzi naraz, z gwałtownym, jazgoczącym hukiem.

BAM. BAM. BAM. BAM.

Punkt widzenia Centrum skoncentrował się na Raju, wyglądając przez jego oczy. Działka polowe wysunęły się pomiędzy jednostkami.

– Jeśli się przedrą... – powiedział znajdujący się obok Raja oficer. Thom rozpoznał go jako Ehwardo Poplanicha, swego kuzyna.

Żołnierze nacierali i strzelali, nacierali i strzelali. Dowódcy podążali za nimi, prowadząc swoje psy.

– Jeśli – odparł Raj.

Działa wystrzeliły kartaczami. Ładunki rozlatywały się na ograniczonej przestrzeni z maksymalną skutecznością. Dym litościwie skrył na chwilę rezultaty, a potem deszcz przegnał go z powietrza. Pięćdziesiąt metrów od czoła kolumny Brygadowcy i ich psy stanowili dywan ciał, falujący i wyjący. Człowiek bez twarzy szedł chwiejnie ku szeregowi Rządu Cywilnego, zawodząc w bezgłośnym cierpieniu. Kolejna salwa odrzuciła go do tyłu i spoczął w plątaninie różowo-szarych wnętrzności psa. Zwierzę wciąż skamlało i drgało.

Brakowało tylko zapachu. Thom przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Miał sucho w ustach.

Nacierające siły zeszły tak daleko w dół zbocza, że pluton rezerwy i druga bateria dział mogły strzelać im nad głowami. Fale uderzeniowe od przelatujących górą pocisków uderzyły ich w tył hełmów niczym poduszką powietrzną. Większość czoła kolumny Brygadowców próbowała uciekać, ale droga biegnąca obok linii kolejowej była zbyt wąska, a ścisk za nimi zbyt wielki. Ludzie pognali w górę zbocza ku zalesionym wzgórzom, gdzie czekały nomadyjskie siły pomocnicze Rządu Cywilnego.

Wówczas to sami najemnicy – Skinnerowie z północno-wschodnich stepów – otworzyli ogień ze swoich dwumetrowych karabinów do zabijania sauroidów. Lecąc w dół równego zbocza, ich piętnastomilimetrowe kule przebijały trzech albo i czterech ludzi pod rząd. Potężny dźwięk doleciał od zakleszczonego tłumu nieprzyjacielskich żołnierzy, częściowo zawodzenie, częściowo ryk. Niektórzy wyciągali swoje karabiny i próbowali odpowiedzieć ogniem, na stojąco lub chowając się za stosami zabitych. Ołowiane pociski świstały nad głowami, a niecałe dwa kroki od Raja żołnierz krzyknął ang!, jakby walnięto go w brzuch, a potem upadł na kolana i na ziemię.

Wyminęła go reszta jednostki, przeładowując. Pusty mosiądz zadźwięczał, spadając wokół ciała leżącego na torach kolejowych, odbijając się od czarnego żelaza klamer na drewnianych podkładach.

– Fwego!

* * *

Raj potrząsnął lekko głową. Jego ręce wykonywały bezwiednie chwytające gesty.

– Tak, no... cóż, przyszedłem się pożegnać.

– Pożegnać? – spytał ostro Thom.

– Ano właśnie – rzekł Raj, odwracając się lekko. Jego oczy przesunęły się po doskonałej, lustrzanej powierzchni kuli, która o dziwo odbijała, nie zniekształcając. – Sprawy... cóż, Cabot Clerett, bratanek gubernatora – i dziedzic, jak obydwaj wiedzieli – był z nami na kampanii. Zaistniały różne trudności i został, ach, zabity.

>>Obserwuj.<<

* * *

Obnażające zęby wargi Cabota ułożyły się w uśmiech tryumfu, gdy mężczyzna wymierzył rewolwer w Raja. Był przysadzistym, ciemnym młodzieńcem podobnym do swego stryja. Jego palce zacisnęły się na spuście – i warknął karabinek. Rana wlotowa była małą, okrągłą dziurką, ale nabój miał wydrążony czubek i wywalił w jego czole otwór wielkości pięści. Rozbryzgujący się, gorący mózg i odłamki kości nie wylądowały na Raju, lecz opryskały biurko. Clerett wybałuszył oczy od hydrostatycznego szoku przechodzącego przez tkankę mózgową, a usta rozwarły się w pojedynczym, skrzywionym grymasie. A potem upadł twarzą w dół, spoczywając w powiększającej się kałuży krwi.

Mocne ramiona grzmotnęły o drzwi. Raj poruszył się z porażającą szybkością, wyrywając karabinek z rąk Suzette tak prędko, iż krzyknął bezwiednie z bólu, poparzywszy się o lufę. Obrócił się ku drzwiom na zewnątrz.

Tłoczyli się w nich oficerowie Raja. Pośród nich znajdował się niski, pulchny mężczyzna w sięgających kolan bryczesach, długim płaszczu i koronkowym żabocie, stanowiących cywilne odzienie we Wschodniej Rezydencji. Jemu też oczy wyszły z orbit, gdy utkwił je w Cabocie Cleretcie.

Raj przemówił głosem donośnym i wyraźnym. – Zdarzył się straszny wypadek – powiedział. – Pułkownik Clerett badał broń i nie znał się na mechanizmie. Biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność za ten tragiczny wypadek.

W pokoju zapadła cisza, pośród zapachu dymu prochowego, smrodu krwi i płynów wydalonych przy śmierci. Wszyscy wpatrywali się w tył głowy martwego mężczyzny, w zgrabną dziurkę za uchem.

– Sprowadźcie kapłana – ciągnął Raj. – Witam, czcigodny Chivrezie. Ogromnie mi przykro, iż przybyłeś do nas w tak nieszczęśliwej chwili.

Szok Chivreza nie trwał długo. Mężczyzna nie przeżył całego pokolenia polityków w Rządzie Cywilnym dzięki tchórzostwu czy zbytniej wrażliwości. Teraz musiał się starać powstrzymać uśmiech. Raj Whitehall stał nad ciałem dziedzica gubernatora i dosłownie trzymał dymiący karabinek.

* * *

– Duchu Człowieka Gwiazd – wykrztusił Thom. – Wróciłeś do Wschodniej Rezydencji po czymś takim? Barholm i tak cię podejrzewał.

Raj uśmiechnął się krzywo i wzruszył ramionami. – Nie po to odzyskałem Południowe i Zachodnie Terytoria dla Rządu Cywilnego, aby ustanowić się przywódcą – powiedział. – Centrum powiedziało, że to będzie gorsze dla cywilizacji, niż gdybym w ogóle nie żył.

>>Zbytnie uproszczenie, ale zgodne w 93% plus minus 2<< dodało nieubłaganie Centrum. Przez te lata ich umysły nauczyły się subtelności przy interpretowaniu tego głosu, pobrzmiewał w nim teraz ślad... nie litości, ale współczucia. >>Perspektywa długookresowa przywrócenia Federacji tutaj, na Bellevue, i w końcu wszędzie w zamieszkałej przez ludzi galaktyce, wymagała poddania się Raja Whitehalla władzy cywilnej. Zbyt wielu generałów zajęło Krzesło siłą.<<

Thom skinął głową. Ten proces rozpoczął się na długo przed tym, zanim Bellevue zostało odizolowane poprzez zniszczenie Przestrzennej Sieci Przesiedleńczej Tanaki. Przed tym Federacja tonęła w wojnach domowych od pokolenia, wygryzając sobie wnętrzności niczym postrzelony w mózg sauroid. Proces ten trwał tutaj od jakiegoś tysiąca lat, a zgodnie ze słowami Centrum także wszędzie indziej w zamieszkałej przez ludzi galaktyce.

– Czy pani Anna nie mogła czegoś zrobić? – spytał. Małżonka Barholma była bliską przyjaciółką żony Raja Suzette, od czasu, gdy była jedynie... artystką, ładnie rzecz ujmując... którą młody Barholm poślubił z niewytłumaczalnych powodów, mimo iż był bratankiem gubernatora. Pozostałe damy dworu traktowały ją chłodno, zanim Barholm zajął Krzesło; a Suzette nie.

– Zmarła cztery miesiące temu – powiedział Raj. – Rak.

Krótki rozbłysk świadomości: łoże z baldachimem, otoczone kadzidłami kapłanów Gwiazd i mruczeniem ich modlitw. Kobieta leżała bez ruchu. Ciało było zapadnięte na mocnych, ładnych kościach jej twarzy. Włosy spoczywające na poduszce stanowiły białą chmurę i pozostało w nich tylko kilka pasemek mahoniowej czerwieni. Suzette Whitehall siedziała u jej łoża, ściskając dłonią rękę umierającej przyjaciółki, przypominającą szpon w kolorze kości słoniowej. Jej twarz był pozbawioną wyrazu maską, lecz łzy spływały powoli ze skośnych, zielonych oczu i ściekały na bezcenny, śnieżny torofib prześcieradeł.

– Cholera – rzucił Thom. – Wiem, że chciała, aby zginął każdy Poplanich, ale... cóż, Anna miała dwa razy tyle jaj co Barholm, a była przynajmniej lojalna wobec swoich przyjaciół.

Raj skinął głową. – Było to zaraz po tym, jak mnie zawieszono na moim ostatnim stanowisku – inspektora-generała – i skonfiskowano moje włości. Kanclerz Tzetzas osobiście to nadzorował.

– Ten... ten... on przydaje złego imienia korupcji – wypluł z siebie Thom.

Raj uśmiechnął się słabo. – Tak, gdyby kanclerz mnie nie nienawidził, to zastanawiałbym się, co takiego złego robię.

Przebłysk od Centrum. Wysoki, chudy mężczyzna w urzędniczej dworskiej szacie, siedzący przy biurku. Pokój urządzony był ze spokojną elegancją, ciemny i cichy. Papieros w fifce z rzeźbionej kości sauroida spoczywał w jego dłoni o smukłych palcach. Podpisał ciężki pergamin, posypał atrament miałkim piaskiem i uśmiechnął się. Sekretarz skoczył do przodu, żeby stopić wosk do pieczęci...

Raj skinął głową. – Spodziewam się, że zostanę aresztowany na spotkaniu tego popołudnia. Barholm się martwi...

>>Martwi się prawdopodobieństwem wydarzeń, które miałyby miejsce, gdyby Raj Whitehall był innym człowiekiem. Obserwuj.<<

* * *

– a żołnierze w niebiesko-bordowych mundurach wojska Rządu Cywilnego biegli przez wybrukowany plac przed Pałacem Gubernatora. Było późno, gazowe lampy zapalały się na ulicach Wschodniej Rezydencji, ale spieszące się tłumy cywili usuwały się na boki na dźwięk trąbki i szczęku żelaza dział polowych na bruku. Światło lśniło na metalu, ciemnej emalii hełmów, mosiężnych rękojeściach szabel, mokrych kłach olbrzymich psów do jazdy.

Żołnierze zatrzymali się przed bramą i ustawili w szeregu. Zsiedli z siodeł przycupniętych psów i odciągnęli dźwignie swoich karabinów, klik-klak powtórzone tysiąckrotnie. Działa polowe obróciły się, zaprzęgi zostały odczepione, ogony łoża upadły z ciężkim łupnięciem, gdy kanonierzy ściągnęli je z przodków. Zamki szczęknęły, gdy wpychano na miejsce siedemdziesięciopięciomilimetrowe pociski.

Oficer podszedł do bramy. – Otwierać! – warknął.

– W czyim imieniu? – odparł wartownik ze zbielałymi ustami. Tylko pluton został ustawiony przed pozłacanym żelazem głównej bramy. – Jakim prawem?

– Nasadzić – rzucił pierwszy oficer.

Nasadzić – powtórzyło tysiąc głosów.

– Bagnety.

Długi, powtórzony grzechot i szczęk, gdy długie ostrza wysunęły się z karabinów. Zmasowany błysk gazowych lamp odbijający się od stali, gdy prezentowali broń.

– W imieniu najwyższego pana suwerena, gubernatora Raja Whitehalla – ciągnął oficer, uśmiechając się. Zamachał w kierunku strzelców i dział. – A to jest moje prawo.

Wartownik sztywno skinął głową. – Otwierać bramę. – a Raj przeszedł przez kałuże tężejącej krwi w Sali Audiencyjnej. Były w niej rozrzucone ciała Straży Życia, tam, gdzie jej członkowie próbowali stawiać opór za barykadami z ozdobnych, złoconych mebli. Barholm Clerett zwisał na Krześle, wciąż ściskając w dłoni pistolet, którym zdmuchnął sobie górę czaszki.

Raj strącił ciało z wysokiego siedzenia palcem stopy i odwrócił się. Wycie podniosło się wśród żołnierzy tłoczących się w wielkiej komnacie, wycie, które przeszło w miarowe skandowanie – Raj! Raj! Raj!

* * *

Thom położył dłoń na ramieniu Raja. Mięśnie pod wełnianą kurtką były niczym guma. Drżały od napięcia.

Powinieneś uczynić się gubernatorem, Raju – rzekł cicho. – Duch wie, że nie mógłbyś być gorszy od Barholma i jego kompanów.

Raj się uśmiechnął, ale potrząsnął głową. – Dzięki, Thom, ale jeśli mam dar przywódczy, to tylko do żołnierzy. Cywile... nie mógłbym nakłonić trzech z nich, żeby poszli ze mną do burdelu, gdybym zaproponował im picie za darmo i cipki. Chyba że postawiłbym za nimi oddział z bagnetami. A w ten sposób nie można rządzić, nie na dłuższą metę. Rozwaliłbym maszynerię, próbując zmusić ją do pracy. Barholm jest sukinsynem, ale jest sprytny. Wie, jak ugłaskiwać urzędników i zadowalać szlachtę, i naprawdę spaja Rząd Cywilny przy pomocy swojej kolei i prawnych reform... pod warunkiem, że sporo jego przydupasów przy okazji się wzbogaci, ale to działa. Ja nie potrafiłbym tego zrobić. Nie tak, żeby przetrwało to moją śmierć.

>>Obserwuj.<<

* * *

I zobaczyli Raja Whitehalla na tronie ze złota i diamentów, a ludzie ras, o jakich nigdy nie słyszał, klękali przed nim, ofiarowując daninę i dary...

... i leżał staruteńki i posiwiały na ogromnym, jedwabnym łożu. Zza okna dobiegały przytłumione śpiewy, a kapłan modlił się cicho. Kilku starszych oficerów płakało, ale młodsi mierzyli się nawzajem wzrokiem z nieskrywanym pożądaniem, czekając, aby stary król umarł.

Jeden pochylił się i szepnął mu do ucha. – Kto? – spytał. – Komu pozostawiasz berło?

Usta starego Raja poruszyły się. Oficer odwrócił się i przemówił na głos, uciszając szepty – Mówi, że najsilniejszemu.

Armie się zwarły, w identycznych, zielonych mundurach, niosące jego sztandar. Miasta płonęły. Wreszcie tam, gdzie niegdyś we Wschodniej Rezydencji stał Pałac Gubernatora, znajdował się cichy, zielony kopiec. Dwaj mężczyźni pracowali w przyjacielskim milczeniu przy ognisku, odziani tylko w opaski lędźwiowe z wyprawionej skóry. Jeden wykuwał grot włóczni z kawałka starodawnego okna, pod ręką miał drzewce i rzemyki do wiązania. Jego palce poruszały się umiejętnie, posługując się kościanym kowadłem i młotkiem do zestrugiwania długich płatów zielonego szkła. Jego towarzysz pracował z równą maestrią, rozczłonkowując tuszę przy pomocy ciężkiego kamiennego młotka i kawałków krzemienia. Minęła chwila, nim Raj sobie uświadomił, iż to ciało należało kiedyś do człowieka.

* * *

Raj zadrżał. To był logiczny koniec cyklu upadku tutaj na Bellevue i wszędzie tam, gdzie niegdyś znajdowała się Federacja. Jeśli się temu nie zapobiegnie, to przez piętnaście tysięcy lat królować będzie dzikość, zanim powstanie nowa cywilizacja. Ten obraz prześladował go, od kiedy Centrum po raz pierwszy mu go pokazało. Czuł, że to prawda.

– Duch wie, że nie chcę stanowiska Barholma – ciągnął. – Chcę robić to, co robię dobrze, a to nie moja dziedzina wiedzy. Problemem jest sprawienie, aby Barholm to zrozumiał.

>>Dane posiadane przez Barholma dają mu znaczne powody do obaw<< zwróciło uwagę Centrum. >>Raj Whitehall nie tylko dysponuje prestiżem wynikającym z ciągłych zwycięstw, ale ponad szesnaście batalionów kawalerii Rządu Cywilnego składa się teraz z dawnych jeńców należących poprzednio do Rządów Wojskowych.<<

Eskadrowcy i Brygadowcy, mówiący po nameryjsku barbarzyńcy, potomkowie żołnierzy Federacji zdziczałych w wyludnionym Obszarze Bazy dalekiego północnego-zachodu. Ruszyli i zagarnęli ogromne kawałki Rządu Cywilnego, narzucając ludności swoje panowanie i heretycki kult Ducha Człowieka tej Ziemi. Nikt nie był w stanie nic z tym zrobić... aż Barholm posłał Raja Whitehalla, aby odzyskał barbarzyńskie dziedziny Rządów Wojskowych.

Gubernator Barholm oficjalnie ogłosił Raja mieczem Ducha Człowieka. Jeńcy, którzy zgłosili się na ochotnika, by służyć Rządowi Cywilnemu, widzieli, jak działa z obu stron. Oni wierzyli w ten tytuł.

– Zatem zostań tutaj! – powiedział Thom. – Centrum może utrzymywać cię w zawieszeniu, tak jak mnie – utrzymywać cię, aż Barholm obróci się w proch i kości. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, wypełniłeś swój obowiązek, a teraz zasługujesz na coś dla siebie. Popełnienie przez ciebie samobójstwa nie przyczyni się do zjednoczenia Bellevue!

>>Prawdopodobieństwo przyspieszenia odrodzenia Federacji nieco wzrośnie, gdy Raj Whitehall weźmie udział w spotkaniu<< powiedziało Centrum.

– Muszę iść. Muszę. Ja...

Raj się odwrócił, a Thoma odrzuciło o pół kroku. Zęby drugiego mężczyzny były obnażone, a mięśnie jednego policzka drgały. – Ja... tyle było śmierci... ja nie mogę... tak wielu zabitych, tak wielu, jak mogę się ratować?

– Oni byli wrogami – rzekł cicho Thom.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin