Martyn Leah - Lekarz z antypodów.pdf

(762 KB) Pobierz
Outback Doctor, English Bride
392352383.004.png
Leah Martyn
Lekarz z
antypodów
Tytuł oryginału: Outback Doctor, English Bride
0
392352383.005.png 392352383.006.png 392352383.007.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Frustracja Jake'a sięgała zenitu. Jedyny w tygodniu samolot przyleciał i
odleciał, lecz drugiego lekarza na pokładzie nie było. Gdzie on jest?!
Niecierpliwie przeganiał włosy i zawołał:
– Ayleen!
Ayleen Sykes, pełniąca funkcję kierowniczki przychodni, spojrzała
zbolałym wzrokiem w sufit, wstała z fotela i ruszyła korytarzem do gabinetu
Jake'a.
– To po to wydawaliśmy tyle szmalu na interkom? –mruknęła, stając w
progu.
– Hm, zapomniałem. – Uśmiechnął się skruszony. –Zadzwoń do agencji
w Sydney i dowiedz się, czy coś im wiadomo o jego ruchach. Miał być dzisiaj.
Ayleen spojrzała na zegarek.
– Zobacz, która godzina. Tam już nikogo nie ma.
Zaklął pod nosem. W porze letniej w buszu dzień trwa i trwa, dopóki
nagle nie zapadną egipskie ciemności.
– Napiszę do nich mejla – rzuciła pojednawczo Ayleen. – A odpowiedź
dostaniemy jutro rano.
Machnął zrezygnowany ręką.
Gdy recepcjonistka odeszła, stanął w oknie i zapatrzył się w drgający od
gorąca krajobraz. W powietrzu unosił się zapach dymu, a dym to pożar buszu.
Jeszcze tego brakowało. Robił co w jego mocy dla pacjentów, ale z każdym
dniem stawało się to trudniejsze. Czasami nawet wątpił w stan swojego
umysłu, gdy dwa lata wcześniej, po powrocie z Anglii, osiadł w Tangaratcie.
Ale gdy jego plany na przyszłość poniosły fiasko, chciał jak najszybciej
rozstać się z Sydney i z rutyną pracy w klinice. Zapragnął wtedy zaszyć się na
1
392352383.001.png
prowincji, tam, gdzie będzie czuł się potrzebny. Bywały jednak takie dni jak
ten, kiedy wolałby być mniej potrzebny.
Nic nie układało się według planu, odkąd wysiadł z samolotu w
Tangaratcie, bo już miesiąc później Tom Wilde, drugi lekarz, z powodów
rodzinnych wrócił do Sydney. W ten sposób stał się jedynym lekarzem w
okolicy, a do najbliższej dużej placówki służby zdrowia było ponad dwieście
kilometrów.
Masował kark. Dłużej tak nie pociągnie, bo sytuacja pogarsza się z dnia
na dzień. Jeśli on padnie, pacjenci zostaną bez opieki, a ich dobro jest dobrem
naczelnym. Zaklął cicho. Nie będzie szukał lekarzy z krótkim kontraktem, lecz
kogoś na stałe. Musi mieć wspólnika.
Ściągnął brwi, słysząc w recepcji jakieś głosy. Tego dnia przychodnia
była zamknięta, chyba że to nagły wypadek... Ale głosy dobiegające z recepcji
na to nie wskazywały. To pewnie któraś z koleżanek Ayleen zabiera ją na
tenisa.
Ledwie to pomyślał, w drzwiach stanęła Ayleen.
– Doktorze, ma pan gościa. – Wycofała się pospiesznie, przeczuwając, że
ta wizyta ma charakter prywatny.
– Kogo tu niesie? – żachnął się, ale rejestratorka już zniknęła, a on stanął
oko w oko z młodą kobietą.
Przez ułamek sekundy nie dowierzał własnym oczom, ale nagły przypływ
zmysłowej energii wyprowadził go z błędu. Zaschło mu w gardle. To ona.
Tak piękna jak w jego wspomnieniach. Wysoka, szczupła, rudowłosa.
Stała teraz przed nim w zalotnej czapeczce i bladozielonych bojówkach. Serce
waliło mu jak młotem.
– Maxi, co cię tu przyniosło?!
– Cześć, Jacob.
2
392352383.002.png
Nikt, nawet matka, nie nazywał go Jacobem, ale w jej ustach brzmiało to
wręcz pięknie. Nagle znalazł się w innym czasie i w innym miejscu.
Jej oczekiwania okazały się wygórowane? Liczyła, że Jake złagodnieje
przez te dwa lata, odkąd się rozstali. Jej pewność siebie lekko się zachwiała, za
to na sam jego widok przeszył ją znamienny dreszczyk.
Nie jest zadowolony.
Ten Jake Haslem nie przypomina tamtego, który pewnego dnia zjawił się
na oddziale ratunkowym londyńskiego szpitala w ramach półrocznego
programu wymiany. Był pewny siebie, wręcz arogancki. Irytował ją, zbijał z
tropu. Unikała go jak ognia, dopóki nie zmieniono rozkładu dyżurów i nie
przyszło im pracować na tej samej zmianie. Wówczas zaczęła poznawać
innego Jake'a.
Powiedział jej, że jest z Sydney i że jego matka jest członkiem
parlamentu.
– A ojciec?
– Zostawił nas, jak miałem trzynaście lat. – Spochmurniał. – Wrócił do
Stanów. Zbił majątek na kopalniach. Może nawet o nim słyszałaś. John J.
Haslem.
– Nie odwiedzał cię?
– Mama się z nim rozwiodła. – Wzruszył ramionami. – Ale łaskawie
podarował nam sporo kasy. Jestem bogaty. – Uśmiechnął się zniewalająco. – A
ty, Maxi, jaką masz rodzinę?
– Moi rodzice prowadzą niewielką farmę w Kent.
– Masz rodzeństwo?
– Brata bliźniaka i młodszą siostrę. Spora z nas rodzinka.
Jake się skrzywił.
– Błogosławieństwo czy przekleństwo?
3
392352383.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin