Weronika R.- Cichodajka 2006-2008.doc

(836 KB) Pobierz

2006-03-12 15:12:17 >> Phi - rzekła znużona Weronika.

Nieważne co, jak i o czym napiszę, Wy i tak będziecie myśleć i pisać swoje. Dlatego ja zawsze będę TAKA, bo dzięki temu jestem JAKAŚ. A niestety z charakteru bardziej jestem gryzącą żmijką, niż wyrywajacą sobie puch z piersi gołębicą. Dobrze wiem, że czasami trochę przeginam (np. niedawną potrawką z dzieci, bigosem z Kacpra, uwarzywnieniem Terri Shivo, itp.), że za mocno szarpię różne struny (np. antykrerykalną, czy ciemnogrodzką), ale dzięki temu Was poruszam, wprawiam w rezonans jak wprawny muzyk swój instrument muzyczny. Zmuszam do myślenia, a przede wszystkim do REAKCJI. Zazwyczaj do sprzeciwu wobec tego, co piszę, ale przyjmuję ten sprzeciw zgodnie z III zasadą dynamiki Newtona. To na moim blogu nawet zasmarkane nastolatki, które u swoich koleżanek piszą: "GoSiU aLe FaJnIe ByŁo DzIś Na PoLsKiM, HiHi", a na blogach obcych ludzi: "Ale masz fajnego blogusia, wdepnij na mojego i zostaw komenta" tu się uzewnętrzniają. Tu zmuszam ich często puściutkie łepetynki do jakiegoś myślenia i reakcji. Tu nikt nie odważy się wkleić spamu albo jakiejś debilnej graficzki z gwiazdeczek * * * czy # # #. To tu wiele razy napisano, że to jest pierwszy blog, który ktoś komentuje.

Każdy ponad każdym,
innego traktuje jakby był niczym,
wszyscy najmądrzejsi...
To z jakiejś piosenki, ale dobrze pasuje do opisu relacji pomiędzy społecznością tego bloga.
I co z tego, że zostałam odkryta? Że już nie tylko Studentka wie, kim jestem. Ale to są LUDZIE. Przed duże L, a może po prostu: tylko i aż ludzie? Nie żadne blogowe bestie, żądne mojej krwi i mordu na mojej osobie. Co by to Wam dało? Chcielibyście mnie szantażować w zamian za swoje milczenie? Żądać pieniędzy, przysług, usług, seksu?

Sławciu, ja się pomyliłam z jedną literką, a Ty z 13 miliardami złotych. Pisałeś, że Inwestorzy nie boją się rządów PiSu? Popatrz na giełdę. W tydzień zachodni inwestorzy wycofali z niej 13mld złotówek. Dolar w 2miesiące podrożał (czyli złotówka potaniała) z 3,08 na 3,28, a Euro z 3,75 na 3,90, to jest wyznacznik "zainteresowania" polską inwestorów zagranicznych. Odpływ kapitału, wyprzedaż złotówek. Sprzedają złotówki, spada ich cena, bo zamieniają je na USD I EURO i lokują w obligacje USA, bo tam nie ma PiSu i Leppera z Giertychem krzyczących co chwilę "Greenspan musi odejść!". Prościej tego nie potrafię wytłumaczyć, a Ty nie zasypuj mnie za chwilę kolejnymi regułkami ekonomicznymi czy tabelami z GPW.
Giełda to rynek doskonały? Dla kogo? Dla spekulantów chyba! Powiedz to właścicielom akcji Enronu. Z wyników giełdowych wynikało, że to 7ma spółka na amerykańskiej giełdzie...
Jak tak obryty w finansach jesteś, to wytłumacz mi coś, czego nie pojmuję. Jak to jest, że Dr Kulczyk 2lata temu miał majątek szacowany na 12mld zł, rok temu już tylko 5,5mld, a w tym roku z majątkiem zaledwie 1mld USD (czyli 3,3 mld zł) Forbes ulokował go daleko za Solarzem na liście światowych miliarderów. Tak szybko wydawać forsy nawet ja bym nie potrafiła, ale Ty pewnie o Rockeffelerze polskiej giełdy w takim tempie wyciągasz kasę z GPW.

Oglądałam debatę o NBP. Andrzej Lepper, tłuk z wykształceniem zawodowym wyzywa profesora Leszka Balcerowicza od "ekonomicznych idiotów", a zeszłoroczna maturzystka Renata Beger szydzi z przemówienia Hanny Gronkiewicz- Waltz, bo nic z niego nie zrozumiała. A wszystkiemu temu co chwilę przyklaskuje PiS. Zupełna analogia do mojego bloga. Ja coś piszę, plankton blogowy otwiera usta i bełkocze, bo mowy ludzkiej nie rozumie.

2006-03-14 20:41:47 >> Michał...

Właśnie on jest doskonałym przykładem tego, że nigdy, przenigdy nie lubiłam się wiązać ani nawet zbliżać do moich infantylnych rówieśników. Chłoptaś napisał do mnie kilka SMSów. Przez wrodzoną grzeczność mu odpisałam, więc zaczął SMSów słać więcej i więcej, domagając się odpowiedzi na nie. Gdy mu z gracją i taktem sugerowałam, żeby przystopował, że nie mogę pisać, by nie demoralizować nieletniego, oburzył się tak, jakbym mu napluła w twarz, bo przecież mi pisał w jednym z pierwszych maili, że niedawno skończył 18lat! Jak mogłam tego nie pamiętać i go z kimś pomylić?! Jeszcze ponękał mnie trochę mailami, doprawił SMSami, połechtał komentarzami, a że ciągle milczałam, postanowił popluć sobie na mnie w ostatnich komentarzach. Napisałam więc o nim notkę, by się cieszył, a inni by wiedzieli, czemu mam takie uczulenie na wszystko, co młode płci męskiej.

W mailach słodził mi jak producent buraka cukrowego podczas kampanii, że jestem super, że chciałby mieć taką fajną i inteligentną dziewczynę jak ja, że to i owo, że w ogóle i jak najbardziej, a gdy zbywałam go milczeniem, to jak zraniony kochanek odgrywa się chociażby w komentarzach: "Tak naprawde to Ty masz mgliste pojecie o ekonomii i wspolczesnym świecie... a wydaje Ci sie jakbys pozjadala wszystkiego rozumy... Czyż nie o takim zachowaniu właśnie kiedyś pisałam? Że zranieni rówieśnicy są nieobliczalni, a zranieni dojrzali mężczyźni nie narobią mi kłopotów? Bo i nie zamierzam ich ranić, a i nie wydają mi się oni na takie rany podatni. Aż strach pomyśleć, do czego byłby zdolny taki Michał, gdybyśmy tworzyli parę, z której postanowiłam wbrew jego woli się uwolnić. A teraz, by mi zrobiło się przykro, zaczął flirtować w komentarzach z Niunią. To wręcz kliniczny przykład syndromu zranionego kochanka. Dlatego właśnie Wojtku z Poznania, podobny do ww. Michała, musiałam uciąć nasze kontakty już na wstępie. Wybacz i zrozum, OK?
Koniec notek o polityce, ekonomii, klerze, itp. Pora wrócić do ludzi, na łono natury, skoro takie okazy się do mnie zgłaszają i upominają o uwagę.

Dziś ekonomia na wesoło:
Pamiętacie notkę, gdy pisałam, że mój znajomy zadzwonił na numer telefonu napisany zapewne przez jakąś blacharę na masce Peugeota 206CC. Podając się za właściciela tego auta umówił się z dziewczyną i mimo, że podjechał zupełnie innym i mniej efektownym samochodem to i tak ją zaliczył. Teraz opowiada o kolejnej, która za 200 Koron czeskich wyglądających dla złotówkowców na pierwszy rzut oka jak 200 Euro, robiła przez całą noc wszystko co chciał. Ciekawe, co zrobiła w kantorze, gdy zamiast spodziewanych 790zł dostała 27zł? Naprawdę są podobne?

2006-03-19 23:52:02 >> Jestem na[pierdolona

Właśnie wróciłam z pubu. Nie wiem, ile alhokoholu w sobie mam ale wystarczy by zapomnieć hasło do bloga. A co dopero inne rzeczy i wartości. Za dużo drinków za dużo alkoholu. Z każdym kolejnym miałam większą ochotę się rżnąć. Pójść za jakimś ciekawym facetem przechodzącym obok naszej loży, by go dopaść w toalecie i zerżnąć. Po prostu muszę odreagować. W tym tygodniu przybędą mi kolejne obowiązki. Nie wyrabiam. Doba traci swoją pojemność i 24godziny nie wystarczają mi do przeżycia. Chcę się rżnąć! Znaleźć w czyichś ramionach jakąś pauzę czasową by nie odliczać kolejnej krótkiej przerwy.
Byłam tego wieczora gotowa pójść za facetem do męskiej toalety i tam mu się oddać. Tak tylko by zabić albo wydłużyć wolny czas. By w ramach przypływu hormonów dać im się wyszaleć.
Faceci, jak poznajecie laski w klubach lub pubach? Skąd wiecie którą należy się zainteresować by osiągnąć swój seksualny cel. Czy widać w nas że bez rżnięcia tej nocy umrzemy? W którym miejscu wiecie że chcemy się z Wami kochać bez udawania jakichś tma uczuć i głębszych emocji? Dziś byłam gotowa wejść do męskiej ubikacji i oddać się pierwszemu facetowi którego tam znajdę.
A jeszcze kilkanaście chwil wcześniej patrzyłam, na różne tlenione laski które grając rolę dam siedziały przy barze i dawały się uwodzić. Głupie suki. Chcę faceta. Chcę chodzić nasycona seksualnie. Zerżnięta do upadłości. Codzień. Do punktu G H i J. Chcę .. spać

Naprawdę jesteście tak ograniczeni, że nie widzicie że [ leży tuż przy P ma mi się prawo przepalcować? Czego się jeszcze czepicie? ŻAŁOSNY PLEBS INTELEKTUALNY!

Kasuję tylko takie komentarze, które psują mi szatę graficzną bloga, gdy kretyn(ka), by podkreślić swój idiotyzm, brak racji i argumentów, używa po kilkaset wykrzykników. Jestem po prostu estetką, a głupią komentarzy treść mam gdzieś. Tam, gdzie ich miejsce.
Tak, w tej notce jest jedna prowokacja. Jest nią nazwanie niektórych ŻAŁOSNYM PLEBSEM INTELEKTUALNYM! Napisałam to tylko po to, by zobaczyć, kto poczuł się dotknięty tym zapisem? Inteligentni to pominęli, bo nie było to do nich i o nich. Plebs się broni i kontratakuje. Cel osiągnięty.

2006-03-19 23:52:02 >> Oto poprzednia notka już na trzeźwo.

Z piciem alkoholu jest tak jak z seksem, kiedy to po przesadzeniu z procentami myślę, że już nigdy więcej nie dotknę kieliszka z C2H5OH. Następnego dnia wszystko mnie boli, kręci mi się w głowie, czuję się fatalnie i postanawiam więcej nie pić. A jeśli już, to w bardzo odległej przyszłości i na pewno nie w nadmiarze. Szkoda, że od postanowień do realizacji jest tak daleko...
I tak samo mam z seksem. Po dobrym rżnięciu, gdy ciężko jest mi złączyć ze sobą nogi, gdy wychodzę od faceta wycieńczona, stawiając kroki niepewnie jak źrebak przy pierwszych krokach (bo przy wielu pozycjach łóżkowych to ja jestem tą "aktywną" stroną) obiecuję sobie, że już nigdy więcej! Że przy następnej takiej jeździe po prostu pęknę, albo umrę na zawał. Albo, że teraz tylko będę grzecznie leżeć, jak lalka lub dziewica, niech facet się produkuje - ale nie potrafię dotrzymać postanowienia.
Tak samo w pubie. Zaczynam od drinka albo lampki delikatnego Martini, przy którym chcę pozostać. Ale to szybko zamienia się w kolejny kieliszek czegoś innego. Później dookólne próbowanie drinków koleżanek i później już następuje totalne przełamanie i jazda na całego bez uwagi na konsekwencje. Czyż nie tak jak w seksie?
Zaczyna się od wspólnego poruszania się na parkiecie, dotyków, pocałunków, a kończy w ciemniej loży albo... A miał być tylko taniec. Wiem, że tego wieczora rozsadzało każdą z nas. Może barman w gratisie dodał nam pigułkę gwałtu? A może na wiosnę zaczyna nas tak "nosić". Dlatego nie należy się dziwić, że kilka mających już humorek koleżanek wodzi jak sępy za każdym zdrowym okazem męskiego mięsa. Ale i dobrze rozumiemy, że same też jesteśmy "mięsem", za którym wodzą równie nagrzani faceci. A przed takimi zgrywamy wegetarianki. Szczególnie w czasach ptasiej grypy, nie można tak skoczyć na byle sępa i jego może skażone jajka? Żadna z nas się nie przełamała, by pójść, poderwać jakiegoś, zniknąć z nim na chwilę lub dłużej w toalecie czy na resztę wieczoru. Ja mam ten luz, że do mnie co chwilę nie wydzwania zazdrosny chłopak, albo że po mnie nie przyjedzie na koniec imprezy, by sprawdzić, jak i z kim się bawiłam.

2006-03-25 16:16:55 >> Gosia...

Od pewnego czasu koresponduje ze mną pewna dziewczyna. Ma 19lat, na imię Małgorzata, jest z małego miasta gdzieś na drugim końcu Polski. Tegoroczna maturzystka, która chce uciec ze swojego small city, by zacząć big city life w Warszawie. Chce tu zacząć studia na swoim wymarzonym kierunku, znaleźć mieszkanie, może i jakąś pracę. Ale dobrze wie, że tego wszystkiego ze sobą nie połączy (studiów, pracy, nowych obowiązków, powrotów do domu rodzinnego, itp). Że chyba nie wystarczy jej ani środków, ani energii, ani czasu, ani samozaparcia.
Zapytała mnie, czy mogę użyczyć jej moich koni? Chociażby jednego, który mógłby, jak Pegaz, wziąć ją pod swoje skrzydła. Dla niego wyjanęcie kawalerki w Warszawie to pewnie wydatek niezauważalny w jego biznesowym budżecie, a dla niej to coś przekraczającego możliwości finansowe jej rodziców. Prosty układ. On wynajmuje mieszkanie, a ona w nim mieszka. Jest jak jakiś luksusowy mebel, łóżko w stylu Empire czy szafa z czasów Ludwika XIV, z którego on ma prawo korzystać kiedy tylko zechce, w dowolny sposób.
Niby normalny przypadek, jakich jest tysiące w Warszawie i większych miastach Polski. Młoda dziewczyna, starszy mężczyzna, kilkadziesiąt m2 wynajętych na ich wspólne schadzki. O wiele tańsze i dyskretniejsze od hoteli. Może nawet ja spotykam się z tymi moimi w mieszkaniach wynajętych tylko dla TEGO celu.

Ale ta sytuacja jest wyjątkowa. Ona jeszcze nigdy TEGO nie robiła. Jest dziewicą, i może jeszcze chciałaby nią pozostać, ale wie, że jej ciało jest tym, czym może kupić sobie "bilet" do lepszego życia. Bilet na wcale nie łatwą drogę, wcale nie łatwo powziętą decyzją. Jest jednak tak zdeterminowana, że na pewno to zrobi. Nie wie tylko, na ile wycenić i komu oddać swoje dziewictwo. Nie wie też, jak poznać kogoś, kto się nią zaopiekuje, zapewni jej byt w stolicy, a nie wyśle jej na ulicę, ewentualnie nie zamieni jej za kilka tygodni na inną.
Jak Gosia wygląda? Jest bardzo atrakcyjną dziewczyną. Usta ma większe od moich, co wydawało mi się już prawie niemożliwe. Nie jest pewna, czy potrafiłaby wykorzystać ich wielkość i kształt do zaspokajania nimi mężczyzn - ale jak trzeba będzie, to chyba się przełamie. Z kilku przesłanych do mnie e-maili wynika, że jest mądra, zdecydowana i zdeterminowana. Przez najbliższe pół roku jej życie przewróci się do góry nogami. Zda maturę (trzymam kciuki), dostanie się na studia (oby na te wymarzone), zmieni mały ogólniak na wielką uczelnię, małe miasto na 2milionową metropolię, mieszkanie z rodzicami na mieszkanie samej (oby), dość beztroskie dzieciństwo na brutalną dorosłość, dziewictwo na jego brak, niewinność na...?
Wiem, że to zrobi i czuję się za nią jakoś odpowiedzialna. Nawet bardziej, niż JAKOŚ. W końcu w jakimś celu do mnie napisała. W pierwszym mailu wcale nie o tym, że chciałaby zajmować się zaspokajaniem seksualnych potrzeb mężczyzn, że chciałaby przejąć ode mnie moich facetów. Był to normalny list dziewczyny do dziewczyny. Młodej i niedoświadczonej, do troszkę starszej i obeznanej w temacie interesującym tę pierwszą.

Co mam zrobić? Próbować jej TO wybić z głowy? Próbować jej jakoś pomóc? Finansowo? Emocjonalnie? Etycznie? Czy może dać jej jakiegoś konia, by nie musiała szukać wśród takich, którzy mogą jej zrobić krzywdę.
Czyja to wina, że tak się musi stać? Że żeby przeżyć, żeby zapewnić sobie lepszy start, lepszą przyszłość, musi się oddać komuś z wyłącznie komercyjnych pobudek. Nie jest z żadnej patologicznej rodziny, która nie jest w stanie zapewnić jej bytu i przyszłości. Ale jej rodzice nie zrobili 19lat temu tak, jak to się dzieje w USA - nie zaczęli odkładać na jej studia, bo te ma w Konstytucji zagwarantowane darmowe. Może, może, może...

Wiem, że wystarczy pokazać jej zdjęcie jakiemuś mojemu facetowi, powiedzieć, że od wakacji kończę moje z nim spotkania, że teraz jeśli chce, to ta dziewczyna z fotki będzie się z nim spotykała. Na pewno połowa z moich koni, by na to przystała, bo ta na fotce wydaje mi się warta i godana ich zainteresowania. Po informacji, że będą ją mieli jako pierwsi w jej młodym życiu i że będą wprowadzali ją we wszystkie tajniki seksu, pewnie mogłabym urządzić między nimi licytację, który z nich miałby ją wziąć pod swoje skrzydła, a suma po ostatnim uderzeniu młoteczkiem byłaby oszałamiająca. Ale czy tak wielka, że warta tego, co Ona chce zrobić?

Komentarze pod tą notką niech będą kierowane do Niej, OK? Chociaż wiem, że nawet pod żałobnymi notkami o Papieżu jechaliście na mnie swoją dziką nienawiścią. Nie zaszkodziło to wtedy ani mi, ani tym bardziej Papieżowi, ale teraz można naprawdę kogoś skrzywdzić. Więc jak macie napisać coś głupiego to 2x się wcześniej zastanówcie. Domyślam się, że pewnie padną propozycje zaopiekowania się nią, pierwsze próby wyzywania od kurew, itp (a przypominam, że to jeszcze dziewica!), ale niech może przywyka do tego, co ją czeka.

PS Poznałam niedawno (albo poznał ją mój kuzyn, przyjaciel, sąsiad, koleżanka - bo zaraz się czepicie, że ujawniam znów coś, po czym można mnie rozpoznać) dziewczynę, która była w podobnej sytuacji do Gosi. Też z małego miasta, też studia w Wawce, też szukała pracy. Znalazła przypadkiem pracę za... 1000zł za dzień. Musiała być tylko w pełnej dyspozycyjności o każdej porze dnia i nocy dla... 3latka. Baby-sitter u... gdy padło nazwisko padłam z wrażenia. Zdjęcia z rodziną X potwierdziły, że nie kłamała. Prawie 20tys. zł na m-c (bo weekendy miała wolne), gratis utrzymanie w Wawce, a raz w tyg. zakupy z rodziną X, wszystkiego co niezbędne do domu i prywatnie dla opiekunki. Żyć nie umierać? Zaniechała studiów, rok pobawiła Małego i odłożyła z legalnie (a może na czarno?) zarobionych pieniędzy na mieszkanie w Wawie. Podobnej pracy życzę Gosi. Ale Gosia jest na tyle atrakcyjna, że pewnie uroda w takim przypadku by ją przekreślała, bo pani X by kogoś takiego nie chciała w pobliżu swojego ciągle atrakcyjnego męża.
Wiem, wiem, niewiarygodne jest to 20tys. zł/ m-c za opiekę nad dzieckiem. Mi też trudno jest w to uwierzyć. Może jednak opiekowała się nie tylko juniorem X, ale i seniorem?

2006-03-28 13:01:59  Podsłuchane.

Wiem, że nieładnie jest podsłuchiwać, ale gdy siedzi się w restauracji, czeka na kogoś się spóźniającego, a przy sąsiednim stoliku dwie młode kobiety (gdzieś tak około 25letnie) dość głośno i emocjonalnie rozmawiają, to nie sposób się nie zainteresować i choćby przypadkowo przysłuchać. A rozmawiały o facetach.

Jedna miała dylemat, bo była 3,5 roku w stałym związku i właśnie go zakończyła. Myślała, że naprawdę jest zakochana w tym swoim facecie. Mieszkali razem, razem spędzali cały wolny czas, itp. Jej rodzina już go zaakceptowała w swoje szeregi, i jego rodzina w swoje. Jej przyszła teściowa już kupowała ubranka dla ich przyszłych dzieci, itp. Ale on nigdy się nie deklarował, co do ich wspólnej przyszłości. Ich znajomi się pozaręczali, powyznaczali daty ślubu, koleżanki podrażniły jej oczy blaskiem pierścionków zaręczynowych, itp, a ten jej nic nie mówił o ich przyszłości, zaręczynach, małżeństwie, dzieciach. Byli ze sobą już jak stare małżeństwo, bez uniesień, romantycznych kolacji, wspólnych wyjść do kina, albo na imprezy. Ale ona kochała go mimo to, mocno, szczerze i bezinteresownie. A może tylko z przyzwyczajenia?

Zmieniła pracę i tam poznała kogoś, kto w tydzień przesłonił jej tego pierwszego - niezdecydowanego. Jedno wyjście do kina, jeden kwiatek, jedno wyjście na imprezę i już jej serce biło dla innego. Ale pierwszemu nic nie mówiła. Wracała do domu, zastawała go tam gdzie zawsze, całowała, przytulała, ale myślała już o innym. Trzymała przez pewien czas dwie sroki za ogony. Ale się wydało i...

i przyszedł mój spóźniony towarzysz kolacji i nie dosłuchałam zakończenia tej historii.
Oczywiście ja, odwieczna sceptyczka w sprawach miłości mam pytanie do Was, ekspertów w tej dziedzinie. Jak to jest, że jest się z kimś 3lata, niby świata się poza tą osobą nie widzi, nazywa uczucia kierowane do tej osoby miłością, aż tu nagle buum i wszystko się kończy. To była miłość? Jeśli była to do kiedy? Kiedy wiadomo, że się zaczyna, a kiedy kończy? Czy prawdziwa miłość nie wybroni się sama przed wszystkim? Przed przeszłością i przyszłością? Przed błędami młodości i przed brakiem papierka z Urzędu Stanu Cywilnego. Nie wiem. Też nie wierzę w moc błyskotek, prezentów, papierków. Wolę jasną sytuację jest dwoje ludzi tylko dla siebie i że jest to jest pewnik. A nie wielkie słowa, codzienne kocham, a na uczelni czy w pracy po kilkanaście romansów, na imprezach wyrywane i zaliczane "towary", a następnego dnia w ramach zagłuszenia moralniaka jakiś prezencik dla wybranki/ka, kwiatki czy litania pięknych słów.

Korekta notki dla Sławka. Oraz podziękowanie dla antybeibika, daenna, Wertera, Donalda, Kasi z Kraka, MMonroe, rustamki, aneczkaw

Tą wysłuchującą koleżanki dziewczyną w restauracji byłam ja. To moja przyjaciółka. Ponad 5lat starsza ode mnie, o niebo dojrzalsza, wykształcona wielokierunkowo, pnąca się szybko w karierze zawodowej, inteligentna, uzdolniona artystycznie, zawsze zaplanowana i obliczalna. Nie siedzi w Necie, ani chyba nie chwali się swoim wstydliwym postępkiem na lewo i prawo, dlatego nie sądzę, by ktoś rozpoznał tu ją i mnie.
Błąd w tytule. Pisałam tę notkę w szoku. Najlepsza przyjaciółka zostawia kogoś, z kim była od lat. O kim zawsze mówiła z takim błyskiem w oku, z którym przyszłość planowała z takim pietyzmem. Który był w naszym towarzystwie artystycznym duchem potrawiącym się z każdym dogadać. Którego mogliśmy słuchać przez wiele godzin, bo zawsze miał coś ciekawego do opowiedzenia. Z którym jej własna matka dogadywała się lepiej niż z nią samą. Który stał się częścią jej rodziny bez tych wszystkich zbędnych oświadczyn, zaręczyn, obrączek, ślubów, dzieci. Którego jej młodzi kuzyni traktowali jako guru w wielu dziedzinach. Którego imię i osobę zawsze pamiętała jej 98letnia babcia, mimo, że myliła imiona swoich własnych dzieci, wnuków, o prawnukach nie wspominając.

Widzimy się kilka dni później i go już nie ma. Chciała rozmowy ze mną w nadziei, że ją zrozumiem. Mimo całej mojej otwartości i przyjaźni - nie zrozumiałam. Nie zrozumiała jej postępku rodzina, ani bliscy znajomi poinformowani jedynie o ich rozstaniu (ale nie o okolicznościach i o tym kimś nowym).
Co wydaje mi się najsmutniejsze w tym wszystkim? On odszedł, ale zostawił jej furtkę. Gdyby znudziła się tym nowym, gdyby jednak zrozumiała, że to tylko chwilowe zauroczenie, jakiś taki przelotny romans, wiosenna świeżynka, to on będzie czekał. Wróci, zaczną wszystko od nowa... Piękne. Ten, którego zdradziła, upokorzyła, oszukiwała, trzymała za ogon jako tę drugą srokę, a może nie za ogon, a za złamane skrzydło tak, jak trzyma się zużytą prezerwatywę lub coś śmierdzącego, jest gotów jej wszystko wybaczyć i wrócić. Piękne. Właśnie prędzej w taką miłość uwierzę, zwalczającą wszystko, niż w taką na okrągło wyznawaną, a kończącą się, bo kolega jej przyniósł do pracy kwiatka, zaprosił do kina na "Czerwonego kapturka", zatańczył z nią na imprezie dla pracowników.

2006-03-31 23:57:38 >> Dylematy...

Pisałam o polityce - źle, bo niby się nie znam na niej. Pisałam o ekonomii - źle, bo błędnie pojmuję np. giełdę. Pisałam o klerze - źle, bo jestem jakaś chorobliwie uprzedzona do instytucji kościoła. Itd...
Teraz piszę i będę pisała o mojej przyjaciółce. Nie chcecie, nie czytajcie. Nie rozumiecie o czym piszę lub o co pytam - nie komentujcie. Ja po prostu wolę prześledzić całkiem udany i wydawałoby się idealny związek z zewnątrz, niż być sama taką zdradzającą czy też zdradzaną kobietą. Wolę się dowiedzieć od przyjaciółki, co robi porzucony czy też zdradzony facet, by wiedzieć, co ewentualnie mnie czeka, gdy będę miała własnego i poczuję chęć do zdrady go lub porzucenia.
Dzięki niektórym komentarzom (Sławek, gdy się nie czepiasz pierdół, przecinków, nie szukasz dziury w całym, jesteś naprawdę fajnym, rzeczowym, merytorycznym partnerem do rozmowy) zrozumiałam motywację i tej mojej przyjaciółki, ale i zachowanie jej niezdecydowanego faceta.
Teraz przez jego serdecznego przyjaciela dowiaduję się, co u niego słychać, jak sobie radzi. Dowiaduję się tego dla niej, ale i dla siebie, bo coś mi się w nim podoba. Facet nie radzi sobie ze sobą. Popada w alkoholizm. To ten, który zawsze załatwiał nam na imprezy Absynth oraz inne trunki i używki trudno dostępne w Polsce. Przeliczył, że po wlaniu w siebie butelki tego 70% trunku otrzyma śmiertelne stężenie alkoholu we krwii. Prawda? Jest na sali jakiś lekarz? Fizjolog? Jak się umiera na zatrucie alkoholowe? Co umiera? Jak? A jak się go przypadkiem odratuje, to jakie mogą nastąpić trwałe zmiany w jego organizmie?
Albo przy jakiej szybkości i w co uderzyć (ma bardzo szybkie auto), by na pewno nie przeżyć? Jak odłączyć poduszki powietrzne, by nie przeszkadzały zapaść w "wieczny sen"? Podobno całą noc jeździł po Warszawie i szukał dobrego miejsca. Ale na szczęście nie znalazł.
Czy też chce wyjechać na wycieczkę do Brazylii lub Meksyku i tam oddać się 2tygodniowemu seksualnemu zapomnieniu, by wrócić z gratisem w postaci jakiejś śmiertelnej choroby. Ewentualnie przejść się nocą w Rio de Janeiro dzielnicą, w której biali giną z rąk tamtejszych gangów. Albo nałykać się kapsułek z narkotykami i pozwolić im się rozpuścić w swoim żołądku. Itp, itd.

Współczuję temu jego przyjacielowi, który musi od każdej takiej myśli go odwodzić. A jakie Wy macie doświadczenia z porzuconymi kochankami? Doświadczenia własne lub zasłyszane. Co najgłupszego zrobił jakiś znany Wam porzucony facet lub dziewczyna?

WIELKIE sorry, jeśli znaleźliście w tej notce coś ironicznego. Ja autentycznie przejmuję się losem tego faceta. Może podświadomie, jakąś nutką ironii, chcę rozładować tę jego sytuację. I naprawdę jestem ciekawa, jak wygląda śmiertelne zatrucie alkoholem.

2006-04-04 10:31:52 >> 2lata.

Chciałabym teraz móc napisać KONIEC BLOGA. Koniec prowokacji, koniec badania zachowań, koniec zbierania materiału na pracę magisterską z psychologii czy socjologii. Ale niestety ten blog to prawda. To kawał mojego istnienia. Ponad 10% mojego prawie już 20letniego życia...
Chciałabym potrafić kliknąć - SKASUJ BLOGA i wraz ze zniknięciem go z cyberprzestrzeni, zapomnieć wszystko, co na nim napisałam i co złego się w moim życiu wydarzyło. I wszystko to, co mi napisaliście Wy. Chciałabym umieć (mieć siłę psychiczną) usunąć konto e-mail, wyrzuć kartę SIM mojego numeru i wyrzucić z pamięci wszystkich ludzi, którzy się do mnie odezwali i zbliżyli dzięki temu blogowi i książce, mailowo lub SMSowo. Jest ich/Was kilkanaścioro, może nawet kilkadziesięcioro. Nie potrafię Was tak przekreślić. To w końcu ja dowiadywałam się jako pierwsza, że panna X właśnie zamierza stracić dziewictwo, bo to ja doradzałam jej w jakiej pozycji ma to zrobić, by mniej bolało. Jak ma się zabezpieczyć. To do mnie pisała rozdygotana z łazienki, że zaraz się TO stanie, a kilka tygodni później musiałam radzić jej, jak nasikać na test ciążowy. Czuję się za nią odpowiedzialna. Podobnie jak za opisaną niedawno Gosię, Macieja i wiele innych osób.
Zaczęłam 2lata temu. Byłam wówczas zupełnie innym człowiekiem. Licealistką, która wie, czego chce. Zdać maturę, dostać się na studia, przejść je jak burza, a czas wolny umilać sobie niezobowiązującymi spotkaniami z facetami. Teraz jestem studentką, i zamiast jeszcze lepiej wiedzieć, czego chcę, ja mam coraz większe wątpliwości. Etyczne, edukacujne, emocjonalne, życiowe.

Już nie interesują mnie cyfry. To, że bloga odwiedzono już prawie pół miliona razy. Że zostawiono kilkadziesiąt tysięcy komentarzy. Kilka tysięcy maili. Że kilkuset czytelników książki próbowało się do mnie dodzwonić, że kilkuset wysłało do mnie SMSa. I po co to wszystko? Co tak naprawdę osiągnęłam lub zyskałam? Jakąś tam anonimową sławę? Rozgłos? Nie to było moim zamiarem. W ogóle już nie znam swoich zamiarów. Kiepsko znoszę przesilenie wiosenne. A może ...

2 długie lata... Przyjmuję dziś życzenia, powiedzmy, że urodzinowe:)

2006-04-08 00:20:19 >> Facet na horyzoncie...

Podobno najłatwiej jest zdobyć kogoś (zaprzyjaźnić się, przywiązać do siebie, rozkochać), gdy ten ktoś jest w trudnej sytuacji. Przywiązać, a raczej uzależnić finansowo, gdy ktoś jest w trudnej sytuacji materialnej. Przywiązać emocjonalnie i duchowo, gdy ten ktoś jest w kiepskiej sytuacji psychicznej. Tak więc trzeba znaleźć taką osobę, wysłuchać, poradzić, pocieszyć, obiecać pomoc, zabijać swoją osobą czas przeznaczony na pogłębianie smutku i... i już jest się bliżej. O kim tu mowa? Domyślni wiedzą.

Nie ukrywam, że w moim towarzystwie (znajomi, studenci) są faceci, którzy mnie interesują intelektualnie, mentalnie, czy też po prostu "kręcą" seksualnie. Ale "grzeczna" i "ułożona" studentka na uczelni jest zajęta nauką, a w towarzystwie jest zajęta... towarzystwem. Najfajniejsi faceci i tak zazwyczaj są zajęci, a jeśli nie, to w tej całej swojej odpowiadalności mi, prawie zawsze mają jakieś takie szalone, niebezpieczne lub czasochłonne hobby, którego chyba z nimi nie podzielę.

Ostatnio jednak pojawił się na horyzoncie taki jeden. Pojawił już dawniej, ale przybliżył dopiero niedawno. Nie ma to jak porzucony facet. Jest wtedy taki biedny i zagubiony, jak dziecko w piaskownicy, któremu z pola widzenia zniknęła mama. Rzuca wszystko, zabawki, wiaderko, mozolnie stawianą babkę z piasku, współtowarzyszy zabawy i płacze za mamą. Maaamooo! Wystarczy obiecać takiemu, że go się doprowadzi do mamy, a pójdzie, jak w dym. O owej "mamie" pisałam ostatnio, o "synku" napiszę dziś.

Przestałam się dowiadywać od osób trzecich, na prośbę wyrodnej "matki", co się dzieje teraz z jej porzuconym "synkiem". Zaczęłam zasięgać informacji u źródła. W końcu jesteśmy znajomymi, ja jestem wolną dziewczyną, on jest porzuconym facetem...
Tu zaczyna się dylemat. Bo dobrze wiem, że dla faceta w takiej fazie życia, w jakiej jest on, można zostać albo przyjaciółką, albo kochanką. A gdy spróbuje się kiedyś przemieszać te dwie funkcje, albo awansować na funkcję jego kobiety, to faceta się traci. Wiem, że jeśli facet za dużo o sobie powie, to kobieta traci szansę zostania jego drugą połówką, bo który mężczyzna chce mieć dziewczynę, która tyle o nim wie? Dlatego nie wypytuję go o nic, co mogłoby go w moich oczach czynić takim doszczętnie odkrytym. A gdy on dotyka tematów, które mogą mnie zepchnąć na pozycję co najwyżej przyjaciółki, której może się wypłakiwać, przerywam jakimś sprytnym wybiegiem. Tylko jak wybiec z sytuacji, gdy facet opowiada, że świruje, bo wie, jak dobrze rżnie się jego Ex, jakie cuda wyprawia w łóżku, a teraz robi to z kimś innym! I wtedy korci mnie, by powiedzieć mu, zaproponować, zabrać do pokoiku, zafundować ostrą jazdę, a po wszystkim zapytać go, czy tamta naprawdę jest w tym lepsza? Więc skoro nie, to nie tylko w tym mogę ją zastąpić i być od niej lepszą... I żyli długo i szczęśliwie...

A co do filozofii życia długiego i szczęśliwego... Życie wcale nie jest jak pudełeczko czekoladek, gdzie nigdy nie wiesz co dostaniesz. Ostatnio pijąc kawę (rozpuszczalną, kofeinową, ze śmietanką i 2łyżeczkami cukru) doszłam do wniosku, że życie jest jak kubek kawy. Najlepiej smakuje posłodzona odpowiednią ilością naturalnego cukru. Jest też dobra i aromatyczna, gdy pije się ją bez cukru. Najgorsza jest, a dla mnie wręcz nie do przełknięcia, gdy cukru jest na tyle mało, że kawa nie jest jeszcze słodka, ale na tule dużo, że już nie jest gorzka.

PS z dnia 10.04.2006
Nie chcę się Nim zabawić! Nie chcę uwieść faceta. Chociaż nie powiem, że gdy się przede mną otworzył ze swoimi żalami i beznadziejnością sytuacji po stracie Jej, chciałam zrobić to samo. Powiedzieć mu coś skrywanego przeze mnie, poużalać się nad mym bytem, by to on mnie pocieszał. By to on uspokajał mnie, że wszystko będzie dobrze, że zasługuję na kogoś wspaniałego, itp. Ale boję się podjąć takie ryzyko. A może warto?

2006-04-08 00:20:19 >> Bezsilność.

Bezsilność odczuwa się i rozumie dopiero wtedy, gdy nas ona dosięgnie. Czasem większą bezsilność można odczuć ponosząc malutką klęskę, niż nawet największą porażkę. Nieraz patrzę w TV i zastanawiam się, co musiała czuć 15latka, która rzuciła się pod pociąg za brak promocji do następnej klasy, co czuł 10latek popełniający samobójstwo przez pijaństwo rodziców, itp. W ostatnich notkach padały komentarze odnośnie samobójstwa. Że to tchórzostwo lub odwaga, że każdy samobójca to psychol lub co najmniej ktoś oderwany od realiów życia. Oczywiście najbardziej "mądre" komentarze wypisują blogowi omnibusi, znający się na wszystkim i we wszystkim nieomylni. A mieliście kiedykolwiek pistolet w dłoni, który zaraz przyłożycie sobie do głowy? Albo żyletkę, którą chcecie przeciąć sobie nadgarstki? Albo chociażby linę, którą zaraz zawiążecie w stryczek. Albo staliście na torach przed pędzącym pociągiem? Jeśli nie, to jakim prawem wypowiadacie się, kim jest osoba odbierająca sobie życie. Pod jedną z notek był komentarz Rustamki. Rozstała się z facetem, ten powiedział jej, że się powiesi i następnego dnia musiała identyfikować Jego zwłoki. Tchórz? Psychiczny? Symulant? Czy tylko "roztrzęsiony melepeta", jak to nazwał pewien żałosny komentator. Nieważne nazewnictwo. Judasz okazał się nie zdrajcą, a sługusem Jezusa, który zakapował Go na jego własną prośbę. Jezus więc także okazał się samobójcą, więc powinien być potępiony.

A ja ostatnio rozbiłam auto. Na tyle niegroźnie, że nawet nie wystrzeliły poduszki. I poczułam właśnie taką bezsilność. Coś, co rano stanowiło zgrabną, błyszcącą, jednolitą całość, przez chwilową nieuwagę, przez chwilowe spóźnienie reakcji, stanowi kupkę pogniecionego metalu. Patrzysz na "ryjek", który rano w garażu się uśmiechał, a teraz ryjek jest wykrzywiony, tablica oderwana, światło pęknięte. A to było zaledwie kilka lub kilkanaście km/h. Co dzieje się przy 200km/h?
Nie, że jestem jakąś tam gapowatą kierowczynią - po prostu nie wszyscy wiedzą, że w Warszawie na żółtym zawsze się przyśpiesza, a nie hamuje!
Bezsilność czułam też w wielu innych przypadkach, ale jedynie ten ostatni chcę tu opisać. Bezsilność czasem też czuję na tym blogu. Gdy po raz kolejny czytam, że to jakaś prowokacja, że pewnie wkrótce pojawi się druga część książki, że pewnie przez tego bloga i książkę dorobiłam się majątku, że wszystko co piszę jest przez kogoś dyktowane, że teraz to już chyba pisze ktoś inny, itp. Że cały blog powstał tylko po to, by powstała na jego motywie książka. Stali bywalcy przecież wiedzą, że wszystko było pisane spontanicznie. Że większość notek to były żywe dyskusje, kłótnie czy tłumacznia komentatorom, w coraz prostszy sposób, co było napisane w poprzednich notkach. A teraz omnibusi piszą, że niby ktoś przejął tego bloga, że co rano zbiera się grono redakcyjne i burzą mózgów wymyślają, co napisać? Ludzie, czy Wy czytacie to, co piszecie? Szanujcie swój czas i twórzcie coś, co przynajmniej wygląda na dzieło gatunku Homo Sapiens, bo nawet małpa potrafi losowo klikając w podstawioną jej klawiaturę - coś napisać.

2006-04-08 00:20:19 >> Wypadki - mój w Warszawie i turystów w Egipcie.
Widzę, że kilkoro z Was chce być mądrzejszymi od większości. Mądrzejsi od samego Komendanta Głównego Policji, a może nawet od Ministra Infrastruktury, w tak prostej sprawie jak przejeżdżanie przez skrzyżowanie "na żółtym". Przecież według kodeksu drogowego można warunkowo przejechać na żółtym, gdy nagłe hamowanie mogłoby zagrażać bezpieczeństwu. A że w Warszawie w wielu miejscach można się poruszać 70km/h, to ma się prawo "przeskoczyć" na żółtym, jeśli hamowanie skończyłoby się na środku skrzyżowania. Oby tylko nie za kimś z rejestracją LU *****, kto na żółtym z piskiem zahamuje. Koniec i kropka.
Wczoraj zdarzył się wypadek w Egipcie. Zginęło dwoje kierowców, jedna turystka, a kilkoro zostało ciężko rannych. A pamiętacie moją egipską notkę sprzed półtora roku? Oto fragment wręcz wróżący wczorajszy wypadek:
"Tylko około 20% kierowców poruszających się w Egipcie samochodami po drogach włącza w nocy światła! W Kairze odsetek zaświeconych sięga co najwyżej 50%. Wiozący nas taksówkarz zapytany, czemu nie włącza świateł odpowiada ze spokojem "a po co?, znam drogę". Drugi na to samo pytanie odpowiada "bo mam dobry wzrok i nie muszę". Przy takim ich nastawieniu do spraw kierowania pojazdami mechanicznymi, nie ździwił mnie więc fakt, że kierowca autobusu wiozący turystów ścina każdy zakręt tak, by w razie czego nie przeżyć zderzenia z kimś jadącym z przeciwka. Zakręt w lewo w ciasnym kanionie, bierze lewym pasem tak, jakby przed nim zmówił modlitwę i oddał swoje życie w ręce Allaha. Pewnie myśli, że w razie zderzenia i śmierci, czeka go niebo i kilkadziesiąt wiecznych dziewic, skoro uśmiercił tylu "niewiernych" w MotoDżihadzie. Szanse na zderzenie są może niewielkie, bo na całej 100kilometrowej trasie mijało nas ok. 20-30 samochodów, ale zawsze istnieją. Tak więc parafrazując słowa, że żołnierz strzela, a pan Bóg kule nosi, tam kierowca kieruje, a Allah usuwa z drogi ewentualne przeszkody.
Wczoraj nie usunął ciężarówki. Taka jest jedyna przyczyna tego wypadku, bo tam drogi są proste jak stół, warunki pogodowe doskonałe, autobusy nowiutkie, a natężenie ruchu ninimalne. Polscy turyści zapewne nawet nie potrafią zauważyć, kto i co z nimi robi.

2006-04-08 00:20:19 >> Lubię spiskowe teorie dziejów.

I nie tylko dziejów. Od zarania dziejów, do najnowszej historii świata i Polski. Od czasów Judasza, po zamachy na WTC czy lądowanie Talibów w Klewkach. Ale że sama stałam się obiektem spiskowej teorii, to już przesada.
Zerknęłam w komentarze i ręce mi opadają. A jak opadają, to nie mogę nimi pisać, bo stają się bezwładne. Chyba będę teraz pisała patyczkiem trzymanym w ustach.
Mona - pisze, że ma koleżankę, której jakieś wydawnictwo zaproponowało napisać bloga i później go wydać - to podaj proszę adres owego bloga i tytuł książki.
Bezimienny - że nowa autorka bloga ma kłopot z nawigacją po nim i komentarze się łączą. Łącze je, bo blog.pl robi limit 30notek na stronę, a ja chcę notek mieć 100 lub 200. Wirtualny kaprys. Coraz większej ilości komentatorów to przeszkadza? Nie ważne, gdzie pojawia się Wasz komentarz, ważne, jak jest on głupi.
Kolejne domniemania czytam w mailach i SMSach. A ostatnio nawet w liście od poważnej TV, która nie wie, czy zaprosić do programu mnie - Weronikę, mnie - zespół redakcyjny, mnie - Wydawcę, czy mnie - redaktora. Czuję się jak jakiś Bóg, czy Bogini, która jest w trzech lub czterech osobach. Czwórca święta jestem? Naprawdę? Dobrze wiem, że od poczucia świętości jest już tylko o krok do obłędu, dlatego na bloga zaglądam coraz rzadziej, a czytając komentarze coraz częściej patrzę przez palce. Mam między nimi błonę pławną, szarą skórę, oczy bez powiek, a planeta z której przybyłam ma cztery księżyce i atmosferę z ciekłego azotu.

2006-04-24 20:50:43 >> "Warszawka".

Aż szkoda przerywać Waszą jakże owocną dyskusję pod poprzednią notką. Dyskusję jak dyskusję - prędzej jest to wymiana cytatów. Jednak trzeba w końcu to przerwać, bo się jeszcze pozabijacie o to, czy Kinsey liczył partnerów seksualnych, stosunki, plemniki w systemie dziesiętnym, metrycznym, czy hexadecymalnym. Czasami chcę napisać nową notkę, ale jestem tak ciekawa, jak potoczy się Wasza dyskusja pod poprzednią (np. teraz między Heniem Batutą, a pozostałymi), że po prostu odkładam klawiaturę i czekam.
W tej notce odniosę się do tzw. "Warszawki" i tego, czemu tak jesteśmy nie lubiani poza nią. Nie chodzi tu zapewne ani o przeskakiwanie na żółtym światle przez skrzyżowanie, o bycie dżezzi, o kluby do których ciężko się dostać, o lans, itp.
Sobotę spędziłam z kimś, kto Wawkę jedynie odwiedza od czasu do czasu. Dlatego ma z zewnątrz zupełnie inne spojrzenie. Nawet na taką rzecz, jak pakowanie się na żółtym na skrzyżowanie wiedząc, że się go nie opuści i zablokuje ruch. To widać i zaczyna irytować dopiero z perspektywy kogoś, kto nie potrafi przelawirować po skrzyżowaniu. Ja nigdy nie blokuję...
Czemu Warszawa powoduje takie odczucia u innych? Tu wszystko pędzi przynajmniej o połowę szybciej niż w reszcie Polski. Życie, auta, nawet woda w kranach ma większe ciśnienie. Tu średnia pensja jest 2x wyższa niż w Polsce, ceny niższe (poza mieszkaniami i kilkoma innymi rzeczami). Tu nawet drzwi obrotowe w hipermarkecie kręcą się 2x szybciej. Wszystkich, których to przeraża, przytłacza, których taka rzeczywistość zawirowuje i powoduje wymioty Warszawę i Warszawiaków mają w ...

Ale to nie nasza wina, że tak jest. Że jesteśmy jednym z niewielu państw, gdzie w jednym miejscu skumulowano wszystko, co się dało. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin