Darcy Lilian - Szczęście w nieszczęściu.doc

(437 KB) Pobierz

 

Lilian Darcy

 

Szczęście w nieszczęściu

 


Rozdział 1

 

Wystarczyło zaledwie kilka sekund, żeby cały świat Lauren Van Shuyler zmienił się nie do poznania. Usłyszała krzyk jakiegoś mężczyzny:

– Uwaga na dźwig! Uważajcie na ten przeklęty dźwig!

Za późno. Dziewiętnastowieczna ceglana fasada domu runęła z hukiem na ziemię. Było chłodne majowe popołudnie i padał deszcz. Kilka platform z rozpadającego się rusztowania pofrunęło w powietrze niczym karty do gry.

– Cofnijcie się! Cofnijcie się! – zawołał ten sam męski głos.

Coś ciężkiego i ciepłego upadło na Lauren, powalając ją na ziemię. Ten ktoś – ponieważ było to ciało mężczyzny – potoczył się na nią, a potem pociągnął ją za sobą i przekręcił się jeszcze raz. Oboje runęli bokiem do zimnego, wąskiego kanału w niewykończonej betonowej podłodze budynku o ułamek sekundy wcześniej, zanim spadło na nich kilka elementów rusztowania. Potem deszcz cegieł posypał się z głośnym łoskotem.

Lauren dusiła się, suchy i twardy jak kreda pył wypełniał jej usta i nos. Ostry ból przeszył jej nogę, później poczuła dziwnie kojące ciepło, a następnie stopniowe odrętwienie.

Nie mogła się poruszyć. Otaczał ją nieprzenikniony mrok, tak gęsty, że niemal namacalny. Poczuła łzy na policzku. Leżący obok niej mężczyzna na pewno żył, gdyż czuła drgania jego klatki piersiowej. Nigdy dotąd nie zaznała tak potwornego, obezwładniającego strachu.

– Żyje pani? Nic się pani nie stało? – usłyszała głos leżącego obok mężczyzny.

– Tak, żyję. – Z jej piersi wyrwał się suchy jak czkawka szloch. – Żyję.

– Dobre i to na początek.

– Czy to się skończyło? – spytała Lauren. – Ten... ten zawał?

Słyszała teraz jedynie ciężki, nieregularny oddech towarzysza niedoli. Chwyciły ją mdłości, chciała się skulić i objąć ramionami, ale nie mogła nimi poruszyć. Jedno ramię miała wyciągnięte wzdłuż betonowego kanału, drugie nienaturalnie wykręcone.

– Nie słyszę, żeby jeszcze coś spadało. Może pani się poruszyć? – zapytał nieznajomy.

– Nie za bardzo.

– Tak przypuszczałem.

Oboje pogrążyli się w ponurym milczeniu. Zmysły Lauren, nastawione na przetrwanie, były wyostrzone i czujne. Czuła na twarzy zimne powietrze. Oznaczało to, że kanał nie jest całkowicie zablokowany z obu stron.

Teraz, kiedy oczy Lauren przyzwyczaiły się do mroku, dostrzegła nawet niewyraźne światełko, słabe i rozproszone. Lauren widziała również jakieś zamazane kontury – prawdopodobnie ramię i głowę nieznajomego.

Nie mogła jednak zrobić żadnego ruchu. Leżała na boku. Jej biodro pulsowało bólem, gdyż wpijał się w nie kamyk. Skórzany plecak, wciśnięty między dolną część pleców Lauren i ścianę, zmuszał ją do wygięcia kręgosłupa.

Roztrzaskane drewno z częściowo zmiażdżonych desek z rozbitej platformy zraniło jej ramię. Pod klatką piersiową czuła leżącą płasko rękę mężczyzny. Jego kłykcie musiały boleśnie wpijać się w twardy beton.

– Czy uratował mi pan życie? – zapytała.

Instynktownie starała się znaleźć jakiś punkt oparcia w tym nowym świecie.

– Chyba jeszcze za wcześnie na tego typu stwierdzenia – odparł kwaśno, siląc się na żart.

– Boję się.

– Ooch... proszę się nie bać, dobrze? Proszę... Lepiej zachować spokój.

– Jestem spokojna. – Jednak szczękała zębami ze strachu. Czuła, że zaraz jej strach przerodzi się w panikę.

– Zimno ci?

– Nie jestem ubrana na taką okazję.

Roześmiał się cicho.

– Brawo! Nie wiedziałem, że istnieje strój przeznaczony do leżenia pod kupą gruzu – Chciałam powiedzieć, że nie jestem... że mam na sobie tylko cienką bluzkę. Zimno mi.

– Może i trochę zmarzłaś, ale nic nam nie będzie.

– Ramię mi drętwieje.

– Spróbujmy się poruszyć.

– Jak?

– Podstawą zespołowego działania jest planowanie i dobra współpraca.

Usiłowała się roześmiać, ale zabrzmiało to żałośnie.

– A co powiesz na wyznaczenie jakiegoś celu? – mruknęła.

– Dobry pomysł. Ja przede wszystkim chciałbym wydostać palce spod twoich pleców. Masz bardzo wystające żebra!

– Ja... ja ostatnio straciłam trochę na wadze. I mam na imię Lauren.

– W porządku, Lauren. W ogóle nie zmieścilibyśmy się tutaj, gdybyś ważyła pięć kilogramów więcej.

– A ty? Jak masz na imię?

– Lock.

– Lock, czy mogę poruszyć ramieniem? – Wydawało się tak zimne i martwe jak marmur. – I przesunąć plecak? Uwiera mnie.

– Czy właśnie to wyczuwam czubkami palców? Jest ze skóry, prawda?

– Tak.

– Masz w nim coś przydatnego? Jedzenie łub coś do picia?

– Trochę wody mineralnej i tabliczkę czekolady.

– A więc wybrałem odpowiednią osobę do uratowania, co?

– Tylko że ty mnie nie wybrałeś. To wszystko jedynie nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

– Nie, nie wybrałem cię. Do diaska, to było instynktowne! Krzyknąłem do pozostałych i wepchnąłem cię tu, ponieważ tylko ciebie mogłem dosięgnąć. Tylko ty i ja staliśmy pod tym przeklętym dźwigiem.

– Pracujesz na tutejszej budowie?

– Nie, tylko ją odwiedziłem. Ładne powitanie, nie ma co. A ty?

– Ja też dopiero przyjechałam. Szukałam kierownika. Czy inni zdołali w porę uciec?

– Nie wiem. Kilku na pewno, ale chyba nie wszyscy.

Oboje znowu zaczęli nasłuchiwać. Żadnych głosów.

Żadnych okrzyków. Żadnego ruchu.

Ile czasu minie, zanim nas stąd wyciągną? – Lauren nie wiedziała, dlaczego zdaje się na jego sąd w tej sprawie. Skąd mógł znać odpowiedź?

On jednak potraktował jej pytanie poważnie.

– Nie wiemy, ile gruzu na nas spadło, jak stabilne jest to miejsce i kogo jeszcze zasypało.

– Nie, oczywiście, że nie. Przepraszam, to było głupie pytanie.

– Nie ma sprawy. Wiesz, zajmijmy się wydostaniem tej czekolady.

Wykonali to tak, jak się umówili. Wyznaczyli cel, ułożyli plan i porozumiewali się przez cały czas. Najpierw musieli wydostać jego rękę spod jej pleców. Lauren poczuła, że jego dłoń się ześlizgnęła wzdłuż jej boku i zatrzymała w dole brzucha. Jęknął.

– Mam nadzieję, że nie będzie gorzej – stwierdził. – Możesz teraz przesunąć ramię?

– Myślę, że tak. – Roześmiała się i w jej śmiechu oboje usłyszeli histeryczną nutę.

– Hej, tylko spokojnie – powiedział łagodnie, chcąc ją uspokoić. – Obejmij mnie, dobrze?

– Dobrze. – Pod miękką, bawełnianą koszulą wyczuła twarde mięśnie. Kiedy odzyskała władzę w ramieniu, poczuła bolesne mrowienie.

– Dobrze, teraz spróbuję wyciągnąć plecak spod twoich barków.

– Proszę! Powiedz mi, co powinnam zrobić.

Powoli i mozolnie zmieniali pozycje, niemal w kompletnej ciszy.

– Mam czekoladę! – oświadczył wreszcie Lock triumfalnie.

– Chce mi się pić. Powinniśmy byli najpierw wyjąć wodę.

– Po czekoladzie będziesz miała jeszcze większe pragnienie.

– Słusznie – przyznała.

– Masz – odezwał się Lock.

Poczuła, że nieporadnie wepchnął jej kawałek czekolady do ust. Zdołała przełknąć gęstą i lepką masę.

– Och! – jęknęła, walcząc z odruchem wymiotnym.

– Wody, proszę!

– Nie mogę się do niej dostać. Nie zwymiotujesz, prawda? – A potem warknął, jak gdyby wydawał rozkazy:

– Oddychaj! Głęboko! Nie myśl o niczym innym. Po prostu nabierz powietrza, zatrzymaj je w ustach, wypuść.

Spokojnie. A potem jeszcze raz.

Posłuchała go i od razu poczuła się o niebo lepiej.

– Dzięki – powiedziała.

– Już dobrze?

– Jestem w ciąży – wyznała nagle i zaczęła drżeć na całym ciele. – Mój Boże, jestem w ciąży. Jak to wpłynie na moje dziecko?

W jej pytanie wdarł się nagle ryk syren, początkowo słaby, a potem coraz bardziej przeraźliwy i coraz głośniejszy.

– Od jak dawna? – zapytał na tle rosnącej wrzawy.

– Pięć i pół tygodnia, jeśli wierzyć lekarzowi. – Uchwyciła się jego koszuli, nieco poniżej pasa. – Wiem o tym na pewno dopiero od ostatniego weekendu. Nie chcę stracić dziecka!

– Nie stracisz! – Objął ją mocno. – Wszystko będzie w porządku. Nie zrobiłaś sobie nic w brzuch, jest mocno przyciśnięty do mojego. Masz skurcze?

– Nie, nic takiego – wyjąkała.

– Twoje maleństwo rośnie sobie tam w środku i świetnie się czuje.

– Skąd wiesz? – zapytała szorstko. – Nie jesteś lekarzem, prawda?

– Nie, ale mam dzieci – odparł. – Dwóch chłopców, bliźniaków.

– Twoja żona na pewno się zamartwia.

– Nie, ona umarła. Kilka miesięcy temu.

– Och, tak mi przykro. To musiało być dla ciebie straszne! Nie pomyślałam...

– No tak, ale nie mówmy o tym – odparł oschle. – Dręczy mnie raczej poczucie winy niż żal.

Tylko pięć słów, jakże jednak znaczących. Dlaczego ten mężczyzna czuł się winny? Dlaczego nie potrafił opłakiwać żony?

– Teraz chłopcami opiekuje się moja mama. Będzie zrozpaczona, jeśli coś mi się stanie.

– Dobry Boże, pomóż nam...

– Przyjechali ratownicy – szepnął, gdy wycie syren zaczęło cichnąć.

– Jak nas znajdą?

– Kiedy tylko wyłączą te wszystkie syreny, zacznę wrzeszczeć. Nie przestrasz się.

– Ja też mogę krzyczeć.

– Wtedy po prostu wzajemnie się ogłuszymy.

Lecz chociaż krzyczał wniebogłosy przez pięć minut lub dłużej, nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek go usłyszał.

– Beton niezbyt dobrze przewodzi dźwięki – powiedział w końcu, a potem usłyszeli łoskot cegły spadającej w niewielkiej odległości. Lock z sykiem wciągnął powietrze. – Fatalnie. Możemy zostać tu jakiś czas oznajmił, potwierdzając jej obawy. – Całą noc albo dłużej.

Zaczęła się trząść.

– Całą noc? Nie, to za długo! Moje dziecko...

– Spokojnie.

Lock zdołał przytknąć butelkę z wodą do jej ust. Lauren upiła łyk, a potem zaczęła opowiadać. Nie obchodziło jej, czy dobiera właściwe słowa. Nie przejmowała się tym, że całej historii nie wyznała dotąd nikomu, nawet najlepszym przyjaciółkom.

Może właśnie dlatego, że to jedna z nich, Corinne, przedstawiła ją Benowi Devesonowi. Może to z tego powodu Lauren nic jej nie wyjawiła. Nic o powracającym często przekonaniu, że tak naprawdę to nie ona jest zaręczona z Benem i będzie miała z nim dziecko. Nic o wrażeniu, że istnieją dwie Lauren, z których jedna uczestniczy we wszystkich przygotowaniach do wspaniałego wesela, podekscytowana i zaangażowana, druga zaś obserwuje to wszystko z boku, zmagając się z nieznośnym bólem serca.

Która z tych dwóch Lauren jest prawdziwa?

A teraz zdradziła swą tajemnicę zupełnie obcemu mężczyźnie. Może był ostatnim człowiekiem, z którym dane jej będzie porozmawiać?

Panika i strach przed utratą dziecka zakrawały na ironię, gdyż Ben go nie chciał. I to właśnie sprawiało jej największy ból. Postawa ojca dziecka nie dawała jej spokoju przez cały tydzień, odkąd w ostatni weekend powiedziała mu o ciąży, kilka godzin po zrobieniu testu.

– Musiałam o tym wiedzieć – wyrwało się jej. – Podświadomie musiałam wiedzieć, że Ben tak zareaguje, ponieważ nie powiedziałam mu od razu. Zrobiłam to, dopiero gdy już byłam pewna. A wówczas...

Dokładnie zapamiętała jego słowa.

– Dobry Boże! Jak, do licha, mogłaś do tego dopuścić?! – wykrzyknął ze złością.

– Wiem, że to trochę wcześniej, niż planowaliśmy...

– Właśnie, do wszystkich diabłów! Mówiliśmy o trzech lub czterech latach, najpierw mieliśmy nacieszyć się życiem.

– Myślę, że będziemy musieli jakoś to zaakceptować, ale... Och, Ben, mamy dziecko. Nie uważasz, że to prawdziwy cud?

– Uśmiechnął się z przymusem, wybąkał drętwo kilka słów o tym, jaki jest szczęśliwy.

– I to wszystko dokładnie takim samym tonem opowiadała teraz obcemu mężczyźnie – jakiego używa, kiedy mówi mi, jak wspaniale było nam ze sobą w łóżku.

Tylko że rzeczywistość była inna. Opowiedziała Lockowi również o tym. Wyznała, że współżycie z Benem nie dawało jej satysfakcji, przyznała się do początkowych wątpliwości.

– Zgodziłam się z nim sypiać dopiero po zaręczynach. Nie było dobrze, ale miałam nadzieję, że z czasem wszystko się ułoży. To moja wina. Muszę nad tym popracować. Powinnam była zdać sobie sprawę, że ja...

– urwała, a potem dodała z wahaniem: – Oczywiście, kocham go. Straciłam dla niego głowę. On nie jest ideałem, ale tacy zdarzają się tylko w książkach. Pobieramy się za pięć dni. Chcę mieć rodzinę. Pragnę tego! Och, moje dziecko! – jęknęła rozpaczliwie.

Wielkie nieba, co mam zrobić, żeby przestała o tym myśleć? – przemknęło Danielowi przez głowę. Chyba jest w szoku. Znienawidzi siebie samą za to, że mi to wszystko opowiedziała.

Za każde bolesne, rozdzierające serce słowo. Był tego pewny, ponieważ sam już się znienawidził za pięć krótkich słów, które mu się wypsnęły, gdy wspomniał o śmierci żony. „Bardziej poczucie winy niż żal".

Dobry Boże, jak to się stało, że tak szybko zaczęli się sobie zwierzać, zdradzając najgłębiej skrywane uczucia?

Lauren Van Shuyler przyjechała na plac budowy jakąś godzinę temu. Zobaczył ją z okna biura, gdzie przeglądał plany.

Wiedział, że to Lauren Van Shuyler, córka i spadkobierczyni właściciela olbrzymiej korporacji zajmującej się produkcją artykułów żelaznych i wyposażenia domów. Przyjechała, by obejrzeć budowę najnowszego magazynu swej firmy.

Zaintrygowała Daniela, toteż pod byle pretekstem wybiegł na plac budowy. Ojciec Daniela był sierżantem w plutonie ojca Lauren i chociaż później panowie nie utrzymywali ze sobą stosunków towarzyskich, nie zapomnieli o łączącej ich więzi. Kiedy John Van Shuyler usłyszał o rozwijającej się firmie Daniela, wybrał ją do zainstalowania systemu bezpieczeństwa w nowym budynku.

Lauren zaparkowała swoje kosztowne sportowe auto na zakręcie i pomaszerowała raźno przez poorany koleinami teren budowy. Wyglądała wspaniale w eleganckich czarnych spodniach i ciemnoczerwonej jedwabnej bluzce, która podkreślała jej lśniące, kasztanowe włosy i jasną cerę. Ktoś podał jej kask, lecz niestety nie zdążyła już go włożyć.

Sekundę później operator dźwigu pozwolił sobie na karygodną chwilę nieuwagi... Daniel w ostatniej chwili porwał Lauren w ramiona i przetoczył się wraz z nią do dołu.

Teraz na łydce wyczuwał lepki płyn przesączający się przez jego znoszone dżinsy. Podejrzewał, że to krew – jej krew – nie chciał jednak o tym mówić. Lauren o niczym nie wspomniała. Może nawet nie wie, że jest ranna.

Dotyk jej ciała był taki przyjemny, tak ładnie pachniała. Rękoma wyczuwał jedwab i len, wciągał w nozdrza zapach jaśminu i kwiatów pomarańczy. Ile czasu upłynęło, odkąd był tak blisko z jakąś kobietą? Chyba dużo. To by wyjaśniało jego gwałtowne podniecenie. Becky umarła dokładnie cztery miesiące temu, ale przedtem nie uprawiali miłości przez wiele miesięcy.

Nagle zatęsknił za synkami. Uwielbiał ich.

Nie przestawał też myśleć o narzeczonym Lauren. Chętnie powiedziałby temu łajdakowi kilka słów do słuchu.

Czuł, że Lauren drży. Chciałby ją objąć mocniej, uspokoić, dodać otuchy, ale to było niemożliwe.

Uzmysłowił sobie, że Lauren nie wie, kim on jest. Przedstawił się jej jako Lock. Wszyscy przyjaciele tak go nazywali, a także najbliżsi współpracownicy i wspólnicy. Nawet jego matka od czasu do czasu używała tego imienia. Lecz formalnie był Danielem Lachlanem, a to nazwisko nie mogło być Lauren obce.

– Przestań mówić, odpocznij teraz – poprosił ją.

– Wiesz, zależy mi tylko na dziecku. Tata jeszcze o niczym nie wie. Od dawna chciał mieć wnuczkę lub wnuka...

– Przestań się zamartwiać.

– Proszę, pomóż mi. Wciąż się trzęsę i nic nie mogę na to poradzić.

– Wiem, ale zaraz ci przejdzie.

– Ponieważ nie mogę przestać myśleć, że Ben ucieszyłby się, gdybym straciła...

I nagle Daniel zrozumiał, że tylko w jeden sposób może ją uciszyć. To nie wymagało wielkiego wysiłku. Powstrzymał potok jej zbyt szczerych słów żarliwym pocałunkiem.

 


Rozdział 2

 

Usta Locka przywarły do jej ust; miały smak ceglanego pyłu i czekolady. Lauren jęknęła na znak protestu. Była zaręczona z Benem. Ten mężczyzna był dla niej obcy, nie znała go.

Lecz zanim zdołała oderwać usta lub odwrócić głowę, stało się coś niezwykłego. Konwulsyjne drżenie jej ciała stopniowo ustało. Zalała ją fala słodyczy, radosnego uniesienia. Pocałunek Locka nie miał nic wspólnego z seksem czy zdradą. Po prostu był... samym życiem.

Wargi Locka poruszały się coraz wolniej. Pozwolił jej odetchnąć. Mogłaby coś powiedzieć, zaprotestować, oburzyć się. Jednak nie zrobiła tego. Sekundę później usta Locka znów musnęły jej wargi...

Mogłoby to trwać wiele godzin. Tkwili w ciasnej przestrzeni, która wyostrzała ich zmysły. Oboje jednak stracili poczucie czasu. A potem hałas pracujących maszyn zaczął narastać i całkiem blisko usłyszeli zgrzyt i chrzęst.

Lock gwałtownym ruchem cofnął głowę. Lauren usłyszała odgłos uderzenia o beton i jęknęła. Otworzyła oczy, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy je zamknęła. Wokół panowała czarna jak atrament, aksamitna ciemność. Na zewnątrz zapewne zapadła noc.

– Twoja głowa – powiedziała.

– Nic mi nie jest – odparł szybko. Mówił niewyraźnie, lekko zachrypniętym głosem.

Dobiegł ich ryk syreny. Nasłuchiwali, trwając nieruchomo i milcząco przez kilka minut. Lauren było potwornie zimno. Cienka bluzka przylgnęła do niej jak warstwa szronu.

Pochyliła głowę i przycisnęła czoło do klatki piersiowej Locka. Objął ją mocniej, czuła, że szuka właściwych słów.

– Posłuchaj, ja... To był... taki impuls.

– Wiem.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin