Hamilton Laurell - Meredith Gentry 07 - Podążając za ciemnością.pdf

(872 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Laurell. K Hamilton
Podążając za Ciemnością
Merry Gentry nie jest przeciętnym prywatnym detektywem. W połowie człowiek,
w połowie istota magiczna, uwikłana w walkę, która jest zagrożeniem nie tylko dla jej życia, ale
także dla życia tych, których pożąda i którzy są jej drodzy. Jej egzystencja i jej prawa do objęcia
tronu faerie zależą od zdolności spłodzenia następcy tronu. Teraz po tak wielu nieudanych
zamachach, jej królewscy strażnicy zorientowali się, że jest w ciąży…
To powinna być chwila chwały, ale za tym odkryciem idą następne rewelacje: Merry nosi
w sobie dwójkę dzieci i wie, że każde z nich ma więcej niż jednego ojca… I oczywiście wciąż,
we własnym rodzie, ma wrogów, którzy chcą jej śmierci. Ale Merry walczy i dzierży
nieposkromioną magię. To jest jej świat, gdzie splata się magia ze śmiertelnością, gdzie folklor,
fantazja i erotyka niebezpiecznie ze sobą konkurują.
Rozdział 1
Szpitale są miejscem, gdzie ludzie przybywają, żeby zostać ocalonymi, ale lekarze mogą
tylko połatać cię, złożyć cię w całość. Nie mogą cofnąć zniszczeń. Nie mogą sprawić, żebyś nie
obudziła się w niewłaściwym miejscu, lub zmienić prawdy w kłamstwo. Mili lekarze i miłe
kobiety z SART (Sexual Assault Response Team), Zespołu Reagowania ds. Napaści
Seksualnych, nie mogą zmienić tego, że rzeczywiście zostałam zgwałcona. Fakt, że nie
pamiętałam tego, ponieważ mój wujek użył zaklęcia, jak narkotyków przy gwałcie na randce,
nie zmieniał dowodów. Dowodów, które znaleźli w moim ciele, kiedy dokonali oględzin
i pobrali próbki.
Możesz myśleć, że bycie prawdziwą żywą księżniczką faerie sprawia, że twoje życie jest
jak z bajek o wróżkach, ale bajki zawsze kończą się dobrze. Kiedy historia jest w trakcie,
zdarzają
się straszne rzeczy. Pamiętacie Roszpunkę? 1 . Jej księciu wiedźma wydrapała oczy, co go
oślepiło. Na końcu bajki łzy Roszpunki magicznie przywróciły mu wzrok, ale to był koniec
bajki. Kopciuszek była czymś niewiele lepszym od niewolnika. Śnieżka została prawie zabita
przez złą królową, cztery razy. Wszyscy pamiętają o zatrutym jabłku, ale zapominają
o łowczym, zaczarowanym gorsecie czy zatrutym grzebieniu. Większość bajek o wróżkach
opartych jest na starych opowieściach, a ich bohaterka w poszczególnych częściach jest godna
pożałowania, narażona na niebezpieczeństwa i koszmary.
Jestem Księżniczka Meredith NicEssus, następna w kolejności do dziedziczenia tronu
faerie i jestem w połowie opowieści. Zakończenie i-żyli-długo-i-szczęśliwie, jeżeli nawet
nadejdzie, wydaje się być bardzo odległe od dzisiejszej nocy.
Leżałam w szpitalnym łóżku, w miłym prywatnym pokoju, w bardzo miłym szpitalu.
Był to oddział położniczo-ginekologiczny, ponieważ byłam w ciąży, ale nie z dzieckiem mojego
szalonego wujka. Byłam w ciąży, jeszcze zanim mnie porwał. W ciąży z dziećmi mężczyzn,
których kochałam. Ryzykowali wszystko, żeby ocalić mnie z rąk Taranisa. Teraz byłam
bezpieczna. Miałam przy boku jednego z największych wojowników faerie, jakiego
kiedykolwiek widziano, Doyle’a, kiedyś Ciemność Królowej, a teraz moją. Stał obok okna,
wpatrując się w noc rozświetlaną przez światła dochodzące ze szpitalnego parkingu. Jego skóra
i włosy były dużo czarniejsze niż noc na zewnątrz. Ściągnął okulary słoneczne, za którymi
ukrywał się prawie zawsze, kiedy był na zewnątrz, ale jego oczy były prawie tak czarne jak
szkła, za którymi się ukrywał. Jedynym kolorem w przymglonym świetle pokoju był blask od
srebrnych kolczyków, które pięły się po eleganckiej linii jego szpiczastych uszu, jedynej oznace,
że nie był czystej krwi, nie był naprawdę z wysokiego rodu, ale był mieszanej krwi, jak ja.
Diament w płatku jego ucha połyskiwał w świetle, kiedy Doyle odwrócił głowę, jakby poczuł,
że wpatruję się w niego. Najpewniej tak właśnie było. Był zamachowcem królowej przez tysiąc
lat, zanim się urodziłam.
1 Rapuntzel (niem.), bohaterka baśni braci Grimm, po polsku Roszpunka, księżniczka uwięziona w wysokiej wieży, do której
książę dostawał się, wdrapując za pomocą jej długich do ziemi złotych włosów. Rozwścieczona wiedźma zrzuca księcia z
wieży na dół, a on traci wzrok spadając na ciernie. W finale baśni książę odzyskuje wzrok, gdy na jego oczy spadają łzy
Roszpunki . Wersja z wydrapywaniem księciu oczu przez wiedźmę jest w Polsce raczej nieznana.
Jego sięgające kostek włosy poruszyły się jak peleryna, kiedy podszedł w moją stronę.
Miał na sobie pożyczony, zielony, szpitalny fartuch. Przebrał się w niego z koca, który dostał
w ambulansie, który nas tu przywiózł. Doyle wszedł na złoty dwór, żeby mnie uratować,
w formie wielkiego, czarnego psa. Kiedy zmieniał formę, tracił wszystko, ubrania, broń, ale co
dziwne- nie kolczyki. Kolczyki w uchu i sutku przetrwały powrót do ludzkiej formy, może
dlatego, że były jego integralną częścią.
Podszedł, stanął obok łóżka i wziął mnie za rękę, tę, do której nie miałam podpiętej
kroplówki, za pomocą której nawadniano mnie, pomagając mi wyjść z szoku, w którym się
znajdowałam przybywając do szpitala. Gdybym nie oczekiwała dziecka, najpewniej daliby mi
więcej leków. Szkoda, bo nie miałabym nic przeciwko silniejszym lekom, przeciwko czemuś co
sprawiłoby, że zapomniałabym. Nie tylko to, co zrobił mój wujek, Taranis, ale również
o utracie Mroza.
Chwyciłam rękę Doyle’a, moja dłoń była taka mała w jego wielkiej, ciemnej ręce. Ale
powinien tu być ktoś jeszcze obok niego, obok mnie. Mróz, nasz Zabójczy Mróz odszedł. Nie
umarł, nie dokładnie, ale dla nas był stracony. Doyle mógł zmieniać postać do kilku form
i powrócić do swojej prawdziwej postaci. Mróz nie miał zdolności zmiany kształtu, ale kiedy
nieokiełznana magia wypełniła posiadłość, w której mieszkaliśmy w Los Angeles, to go
zmieniło. Stał się białym jeleniem i pobiegł do drzwi, które pojawiły się w tej części faerie,
która wcześniej nie istniała, zanim nie nadeszła magia.
Ziemie faerie powiększały się, zamiast się kurczyć, po raz pierwszy od wieków. Ja,
arystokratka z królewskiego dworu, oczekiwałam dzieci, bliźniąt. Byłam ostatnim dzieckiem
w faerie, jakie urodziło się arystokracji. Wymieraliśmy jako naród, ale może tak się nie stanie.
Może odzyskamy naszą moc, ale jaki ja miałam pożytek z mocy? Jaki miałam pożytek
z powrotu faerie i nieokiełznanej magii? Jaki miałam pożytek ze wszystkiego, skoro Mróz był
zwierzęciem, ze zwierzęcym umysłem.
Myśl, że noszę w sobie jego dziecko, a on o tym nie wie, ani nie rozumie tego, sprawiła,
że ścisnęło mnie w piersi. Ścisnęłam rękę Doyle’a, ale nie patrzyłam mu w oczy. Nie byłam
pewna, co w nich zobaczy. Nie byłam już pewna swoich uczuć. Kochałam Doyle’a. Kochałam,
ale kochałam również Mroza. Myśl, że obaj będą ojcami, była radosna.
Odezwał się swoim gęstym głosem, tak gęstym, jakby melasa, czy coś innego, gęstego
i słodkiego, mogło stać się słowami, ale to co powiedział nie było słodkie.
- Zabiję Taranisa dla ciebie
Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie zabijesz.
Właśnie tak myślałam, ponieważ wiedziałam, że Doyle zrobiłby to, co mówił. Gdybym
poprosiła, spróbowałby zabić Taranisa i może by mu się udało. Ale nie mogłam dopuścić, żeby
mój kochanek i przyszły król dokonał zamachu na Króla Światła i Iluzji, króla wrogiego dworu.
Nie prowadziliśmy wojny, a nawet na Dworze Seelie ci, którzy uważali, że Taranis był szalony
czy zły, nie mogli pogodzić się z zamachem. Z pojedynkiem być może, ale nie z zamachem.
Doyle miał prawo wyzwać króla na pojedynek. O tym również pomyślałam. Częściowo
spodobał mi się ten pomysł, ale widziałam, co zrobił Taranis swoją ręką mocy. Jego ręka
światła mogła palić ciało i prawie już zabił Doyle’a wcześniej.
Porzuciłam jakąkolwiek myśl o zemście z ręki Doyle’a, kiedy zdałam sobie sprawę, że
mogłabym również jego utracić.
- Jestem kapitanem twojej straży i mogę pomścić równocześnie twój i mój honor.
- Masz na myśli pojedynek – powiedziałam.
- Tak. Nie zasługuje na szansę, żeby się bronić, ale jeżeli dokonam na niego zamachu, to
będzie oznaczało wojnę pomiędzy dworami, a na to nie możemy sobie pozwolić.
- Nie – odrzekłam. – Nie możemy.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Wolną ręką dotknął mojej twarzy.
- Twoje oczy lśnią w ciemności swoim własnym światłem, Meredith. Zielone i złote
okręgi światła na twojej twarzy. Uczucia cię zdradzają.
- Tak, chcę jego śmierci, ale nie za cenę zniszczenia całego faerie. Nie chcę, żeby
z powodu mojego honoru wyrzucono nas ze Stanów Zjednoczonych. Układ, który pozwolił
naszym ludziom na przybycie tutaj trzysta lat temu, ustanowił tylko dwie rzeczy, za które
możemy być wyrzuceni. Dwory nie mogą prowadzić wojny na amerykańskiej ziemi i nie
pozwolimy ludziom czcić się jako bóstwa.
- Byłem jednym z tych, którzy podpisywali ten układ, Meredith. Wiem, co mówi.
Uśmiechnęłam się do niego. Wydawało się to dziwne, że nadal mogłam się uśmiechać.
Ta myśl sprawiła, że mój uśmiech opadł trochę, ale wydaje mi się, że to i tak był dobry znak.
- Pamiętasz Magna Carta.
- To sprawa ludzi i miała z nami mało wspólnego.
Ścisnęłam jego dłoń.
- Wskazałam ci sedno, Doyle.
Uśmiechnął się i skinął głową.
- Moje emocje sprawiają, że wolno myślę.
- Ja również – odrzekłam.
Drzwi za nim otwarły się. Na korytarzu stało dwóch mężczyzn, jeden wysoki i jeden
niski. Sholto, Król sluaghów, Pan Tego Co Pomiędzy był wysoki jak Doyle, miał długie, proste
włosy w kolorze białoblond, które opadały mu do kostek, a jego skóra, podobnie jak moja, była
jasna jak blask księżyca. Oczy Sholto były w trzech odcieniach żółtego i złota, jakby jesiennych
liści z trzech różnych drzew, które przetopiły się na kolor jego oczu obramowanych złotem.
U sidhe zawsze najpiękniejsze były oczy. Miał najurodziwszą twarz ze wszystkich, na każdym
dworze faerie, poza moim utraconym Mrozem. Ciało ukryte było pod koszulką i dżinsami,
które nosił jako część swojego przebrania, kiedy przybył mnie uratować. Jego ciało wydawało
się być równie urocze jak twarz, ale wiedziałam, że akurat to było tylko iluzją. Zaczynając od
żeber, aż do brzucha, Sholto miał ekstra dodatki, macki, ponieważ chociaż jego matka była
arystokratką z wysokiego rodu, jego ojciec był jednym z nocnych myśliwców, częścią sluagh,
ostatniej dzikiej sfory. No dobrze, ostatnia dzika sfora, aż do czasu powrotu nieokiełznanej
magii. Teraz istoty z legend powróciły i sama Bogini wie, co było rzeczywiste i co nadal
wracało.
Jeżeli nie miał płaszcza czy marynarki na tyle grubej, żeby ukryć te ekstra dodatki,
używał magii, osłony, żeby je ukryć. Nie było powodu, żeby straszyć pielęgniarki. Przez całe
życie ukrywał swoją inność, a to sprawiło, że był tak dobry w iluzji, że zaryzykował przybycie
mi z odsieczą. Nie jest lekko wyruszyć przeciwko Królowi Światła i Iluzji z iluzją jako jedyną
osłoną.
Sholto uśmiechnął się do mnie i był to uśmiech, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam
na jego twarzy, aż do tej pory, kiedy przy ambulansie trzymał mnie za rękę, mówiąc mi, że wie,
że będzie ojcem. Wieści wydawały się zmiękczyć jakąś twardość, która zawsze była widoczna na
jego przystojnym ciele. Wydawał się być nowym mężczyzną, kiedy szedł w naszą stronę.
Rhys nie uśmiechał się. Ze swoimi 5 stopami 6 calami 2 był najniższym pełnej krwi sidhe,
jakiego kiedykolwiek spotkałam. Skórę miał jasną jak blask księżyca, jak Sholto, jak ja, jak Mróz.
Rhys usunął fałszywą brodę i wąsy, jakie nosił wewnątrz kopca faerie. Pracował razem ze mną,
jako detektyw w Los Angeles i uwielbiał przebrania. Był w tym dobry, może nawet lepszy niż
w iluzji. Ale władał iluzją na tyle, żeby ukryć fakt, że ma tylko jedno oko. Ocalałe oko było
trzema okręgami błękitu, tak piękne jak żadne inne na dworze, ale w miejscu, gdzie znajdowało
się wcześniej lewe, były tylko białe blizny. W miejscach publicznych Rhys zazwyczaj nosił
opaskę, ale dzisiejszej nocy jego twarz była nieosłonięta i podobało mi się to. Dzisiejszej nocy
chciałam widzieć twarze moich mężczyzn, chciałam, żeby nic ich nie zasłaniało.
Doyle przesunął się na tyle, żeby Sholto mógł pocałować mnie w policzek. Sholto nie
był jednym z moich stałych kochanków. W rzeczywistości byliśmy ze sobą tylko raz, ale jak
mówi stare porzekadło, jeden raz wystarczy. Jedno z dzieci, które nosiłam, było w części jego.
Odnosiliśmy się do siebie z pewną rezerwą, ponieważ wspólne dziecko było efektem naszego
jedynego wspólnego razu. Była to wprawdzie randka z piekła rodem, ale nadal nie znaliśmy się
zbyt dobrze.
Rhys podszedł i stanął w stopach łóżka. Jego kręcone, białe włosy, które opadały mu do
pasa, były związane z tyłu w koński ogon, który nosił, żeby pasował do dżinsów i koszulki.
Jego twarz była bardzo poważna. To było niepodobne do niego. Kiedyś był Cromm Cruach,
2 Ok. 167 cm
a jeszcze wcześniej był bogiem śmierci. Nie powiedział mi którym, ale miałam wystarczająco
wskazówek, żeby zgadywać. Powiedział mi, że bóstwo Cromm Cruacha było wystarczające, by
nie potrzebował innych tytułów.
- Kto wyzwie go na pojedynek? – zapytał Rhys.
- Meredith powiedziała mi, żebym tego nie robił – odrzekł Doyle.
- No dobrze – stwierdził Rhys. – Ja to zrobię.
- Nie – odrzekłam. – Myślałam, że boisz się Taranisa.
- Bałem się i może nadal się boję, ale nie możemy tego puścić płazem, Meredith, nie
możemy.
- Dlaczego? Ponieważ uraził waszą dumę?
Spojrzał na mnie.
- Powinnaś bardziej w nas wierzyć.
- Więc ja go wyzwę – odezwał się Sholto.
- Nie – powiedziałam. – Nikt nie wyzwie go na pojedynek, ani nie zabije go w żaden
inny sposób.
Trzej mężczyźni spojrzeli na mnie. Doyle i Rhys znali mnie wystarczająco, żeby
domyślać się i wiedzieć, że mam plan. Sholto nie znał mnie jeszcze na tyle. Był po prostu zły.
- Nie możemy zostawić tak tej obrazy, Księżniczko. Musi zapłacić.
- Zgadzam się – odrzekłam – ale skoro sprowadził ludzkich prawników, kiedy oskarżył
Rhysa, Galena i Abeloeca za zaatakowanie jednej z jego arystokratek, użyjemy ludzkiego prawa.
Mamy jego DNA i oskarżymy go o zgwałcenie mnie.
- I co – powiedział Sholto - zaryzykuje wiezienie? Nawet jeżeli pozwoli się wsadzić do
ludzkiego więzienia, to nie będzie wystarczająca kara za to, co ci zrobił.
- Nie, nie będzie. Ale to najlepsze, co możemy zrobić zgodnie z prawem.
- Ludzkim prawem – odrzekł Sholto.
- Tak, ludzkim prawem – przyznałam.
- Zgodnie z naszym prawem możemy wyzwać go na pojedynek i zabić.
- To brzmi super jak dla mnie – wtrącił Rhys.
- To mnie zgwałcono. I to ja będę królową, jeżeli uda nam się powstrzymać naszych
wrogów od zabicia mnie. I mówię, że Taranis będzie ukarany – mój głos stał się na końcu
trochę piskliwy, więc musiałam wstrzymać się na chwilę i odetchnąć raz czy dwa.
Twarz Doyle’a nic nie zdradzała.
- Coś wymyśliłaś, Moja Księżniczko. Już planujesz jak to może pomóc twojej sprawie.
- Pomóc naszemu dworowi. Przez wieki Dwór Unseelie, nasz dwór, był przedstawiany
jako ciemny w świecie ludzkim. Jeżeli w publicznym procesie oskarżymy króla Dworu Seelie
o gwałt, w końcu uzmysłowimy ludziom, że nie jesteśmy wszyscy łajdakami – powiedziałam.
- Mówisz jak królowa – stwierdził Doyle.
- Jak polityk – dodał Sholto, ale to nie był komplement.
Rzuciłam mu spojrzenie, na które zasługiwał.
- Ty również jesteś królem, królem ludu twojego ojca. Czy zniszczyłbyś całe własne
królestwo dla zemsty?
Odwrócił spojrzenie, ale wyraz jego twarzy pokazywał złość. Ale jak bardzo by się nie
dąsał, Sholto nie dorównywał w tym Mrozowi. To on był moim humorzastym chłopcem.
Rhys podszedł do mnie. Dotknął mojej ręki, tej, do której podpięta była kroplówka.
- Dla ciebie mógłbym stawić czoło królowi, Merry. Wiesz o tym.
Położyłam moją wolną rękę na jego dłoni, spojrzałam w to jedno niebieskie oko.
- Nie chcę już nikogo więcej stracić, Rhys. Nigdy więcej.
- Mróz nie umarł – odrzekł Rhys.
- Jest białym jeleniem, Rhys. Ktoś powiedział mi, że może tylko utrzyma tę formę przez
sto lat. Ja mam trzydzieści trzy i jestem śmiertelna. Nie doczekam stu trzydziestu trzech lat.
Może powróci jako Zabójczy Mróz, ale to dla mnie będzie za późno – moje oczy paliły,
ścisnęło mnie w gardle, a głos zadrżał. – Nigdy nie będzie trzymał swojego dziecka. Nigdy nie
będzie dla niego ojcem. Jego dziecko dorośnie, zanim ręce Mroza go dotkną, a ludzkie usta
przemówią słowami miłości i troski ojcowskiej – oparłam się o poduszkę i pozwoliłam
popłynąć łzom. Trzymałam rękę Rhysa i zapłakałam.
Doyle podszedł i stanął obok Rhysa, położył swoją dłoń na mojej twarzy.
- Gdyby wiedział, że to jego będziesz bardziej opłakiwać, bardziej by z tym walczył.
Zamrugałam odganiając łzy, spojrzałam na jego ciemną twarz.
- Co masz na myśli?
- Obaj mieliśmy sen, Meredith. Wiedzieliśmy, że jeden z nas będzie poświęcony
w ofierze za odrodzenie się mocy faerie. Ten sam sen, tej samej nocy i wiedzieliśmy.
- Nie powiedzieliście mi, żaden z was – stwierdziłam i w moim głosie było słychać
wyrzut. Miałam nadzieję, że wyraźniej niż łzy.
- A co byś zrobiła? Kiedy sami Bogowie wybierają, nikt nie może tego zmienić. Ale to
musi był dobrowolna ofiara, sen jasno to tłumaczył. Gdyby Mróz wiedział, że to jego serce jest
ci droższe, pewnie walczyłby z tym i to ja odszedłbym zamiast niego.
Potrząsnęłam głową odsuwając ją od jego ręki.
- Czy ty nie rozumiesz? Gdybyś to ty został zmieniony w inną postać i stracony dla
mnie, opłakiwałabym cię równie mocno.
Rhys ścisnął moja rękę.
- Doyle i Mróz nie rozumieli, że wygrywają razem, równorzędnie.
Wyszarpnęłam rękę z jego dłoni, spojrzałam na niego szczęśliwa, że jestem zła,
ponieważ to było najlepsze uczucie z tych wszystkich, które mnie przepełniały.
- Jesteście głupcami, wy wszyscy. Czy wy nie rozumiecie, że opłakiwałabym was
wszystkich? Nie ma nikogo w moim wewnętrznym kręgu, kogo chciałabym utracić czy narazić!
Czy wy tego nie rozumiecie? – Wykrzyczałam i poczułam się dużo lepiej, niż kiedy płakałam.
Drzwi do pokoju znów się otwarły. Pojawiła się pielęgniarka idąca za biało ubraną
Zgłoś jeśli naruszono regulamin