Adrian Lara - Rasa Środka Nocy 11 - Na krawędzi świtu - rozdział 2.pdf

(76 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 2
LUCAN THORNE mógłby wymyślić sto innych rzeczy, które wolałby robić parę
minut po pierwszej w nocy, niż marnować czas przy biurku w Głównej Siedzibie
Zakonu w Waszyngtonie D.C, przekładając papiery i przeglądając video pocztę.
Jedną, bynajmniej wcale nie najmniej pociągającą z nich, była chęć odszukania
jego Dawczyni Życia, Gabrielle i poczucia pod sobą w łóżku jej miękkich krzywizn i
zaokrągleń.
Taaa, to było pragnienie, którego nie był w stanie okiełznać od chwili,w której
zgodziła się z nim związać. Te krótkie dwadzieścia lat, jakie spędził ze swoją kobietą
sprawiło, że posiadła go jak nikt i nic innego w całym jego niemal dziewięćsetletnim
życiu.
Jego ciało odpowiedziało aprobatą na samą myśl o pięknej partnerce. Lucan jęknął
nisko z głębi gardła i poprawił się na krześle, żeby zmniejszyć nagły ucisk w
pachwinie. Przesuwał piórem po papierze podpisując coś, co wydawało się być
niekończącym się stosem tajnych dokumentów i umów Światowej Rady Narodów.
Większość z nich dotyczyła głównie pokojowego szczytu, który za mniej niż tydzień
miał odbyć się w mieście.
Wstępne spotkania pomiędzy przywódcami ŚRN zarówno ze strony Ludzkości, jak
i Rasy wcale nie przebiegały spokojnie. Ale przynajmniej szczęk szabli i huk dział
trzymano za zamkniętymi drzwiami. Trzeba przyznać, że członkowie Rady wydawali
się rozumieć, że nikomu nie wyjdzie na dobre pozwalanie, żeby wyciekały na
1035022517.001.png
zewnątrz ich prywatne plany, polityczne ambicje, oraz osobisty brak zaufania. Szczyt
stał się sceną, na której należało ukazać światu, gładką i przyjazną stronę stosunków
pomiędzy Ludzkością i Rasą, co było bardzo ważne w negocjowaniu prawdziwego
porozumienia pomiędzy przywódcami, którzy ostatecznie będą odpowiedzialni za
wprowadzanie w życie planów spokojnej przyszłości, od której zależał los przyszłych
pokoleń.
Lucan mógł mieć tylko nadzieję, że to wszystko nie zawali się jeszcze przez
rozpoczęciem się obrad szczytu.
Nagryzmolił swój podpis pod wytycznymi w sprawach bezpieczeństwa ŚRN i
dodał je do stosu innych, już sprawdzonych dokumentów, które przeanalizował,
zaaprobował i przygotował do wdrożenia. Kiedy sięgnął po kolejny plik, rozdzwonił
się jego tablet, sygnalizując wiadomość przychodzącą o najwyższym priorytecie.
Lucan puknął w znajdujący się na ekranie przycisk „Odbierz”, po czym wprowadził
wymagane hasło i poczekał na otwarcie się video-maila. Pochodził on od jednego z
najwyższych urzędników ŚRN, wiekowego męża stanu, człowieka o nazwisku
Charles Benson. Mężczyzna ten był także jednym z polityków w Radzie o najbardziej
wyważonych poglądach, sprzymierzeńcem, którego Lucan czuł, że będzie bardzo
potrzebował, kiedy przyjdzie omawiać tworzenie stabilniejszych relacji między
Ludzkością a Rasa, gdy już ucichną fanfary, a blask przereklamowanego pokojowego
szczytu zszarzeje w kurzu przyziemność i codziennej rzeczywistości.
Lucan odłożył pióro i patrzył na tablet, domyślając się, że ta wiadomość musi być
ważna dla Bensona skoro skontaktował się z nim prywatnie, ponadto skorzystał z
kanału o najwyższym priorytecie bezpieczeństwa.
- Panie przewodniczący Thorne, przepraszam, że zawracam panu głowę w domu i
zabieram cenny czas, zwracając się do pana z prośbą.
Lucan mógł dostrzec w nagranej na video wiadomości, jak na pomarszczonej
twarzy starszego mężczyzny pojawia się niepokój, wąskie usta zacisnęły się nieco, po
czym starzec odchrząknął. - Ośmielam się, jeśli to możliwe, prosić pana, to jest
Zakon o przysługę. Widzi pan, to sprawa natury osobistej.
Lucan zmarszczył brwi patrząc na ekran, podczas gdy mężczyzna ciągnął dalej.
- Chodzi o mojego siostrzeńca. Być może jest pan świadomy, że Jeremy ma otrzymać
bardzo ważną nagrodę od fundacji Reginalda Crowe'a w przeddzień spotkania na
szczycie.
Grymas niezadowolenia na twarzy Lucana pogłębił się o podejrzliwość. Wiedział,
jakim geniuszem był bratanek Bensona. Wiedział również, że osiągnięcia Jeremy'ego
Ackmeyera były szanowane na całym świecie, oraz że ten człowiek został uznany za
jeden z najbardziej utalentowanych umysłów wszech czasów... uznanie, jakie
niedawno zdobył młody naukowiec przełożyło się na sporą nagrodę pieniężną, która
miała zostać przekazana mu osobiście przez jednego z najbogatszych ludzi na
świecie.
- Obawiam się, że Jeremy jest nieco... ekscentryczny - kontynuował Benson. - To
oczko w głowie mojej siostry. Od dnia urodzin tego dziecka ostrzegałem ją, żeby go
nie rozpieszczała.
W tym momencie polityk wykonał lekceważący gest swoją kościstą dłonią, zanim
w końcu przeszedł do sedna sprawy. - Wstydzę się, że Jeremy odmówił stawienia się
na gali szczytu. On po prostu się boi. Chłopak irracjonalnie zamknął się w sobie, jeśli
mam być zupełnie szczery. Odmawia podróżowania, obawiając się śmierci z takiej
lub innej przyczyny. Sądziłem, miałem nadzieję, że zdołam przekonać pana, aby
Zakon zorganizował mu jakąś eskortę do Waszyngtonu.
- Chyba, kurwa, jaja sobie ze mnie robisz. - Lucan przerwał wiadomość,
przeklinając pod nosem i dźgając palcem w przycisk „Zakończ”. Od kiedy to Zakon
był osobistym szoferem i niańką dla jajogłowych odludków?
Czy to było politycznie rozważne, czy nie, już spoglądał na tablet gotowy
odpowiedzieć Radnemu Bensonowi, że jego paranoiczny bratanek musi poradzić
sobie inaczej. Ale właśnie wtedy, gdy unosił palec nad przyciskiem nagrywania, jego
uwagę przyciągnęły narastające okrzyki dobiegające zza wysokich, zasłoniętych
okien gabinetu.
Krzyki protestujących.
Lucan podszedł do okna i rozsunął długie zasłony. Najwyraźniej Nocna Zmiana
rozpoczęła swoją szychtę. Naliczył piętnaścioro ludzi, kobiet i mężczyzn... Chryste,
po drugiej stronie wysokiej żelaznej bramy prowadzącej na ulicę zauważył nawet
małą dziewczynkę dźwigającą transparent i wykrzykującą słowa protestu.
Transparenty nosiły te same ograne hasła, jakimi Rasa była katowana od ponad
dwóch dekad:
WRACAJCIE SKĄD PRZYBYLIŚCIE!
ZIEMIA JEST DLA LUDZI NIE DLA POTWORÓW!
NIE BĘDZIE UKŁADÓW Z ZABÓJCAMI!
Od chwili ogłoszenia szczytu pikietujący i wykrzykujący protesty, reprezentujący
zarówno ludzi jak i Rasę rzadko opuszczali tereny wokół budynku Rady
usytuowanego w sąsiedztwie Kapitolu, oraz pobliże doskonale zabezpieczonej
Głównej Siedziby Zakonu.
Dzisiejszej nocy, kiedy to do bólu głowy spowodowanego godzinami ślęczenia nad
orzeczeniami Rady, dołączył pulsujący ból trzonowców, zaciskanych z powodu
oburzenia na niedorzeczną prośbę od kogoś, o kim sądził, że może poprzeć go w jego
politycznych dążeniach, nasączone nienawiścią myśli tłumu podżegaczy
denerwowały Lucana bardziej niż zwykle.
Przynajmniej to tylko transparenty i krzyki, a nie powszechna walka uliczna i akty
terroru, jakie miały miejsce po obu stronach w latach, które nastąpiły po odkryciu
Rasy przez Ludzkość. Wtedy wojna była nieunikniona, chociaż Lucan miał nadzieję,
że uda się jej zapobiec. Jednak rozlano zbyt wiele krwi, było zbyt dużo strachu i
podejrzeń. I pomimo, że Rasa egzystowała obok Ludzkości w tajemnicy od tysięcy
lat, to wszystko, co przez wieki było otaczane dyskrecją i chronione, dwie dekady
temu obrócił wniwecz trudny do pojęcia czyn jednego mężczyzny Rasy, który
popychany nikczemną żądzą władzy uwolnił ponad setkę uwięzionych,
uzależnionych od krwi wampirów, wypuszczając je na niczego nie podejrzewających
ludzi.
To na Zakon spadł obowiązek, by pomóc uprzątnąć skutki masakry i powstrzymać
Szkarłatnych, którzy na całej kuli ziemskiej zbierali tragiczne, krwawe żniwo. Ale
Lucan i jego wojownicy nie byli w stanie działać dość szybko, żeby ograniczyć
przemoc, która rozpętała się w ślad za atakami. Całe miasta zostały zrównane z
ziemią, budynki zamieniły się w gruzy, a rządy rozpadały się z powodu anarchii i
powstań rebeliantów. Cywilne społeczności Rasy cierpiały z powodu dziennych
ataków ludzi, którzy pustoszyli Mroczne Przystanie zamieniając je w gruzy,
mordując i wywlekając na światło słoneczne całe rodziny.
Potem, kiedy wydawało się, że walka pomiędzy Ludzkością i Rasą nie może już
osiągnąć gorszego punktu, użyto rozmieszczonej w głębi Rosji chemicznej broni
masowej zagłady, zamieniając setki tysięcy hektarów tundry w nienadające się do
zamieszkania pustkowie. To było katastrofalne posunięcie, do którego po dziś dzień
nie przyznali się ani ludzie, ani wampiry.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin