Robbins David L. - Cień zagłady 03 - Pomścić bliźniacze miasta.pdf

(567 KB) Pobierz
Robbins David - Cien zaglady 03 - Pomscic blizniacze miasta
WOJOWNICY FEDERACJI WOLNOŚCI,
JEDYNI SPRAWIEDLIWI W ŚWIECIEPRZEMOCY,
SZALEŃSTWA I ŚMIERĆ!
III TOM NOWEJ SERII III TOM NOWEJ SERII
CIEŃ ZAGŁADY
StóTatpc^^^^^^^^^^^^^^^^Zjearyocźn? leŜą w
gruzach^P^^^fl^^^^^RRmość z trudem odpiera ataki przestępców, szaleńców,
mutantó\*f Ameryka juŜ dawno zamieniłaby się w piekło, gdyby nie Rodzina i jej
nieustraszeni Wojownicy. Oni bronią tego, co pozostało z ludzkiej'cywilizacji, przed
ostatecznym upadkiem k zapomnieniem.
3
POMSC^C BLIŹNIACZE MIASTA
Grube mury, zwieńczone drutem kolczastym, nie uchroniły Rodziny przed
potwornym zagroŜeniem. Kilku członków wspólnoty zapadło na tajemniczą
wyniszczającą chorobę. Nad Domem zawisło widmo zagłady. Jedynym ratunkiem jest
misja do Twin Cities, gdzie znajduje się specjalistyczny sprzęt medyczny,
umoŜliwiający zwalczenie straszliwej plagi. Po drodze czekają Wojowników
niezliczone niebezpieczeństwa, z których najgroźniejsze stanowią hordy Ŝywiących
się ludzkim mięsem mutantów. W ruinach Twin Cities grasują zwalczające się
wzajemnie bandy okrutnych, zwyrodniałych morderców. Czy Wojownicy wygrają
wyścig ze śmiercią?
JuŜ wkrótce: KTO ZAGRAśA KALiSPELL?
POMŚCIĆ BLIŹNIACZE MIASTA
- Fant! Fant! Fant! - zawyli szaleńcy, zwani
Czubkami.
Dobry BoŜe! CóŜ to takiego? Blade nie dowierza! własnym oczom. CóŜ to za
przedziwny stwór? Nigdy, nawet w najśmielszych wyobraŜeniach nie przypuszczał,
Ŝe moŜe istnieć aŜ tak zdeformowana istota. Ale to monstrum istniało naprawdę.
Fant potoczył się w jego stronę. Poruszając się uŜywał obu rąk i dwóch
sprawnych nóg; trzecia, bezuŜyteczna, wlokła się za nim po ziemi.
Czubki zerwali się z klęczek i cofnęli przed nadchodzącą bestią.
- Nie! - Blade po raz kolejny szarpnął krę
pujące go liny, gwałtownie wykręcał ręce i nogi.
Wkładając w to całą swoją siłę, czuł, jak krew
pulsuje w nabrzmiałych od ucisku Ŝyłach, a pot
oblewa całe jego ciało. Nie zamierzał umrzeć w
ten sposób.
DAVID ROBBINS
David Robbins
 
1.FOX-TWIERDZA ŚMIERCI
PomŚciĆ BliŹniacze Miasta
2. ROZKAZ: ZABIĆ ARLĘ!
PrzełoŜył Jerzy Toczyski
3. POMŚCIĆ BLIŹNIACZE MIASTA
4. KTO ZAGRAśA KALISPELL?
W PRZYGOTOWANIU KOLEJNE TOMY SERII
PHANTOM PRESS INTERNATIONAL Gdańsk 1993
Co
zdarzyło
się
przedtem
Tytuł oryginału Endworld. Twin Cities Run
Redaktor
Józef Foromański
Ilustracja © Maciej Olender Piotr Maria Górny
Projekt i opracowanie graficzne Agnieszka Wójkowska
Copyright © 1986 by David Robbins
by ARRANGEMENT WITH DORCHESTER
PUBLISHING CO., INC.,
NEW YORK CITY, U.S.A.
 
© Copyright for the Polish edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
Gdańsk 1993
Printed and bound in Germany
Wydanie I
ISBN 83-7075-364-7
Od Trzeciej Wojny Światowej upłynęło sto lat.
Niektórym udało się przetrwać.
Kurt Carpenter, zamoŜny filmowiec, wybudował osadę w północno-zachodniej Minnesocie,
niedaleko Parku Narodowego Lakę Bronson. Carpenter mądrze to zaplanował, gromadząc obfite
zapasy w Domu, bo tak nazwał to miejsce, i opracowując szczegółowe instrukcje dla jego mieszkańców
nazwanych Rodziną. Jedno z praw brzmiało: „Dla własnego dobra członkowie Rodziny nie powinni
kontaktować się z zewnętrznym światem, najwyŜej w ostatecznym przypadku".
Konieczność kontaktu ze światem jednak zaistniała.
Członkowie Rodziny zaczęli się przedwcześnie starzeć. Ich Lider, mędrzec Platon, zdecydował się
wysłać jedną z Triad Wojowników w niebezpieczną misję na zewntąrz. Przy pomocy prototypowego
pojazdu FOKA, na którego skonstruowanie Carpenter wydał jeszcze przed wojną miliony, Wojownicy
mieli dostać się do Bliźniaczych Miast: Minneapolis i St.Paul, by odnaleźć tam specjalistyczny sprzęt i
zaopatrzenie medyczne.
Nie było to takie proste, zwaŜywszy, Ŝe Ŝycie po atomowym kataklizmie musi toczyć się wśród
pustoszących środowisko promieniotwórczych i chemicznych opadów, a ludzie, którzy przeŜyli, nie
wiedzą, co ich jeszcze moŜe spotkać. Niebezpieczeństwo czai się bowiem wszędzie. Chmury, jak
wyłaniające się znikąd tajemnicze zielone opary, pochłaniają kaŜdą Ŝywą istotę. Hordy mutantów
włóczą się po całym kraju. Zniekształcone ssaki, gady i płazy, obdarzone nienasyconym apetytem,
atakują kaŜde napotkane stworzenie.
Zanim Wojownicy zdołają wyprowadzić się z Bliźniaczych Miast, Dom zostaje zaatakowany przez
okrutnych, napastliwych Trolli. Pierwsza część serii CieŃ zagłady - Fox, twierdza śmierci, stanowi
kronikę konfliktu pomiędzy Rodziną a Trollami.
Po miesiącu trzej Wojownicy i towarzyszący im członek
Rodziny wyruszają FOKĄ do Bliźniaczych Miast. Udaje im się dotrzeć do Wodospadu Złodziejskiej
Rzeki, gdzie ich podróŜ zostaje gwałtownie przerwana przez spotkanie z zagadkowymi
Wypatrywaczami i z siejącymi śmierć Brutami, Ŝyjącymi na poziomie zbydlęcenia. Ta historia stanowi
treść drugiej części serii: Rozkaz: Zabić Arię! Wojownicy Rodziny wraz z kobietą, mieszkanką
Bliźniaczych Miast, którą udało się uratować, odnoszą rany w walce z Wypatrywaczami i decydują się
wrócić do Domu, by odzyskać siły przed podjęciem kolejnej próby dotarcia do Bliźniaczych Miast.
Historia tego właśnie wypadku opisana jest w trzeciej części serii - Pomścić Bliźniacze Miasta.
Rozdział I
Nic nie słyszałem - zaprzeczył szczupły, dziany
w koźlą skórę młodzian. Jego niebieskie oczy zabłysł., kiedy
posyłał uśmiech pięknej, doskonale zbudowanej kobiecie, sto
jącej w pobliŜu ich pojazdu.
·
Stajesz się zbyt nerwowa, jak na swój wiek - oparł dło
nie na perłowych rękojeściach koltów pyton, tkwiących w skó
rzanych olstrach po obu stronach bioder, i zachichotał: - Wie
działem, Ŝe strach cię obleci, kiedy zniŜymy się do Domu.
·
Wcale nie jestem nerwowa, Białe Mięso! - oburzyła się.
- Czy któryś z was słyszał coś przed chwilą?
Czterech męŜczyzn przerwało swoją pracę, nasłuchując
przez moment.
·
 
A ty coś słyszałeś, Geronimo? - jasnowłosy Wojownik
zagadnął jednego ze swoich towarzyszy.
Geronimo, znakomity myśliwy i tropiciel, jedyny członek Rodziny mający w swoich Ŝyłach
domieszkę indiańskiej krwi, potrząsnął głową.
- Nie, na pewno nie. Byłem zajęty rozmową z Blade'em
przez cały czas.
Jego czarne włosy zwichrzyły się, kiedy odwrócił głowę, badając wzrokiem otaczający ich las.
Blade, dowódca oddziału Wojowników, znanego jako Triada Alfa, skończył przygotowywać dla
nich posiłek przy ognisku. Stanął przy kobiecie.
- Jesteś pewna, Ŝe coś słyszałaś, Berto? - nalegał.
Śniada kobieta skinęła głową, a jej kręcone włosy podkre
śliły ten gest.
- Zapomniałeś, Ŝe jestem Ŝołnierzem Nomadów? Wiem,
co mówię - potwierdziła z przekonaniem.
Blade uwaŜnie przyjrzał się najbliŜszym drzewom. MoŜe Berta myliła się, w końcu całe swoje
Ŝycie spędziła w Bliźniaczych Miastach i nie była przyzwyczajona do odgłosów, jakie wydają
mieszkańcy wysokiego lasu.
·
Chciałbym, Ŝebyśmy juŜ byli w Domu - odezwał się
smukły męŜczyzna z brązowymi, opadającymi na kark włosa
mi i takiego samego koloni wąsami i broda.
·
Będziemy tam dziś w nocy, Josh - zapewnił go młody
Wojownik. Podniósł prawą rękę, macając zarost na swoim pod
bródku i gładząc jasne włosy. - Nareszcie się wykąpię i ogolę.
·
Tak, to pierwsza rzecz, jaką powinieneś zrobić, Hickok
- potwierdził Geronimo.
Blade wciąŜ jeszcze lustrował pobliskie krzaki. Nic. Berta musiała się pomylić.
Czuł promienie słońca padające na jego nagą pierś; koiły rany. Potyczka z Wypatrywaczami i z
Brutami była gwałtowna i cięŜka. W dalszym ciągu, przy kaŜdym ruchu, dokuczał mu ostry ból
otwartej rany na prawym ramieniu.
- Ty teŜ nie pachniesz jak róŜa, koleŜko - odciął się Gero
nimo Hickokowi.
Blade zastanawiał się, jak Hickok wytrzymuje to wszystko, zwłaszcza Ŝe był w jeszcze gorszym
stanie niŜ on. Miał paskudną ranę nad prawym okiem i cztery rany postrzałowe. Jeśli nawet mu
dokuczały, Hickok potafił doskonale to ukryć.
Berta, którą ocalił z rąk Wypatrywaczy, teŜ była ranna, bowiem ci cholerni Brutowie usiłowali
dosłownie poŜerać ją Ŝywcem. Nosiła luźną flanelową koszulę, przykrywającą opatrunek na lewej ręce
oraz dŜinsy po jednym z zabitych Wypatrywaczy.
Garonimo otrzymał kilka ciosów, lecz na szczęście Ŝaden z nich nie zagraŜał jego Ŝyciu.
Spośród nich wszystkich tylko Joshua nie był ranny. Stał z tyłu pojazdu z rękami opartymi na
biodrach i patrzył spokojnie na nieliczne białe chmury, przesuwające się na odległym horyzoncie.
Nawet jego ubranie - spłowiałe brązowe spodnie i jasnoniebieska koszula skrojona z zuŜytego
prześcieradła -było tylko lekko znoszone.
Na jego szyi wisiał duŜy, łaciński krzyŜ.
Blade przeciągnął się leniwie, rozkoszując się ciszą i spokojem. Zielone, mocno sfatygowane
spodnie, jakie miał na sobie, były ściągnięte z jakiegoś wyrośniętego Wypatrywacza i zastąpiły jego
własne, podarte dŜinsy.
·
Zanim rozpalisz to ognisko - powiedział Hickok, zwra
cając się do Blade'a - pójdę podlać jakieś drzewo.
·
Podlać drzewo? - powtórzyła zdezorientowana Berta.
To taki jego potoczny zwrot. Idzie po prostu się załatwić
- wyjaśnił Geronimo.
·
WciąŜ nie mogę się przyzwyczaić do tych jego powie
dzonek - stwierdziła Berta, kiedy Hickok się oddalił.
·
Jemu się wydaje, Ŝe gada jak prawdziwy Bili Hickok -
zauwaŜył Geronimo, szczerząc zęby w uśmiechu. - Niech to
pozostanie naszą słodką tajemnicą, Ŝe wychodzi przy tym na
głupca. - Mrugnął do Berty, która wybuchnęła śmiechem.
Hickok tymczasem doszedł do drzew i obejrzał się. FOKA, pojazd przypominający amfibię, której
zdjęcie widział w jednej z ksiąŜek naleŜących do olbrzymiej biblioteki Rodziny, stał zaparkowany na
środku pięćdziesiątej dziewiątej autostrady albo raczej tego, co z niej zostało po stu latach. Jeśli
- Po prostu usłyszałam jakiś hałas w tych zaroślach.
·
·
 
wszystko potoczy się tak, jak zaplanowali, to po szybkim posiłku pojadą dalej na północ, aŜ do
jedenastej autostrady, potem na wschód, by o zmroku dotrzeć do Domu.
Zarośla po obu stronach drogi były bardzo gęste. Hickok przedzierał się przez nie, szukając
odpowiedniego drzwa. Kiedy był chłopcem, zawsze załatwiał się pod największym i najwyŜszym
drzewem, jakie rosło w pobliŜu.
Panowała cisza, tylko dwie muchy brzęczały, kiedy zbliŜył się do wybranego drzewa. Zastanawiał
się, dlaczego tak często musi się wypróŜniać? Chyba powinien pozwolić dokładnie się zbadać po
powrocie do Domu.
Hickok dotarł wreszcie do upatrzonego przez siebie strzelistego dębu i spojrzał w górę, na rosnące
wysoko nad nim gałęzie. Czy to właśnie drzewo rosło tu, zanim rozpętała się Trzecia Wojna? Czy
będzie tu nadal?
Cykady nagle przerwały swoją pieśń i cały las ogarnęła cisza.
Niebezpieczeństwo.
Coś prychnęło i zanim Hickok zdołał zareagować, postrach lasów, plaga tych ziem od czasu
Wielkiego Wybuchu, zsunął się po rozłoŜystym pniu czerwonego dębu i stanął o kilka kroków przed
nim.
Hickok znieruchomiał.
To stworzenie było mutantem.
Nikt, nawet mądra Starszyzna Rodziny, nawet sam Platon, nie wiedzieli, co spowodowało
straszliwe mutacje. Snuto domysły, Ŝe mutanty były wynikiem uŜycia podczas Trzeciej Wojny
radioaktywnej i chemicznej broni. Zjawisko to dotyczyło głównie ssaków, gadów i płazów, zmieniając
je w zdeformowanych, oszalałych zabójców o niezaspokojonych apetytach. Zachowały swoją naturalną
wielkość i kształt, ale ich ciała były pokryte wrzodami, z których wyciekała ropa. Zamiast uszu miały
kikuty wypełnione śluzem, a łapiąc powietrze wydawały z siebie głośny, przeraŜający charkot. Mutanty
atakowały i poŜerały kaŜdą Ŝywą istotę, którą były w stanie dopaść. Któregoś dnia Ŝaba-mutant
przeskoczyła przez fosę ogradzającą Dom i bez namysłu rzuciła się na pierwszego napotkanego
członka Rodziny.
Hickok przypomniał sobie ten incydent i świadomie nakazał swemu ciału, by trwało bez ruchu. W
rękach trzymał rzemień, podtrzymujący skórzane spodnie, i zastanawiał się, czy zdąŜy zabić potwora,
zanim ten go dosięgnie. Nie wątpił wprawdzie w swój refleks, ale jeśli mutant zdołałby przed śmiercią
go ukąsić, czeka go powolne konanie. Przez te wszystkie lata tylko kilku członków Rodziny przeŜyło
zranienie przez mutanta. Jeśli choć odrobina ich ropy przedostała się do ludzkiej krwi, umierało się
długo i w straszliwych męczarniach. Ropa gromadziła się zazwyczaj na pysku zwierzęcia, tak Ŝe kaŜde
jego ukąszenie było zawsze fatalne w skutkach.
Hickok rozmyślał nad najlepszym rozwiązaniem. Czy sięgnąć po rewolwery i liczyć na to, Ŝe
rozwali zwierzę na strzępy, zanim ono zatopi w nim swoje lśniące kły, czy moŜe poczekać, a nuŜ
mutant w ogóle go nie zauwaŜy?
Jak dotąd chyba właśnie tak było. Mutant swoim wyglądem przypominał trochę rudego lisa. Jego
słuch był osłabiony, poniewaŜ uszy miał pokryte śmierdzącym śluzem. Pozostawał mu jedynie nos,
jako podstawowy organ czucia i identyfikacji.
„MoŜe mi się uda" - spekulował Hickok.
Powietrze było nieruchome i jego zapach nie mógł dotrzeć do mutanta. Niby-lis nie patrzył w jego
kierunku, tylko ostroŜnie obserwował gęste zarośla po przeciwnej stronie.
„Jeśli się nie poruszę, mutant moŜe się oddali" - pomyślał.
Nagle bestia odwróciła głowę i spojrzała wprost na niego. Hickok wyraźnie widział paciorki
brązowych oczu i drŜenie jego drobnych nozdrzy wyczuwających czyjaś obecność. MoŜe pomyśli, Ŝe
to jeszcze jedno drzewo i pójdzie sobie.
Patrzył prosto w oczy mutatna, oczekując na jego reakcję.
Doczekał się.
Znienacka oczy mutanta gwałtownie się rozszerzyły, lis warknął i jednym susem rzucił się w jego
stronę.
Błyskawicznym ruchem Hickok wyciągnął swoje kolty, kciukiem odbezpieczył kurki i pociąganą!
za spust w momencie skoku potwora. Grzmot strzałów, oddanych z rewolwerów kaliber magnum 357,
przetoczył się przez las. Kule trafiły bestię w pysk i powaliły ją na ziemię, u stóp Hickoka.
Hickok cofnął się o krok, ponownie ładując swoją broń.
Mutant, charcząc i prychając, zdołał stanąć na nogi. Przygotował się do kolejnego skoku.
Hickok udaremnił jego zamiar celnymi strzałami.
Lis przez chwilę jeszcze dygotał, wreszcie zdechł.
Hickok oparł się o pień drzewa i odetchnął z ulgą.
· Tutaj! -krzyknął Joshua.
·
Nie! - Tym razem Hickok rozpoznał głos Geronimo. -
To było gdzieś tu!
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin