Milburne Melanie - Londyński spadek.pdf

(579 KB) Pobierz
137360090 UNPDF
Melanie Milburne
Londyński spadek
137360090.004.png 137360090.005.png 137360090.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ashleigh zorientowała się, że coś jest nie tak, gdy tylko weszła do domu
swoich rodziców w piątkowy wieczór po pracy.
- Mamo? - rozejrzała się za swoim czteroletnim synkiem. - Gdzie jest
Lachlan?
Gwen Forrester mocno splotła dłonie, na jej zwykle pogodnej twarzy
malowało się napięcie.
- Kochanie... Lachlan jest z ojcem na rybach...
- To co się dzieje? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- Nie wiem, jak ci to powiedzieć... - Gwen ujęła dłonie córki i ścisnęła
lekko.
Serce Ashleigh zabiło niepokojem. Chyba nie chodzi o Jake'a Marriotta?
Nie po tak długim czasie... w końcu minęło cztery i pół roku...
- Mamo, co się stało?
- Ashleigh... on wrócił.
Po plecach Ashleigh przebiegł zimny dreszcz, nogi się pod nią ugięły, a
żołądek skurczył boleśnie.
- Był tu przed chwilą - Gwen patrzyła na nią z troską w dobrych,
niebieskich oczach.
- Jak to? - Ashleigh w końcu odzyskała głos. - Tutaj?
- Nie martw się - Gwen ponownie uścisnęła dłonie córki. - Lachlan
wyszedł z ojcem. Nie widział go.
- A zdjęcia? - Salon w mieszkaniu rodziców był wprost zastawiony
fotografiami ich wnuka. - Och! A zabawki?
- Nie widział niczego. Wpuściłam go tylko do holu, a zresztą zdążyłam
wcześniej już wszystko pochować.
- 1 -
137360090.007.png
- Całe szczęście. - Ashleigh z ulgą opadła na najbliższe krzesło, usiłując
pozbierać rozbiegane myśli.
Jake wrócił!
Po czterech i pół roku był znowu w Australii. W Sydney.
- Czego chciał?
- Widzieć się z tobą. Wydawał się bardzo zdeterminowany.
Nic się nie zmienił, pomyślała. Jake Marriott zwykł dążyć do celu, nie
licząc się z nikim i z niczym.
- Nie mogę się z nim spotkać. - Zerwała się z krzesła i niespokojnie
przemierzała hol. - W żaden sposób nie mogę.
- Kochanie... - W tonie Gwen brzmiał cień wymówki. - Uważam, że
powinnaś powiedzieć mu o Lachlanie. Ma prawo wiedzieć, że został ojcem.
- Wcale nie! - zaprotestowała Ashleigh gorąco. - On nigdy nie chciał
dziecka. Umowa była jasna. Nie życzył sobie ani dzieci, ani małżeństwa.
- Mimo to powinnaś mu powiedzieć.
- Nie rozumiesz. Gdybym mu powiedziała o ciąży, zmusiłby mnie do
aborcji.
- Wybór zawsze należałby do ciebie - skontrowała Gwen. - Nie mógłby
cię do niczego zmusić.
- Miałam tylko dwadzieścia lat! - Ashleigh była bliska łez. - Mieszkałam
za granicą ze starszym o dziewięć lat facetem, dla którego zrobiłabym wszystko.
Gdyby zażądał, żebym skoczyła z wieży Tower, zrobiłabym to. - Nie potrafiła
powstrzymać łkania. - Tak bardzo go kochałam...
Gwen z westchnieniem objęła córkę, gładząc jej jedwabiste, jasne loki.
- Och, mamo - Załkała dziewczyna - co teraz będzie?
Wrodzony pragmatyzm Gwen wziął górę nad wzruszeniem.
- Spotkasz się z nim, bo tak trzeba. Wspomniał, że niedawno zmarł mu
ojciec, więc pewno przyjechał do Sydney, żeby uporządkować jego sprawy.
- 2 -
137360090.001.png
Dziwne. Jake powiedział jej kiedyś, że jego rodzice nie żyją. W ogóle
rzadko wspominał dzieciństwo i wykręcał się, kiedy próbowała go wypytywać.
Uznała wtedy, że nie chce o tym mówić, gdyż utrata obojga rodziców w tak
młodym wieku musiała być bardzo bolesna.
Teraz jednak okazało się, że kłamał.
- Gdzie mieszka? - spytała, siadając przy stole z chrupiącym, zbożowym
batonikiem w ręku.
Gwen ze skupieniem napełniła czajniczek herbatą.
- Chwilowo w hotelu, ale ma się przenieść na sąsiednie przedmieście.
Ashleigh popatrzyła na nią przerażona.
- Tak blisko?
- Niestety. Jeżeli rzeczywiście tam zamieszka, nie zdołasz przed nim
ukryć istnienia Lachlana.
Ashleigh nie musiała odpowiadać. Jej mina była aż nadto wymowna.
- Musisz mu powiedzieć. - Matka podała jej filiżankę. - Zresztą mógł się
przecież zmienić.
Ashleigh parsknęła z powątpiewaniem.
- Wątpię. To nie leży w jego naturze.
- Niepotrzebnie się tak upierasz. Już dawno powinnaś była wyjść za mąż.
Nie rozumiem, dlaczego tak męczysz tego biednego Howarda.
Ashleigh przewróciła oczami. Howard Caule oświadczył, że chce
wychowywać Lachlana jak własnego syna, ale ilekroć próbował nakłonić ją do
ustalenia daty ślubu, wzdragała się przed podjęciem ostatecznej decyzji, sama
nie bardzo rozumiejąc dlaczego.
- Kochasz go, prawda?
- Kogo?
- Howarda - odpowiedziała matka, marszcząc lekko brwi. - A kogóż by
innego?
Ashleigh nie bardzo wiedziała, jak określić to, co czuła do Howarda.
- 3 -
137360090.002.png
Zależało jej na nim. Był świetnym przyjacielem i bardzo jej pomógł,
proponując pracę w jednym ze swoich sklepów z antykami. Ale miłość...? Właś-
ciwie już w nią nie wierzyła. Dużo bezpieczniej żyło się bez wielkich wzlotów,
ale i bez wielkich upadków.
- Howard rozumie, że nie jestem jeszcze gotowa na małżeństwo -
odpowiedziała. - Zresztą, chcę z tym zaczekać, aż Lachlan pójdzie do szkoły.
- Sypiasz z nim?
- Mamo! - Ashleigh zarumieniła się po uszy. Gwen skrzyżowała ramiona
na piersi.
- Znasz Howarda od ponad trzech lat. Jak długo znałaś Jake'a, zanim
poszłaś z nim do łóżka?
Spojrzenie, jakie Ashleigh rzuciła matce, było bardziej wymowne niż
słowa.
- Trzy dni, o ile dobrze pamiętam? - Gwen nie zamierzała zrezygnować z
raz obranej drogi.
- Dostałam dobrą lekcję - bąknęła jej córka.
- Kochanie, ja cię nie oceniam, ale może łatwiej byłoby ci spotkać się z
Jakiem, gdybyś poukładała sprawy z Howardem. Nie chcę, żebyś znów została
zraniona.
- Na to nie pozwolę - w jej głosie brzmiało o wiele więcej pewności
siebie, niż rzeczywiście czuła. - Spotkam się z nim, ale nie mogę mu powiedzieć
o Lachlanie.
- Moim zdaniem Lachlan powinien poznać swojego ojca. Zresztą, jeżeli
Jake zostanie w Sydney, będziesz musiała mu powiedzieć, że ma syna. Wyobraź
sobie, co będzie, jeśli dowie się o tym od kogoś innego.
- Jeżeli się dowie, wpadnie w furię. Na ten temat nigdy nie mogliśmy się
dogadać. - Przygryzła wargę na wspomnienie pełnego goryczy rozstania.
Gwen sięgnęła do kieszeni i podała Ashleigh wizytówkę.
- 4 -
137360090.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin