Angelsen Trine - Córka morza 09 - Niebezpieczne uczucia.doc

(592 KB) Pobierz
Rozdział 1

TRINE ANGELSEN

 

NIEBEZPIECZNE UCZUCIA

 

SAGA CÓRKA MORZA IX

 

Rozdział 1

 

              - Chcecie zobaczyć, jak wygląda mój ukochany? – powtarzała Lina, wymachując obrazkiem, który trzymała w ręce.

              - No pewnie – uśmiechnęła się Elizabeth. Wytarła dłonie w fartuch, by na pewno mieć czyste i suche palce.

              Ostrożnie ujęła czarno – biały obrazek i przyglądała się mężczyźnie. Stał obok jakiejś beczki i patrzył w dal, przed siebie. Fotografia była mała i niewyraźna, nie dało się rozróżnić rysów, poza tym mężczyzna nosił bujną brodę.

              - Wędrowny fotograf je zrobił – wyjaśniła Lina. – I właściwie to się nie nazywa obrazek, tylko fotografia. On tak mi pisze w liście. Dałabyś wiarę, że można zrobić coś takiego?

              Elizabeth musiała się z nią zgodzić – rzeczywiście trudno uwierzyć. Spojrzała na Kristiana, który wciąż stał w tym samym miejscu.

              - A ty nie przyjedziesz zobaczyć? – spytała zdziwiona. – Widziałeś już przedtem taką fotografię!

              - E tam, nie ma za bardzo czego oglądać – uciął krótko.

              Elizabeth znowu spojrzała na obrazek, Helene pochylała się nad nią.

              - No nie, przestańcie się już gapić na tego człowieka. Nie możemy tu sterczeć przez cały dzień! – krzyknął Kristian.

              - Co ci się tak nagle zaczęło spieszyć? – zdumiała się Elizabeth, najwyraźniej nie mając zamiaru wypuścić fotografii z ręki. – Jak to mówiłaś, Lina, jak się ten twój ukochany nazywa?

              - Andreas Sandberg.

              - A, no tak – przypomniała sobie Elizabeth, oddając kartonik.

              - No, Kristian, ty też chodź zobaczyć – powtórzyła Helene. Wzięła fotografię od Liny i podsunęła ją Krystianowi. – Może go znasz. Przecież co roku jeździsz do Kabelvaag na zimowe połowy.

              - Nie, nigdy go nie widziałem – odparł pospiesznie.

              - A może ty, Ole, wiesz, kto to taki? – dowiadywała się Elizabeth.

              Parobek studiował podobiznę ze zmarszczonymi brwiami.

              - Nie, nie wydaje mi się.

              - On nie pochodzi z Kabelvaag – wtrąciła Lina. – On…

              W tej samej chwili Amanda wypuściła z rąk talerz, który roztrzaskał się na tysiące drobnych kawałków.

              - Przepraszam, przepraszam – powtarzała przerażona. Ja nie chciałam. – Pospiesznie przyniosła szczotkę i zaczęła zmiatać skorupy. – Ja oczywiście zapłacę, potrąćcie mi z pensji.

              - Głupie gadanie – zaprotestowała Elizabeth. – Nie będziemy robić sprawy z powodu jakiegoś talerza. Poza tym był stary, z tego kompletu zostały nam tylko dwie sztuki, po prosto sprzątnij to i już.

              Lina podbiegła, żeby pomóc Amandzie, a kiedy skończyły Kristian wyją z kuchennej szuflady nóż i kamienną osełkę.

              - Mam zajęcia w obejściu – oznajmił.

              - Przepraszam, że zapyta – zwróciła się do niego Lina niepewnie. – Ale czy Andreas, mój ukochany, mógłby przyjechać do mnie z wizytą, może na początku jesieni? On, oczywiście, nie chce być ciężarem, będzie pracował we dworze na swoje utrzymanie.

              Elizabeth uśmiechnęła się.

              - No coś ty! Nie będziemy gościa zmuszać do pracy za łóżko i trochę jedzenia.

              - Nie będzie tu odwiedzin żadnych ukochanych – uciął Kristian tak gwałtownie, że Elizabeth podskoczyła.

              - Co masz na myśli?

              - To, co powiedziałem. Służące nie będą tu przyjmować swoich kawalerów. A poza tym jedna robota goni drugą, to nie jest czas na wizyty.

              Z tymi słowami wybiegł, zatrzaskując za sobą drzwi. Helene i Amanda spojrzały po sobie spłoszone. Ole chrząknął.

              - Chyba ja też wrócę do swoich zajęć – mruknął, po czym i on zniknął.

              - Cóż to za dziwne zachowani, pomyślała Elizabeth.

              - On nie miał nic złego na myśli, Lina – powiedziała. – Jest po prostu zmęczonym a zresztą rzeczywiście, tyle tu roboty, że trudno zapraszać gości na dłuższe pobyty. Może innym razem.

              Lina skinęła głową, wpatrując się znowu w fotografię,

              - To głupie z mojej strony, że spytałam o coś takiego – szepnęła. – Niedługo zaczną się wykopki, potem strzyżenie owiec i uboje, i nie wiadomo co jeszcze.

              - Może innym razem – powtórzyła Elizabeth i więcej nie poruszały już tego tematu.

 

              Nadszedł październik. Trudna pora roku, kiedy to bóstwa pogody nie mogą się zdecydować, czy ma być śnieg, czy deszcz. Tego dnia deszcz nieustannie zacinał w szyby, a drzewa w gwałtownych podmuchach wiatru zgniły się aż do ziemi.

              Elizabeth biegła właśnie na strych, gdy na schodach zderzyła się z Ane.

              - Bądź ostrożniejsza – krzyknęła na córkę, ale złapała ją za rękę, zanim mała zdążyła spaść. – Nie widziałaś czasem Kristiana?

              - Maria jest strasznie głupia – poskarżyła Ane, nie zwracając uwagi na pytanie matki. – Ona mówi, że ja wyglądam jak królik!

              - Nie, w żadnym razie nie wyglądasz jak królik, i nie mów o ludziach, że są głupi – odparła Elizabeth, zaglądając do kantoru Kristiana.

              - Ona mówi, że mam za duże zęby. – Ane pokazała swoje dwa nowe siekacze.

              W porównaniu z maleńkimi mlecznymi ząbkami, były rzeczywiście duże. Ale nie na to Elizabeth zwróciła uwagę przede wszystkim. Jeden z przednich zębów zachodził na drugi, dokładnie tak samo jak u Kristiana.

              Poczuła, że przenika ją zimny dreszcz. Zauważyła to już wcześniej, ale ostatnio skrzywienie stało się wyraźnie większe. Nigdy przedtem nie przemknęło jej nawet przez myśl, że Ane mogłaby odziedziczyć jakieś charakterystyczne cechy swojego przyrodniego brata. Fakt, że oboje są bardzo opiekuńczy wobec zwierząt, to nic szczególnego, ale to tutaj…!

              - Nakrzyczysz na Marię? – spytała Ane.

              Elizabeth nie mogła wydobyć z siebie słowa, stała tylko i patrzyła na córkę. Może to się z wiekiem zmieni, myślała z nadzieją, wiedziała jednak, że chyba nie powinna za bardzo na to liczyć. Mogła tylko oczekiwać, że nikt nie zauważy rodzinnego podobieństwa.

              -Mamo – denerwowała się Ane, tupiąc ze złością nogą. – Tylko patrzysz, a nic nie mówisz! Masz zamiar nakrzyczeć na Marię, czy nie?

              Elizabeth opanowała się i skinęła głową.

              - Oczywiście, że z nią porozmawiam.

              Szukała jakiejś wymówki, żeby zakończyć tę rozmowę.

              - Teraz muszę znaleźć Kristiana – rzekła pospiesznie. – Zanosi się na wichurę, musimy sprzątnąć to, co jest na dworze.

              Ane marudziła coś za jej plecami, ale Elizabeth nie usłyszała, co dziecko mówi. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła, na progu stał Sigvard, mąż Bergette.

              - Dzień dobry i szczęść Boże – przywitał się.

              - Ach, to ty? Chyba z Bergette nie dzieje się nic niedobrego? – spytała Elizabeth pośpiesznie, zaniepokojona o ciężarną przyjaciółkę. Do porodu zostały jeszcze cztery miesiące. Dziecko będzie chyba bardzo duże, zgadywała Elizabeth, bo Bergette już teraz zrobiła się gruba.

              - Nie, Bergette ma się świetnie. A gdyby coś szło nie tak, to przecież mamy doktora.

              Powiedział to z mdłym uśmiechem, który jednak nie obejmował oczu. W jego głosie też brzmiała nuta niechęci. Elizabeth przypomniała sobie tamten dzień, kiedy Bergette zwierzyła jej się, że jest brzemienna. Sigvard stał wtedy za firanką i przysłuchiwał się ich rozmowie. Co jest w tym mężczyźnie? I czego chce ode mnie?

Nagle zdała sobie sprawę, że Sigvard o coś ją pyta. Opanowała się więc i poprosiła, by powtórzył.

- Pytałem o Kristiana. Potrzebuję pomocy, by umieścić łódź w szopie, zanim wichura rozpęta się na dobre. Nie wiesz, gdzie go mogę znaleźć?

- Jest w szopie na łodzie – odparła Ane rezolutnie. – Maria mówi, że jestem podobna do królika – mówiła na tym samym oddechu. – Popatrz tu! – Uśmiechnęła się tak, żeby zobaczył jej zęby.

- Ja myślę, że Maria jest zazdrosna – rzekł Sigvard spokojnie i potargał jasne włosy dziewczynki.

- Jak kto? – spytała Ane, przechylając głowę na bok.

- Bo ty masz takie same zęby jak Kristian. – Wbił spojrzenie w Elizabeth.

A ona zesztywniała. Nagle zaschło jej w gardle. Właśnie o to się przed chwilą tak martwiła.

- No to mamy z Kristianem już dwa podobieństwa – szczebiotała Ane. – Kochamy zwierzęta i mamy takie same zęby. Och, jak się cieszę, muszę mu o tym powiedzieć! Tylko ty mu czasem nic nie mów.

Sigvard nie odpowiedział, ale uśmiech, który posłał Elizabeth, sprawił, że dostała gęsiej skórki.

- To Kristian tego nie wie? – spytał zanim zamknął za sobą drzwi.

- Myślisz, że on nie powie Krystianowi? – zastanawiała się Ane zaniepokojona.

- Nie, oczywiście, że nie – zapewniła Elizabeth w nadziei, że słowa, które wypowiada brzmią przekonująco. Ale głos jej lekko drżał i dłonie zrobiły się lepkie. Musiała je więc wytrzeć o spódnicę.

- Chyba poszukam Marii – oznajmiła Ane. – Poproszę, żeby mi pomogła w pisaniu liter.

Wyglądało na to, że już wybaczyła ciotce tego królika, bo, podskakując radośnie, pobiegła do salonu. Elizabeth wypuściła powietrze z płuc i skuliła się. Co powinna powiedzieć, gdy Kristian wspomniał o podobieństwie jego zębów z zębami Ane? Kurczowo skrzyżowała ręce na piersi, miała wrażenie, że jeśli je puści, to straci równowagę. Mózg wydawał się pusty, żadnej odpowiedzi. Został tylko strach o to, co mogłoby się stać, gdyby cała sprawa wyszła na jaw. Powinna była wyznać mu wszystko na samym początku, jeszcze przed ślubem. Fakt, że tak długo skrywała przed nim tę tajemnice, jeszcze pogarszał sytuację. Jeśli on któregoś dnia dowie się prawdy, będzie musiała jeszcze bardziej się tłumaczyć. Przez trzy lata małżeństwa zdołała to przed nim zataić. Tylko Helene wie, jak było naprawdę, ale ona nigdy jej nie zdradzi. Nikomu nie powie, tego Elizabeth może być pewna.

W tej samej chwili z kuchni wybiegła właśnie Helene.

- Och, moja droga, jakżeś ty mnie przeraziła! – krzyknęła, przyciskając rękę do serca. – Dlaczego tu stoisz? – spytała, przyglądając się z zaciekawieniem Elizabeth,

- Dlaczego, że… nie, to nic, szłam po prostu do kuchni.

Później porozmawia z Helene, kiedy nie będzie taka wzburzona. Helene tymczasem wzruszyła ramionami.

- Muszę pozbierać pranie, które wisi na sznurze.

Pójdziesz ze mną, czy masz inne zajęcia?

              Elizabeth ruszyła za przyjaciółką, wdzięczna, że ma coś do zrobienia. Szły pochylone, pod wiatr. Krople rozbryzgiwanej przez wichurę morskiej wody docierały aż do samego domu. Elizabeth spojrzała pośpiesznie w stronę kamienistego wybrzeża, ale nie zauważyła ni Kristiana, ani Sigvarda. Może są w szopie na łodzie, albo przesłania ich jakaś skała. O czym rozmawiają? Czy Sigvard powiedział Krystianowi o swoich podejrzeniach? Nie może przecież wiedzieć, że Leonard był biologicznym ojcem Ane. Może sądzi, że Kristian i ona sypiali ze sobą przed ślubem, jeszcze w czasach, kiedy ona była służącą w Dalsrud, ale z jakiegoś powodu Elizabeth nie powiedziała o ciąży? Sigvard pewnie wierzy, że Elizabeth przyznała się Krystianowi, iż to Jens jej ojcem jej dziecka, a teraz on wyjawi mu prawdę! Co też Kristian pomyśli? Przecież dobrze wie, że on ojcem Ane nie jest.

              Wiatr szarpał rozwieszonymi na sznurach ubraniami, spódnice plątały nogi kobiet, ich włosy wysuwały się spod chusteczek i powiewały na wietrze.

              - Wiatr porwał moje majtki! – zawołała Helene przekrzykując huk wiatru. – A miała tylko dwie pary!

              Elizabeth widziała, jaka zmartwiona jest przyjaciółka.

              - Dostaniesz ode mnie nowe – krzyknęła w odpowiedzi. – Takie z koronkami! – Zdjęła resztę prania i podbiegła z powrotem do domu.

              - Naprawdę? – spytała Helene, kiedy znalazły się na ganku.

              Elizabeth przytaknęła.

              - Oczywiście! Zaraz pójdę po nie na strych. A ty możesz zacząć prasować – rzekła i podała jej naręcze ubrań.

              W pokoju na strych stała długo przy oknie i wyglądała na dwór. Morze przypomniało kocioł gotującej się wody, skaliste wysepki i szkiery zniknęły pod falami. Nagle przyszła jej na myśl Lavina z Wyspy Topielca. Jak ona sobie tam radzi? Dom musi być bardzo narażony na ataki wichury. Elizabeth wspomniała kiedyś o tym Krystianowi, ale on odpowiedział, że wyspa jest duża, można się tam czuć niemal jak na stałym lądzie, a mała zagroda Laviny stoi od wielu pokoleń i przetrwała różne pogody.

              Kiedy Elizabeth była mała, ojciec opowiadał jej, że jeśli morze jest takie wzburzone, jak teraz, to znaczy, że upiory urządzają sobie bal. Wszyscy ci mężczyźni, którzy zginęli na morzu i nie zostali pochowani w poświęconej ziemi, zmieniają się w upiory. Czy z Jensem też się tak stało? Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie chciała znowu wywołać bolesnych obrazów jego śmierci w spienionej, lodowatej wodzie. Nie chciała myśleć, że znalazł mokry grób. Chciała go zapamiętać takim, jak był w czasach ich małżeństwa. Kiedy śmiał się do niej i kiedy nazywał Ane swoją małą Elizabeth. Kiedy brał żonę na kolana i mówił, że wygląda niczym anioł i że zawsze będzie ją kochał. Ja kocham Kristiana, myślała Elizabeth, ale tego, co było między Jensem a mną, nic nie zastąpi. Dzieliliśmy wszystko. Również tajemnice.

              Próbowała odsunąć od siebie wspomnienia. Jens jest przeszłością – nie żyje. Przez jakiś czas wierzyła, że nie utonął, ale najwyraźniej się myliła. Teraz jest pewna, że Jens zniknął na zawsze, a ona powinna patrzeć w przyszłość.

 

              Kiedy wróciła do kuchni, Kristian już tam był. Stał i rozmawiał z Olem. Opowiadał mu, że wprowadzili łódź do szopy. Próbowała zorientować się po brzmieniu głosu męża, w jakim jest humorze, ale jej się to nie udało. A może Sugvard, mimo wszystko, nic nie powiedział? Nie znalazła jeszcze odpowiedniego wytłumaczenia na wypadek, gdyby Kristian zaczął pytać. Zwilżyła wargi i stanęła obok.

              - Z łodzią wszystko poszło dobrze? – zagadnęła.

              On spojrzał na nią i skinął głową. Czy pojawiło się coś w jego wzroku? Czy oczy są ciemniejsze niż zwykle?

              - Musimy się przygotować na prawdziwy jesienny sztorm – rzekł, ogarniając wzrokiem kuchnię. Lina otarła ręce w fartuch. Były mokre po zmywaniu.

              - Co mamy robić? – spytała Amanda.

              - Ja i Ole pozbieramy wszystkie najdrobniejsze przedmioty, które znajdują się na dworze. Potem pojedziemy do Sigvarda, żeby tam też pomóc. Obiecałem mu to.

              Obaj mężczyźni naciągnęli czapki na uszy i wyszli na dwór.

              - Nagrzeje wody, a potem trzeba wygasić ogień w piecu – powiedziała Elizabeth. – Wichura mogłaby wynieść ogień na dach.

              - Biedne zwierzęta, które stoją w oborze – westchnęła Ane.

              - Radzą tam sobie bardzo dobrze – pocieszała ją Maria. – Są przecież pod dachem.

              - Tak, ale jak one się boją. Popatrz tylko na Pusi, jak on jest przerażony! Cały się trzęsie, biedaczek.

              Maria zaczęła się śmiać.

              - Trzęsie się, co coś ty! On przecież śpi, a jest taki gruby, że nie może się trząść, choćby chciał.

              - Ech, jesteś głupia – prychnęła Ane. – Nie widzisz, jak się skulił ze strachu?

              Elizabeth nie słuchała sprzeczki dziewczynek. Ane ma już sześć lat, za rok rozpocznie szkołę, w tym wieku to chyba nic dziwnego, że wciąż się przekomarza z Marią.

              - Musimy iść do obory – zwróciła się Elizabeth do Amandy, wyjmując robocze ubranie.

 

              Krowy niespokojnie przestępowały z nogi na nogę. Najwyraźniej boją się wichury, pomyślała Elizabeth.

              Kristian napełnił wodą wiele beczek stojących tuż przy drzwiach, oszczędzając kobietom najcięższej roboty. Elizabeth tymczasem wkładała siano do żłobów, a Amanda czyściła zagrody.

              Ściany skrzypiały i trzeszczały, zwłaszcza w tej części obory, w której stoją krowy. Tutaj też dwie ściany były najbardziej zniszczone i dziurawe tak, że wiatr wył i zawodził w szczelinach między deskami.

              - Mam wrażenie, jakby ktoś wołał – powiedziała Amanda ponuro, rzucając płochliwe spojrzenie wokół siebie. Jakby jakiś upiór wrzeszczał znad brzegu – dodała, przysuwając się bliżej Elizabeth.

              - Nie ma się czego bać – powiedziała Elizabeth cierpko. – Każdy głupi wie, że upiór nie wyjdzie na brzeg przy takiej pogodzie. A jeśli ktoś myśli inaczej, to już jego sprawa.

              Amanda uśmiechnęła się niepewnie, wzięła swoje wiadro i usiadła przy pierwszej krowie. Elizabeth zajmowała się dalej swoją pracą, gdy nagle usłyszała, że Amanda przeklina.

              - Piekielna krowa, nie kop w wiadro! – A w chwilę potem: - Czy ty nie wiesz, jakie drogocenne jest mleko, ty głupie bydlę?

              Elizabeth wstała ze swojego stołka.

              - Zamieńmy się miejscami. Tamta krowa się boi, moja jest spokojniejsza.

              W milczeniu zrobiły, co powiedziała. Elizabeth stała, wsłuchując się w dziki łomot wichury. Musiała zgodzić się z Amanda: rzeczywiście wydawało się, jakby jakiś upiór zawodził na brzegu. Podskoczyła, gdy gwałtowny poryw wiatru z wielką siła uderzył w ściany obory.

              Amanda zrobiła znak krzyża i otulała się szczelniej chustką.

              - Boje się – wyszeptała, spoglądając w górę, jakby w obawie, ze powała spadnie im na głowy.

              - Musimy przeprowadzić krowy do piwnicy – oznajmiła Elizabeth stanowczo.

              - Co? Do piwnicy w domu? – Amanda podeszła do gospodyni. – To szaleństwo zaczynać teraz coś takiego. Powinniśmy przynajmniej zaczekać, aż Kristian i Ole wrócą.

              - Nie możemy sobie na to pozwolić – odparła Elizabeth ostrzej, niż zamierzała. – Tę część obory powinno się naprawić latem, ale nie starczyło czasu na wszystko. Boję się, że sztorm to zawali, a wtedy i krowy zginą. Trzeba je przeprowadzić na dół, do piwnicy i to natychmiast. Sprowadź tu Linę i Helene.

              Elizabeth odwróciła się do Amandy plecami i zaczęła odwiązywać pierwszą krowę. Zauważyła, że dziewczynka nie posłuchała od razu, przez parę chwil stała niezdecydowana. W końcu drzwi obory zatrzasnęły się za nią i Elizabeth słyszała już tylko, jak niespokojne zwierzęta przestoją z nogi na nogę. Z drżeniem złożyła ręce do modlitwy.

              - Boże drogi, miej nas w swojej opiece. Amen.

              Była to prawdopodobnie najkrótsza modlitwa, jaką kiedykolwiek odmówiła, ale nie potrzeba tu więcej słów, uznała, wyprowadzając pośpiesznie krowę z zagrody. Przy drzwiach zatrzymała się. Zwierzę rzucało niespokojnie głową i ostre rogi nalazły się tuż przy twarzy gospodyni. Jak krowa zareaguje na wichurę, Elizabeth wolała nie myśleć. Może to ostatnia rzecz, jaką ona zrobi na tej ziemi – z przerażoną krową nie ma żartów.

              Ciągnęła głęboko powietrze. Poryw wichru szarpnął drzwiami i otworzył je z hałasem. Krowa ryknęła i przewróciła dziko oczami. Elizabeth chciała coś powiedzieć, uspokoić zwierzę, ale wiatr porywał słowa. Dławił je, nim zostały wypowiedziane. Pochyliwszy głowę, Elizabeth wolno posuwała się do przodu i z całej siły ciągnęła za sobą linę. Widziała, że w dole morze wściekle tłucze o brzeg. Niczym białe pieniste ściany, fale rozpryskiwały się dopiero przy szopie na łodzie. Panie, ochroń naszą szopę, modliła się w duchu, nagle jednak została szarpnięta gwałtownie w tył, bo krowa zaparła się nogami i stawiała opór. Elizabeth poczuła przeszywający ból w ramieniu, przez moment myślała, że jest poważnie ranna. Ból był niczym ogień, a zoczy trysnęły jej łzy. Pośpiesznie chwyciła linę lewą ręką. W tej samej chwili poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i usłyszała przy uchu głos Helene.

              - Ty chyba kompletnie zwariowałaś, Elizabeth!

Wracaj do obory i odwiąż następną krowę,  tą ja się zajmę.

              Elizabeth posłuchała natychmiast. Teraz miała wiatr w plecy, który ją z powrotem w stronę drzwi obory. W środku stała chwilę i próbowała odzyskać oddech. Ostrożnie poruszała ręką, rozmasowała ramię, po czym pośpieszyła do kolejnej krowy. Wkrótce wróciła Helene.

              - Zakazałam dziewczynom wychodzić z domu – wykrztusiła, wypychając włosy pod chusteczkę. – To, co robisz, jest śmiertelnie niebezpieczne. Wiesz o tym?

              Elizabeth przytaknęła.

              - Tak, ale koniecznie. Wracaj do domu, Helene, dam sobie radę sama.

              - Rzeczywiście wyglądasz, jakbyś miała poradzić sobie sama  prychnęła Helene. – Musimy we dwie wyprowadzać każdą krowę, w przeciwnym razie one nie pójdą.

              - Gdyby był czas, zaczekałabym, aż mężczyźni wrócą – tłumaczyła Elizabeth, jakby była winna przyjaciółce jakieś wyjaśnienia.

              - Dobrze, dobrze, damy sobie radę tak samo, jak oni – uznała tamta.

              - No to zrobione, możemy wracać do domu – odetchnęła Elizabeth, kiedy ostatnia krowa znalazła się w piwnicy. – I chyba sztorm przybiera na sile.

              Ujęły się nawzajem za ręce, kiedy wychodziły na dwór, ale zaraz potem musiały puścić, żeby trzymać się mocno ścian domu. Porywy wichury były tak silne, że kobiety posuwały się do przodu z najwyższym trudem. Gdybyśmy czekały, to nawet mężczyźni nie zdołaliby przeprowadzić krów, pomyślała ze zgrozą Elizabeth.

              Wiatr szarpał ubraniami i porywał słowa, które kierowała do Helene. W swoim życiu przeżyła już wiele burz i sztormów, ale nigdy takiego jak ten dzisiejszy. Kiedy nareszcie chwyciła się poręczy schodów, poczuła silną rękę obejmującą ją w pasie. Kristian krzyczał jej coś do ucha, ale nie mogła go zrozumieć, zauważyła tylko, że Helene i Ole posuwają się za nimi. W końcu wszyscy znaleźli się na ganku.

              - Co wy, do jasnej cholery, robicie na dworze? – wrzasnął Kristian., zrywając z wściekłością czapkę. – Jak można wychodzić z domu w taką niepogodę?

              - Przeprowadzałyśmy krowy do piwnicy – oznajmiła Elizabeth?

              - Co? – Oczy Kristiana zrobiły się czarne z wściekłości. – Coście robiły?

              Helene przesunęła się o krok do przodu, ale Elizabeth powstrzymała przyjaciółkę ruchem ręki.

              - Idź zobacz, czy służące zrobiły, o co je prosiłam, Helene. Ole, ty też idź z nią.

              Ole zniknął natychmiast, ale Helene wahała się przez moment.

              - Rób, co mówię – powtórzyła Elizabeth i przyjaciółka poszła do kuchni.

              - Po pierwsze – zaczęła Elizabeth złowieszczo niskim głosem. – Po pierwsze, nigdy, ale to nigdy, nie mów do mnie w ten sposób przy ludziach. Słyszysz? A po drugie, to trzeba było przed najgorszą wichurą wyprowadzić krowy z obory.

              - Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, co się mogło stać? – wrzeszczał Kristian, nie ściszają głosu. – Zwierzęta mogły stać spokojnie tam, gdzie stały, a wy powinniście przynajmniej zaczekać, dopóki mu nie wrócimy,

              Elizabeth nie przypomniała sobie, że kiedykolwiek przedtem została w ten sposób upokorzona, i to przez mężczyznę, za którego wyszła za mąż. Bała się, że może powiedzieć, coc, czego potem będzie żałować, dlatego milczała. Odwróciła się na pięcie i, zaczerwieniona, wkroczyła do kuchni.

              Ole i służą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin