Aleksander Dumas (ojciec)
HRABIA MONTE CHRISTO
TOM I 3
1. POWRÓT DO MARSYLII 3
2. OJCIEC I SYN 8
3. KATALOŃCZYCY 12
4. SPISEK 17
5. PRZYJĘCIE ZARĘCZYNOWE 21
6. ZASTĘPCA PROKURATORA KRÓLEWSKIEGO 28
7. PRZESŁUCHANIE 33
8. ZAMEK IF 39
9. WIECZÓR ZARĘCZYNOWY 44
10. GABINECIK W TUILERIACH 48
11. POTWÓR KORSYKAŃSKI 52
12. OJCIEC I SYN 56
13. STO DNI 60
14. WIĘZIEŃ OSZALAŁY I WIĘZIEŃ OBŁĄKANY 64
15. NUMER 34 I NUMER 27 70
16. UCZONY WŁOSKI 79
17. W CELI KSIĘDZA 84
18. SKARB 94
19. TRZECI ATAK 101
20. CMENTARZ TWIERDZY IF 106
21. WYSPA TIBOULEN 108
22. PRZEMYTNICY 114
23. WYSPA MONTE CHRISTO 118
25. NIEZNAJOMY 127
26. OBERŻA W PONT-DU-GARD 130
27. RELACJA 136
28. REJESTRA WIĘZIENNE 143
29. FIRMA MORREI I SYN 146
30. PIĄTY WRZEŚNIA 153
31. WŁOCHY. SINDBAD ŻEGLARZ 161
32. PRZEBUDZENIE 173
33. BANDYCI RZYMSCY 176
34. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY 192
36. KARNAWAŁ RZYMSKI 211
37. KATAKUMBY ŚWIĘTEGO SEBASTIANA 222
38. SPOTKANIE 232
TOM II 235
1. BIESIADNICY 235
2. ŚNIADANIE 246
3. PREZENTACJA 252
4. IMĆ BERTUCCIO 258
5. DOM W AUTEUIL 260
6. VENDETTA 264
7. KRWAWY DESZCZ 276
8. KREDYT NIEOGRANICZONY 282
9. ZAPRZĄG SIWOJABŁKOWITY 288
10. IDEOLOGIA 294
11. HAYDE 299
12. RODZINA MORRELÓW 301
13. PYRAMOS I TYZBE 306
14. TOKSYKOLOGIA 311
15. ROBERT DIABEŁ 318
16. HOSSA I BESSA 326
17. MAJOR CAVALCANTI 332
18. ANDREA CAVALCANTI 338
19. ZAGON LUCERNY 345
20. PAN NOIRTIER DE VILLEFORT 350
21. TESTAMENT 354
22. TELEGRAF 359
23. W JAKI SPOSÓB UWOLNIĆ OGRODNIKA OD KOSZATEK WYJADAJĄCYCH MU BRZOSKWINIE 364
24. WIDMA 369
25. OBIAD 374
26. ŻEBRAK 379
27. SCENA MAŁŻEŃSKA 384
28. PROJEKTY MATRYMONIALNE 389
29. GABINET PROKURATORA KRÓLEWSKIEGO 394
30. BAL LETNI 400
31. INFORMACJE 404
32. BAL 410
33. CHLEB I SÓL 415
34. PANI DE SAINT-MÉRAN 417
35. OBIETNICA 424
36. GRÓB RODZINY DE VILLEFORT 439
37. PROTOKÓŁ 443
TOM III 451
1. POSTĘPY MŁODSZEGO PANA CAVALCANTIEGO 451
2. HAYDE 456
3. DONOSZĄ Z JANINY 467
4. LEMONIADA 478
5. OSKARŻENIE 484
6. POKÓJ BYŁEGO PIEKARZA 487
7. WŁAMANIE 497
8. PALEC BOŻY 505
9. BEAUCHAMP 509
10. PODRÓŻ 512
11. SĄD 518
12. WYZWANIE 526
13. ZNIEWAGA 529
14. MOC 534
15. POJEDYNEK 538
16. MATKA I SYN 545
17. SAMOBÓJSTWO 548
18. WALENTYNA 553
19. WYZNANIE 557
20. OJCIEC I CÓRKA 563
21. INTERCYZA 567
22. UCIECZKA DO BELGII 573
23. OBERŻA POD FLASZĄ I DZWONEM 576
24. PRAWO 582
25. ZJAWA 587
26. LOKUSTA 591
27. WALENTYNA 594
28. MAKSYMILIAN 597
29. PODPIS PANA DANGLARSA 602
30. CMENTARZ PERE-LACHAISE 607
31. PODZIAŁ 614
32. JASKINIA LWÓW 622
33. SĘDZIA 626
34. SESJA SĄDOWA 631
35. AKT OSKARŻENIA 634
36. POKUTA 638
37. ODJAZD 642
38. PRZESZŁOŚĆ 649
39. PEPPINO 655
40. JADŁOSPIS LUIGIEGO VAMPY 661
41. PRZEBACZENIE 664
42. PIĄTY PAŹDZIERNIKA... 667
24 lutego roku 1815 strażnik morski z Notre Dame de la Garde zasygnalizował przybycie trójmasztowca „Faraon", powracającego ze Smyrny przez Triest i Neapol.
Jak to zwykle w takich razach bywa, pilot portowy wyruszył niezwłocznie, opłynął zamek If i, znalazłszy się między przylądkiem Morgion a wyspą Rion, przybił do burty statku. Wkrótce, zwykłym znowu biegiem rzeczy, wały fortu Świętego Jana zaroiły się od ciekawych, albowiem przybycie statku jest zawsze wielkim ewenementem dla marsylczyków — a zwłaszcza takiego jak „Faraon", będący własnością jednego z miejscowych armatorów, zbudowany, otaklowany i załadowany w stoczniach dawnej Focei.
A tymczasem statek się zbliżał; przepłynął szczęśliwie cieśninę pochodzenia wulkanicznego dzielącą wyspy Calasareigne i Jaros, minął Pomegue — a choć szedł pod rozpiętymi marslami, kliwrem i bezanem, posuwał się tak wolno i zdawał się go spowijać smutek tak osobliwy, że niejeden spośród widzów, przeczuwając nieszczęście, zastanawiał się, jaki to wypadek mógł zdarzyć się na pokładzie. Mimo to widzowie obeznani z nawigacją skonstatowali, że jeśli jakiś wypadek istotnie się zdarzył, to owa katastrofa nie dotknęła bezpośrednio „Faraona" — wchodził on bowiem do portu jak statek, którym kierowano wybornie; kotwica była przygotowana, wanty bukszprytu zluzowane, a obok pilota, który sposobił się, by wprowadzić trójmasztowiec w wąską gardziel portu marsylskiego, stał młodzieniec o gestach energicznych i żywym spojrzeniu; baczył pilnie na każdy ruch statku
i powtarzał każdy rozkaz pilota.
Nieokreślony niepokój, który nurtował ciżbę zalegającą wały Świętego Jana, tak jął doskwierać jednemu z widzów, że człek ów nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie statek zawinie do portu: wskoczywszy w łódkę, rozkazał wypłynąć naprzeciw „Faraona" i przybił doń nie opodal zatoczki Reserve.
Na widok owego mężczyzny młody żeglarz opuścił stanowisko obok pilota i zdejmując kapelusz wsparł się o burtę statku.
Był to młodzieniec osiemnasto- albo dwudziestoletni, wysoki, szczupły, o pięknych czarnych oczach i włosach jak heban; cała jego postać tchnęła spokojem i energią właściwą ludziom, którzy od dzieciństwa przywykli walczyć z niebezpieczeństwem.
— Ach! to ty, panie Edmundzie! — zawołał mężczyzna z łódki — cóż to się wydarzyło i jakaż jest przyczyna smutku, który panuje na pokładzie?
— Wielkie nieszczęście spadło na nas, panie Morrel! — odpowiedział młodzieniec — cios, który ugodził mnie srogo: tuż pod Civitavecchia straciliśmy dzielnego kapitana Leclère.
— A ładunek? — spytał żywo armator.
— Przywieźliśmy go szczęśliwie, panie Morrel, i sądzę, że pod tym względem będziesz pan kontent; ale nasz biedak, kapitan Leclère...
— Cóż mu się stało? — spytał armator z widoczną ulgą. — Cóżsię przydarzyło dzielnemu kapitanowi?
— Nie żyje.
— Czyżby wpadł do morza, utonął?
— Nie, panie Morrel; zmarł wśród okropnych cierpień na zapalenie mózgu. — Po czym, zwracając się do swoich ludzi:
— Hej! Hola — zawołał — wszyscy na stanowiska! Rzucamy kotwicę! Załoga, spełniła rozkaz. W mgnieniu oka z dziesięciu ludzi, którzy się na nią
składali, rzuciło się do szotów, brasów, fałów, want i sztagów.
Młody żeglarz objął przelotnym spojrzeniem ludzi sposobiących się do wykonania manewru, a upewniwszy się, że rozkazy będą wzorowo spełnione, wrócił do swojego rozmówcy.
— Jakiż miał przebieg ów nieszczęśliwy wypadek? — spytał armator, nawiązując do przerwanej przed chwilą rozmowy.
— Mój Boże! zupełnie nieoczekiwany, proszę pana: kapitan Leclère wdał się w długą rozmowę z komendantem portu w Neapolu, po czym opuścił miasto niezwykle podniecony; gorączka chwyciła go następnej doby, a w trzy dni później już nie żył...
Pochowaliśmy go naszym obyczajem i spoczywa teraz nie opodal wyspy del Giglio, spowity w hamak, a u stóp i w głowach uwiązaliśmy mu dwudziestosześciofuntowe pociski. Wdowa po kapitanie otrzyma jego Krzyż Legii Honorowej i szpadę. Wartoż było — tu młodzieniec uśmiechnął się melancholijnie — wojować przez dziesięć lat z Anglikami, żeby wreszcie umrzeć ot tak, zwyczajnie, we własnym łóżku!
— Do diabła! Cóż chcesz, drogi panie Edmundzie — odparł armator, pocieszony, zda się, zupełnie po tej stracie — wszyscy jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami i trzeba, by starzy ustępowali miejsca młodym; w przeciwnym bowiem razie o postępie nie byłoby mowy, a skoro zapewniasz mnie, że ładunek...
— Nie poniósł żadnego szwanku, ręczę za to, panie Morrel. Możesz pan oszacować tę podróż więcej niż na 25000 franków zysku..
„Faraon" minął właśnie Basztę Okrągłą:
— Gotuj się do zwijania marsli, kliwra i bezanżagla! — zawołał młody marynarz — żywo!
Rozkaz wykonano niemal tak szybko jak na okręcie wojennym.
— Luzuj! Zwijaj!
Zaledwie przebrzmiał ostatni rozkaz, a już opadły wszystkie żagle i statek jął się posuwać prawie niedostrzegalnie, popychany tylko siłą rozpędu.
— Raczże pan wejść na pokład — rzekł Dantès widząc, jak armator się niecierpliwi — pański buchalter, pan Danglars, wyszedł właśnie ze swej kajuty i udzieli wszelkich wyjaśnień, jakich pan zapragniesz. Co do mnie, muszę czuwać nad zakotwiczeniem statku i żeby nie zapomniano o oznakach żałoby.
Armator nie marudził ani chwili. Chwycił linę, którą rzucił mu Dantès, i ze zręcznością, mogącą, przynieść zaszczyt wytrawnemu majtkowi, wspiął się po szczeblach przymocowanych do zewnętrznej ściany pękatego kadłuba statku, podczas gdy Edmund, wracając do swych obowiązków zastępcy kapitana, zrezygnował z dalszej rozmowy na korzyść pana Danglarsa, owego mężczyzny, co wyszedłszy z kajuty, spieszył na spotkanie armatora.
Nowo przybyły miał mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Obleśna jego fizjonomia zdradzała, że płaszczył się przed zwierzchnikami, a podwładnych traktował z góry; był agentem kasowym, a że stanowisko to samo przez się budzi odrazę wśród marynarzy, nie cieszył się sympatią załogi, która okazywała mu tyleż niechęci, co życzliwości wobec Edmunda Dantèsa.
— No i cóż, panie Morrel — spytał Danglars — dowiedziałeś się już o nieszczęściu, prawda?
— Tak, tak. Biedny kapitan Leclère! Był dzielnym i uczciwym człowiekiem!
— A przede wszystkim znakomitym żeglarzem; zestarzał ...
NOWOSCI.2016.2024