Kim ...nie powinien być animator
Bardzo często zastanawiamy się kim powinien być animator Ruchu Światło-Życie - jakie powinien mieć cechy, co umieć, co sobą reprezentować... Ja - nieco przewrotnie - chciałbym zastanowić się, jaki nie powinien być animator. No bo jeśli ma on być tym, który prowadzi do Chrystusa, to jest chyba kilka spraw, postaw, stylów działania, których zdecydowanie powinien unikać, których nie da się pogodzić z posługą animatorską.
Po pierwsze - animator nie powinien być guru dla swojej grupy. Parę razy w życiu widziałem takich "animatorów", którzy w prowadzonej grupie kreowali obraz siebie jako człowieka nieomylnego, wszystkowiedzącego, "mistrza wszech nauk". Na krótką metę to nawet działało - grupa młodych ludzi (najprościej przeprowadzić taką "operację" na Dzieciach Bożych, ale i młodsze grupy młodzieżowe dają się na to nabrać...) patrzyła w swojego animatora jak w tęczę, a każde jego słowo przyjmowała jak objawienie. Jednak zawsze po pewnym czasie doprowadzało to do fatalnych skutków - w końcu grupa orientowała się, że ten człowiek nie jest nieomylny, że popełnia błędy, że może się mylić... A za tym przykrym "odkryciem" często szła decyzja o porzuceniu formacji. Animator to nie guru - nie musi znać się na wszystkim, ma prawo się mylić, ma także prawo czegoś nie wiedzieć ("...szczerze mówiąc, to nie wiem, jak odpowiedzieć Ci na to pytanie, ale wiesz - na następne spotkanie postaram się to sprawdzić..." - tak mawiał jeden z animatorów na mojej drodze formacji i pamiętam, że bardzo Go szanowałem za to, że nie próbuje mi "wciskać kitu"). Warto pamiętać, że nawet w sprawach wiary i moralności nie każdy jest nieomylny, a także umieć rozróżniać to, co mówi Kościół od tego, co "mnie się wydaje..." (nie wolno głosić własnego "widzimisię" jako nauki Kościoła!!!)
Po drugie - animator nie powinien być belfrem. Rolą animatora nie jest nauczanie - nawet, jeśli w ramach formacji ma on do przekazania sporą dawkę konkretnej wiedzy. Postawa typu "...pójdź, dziecię, ja cię uczyć każę..." na pewno nie pomoże w nawiązaniu dobrego kontaktu z grupą. Młodzi ludzie zwykle mają "powyżej uszu" szkoły i uczenia się, toteż jeśli spotkanie formacyjne odbierać będą jako kolejną lekcję, to wkrótce przestaną na nie przychodzić... Poza tym animator nie może zapominać o tym, że w sprawach wiary "...jeden jest wasz nauczyciel - Chrystus", zaś on sam jest tylko "sługą nieużytecznym".
Po trzecie - animator nie powinien być "świętszy od papieża". Wielokrotnie spotykałem (na szczęście nie jako uczestnik formacji...) animatorów, którzy pozowali na takich właśnie "świętych", demonstracyjnie pokazując grupie (a także innym członkom wspólnoty) swoją moralną doskonałość i nieskazitelność ("...patrzcie i uczcie się..."). Zastanawiające, że bardzo często wiązało się to z interpretacją na przykład zagadnień moralnych daleko ostrzejszą od ...obowiązującej wykładni Kościoła Katolickiego. Co gorsza jednak - postawa taka zwykle owocowała także stawianiem członkom prowadzonej przez "świętego" grupy nierealnych wymagań i wyrabianiem w uczestnikach przekonania o ich niskiej wartości, a co za tym idzie - tworzeniem nieprawdziwego obrazu Boga.
Po czwarte - animator nie może być smutasem! Pamiętam rekolekcje wielkopostne, w czasie których rekolekcjonista - tłumacząc nam, na czym na prawdę polega Wielki Post - kilkakrotnie powtarzał, że "chrześcijaństwo nie jest religią dla smutasów". Nie przyciągnę ludzi do Chrystusa, jeśli sam będę ponurakiem nie umiejącym się bawić i cieszyć życiem. Chrześcijanin to człowiek radosny (co oczywiście nie znaczy, że zawsze wesoły...). Niektórym ludziom świętość kojarzy się z nieustanną powagą, namaszczonym sposobem mówienia, unikaniem wszystkiego, co "trąci" zabawą. Wystarczy jednak przypatrzeć się świętym Kościoła, aby zobaczyć, że byli oni (tak, nawet asceci i pustelnicy...) ludźmi radosnymi.
Problemy, które wymieniłem, to tylko przykłady. Zapewne można by wymienić jeszcze wiele postaw i sposobów działania, których animator Ruchu Światło-Życie powinien unikać. Jednakże ważniejsze od ich wymieniania jest pozytywne spojrzenie i zastanowienie się nad tym, jaki powinien być animator, co robić, aby tę piękną posługę pełnić lepiej i owocniej. O tym chciałbym pisać w następnych artykułach...
Jan Halbersztat
Kim powinien być animator.
Wcześnie napisałem, że animator nie powinien pełnić funkcji "guru", że nie powinien udawać "wszechwiedzącego". Rolą animatora jest bycie raczej świadkiem, niż nauczycielem.
Tym razem chciałbym napisać coś, co może wydać się sprzeczne z tą myślą. Otóż uważam, że animator powinien być fachowcem w tym, co robi (ta sprzeczność jest pozorna, jeśli tylko rozumie się różnicę między fachowcem a nieomylnym).
Fachowiec to ktoś, kto rzeczywiście zna się na tym, co robi. Nie znaczy to, że wie wszystko, że nie przyjmie rady od kogoś, kto wie więcej. Nie znaczy też, że przyznanie się do błędu czy niewiedzy będzie dla niego oznaczać osobistą klęskę lub upokorzenie. Fachowiec to ktoś taki, kto wie to, co wiedzieć powinien i wie, gdzie szukać wiedzy, która jest mu potrzebna.
Animator powinien być fachowcem... ale w jakiej dziedzinie?
Po pierwsze - ktoś, kto prowadzi grupę formacyjną, a więc przekazuje innym to, czego doświadczył, musi sam być człowiekiem uformowanym. To oczywiste - osoba bez prawa jazdy nie może być instruktorem, który uczy innych prowadzić samochód. Animator musi mieć to "duchowe prawo jazdy" - nie kartonik ze zdjęciem, ale autentyczną formację chrześcijańską. Błędem często popełnianym w wielu wspólnotach Ruchu jest powierzanie grup formacyjnych osobom, które same nie mają jeszcze odpowiedniej formacji. Oczywiście - bywają sytuacje, w których nie ma innego wyjścia i osoba, która sama jest w trakcie formacji po I° przyjmuje obowiązek prowadzenia grupy - dajmy na to - preoazowej. Jednakże sytuacje takie powinny być absolutnie wyjątkowe, jeśli tylko można, należy ich unikać. Z mojego doświadczenia wynika, że bywają one bardzo kłopotliwe, zarówno dla grupy, jak i dla "przedwczesnego animatora", który bardzo szybko czuje się wewnętrznie "wypalony".
Po drugie, animator musi - mimo wszystko - posiadać odpowiednią wiedzę na temat teologii i nauki Kościoła. Z przykrością muszę stwierdzić, że spotkałem się z animatorami, którzy głosili dziwne tezy wynikające raczej z ich "widzimisię" niż z nauki Kościoła czy Pisma św. Wyrządzali w ten sposób ogromną krzywdę swoim grupom, kształtując w nich często zupełnie błędny obraz Boga.
Nie chodzi mi oczywiście o to, aby każdy animator studiował teologię. Myślę raczej o tej podstawowej wiedzy, jaką wynosi się z własnej formacji w Ruchu, ale także z własnych poszukiwań i lektur. Pamiętam, jak mój animator na rekolekcjach III° powiedział na którymś spotkaniu: "...nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto ma być animatorem nie znał dokumentów II Soboru Watykańskiego - przynajmniej tych podstawowych, jak obie konstytucje o Kościele czy konstytucja o Liturgii". Powiedział to w taki sposób, że zrobiło mi się głupio, bo oczywiście wtedy tych dokumentów nie znałem, ale też zaraz po powrocie z rekolekcji wziąłem się do ich czytania. No i bomba - zachwyciłem się tym, co czytałem!
Animator musi znać naukę Kościoła, musi mieć pojęcie o podstawowych problemach teologicznych, musi znać Pismo Święte. Nie może być dyletantem w sprawach, które ma także przekazywać innym. Ci "inni" to nie tylko prowadzona przez niego grupa formacyjna - przecież animatorem jest się nie tylko w czasie spotkania. Animatorem jest się przez całe życie, w każdym miejscu i czasie. Często mówimy o tym, że chrześcijanin - zwłaszcza animator Ruchu - powinien mieć odwagę zabierać głos w dyskusjach w szkole czy w miejscu pracy, bronić Kościoła, tłumaczyć, być świadkiem. Zapominamy jednak o tym, że do wzięcia udziału w dyskusji nie wystarczy sama odwaga - trzeba jeszcze mieć odpowiednią wiedzę, aby wiedzieć, o czym się mówi i przypadkiem nie wypaczyć nauki Chrystusa! Wielokrotnie spotykałem się z taką sytuacją, że różni ludzie wypowiadali się publicznie w obronie Kościoła i wiary i - naprawdę pełni dobrej woli - głosili tezy sprzeczne z nauką Kościoła, dając w ten sposób doskonałą okazję do ostrzejszych jeszcze ataków.
Animator powinien być fachowcem w swojej posłudze. Jeśli prowadzi grupę - powinien znać podstawowe zasady pracy z ludźmi. Jeśli jest animatorem muzycznym - powinien poza doskonaleniem swojego warsztatu muzycznego zainteresować się także duchową stroną swojej posługi i prawodawstwem Kościoła na temat muzyki liturgicznej. Jeśli jest odpowiedzialny za służbę liturgiczną... i tak dalej.
Jeśli ktoś czuje, że nie jest fachowcem w swojej posłudze - to doskonale, taka świadomość to pierwszy krok do tego, aby "wziąć się za siebie" i zacząć się formować i "dokształcać". Znacznie gorzej, jeśli ktoś ma poczucie wszechwiedzy i wydaje mu się, że w swojej dziedzinie wie już wszystko - takiego człowieka bardzo trudno zreformować...
Bycie animatorem to ogromna odpowiedzialność, to zadanie, do którego trzeba być dobrze przygotowanym, a zarazem przygotowywać się i rozwijać wciąż na nowo (formacja chrześcijanina nigdy się nie kończy...).
Jan Halberszta
Świadek Jezusa
Animator to ktoś, kto daje życie - to określenie najpełniej chyba oddaje posługę animatorską w Ruchu Światło-Życie. Ojciec Franciszek Blachnicki uczył nas, że życie bierze się tylko z życia, że nie można dać czegoś, czego się samemu nie posiada... A zatem animator, żeby obdarzać życiem innych, sam musi mieć w sobie życie płynące z łaski Bożej.
Czym jest to życie, które mamy przekazywać? O jaki rodzaj życia chodzi? Przecież - w pewnym sensie - życiem obdarza człowieka także lekarz (troszcząc się o zdrowie fizyczne), nauczyciel (dbając o rozwój intelektualny), artysta (przekazując wartości estetyczne czy emocjonalne)... Wszystko to ważne i potrzebne, ale przecież nie o to nam chodzi.
A może to pytanie jest źle sformułowane? Może słowo "życie" powinniśmy napisać wielką literą (..."Życie") i nie pytać "czym", ale kim Ono jest? "Ja jestem drogą, prawdą i ŻYCIEM" powiedział Jezus. Animator to ktoś, kto daje innym Chrystusa. Nie siebie, nie swoje poglądy (choć mogą one być cenne i trafne), nie wiedzę (choć formacja intelektualna jest bardzo istotna), ale samego Jezusa, Pana i Zbawiciela.
A że nie można dać tego, czego się samemu nie ma - stąd prosty wniosek, że animator to ktoś, kto "ma" Jezusa. Ma Go w swoim sercu, żyje Jego słowem, uznaje Go za swojego Pana... Nie można być animatorem znając Chrystusa tylko z mądrych książek czy głoszonych katechez. Kim jest DLA CIEBIE Jezus Chrystus - to pytanie z naszej oazowej formacji powraca jak refren, kiedy próbujemy zastanawiać się nad posługą animatora. Kim On jest DLA MNIE? Ważną postacią z dziejów ludzkości? Największym Człowiekiem Dwutysiąclecia w rankingu pisma x? Marzycielem, snującym nierealne wizje doskonałego świata? Czy może moim Panem i Zbawicielem, najlepszym Przyjacielem, Miłością?
No i pytanie, które narzuca się samo - kim JA jestem dla Niego - w relacji do ludzi, do których jestem posłany? Hagiografem, opowiadającym o życiu niezwykłego człowieka? Historykiem? Psychologiem, analizującym ciekawą osobowość? Kim jestem? Bo jeśli chcę być animatorem, to powinienem pełnić rolę ŚWIADKA.
Świadek to ktoś taki, kto coś widział, przeżył i może o tym opowiedzieć innym. Jeśli na przykład na ulicy wydarzy się wypadek, to nie może być nazwany świadkiem tego zdarzenia ktoś, kto przeczytał o nim w gazetach - nawet, jeśli relacje były bardzo dokładne, nawet, jeśli szczerze przejął się losem osób, które w wypadku uczestniczyły. Świadkiem może być nazwany tylko ten, kto był na ulicy, widział, co się stało lub sam w tym uczestniczył.
Kto zatem może być świadkiem Jezusa? Tylko ktoś, kto Go spotkał w swoim życiu, kto doświadczył Jego Miłości, kto oddał Mu siebie...
Świadkami Jezusa byli na pewno Apostołowie - ci, którzy z Nim chodzili, słuchali Jego słów, widzieli cuda, które czynił. Świadkami byli wszyscy ci, którzy - nawet nie należąc do grona najbliższych uczniów Cieśli z Nazaretu - widzieli to, co robił i podążali za Nim (czy to dosłownie, czy sercem).
A więc co z nami? Co z ludźmi, którzy żyją dwa tysiące lat później - czy mogą być świadkami? Zadałem kiedyś to pytanie moim uczniom w szkole - w pierwszym odruchu odpowiedzieli "nie, nie mogą" Dlaczego? "No bo przecież nigdy Jezusa nie widzieli, nie spotkali, nie widzieli Jego cudów, nie słyszeli Jego głosu..." Czy rzeczywiście?
Przypomnijmy sobie postać Apostoła Narodów, świętego Pawła, który przecież sam siebie nazywa świadkiem Jezusa. Przecież on także nigdy "osobiście" nie spotkał swojego Mistrza - słyszał tylko Jego głos w tej tajemniczej chwili pod Damaszkiem, która zmieniła całe jego życie... A nie wahał się potem powiedzieć "...to już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus".
Czy w przeżyciu świętego Pawła nie odnajdujemy samych siebie? Kiedyś Chrystus stanął na naszej drodze - najpierw w sakramencie Chrztu Świętego, potem - wcześniej lub później - przyjęliśmy Go do naszego życia już świadomie, jako swojego Pana i Zbawiciela - przecież gdyby tak nie było, nie bylibyśmy animatorami ani członkami Ruchu... A więc i my kiedyś w naszych sercach usłyszeliśmy Jego wołanie, i my także - jak Paweł - zakochaliśmy się w Miłości... Przecież i nasze życie On odmienił, tysiące razy ratując nas z opresji, naprawiając nasze błędy, prowadząc nas swoją jedyną drogą. Każdy z nas doświadczył w życiu Jego Miłości - czasem przebaczającej, czasem - upominającej, zawsze nieskończonej, szaleńczej, aż do Krzyża. Przecież codziennie słyszymy Jego Słowo w Namiocie Spotkania, codziennie mamy możliwość zobaczenia Go i dotknięcia (dosłownie!) w tajemnicy Jego Ciała i Krwi!
Jesteśmy uczestnikami historii zbawienia. Żyjemy na co dzień tym, co nasz Pan dla nas uczynił. Przeżywamy wciąż na nowo Jego Śmierć i Zmartwychwstanie, stoimy pod Krzyżem razem z Maryją i Janem, wraz z Piotrem wchodzimy do pustego Grobu. Dzieje się tak zarówno wtedy, kiedy w modlitwie jednoczymy się z Chrystusem, kiedy przeżywamy rekolekcje, jak i wtedy, kiedy stajemy przed Nim na świętej Liturgii, która przecież nie jest - jak chcieliby niektórzy - "tylko wspomnieniem tego, co się wydarzyło dwa tysiące lat temu", ale rzeczywistym uobecnieniem zbawczych wydarzeń.
Tak, jesteśmy świadkami Chrystusa. Naszym grupom przekazujemy wiele rzeczy - jest miejsce i na formację intelektualną, wiedzę na temat Pisma Świętego, teologii, nauki Kościoła (którą powinniśmy dobrze poznać!), i na rozmowy "o życiu", i na wzajemną pomoc sobie nawzajem w zwykłych, codziennych sprawach. Ale naszym podstawowym zadaniem jest bycie ŚWIADKAMI naszego Pana. Tylko wtedy będziemy naprawdę animatorami, "dającymi Życie".
Najprościej chyba ujął to święty Jan Apostoł na swój niepowtarzalny sposób, poetycki, podniosły, a zarazem konkretny i bezpośredni. Napisał on:
"To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim wam świadczymy (...) oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć z nami współuczestnictwo znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego synem Jezusem Chrystusem" (1J 1,1-2a. 3).
Animator to ŚWIADEK Jezusa Chrystusa.
Animator a agape
Gdybym był z Krysią najlepszym animatorem kręgu, najlepszym organizatorem życia wspólnoty i przy pomocy najnowszych systemów informatycznych oraz instrumentów marketingowych zaprogramowałbym każdemu rozwój duchowy, dobrobyt, zdrowie, szczęście itp. a miłości bym nie miał, byłbym jak cymbał brzmiący.
Tak mógłby zaczynać się hymn o miłości z 1 Listu do Koryntian 13 rozdział. Hymn ten mówi wprost jaka ma być miłość animatora w kręgu. Miłość ta powinna być cierpliwa i łaskawa, nie powinna zazdrościć, ani szukać poklasku, ani unosić się pychą, nie powinna też szukać swego, unosić się gniewem, pamiętać złego, ani cieszyć się z niesprawiedliwości. Miłość animatora powinna również współweselić się z prawdą, wszystko znosić, wszystkiemu wierzyć, we wszystkim pokładać nadzieję, wszystko przetrzymać, nigdy nie ustawać.
Czy taka miłość animatorów jest w ogóle możliwa? Tak jest możliwa, ale nie można jej kupić w sklepie, ani nauczyć się z książek lub z mądrych kazań. Ja chciałem kochać w małżeństwie i w rodzinie. Myślałem, że mam dobrą receptę na szczęście, ale moja egoistyczna miłość nie zawsze była dobra dla innych. Tak samo pragnąłem rozwoju kręgu rodzin, ale nie zawsze spotykałem się ze zrozumieniem współuczestników kręgu.
Ta prawdziwa miłość zasługująca na swoją świętą nazwę "agape" jest owocem Ducha Świętego i przychodzi do nas jako dar Boży, jest ona "rozlana w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam jest dany" (Rz 5,5). Duchowa miłość jest nie do pomyślenia bez naszego nawrócenia do Chrystusa, opamiętania i pojednania z Bogiem. Jest to miłość tylko dla nowonarodzonego z Boga człowieka.
Dla uczestników kręgów Domowego Kościoła Agape jest piękną miłością, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych, dzięki której odnajdujemy się w rodzinie i kręgu jako dar od Boga dla rodziny i kręgu, a to jest motywacją naszej stałej przemiany, przekraczania granic własnego egoizmu dla dobra rodziny (por. 10. krok ku dojrzałości chrześcijańskiej - AGAPE).
Miłość agape jest nam wszystkim dana i zadana, ale szczególnie animatorzy powinni dbać o jej rozwój, aby wytrwać w postawie bezinteresownej służby w kręgu, dla dobra całego Ruchu i Kościoła oraz swojej rodziny.
Marzy mi się, aby powyższy tytuł "Agape a animator" zbliżał się nie tylko konstrukcją słów, ale i treścią do nazwy ruchu oazowego "Światło-Życie". Pragnę, przede wszystkim dla siebie, aby charyzma-tem animatora była agape.
Słychać już kroki nadchodzącego dwudziestego pierwszego wieku, w którym ruchy świeckich będą odgrywać znaczną rolę w życiu Kościoła. Ruchy te widziane są jako wiosna i nadzieja Kościoła na trzecie tysiąclecie.
Nie jest to jednak łatwe zadanie. Młodzi entuzjaści odnowy posoborowej odchodzą powoli na zasłużony lub wieczny odpoczynek. Dynamika wzrostu ilościowego i jakościowego kręgów rodzin Ruchu Domowego Kościoła jest mała. Wiele kręgów przeżywa kryzysy, co bywa dla nich zbawienne, jeśli powrócą do źródeł i odnajdą swój skarb-charyzmat. W czasach biznesu zamiera duch wspólnoty i służby. Z własnego doświadczenia wiemy jak trudno jest zainteresować uczestników kręgów rodzin oazami wakacyjnymi, ORARami, dniami wspólnoty i jak niechętnie podejmowana jest diakonia na rzecz Ruchu (znamy wspólnoty, które są przykładem żywego Kościoła). Cennym skarbem są kapłani, którzy chcą współpracować ze świeckimi m.in. w kręgach rodzin, ale takich nie ma dużo.
Powyższe przykłady mogłyby rodzić wątpliwości, zniechęcenia, rozczarowania i wyzwalać postawę "nigdy więcej", ale animator powinien mieć świadomość, że nie jest gwiazdą festiwalu, lecz powołanym przez Chrystusa do pracy w winnicy. Warto jeszcze raz przypomnieć fragment hymnu o miłości: "...miłość animatora powinna wszystko znosić, wszystkiemu wierzyć, we wszystkim pokładać nadzieję, wszystko przetrzymać, nigdy nie ustawać".
A co mają uczynić animatorzy, jeśli ktoś w kręgu nie chce wypełniać zobowiązań, uczestniczyć w rekolekcjach i dniach wspólnoty? Na początku w duchu miłości porozmawiać w cztery pary oczu. 10 lat temu pytałem się ówczesnego moderatora, ks. Macieja Wesołowskiego, co zrobić jeśli ktoś podczas wędrówki w górach powie: ja dalej nie idę. Grupa musi iść dalej, a tej osoby nie można zrzucić ze skały. Ks. Maciej powiedział, że należy taką zdeterminowaną osobę doprowadzić do najbliższego schroniska i dobrze zaopatrzyć, aby nie zginęła. My też czasami musimy pozwolić odejść innym, ale powierzajmy ich Bogu i Kościołowi.
Bóg jest miłością-agape i On jest źródłem miłości każdego z nas, którą powinniśmy okazywać wszystkim braciom (dom, Kościół, szkoła, praca, wspólnota itp.). BÓG-AGAPE przykazał nam abyśmy się wzajemnie miłowali. I to dotyczy też animatorów.
Krystyna i Wiesław Br
Ty jesteś skałą
Dobra budowla wymaga bardzo wielu kamieni. Czy animator może zostać kamieniem Kościoła?
Będąc na wczasach w Szklarskiej Porębie podczas niedzielnej eucharystii usłyszeliśmy m.in. "Ty jesteś Piotr, opoka i na tej opoce zbuduję Mój Kościół" (Mt 16,18). Ta zapowiedź jest od 2000 lat aktualna i bezpośrednio dotyczy urzędu papieża. W Bożym zamiarze Jezusa było, aby Kościół rozciągał się aż po krańce ziemi w oparciu o świadków wiary (Dz 1,8).
Dzisiejszy Piotr, Jan Paweł II pielgrzymuje po krańce ziemi zanosząc ludziom dobrą nowinę o Zmartwychwstałym Chrystusie, głosząc że Bóg jest miłością. Ojcu Świętemu zależy bardzo na odnowie Kościoła. Jest tu miejsce dla każdego, dla każdej wspólnoty i ruchu kościelnego. Doświadczyliśmy tego w maju ubiegłego roku w Rzymie podczas Kongresu i Komunii Ruchów.
Animatorzy Ruchu Światło-Życie są zaproszeni do współbudowania żywego Kościoła Jezusowego. Mogą też usłyszeć słowa Jezusa: Wy jesteście skałą, kamykiem, małym ziarenkiem i z was zbuduję Mój Kościół.
Święty Piotr zanim usłyszał słowa Jezusa "Ty jesteś Piotr, opoka..." musiał wyznać, że Jezus jest "Mesjaszem, Synem Boga Żywego", zanim otrzymał polecenie "paś baranki moje", musiał potwierdzić, że miłuje Jezusa "bardziej niż inni" (J 21,15-17).
Każdy członek Ruchu, a tym bardziej animator musiał na początku odpowiedzieć na pytanie Jezusa "kim jestem dla ciebie?". My też (każde z nas osobiście) 16 lat temu wyznaliśmy, że Jezus jest naszym Panem i Zbawicielem. Powierzyliśmy Mu swoje życie aby nim kierował. Całe życie - nie tylko chwile modlitwy, spotkań liturgicznych - ale nasze słabości, grzeszność aby je przemieniał i błogosławił.
Akt przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela kończący etap ewangelizacyjny jest warunkiem startowym rozwoju duchowego, musi być jednak stale odnawiany, szczególnie w przypadku animatorów. Wiarygodność tego wyznania sprawdza sam Jezus, który stale poszukuje robotników do swojej winnicy. Rozwój Ruchu Światło-Życie zależy m.in. od animatorów, świadków Jezusa, ożywiających pustynne miejsca (domy, szkoły, miejsca pracy itp.).
My też byliśmy posyłani do różnych posług animatorskich (animatorzy kręgu, rejonu, rekolekcji oazowych i ORAR-ów). Nasza radość ze służby mieszała się nieraz z goryczą niezrozumienia, niechęci, świadomości własnej niegodności bycia animatorami. Mimo to, gdy zwracano się do nas po imieniu z propozycją podjęcia kolejnej służby, targani wątpliwościami mówiliśmy Jezusowi TAK. Przekonaliśmy się, że taką postawę przyjmuje wielu ludzi z różnych ruchów.
Podczas Kongresu Ruchów w Rzymie braliśmy razem z ks. Henrykiem Bolczykiem udział w spotkaniu roboczym w grupie omawiającej sprawy formacyjne w różnych ruchach. Grupa była dość liczna, ale nie było wyznaczonego przewodniczącego. Ks. Bolczyk zwrócił się do siedzącego obok postawnego mężczyzny: "ty siedzisz na kamieniu, może poprowadzisz spotkanie" (pod krzesłem mężczyzny znajdował się duży kamień). A on uśmiechnął się, pokazał swoją wizytówkę i powiedział "I`m Peter, OK", przejął kierownictwo grupy bez przygotowania i obrady potoczyły się bez problemów.
Czy animator może stawać się skałą - człowiekiem pewnym, niezawodnym, na którym można zawsze polegać? Czy może być śmiałym i zdecydowanym w wyznawaniu wiary swoim życiem, a jednocześnie mieć gorące, czułe serce, serce żywe, a nie kamienne?
Patrzę na wielką skałę - na grzbiet Karkonoszy - dzieło rąk Bożych i dzielę się swoimi refleksjami:
- mam zmierzać ku górze, ku Chrystusowi, iść do Niego oznakowanymi szlakami, aby nie zabłądzić (modlitwa, Słowo Boże, sakramenty, eucharystia, zobowiązania Ruchu),
- potrzebuję umacniać swoją wiarę, bo tak jak góry raz są widoczne, a innym razem zasłonięte chmurami, tak w życiu Boga czasami mocno czuję, a czasami wcale, a mimo to wierzę, że On jest ze mną,
- aby być skałą muszę mocno trwać w Chrystusie, a On będzie trwał we mnie, bo inaczej rozsypię się w drobny pył,
- wielkim darem dla mnie i Krysi jest chodzenie razem po górach, gdzie czujemy obecność Boga. Stąd razem z Bogiem łatwiej pójdziemy w nasze życie,
- na własnej skórze przekonałem się że nie można od razu porywać się na wysokie skały, tak też w rozwoju duchowym ważniejsze od akcji są systematyczność i wytrwałość,
- animator powinien być jak przewodnik górski, nie wystarczy przeczytać książki o górach i prowadzić wycieczkę. Animator musi najpierw spotkać Jezusa, a nie tylko przeczytać o Nim, a później innych prowadzić do Niego.
W górach, gdzie czuje się obecność Boga, powstaje wiele pomysłów dla animatora jak prowadzić grupę, krąg Domowego Kościoła, ale o tym może innym razem.
"Skałą i Zbawieniem jest mój Jezus..."
Krysia i Wiesiek
Zielone włosy
Na początek krótki test. Wyobraź sobie taką scenę: wchodzisz do kościoła, jest kilka minut do mszy św. Siadasz w ławce, chwila modlitwy, zaraz zacznie się Eucharystia. Nagle, kątem oka, dostrzegasz siedzącą w sąsiedniej ławce postać. Ależ to pan X! Człowiek, który zawsze publicznie deklarował się jako niewierzący, otwarcie głosił (także w prasie i telewizji) poglądy nie tylko antyklerykalne, ale nawet antykościelne. Człowiek, który w czasie publicznej dyskusji na temat dopuszczalności aborcji głośno opowiadał się za możliwością zabijania nienarodzonych dzieci na każde życzenie. Człowiek, o którym wszyscy wiedzą, że ma już trzecią żonę, że jest skorumpowany, że - mówiąc wprost - kawał z niego złodzieja i drania. I ten człowiek siedzi teraz dwa metry od Ciebie, patrzy na ołtarz i czeka na rozpoczęcie mszy.
Jakie jest Twoja pierwsza reakcja?
Co on tu robi? Co to za skandal?! I co, może jeszcze pójdzie do komunii? Może mam mu jeszcze podać rękę na znak pokoju? To fałszywiec, obłudnik, pewnie przyszedł tu tylko po to, żeby potem w kolejnym artykule prasowym wyśmiać usłyszane kazanie i w ogóle naszą parafię...
A może inaczej...
Ten człowiek tutaj? To cud! On czeka na mszę... Nawrócił się? Niesamowite, dla Boga naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych!
A więc? Która z tych reakcji - obie oczywiście są nieco przerysowane - bliższa byłaby Twojej?
Animator to ktoś, kto powinien przede wszystkim zauważać dobro w drugim człowieku. Powinien chcieć patrzeć na drugiego człowieka oczami Chrystusa. Zastanów się - jeśli Twoja reakcja przypominałaby tę pierwszą, to przecież tak samo reagowali faryzeusze. "Ona jada z celnikami i grzesznikami!"... "Gdyby był prorokiem, wiedziałby, kim jest ta kobieta"...
On wiedział. Widział głębię ludzkiego serca, znał każdą myśl. Znał motywy, przyczyny takich czy innych zachowań, mniej lub bardziej pokręconych życiorysów. Znał - i dlatego nie potępiał. Oczywiście - nie akceptował zła ("...idź i nie grzesz więcej!"), ale przyjmował każdego, kto wykazał choćby cień chęci nawrócenia.
Jak my traktujemy osoby przychodzące do naszych wspólnot? Jak - jako animatorzy - reagujemy na to, co w tych ludziach słabe, grzeszne, dalekie od Nowego Człowieka? Jak reagujemy na to, co w nich po prostu inne, różne od naszych wyobrażeń?
Byłem kiedyś świadkiem takiej sceny: po rekolekcjach ewangelizacyjnych w pewnej parafii. Na wezwanie do włączenia się do wspólnoty zareagował m. in. pewien szesnastoletni uczeń technikum. Był szczerze poruszony rekolekcyjną nauką, głęboko przeżył spotkanie z Chrystusem. Przyszedł więc i powiedział, że chciałby być w grupie formacyjnej. Animator (nie wiem, czy to odpowiednie słowo) zmierzył go wzrokiem i powiedział pryncypialnie: "Jasne, przyjdź, tylko najpierw zmień fryzurę, bo tu trzeba wyglądać jak człowiek!" Rzeczywiście, chłopak miał fryzurę równie oryginalną jak strój - skórzana kurtka z ćwiekami, po kilka kolczyków w każdym uchu, włosy zafarbowane na zielono... Odwrócił się na pięcie i odszedł. Nie powtórzę tu, co powiedziałem wtedy temu "animatorowi", bo się to do druku chyba nie nadaje. Pomyślcie - ten człowiek w jednym zdaniu przekazał nieszczęśnikowi trzy wiadomości - "Uważam, że wyglądasz głupio", "Nie akceptuję Twojego sposobu bycia" i "Póki się nie zmienisz - nie ma tu dla ciebie miejsca".
A przecież można było zupełnie inaczej! Można było dostrzec dobro w tym człowieku. Czy zielone włosy i kolczyki w uszach świadczą o człowieku? Być może - z punktu widzenia człowieka dojrzałego i "poukładanego" - świadczą o pewnym zagubieniu czy "poplątaniu", ale przecież ten człowiek właśnie to swoje poplątanie zauważył, właśnie dostrzegł inną drogę. Gdyby przyszedł do wspólnoty, gdyby poczuł się akceptowany i kochany takim, jakim jest (tak, nawet z zielonymi włosami), gdyby dano mu szansę pogłębienia dopiero co nawiązanej relacji z Chrystusem, pewnie po jakimś czasie (dłuższym lub krótszym) sam doszedłby do wniosku, że te zielone włosy są mu niepotrzebne, bo i bez nich jest kimś wspaniałym, niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju. Nie można wymagać od niemowlęcia, żeby jadło to, co dorośli - już św. Paweł używał tej metafory.
To bardzo ważne w byciu animatorem - dostrzegać dobro w drugim człowieku. Dostrzegać je nawet tam, gdzie z pozoru jest ogromne nieuporządkowanie duchowe. Przecież jeśli ktoś maluje włosy na zielono, to znaczy, że - być może w naiwny i dziecinny sposób - stara się wyróżniać z bezimiennego tłumu, stara się być kimś, nie poddawać się unifikacji, że nie zgadza się na szarzyznę i nijakość. To są dobre cechy, które animator powinien zauważyć i wykorzystać w prowadzeniu go do Chrystusa.
Podobnie ma się sprawa z różnego rodzaju poglądami i wypowiedziami. Kiedy byłem jeszcze katechetą w szkole zawodowej, często spotykałem się z tym, że uczniowie wyrażali różne myśli czy poglądy w sposób niesłychanie wulgarny. Na początku okropnie się tym gorszyłem, aż zrozumiałem, że oni nie mówią tego ze złej woli. To często byli ludzie pochodzący z takich właśnie trudnych środowisk. W ich domach używało się takiego języka, tak mówili ich bliscy. Zrozumiałem, że oni po prostu nie potrafią inaczej wyrazić swoich myśli! Kiedy po raz pierwszy spróbowałem nie zwracać uwagi na formę tak zadanego pytania, a zatrzymać się nad jego treścią, okazało się, że pytanie było naprawdę głębokie i ważne! Oczywiście - odpowiadając ująłem temat w inny sposób, pokazałem, że można powiedzieć to samo kulturalnie i bez "kuchennej łaciny". I co? I zadziałało. "No, właśnie o to mi chodziło!" usłyszałem od ucznia. Był naprawdę zadowolony - usłyszał odpowiedź na swoje pytanie, a przy tym poczuł się potraktowany poważnie, widział, że staram się go rozumieć i szanuję go. Następnym razem sam już starał się wyrazić inaczej, delikatniej, innymi słowami.
Św. Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów, mówił w swoich "Ćwiczeniach duchowych", żeby zawsze starać się "raczej ocalić, niż potępić" to, co mówi drugi człowiek.
Chrystus nie odrzucał nikogo. Przyjmował nawet tych, którzy postrzegani byli jako najwięksi grzesznicy - i często rzeczywiście nimi byli. A oni garnęli się do Niego - bo właściwie gdzie indziej mieli pójść? Kto inny okazałby im taką miłość?
Pod wpływem Jego Miłości ludzie się zmieniają. Pod wpływem Jego Miłości zmienił się przecież każdy z nas. Każdy z nas był przecież - mniej lub bardziej - wrogiem Boga, poprzez grzech, w którym żył. Każdemu z nas ten grzech został wybaczony - bez zobowiązań, bez naszej zasługi.
Każdy z nas miał kiedyś - mniej lub bardziej - zielone włosy. To Miłość pozwoliła nam z nich zrezygnować.
Nie tylko formacja
Mała grupa formacyjna to nie tylko miejsce poznawania Słowa Bożego i zbliżania się do Chrystusa. Grupa ma być także środowiskiem życia i rozwoju jej członków. Mam wrażenie, że animatorzy często zapominają o tym, sprowadzając swoją posługę jedynie do prowadzenia spotkań formacyjnych.
Grupę tworzą konkretni ludzie. Ci ludzie maja konkretne potrzeby (także emocjonalne), problemy, radości. Animator nie może ograniczyć swojej posługi tylko do spotkania formacyjnego. Musi być dla swoich uczestników dostępny także poza nim, kiedy potrzebują pomocy, wsparcia czy choćby chwili rozmowy.
Oczywiście - animator nie zastąpi rodziny, przyjaciela ani spowiednika, nie jest to zresztą jego zadaniem. Pamiętajmy jednak o tym, że dziś coraz częściej mamy w naszych grupach uczestników z bardzo skomplikowaną sytuacją rodzinną czy społeczną. W takich sytuacjach animator nie może być belfrem, który odbębni lekcje i idzie do domu.
Pamiętam, że kiedy sam byłem uczestnikiem formacji, było dla mnie naturalne, że kiedy czegoś nie rozumiałem, kiedy miałem poważny problem - mogłem porozmawiać ze swoim animatorem. Nie zdarzyło mi się, żeby powiedział "Nie mam dla ciebie czasu". Dziś często odnoszę wrażenie, że ogólne zabieganie i tempo codziennego życia przenoszą się także na relacje w grupach formacyjnych. Widzę animatorów, którzy widują się ze swoimi grupami raz w tygodniu na spotkaniu, zadają konspektowe pytania, tłumaczą teologiczne problemy i nie zauważają, że ktoś z uczestników od miesiąca chodzi smutny, że ma kłopoty, którymi nie ma się z kim podzielić. Podobny sposób patrzenia przenosi się także na relacje poza wspólnotą.
Opowiadała mi znajoma an...
KATECHEZA_DLA_DZIECI