Lee Linda Francis - Diablica na balu debiutantek.rtf

(2272 KB) Pobierz

 

 

Linda Francis Lee

DIABLICA NA BALU DEBIUTANTEK

 

z angielskiego przeła HANNA SZAJOWSKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

Diablica na balu debiutantek nie powstałaby bez nie­ustającego wsparcia ze strony tych osób w moim życiu, które rozmawiają, słuchajĄ, radzą, wskazują drogą. By­wało nawet, że kiedy trzeba trzymają za rę. W wydawnictwie St. Martin's Press: Jennifer Weis, Sally Richardson, George Witte, Matthew Shear, John Murphy, Lisa Senz, John Karle i Stefanie Lindskog. W Writers House: Amy Berkower, Genevieve Gagne-Hawes, Jodi Reamer, Lily Kim oraz Maja Nikolic. Na gruncie rodzin­nym: Tim, Carilyn, Grant i Spencer, do których zwracam się z podziękowaniem za wspólne dni gorącego teksas-kiego słca i długie spacery wzdł rzeki. No i oczywiś­cie Michael.

Rozdzi 1

Wyprzeć dk XI (1528): jedno słówko wciśnięte w dwie krótkie sylaby, słówko, które powoduje spore problemy w życiu mnóstwa ludzi. Słowo, jak większość, mające wiele znaczeń: 1. odmówić przyjęcia prawdy; 2. zanegować logikę i 3. (moje ulubione): wpakować się w coś, co teraz określam mianem "debiutanckiej papraniny".

Naturalnie z etykietą, manierami i walcem miałam do czynienia od kołyski. I, przyznaję, sama wykonałam obowiąz­kowy ukłon w stronę społeczności jedenaście lat wcześniej podczas jednego z najwniejszych spotkań towarzyskich Teksaskiej klasy wyższej. Z pozoru więc nie miałam powodu się nie angażować. Poza tym, iż opuściłam Teksas, żeby od tego włnie uciec.

Dokładnie rzecz ujmując, opuściłam Teksas, żeby uciec przed bardzo, nazwijmy ją, silną osobowością matki i jej sławną urodą, o której nikomu nie pozwala zapomnieć, przed obsesją mojej siostry Savannah na punkcie dzieci i niemożnością posiadania własnego oraz jej wiecznym narzekaniem na naszą bratową Janice, której brak obsesji na punkcie dzieci tak rzuca

się w oczy, że nie może ona zaprzestać powoływania do życia kolejnych potomków.

Jednak, jak powiedział Michael Corleone w Ojcu chrzest­nym III: nie gdy uznałem, że się uwolniłem, wciągnęli mnie z powrotem".

Nazywam się Carlisle Wainwright Cushing, jestem z teksas-kich Wainwrightów. Dokładniej pochodzę z Wainwrightów z Willow Creek. Moją matką jest Ridgely Wainwright... Cushing Jameson Lackley Harper Ogden. Serio.

Zważywszy na upodobanie mojej matki do rozwodzenia się, nikogo chyba nie zaskoczy, że w dorosłym życiu zostałam prawnikiem rozwodowym.

Wybór wydawał się oczywisty, gdyż jako jedyna praktycznie myśca osoba w rodzinie w ten czy inny sposób miałam do czynienia z rozpadem małżstw mojej matki, odkąd nosiłam skarpetki z falbankami i skórzane pantofelki z paskiem i to nie od Manola.

Dokładniej mówiąc, to nierozstrzygnięta kwestia rozpadu najnowszego małżstwa matki ściągnęła mnie z Bostonu do rodzinnego miasta, z którego wyprowadziłam się trzy lata wcześniej. Potem, kiedy już znalaam się w Teksasie, jak Alicja spadająca w głąb króliczej nory, przetoczyłam się po śliskiej pochyłci od sprawy rozwodowej do kwestii rozwojowej - balu debiutantek - a wszystko dlatego, że nie potrafiłam uchylić się przed odpowiedzialnością. Przynajmniej tak sobie powiedziałam.

Widzicie? Wyparcie. Zamazywanie prawdy, kuglarskie sztucz­ki wyczyniane z rzeczywistością tak długo, aż sama uwierzyłam w tę pokręconą wymówkę usprawiedliwiają powrót do domu.

Ale uprzedzam fakty.

Carlisle przyjechała, żeby rozwiązać nieznoś sytuację z moim rozwodem wiadczyła kobieta, która zarzekała się, że z powodu jej twarzy zwodowano tysiące statków.

Matka siedziała u szczytu stołu nakrytego do kolacji, idealna w kaszmirze i rodowych perłach.

Doprawdy? zapytała moja siostra.

Naprawdę? domagał się odpowiedzi mój brat. Nawet Lupe, długoletnia rodzinna służąca, podająca włnie

swojąynną cielęcinę cordon bleu, na ułamek sekundy zamarła zaskoczona.

Rozum wam odebrało? Zadałam to pytanie w sposób o wiele bardziej bezpośredni, niż wypadało szanującej się damie z Południa.

Ridgely Wainwright Cushing Jameson Lackley Harper Ogden rzuciła swemu najmłodszemu dziecku, mnie, groźne spojrzenie. Ale nie byłam już starają się wszystkich zadowolić dziewczyną, która trzy lata temu opuściła dom. Odstawiłam kieliszek z winem na elegancko nakryty stół i uśmiechnęłam się z przymusem.

Mamo, czy mogłabym prosić cię na chwilę do kuchni?

Nie teraz, Carlisle. Jesteśmy w środku kolacji. Lupe, cielęcina wygląda bosko.

Mamo.

Mama miała na sobie kremowy kaszmirowy bliźniak i kre­mowe spodnie z wełnianej flaneli, buty w kolorze kości słoniowej, na niskim obcasie, a długie do ramion blond włosy elegancko zaczesane do tyłu i podtrzymane kremową aksamitną opaską. Kieliszek z winem trzymała w idealnie wymanikiuro-wanej dłoni i przyglądała mi się badawczo nad delikatnym obrusem, srebrami, cienkim jak papier kryształem i gustowną kompozycją z białych róż, jasnoróżowych piwonii oraz lawen­dowych hortensji. Po chwili skinęła głową. Moja matka była o wiele bardziej spostrzegawcza niż postronny widz wywnios­kował...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin