17. Enoch Suzanne - Kradzione pocałunki.pdf

(1125 KB) Pobierz
Suzanne Enoch
Kradzione pocałunki
„Stolen Kisses"
1
Dla Mereditha, który zapoznał mnie z romansami
czasów regencji. Wdzięczna ci jestem i za to, i za fakt,
że dzięki tobie nie byłam jedyną dziewczyną w szkole,
która potrafiła odróżnić Banthę od Jawy, a Andorianina
od Górna. Niech Moc będzie z tobą.
2
1
Jonathan Faraday, markiz Dansbury, podniósł wzrok na budynek, który miał
przed sobą, i zmarszczył brwi. Przygnębiająco szacowna i z zewnątrz, i od
wewnątrz budowla stała w tej części Londynu, którą rzadko odwiedzał. Również
i tego wieczoru z wielkim zadowoleniem trzymałby się od niej z daleka. Zerknął
spod oka na swoją kochankę.
– Tak tępego pomysłu jeszcze chyba nigdy nie miałaś.
– Nonsens – łagodziła beztrosko lady Camilla Maguire, chociaż wyraz jej
twarzy przypominał minę pogromcy, który stawia czoło rozdrażnionemu lwu. –
A tak czy owak, to ja wygrałam tamto rozdanie. Obiecałeś, że spędzimy wieczór,
gdzie tylko sobie zażyczę.
– Kiedy pozwoliłem ci wygrać, zakładałem, że będziesz miała ochotę na
Ogrody Vauxhall albo może któreś z karcianych przyjęć u Antonii. –
Przeprowadzając przyjaciół przez otwarte, dwuskrzydłowe drzwi, pochylił się ku
Camilli. – Albo jeszcze lepiej moją sypialnię – ciągnął dalej; te słowa wyszeptał
jej prosto do ucha, podejmując ostatnią próbę, by zmieniła decyzję.
– Przestań, ty niegrzeczny chłopcze – zbeształa go Camilla z uśmiechem,
który ani trochę nie ukrywał jej irytacji.
– A czemuż to miałbym przestać? Nie miałem pojęcia, że poprowadzisz mnie
prosto do Hadesu.
– Jacku, Almack w niczym Hadesu nie przypomina. Proszę cię, bądź
grzeczny. – Camilla szarpnęła go za rękaw i wciągnęła do szatni; jej brązowe
oczy ze zniecierpliwieniem spoglądały na niego spod starannie rozburzonych,
płomiennie rudych włosów.
Jack uniósł w jej kierunku jedną brew. Niewiele trzeba było czasu, by
zaczęły go nudzić ograniczone ambicje Camilli i jej łatwe do przewidzenia
pragnienia; ona również najwyraźniej czuła się znużona jego sarkazmem i
3
zjadliwym cynizmem – niewątpliwie stąd ta wieczorna eskapada. Ale mimo to
mniej było kłopotliwe zatrzymanie jej przy sobie, niż podejmowanie jeszcze raz
w tym sezonie wysiłków związanych ze zdobyciem nowej kochanki. Spędziwszy
zaledwie miesiąc w mieście, stracił już rachubę.
– Pozwolę sobie być innego zdania – z determinacją mówił przyjaznym
tonem. – Almacku od Hadesu niemal nie sposób odróżnić. I tu, i tam potępione,
schwytane w wieczystą pułapkę dusze zawodzą i wirują całymi stadami.
Ernest Landon, trzeci z ich czteroosobowego towarzystwa, zachichotał w
typowy dla siebie, pochlebny sposób, kiedy wchodzili do głównej sali.
– Dobrze powiedziane, Dansbury. Potępione, zawodzące dusze. Ha, ha.
Chociaż była połowa czerwca, Londyn wciąż jeszcze tkwił w szponach
zimowego chłodu, więc upalny podmuch z zatłoczonych, hałaśliwych sal
powinien był sprawić im przyjemność. Ale kiedy tuż za ciepłem napłynął zapach
potu, Jack znalazł potwierdzenie swojej analogii z piekłem. Obietnica obietnicą,
a im szybciej się stąd wydostanie, tym lepiej.
– Proszę cię, nie rób trudności, Jack – błagała go znowu Camilla. – To jest
przyzwoite towarzystwo.
– Wiem. Odrażające, nieprawdaż? – Jack skinął głową. Ociężałość szła
zawsze w parze z Almackiem, robili wrażenie bliskich przyjaciół, i kiedy Jack
rozejrzał się po sali, nic nie przemawiało za tym, by ten ich związek uległ
rozluźnieniu. Na widok markiza kilka osób obrzuciło ich zdumionym
spojrzeniem; odpłacił im tą samą monetą i udawał, że nie zwraca uwagi na
mamrotane półgłosem komentarze. Gdyby nie to, że nosił tytuł markiza, ta mała
skandaliczna grupka nie zostałaby nigdy wpuszczona na otaczane wielkim
szacunkiem, śmierdzące obrzydliwie salony Almacka.
Ogden Price wyjął z kieszeni srebrne puzderko i otworzył je.
– Wiesz co, Dansbury, mógłbyś choć raz postarać się spędzić wieczór w
4
sposób możliwy do przyjęcia dla towarzystwa – powiedział bezceremonialnie,
wziął szczyptę tabaki i zażył. – Ostatecznie nie umrzesz przez coś takiego, a
twojej reputacji to też raczej nie poprawi.
Jack zaczął mu odpowiadać, potem przerwał, jego ciekawość została
pobudzona; Price niemal tak samo nie lubił Almacka jak markiz. Odniósł więc
wrażenie, że Landon i Price musieli mieć jakieś ukryte cele, by mu towarzyszyć.
Przyjrzał się przyjacielowi, zwrócił uwagę na jego niespokojne, szare oczy i na
to, że nie wiedzieć czemu fascynuje go własna tabakierka.
– Kim ona jest, Price? – Podszedł o krok bliżej, żeby było go słychać poprzez
tony hałaśliwego kontredansa i pytlowanie setki języków.
Price spojrzał na niego przelotnie, potem opuścił wzrok.
– Nikim – odparł zbyt szybko i zatrzasnął tabakierkę. – Po prostu taka ładna
buzia. – Srebrne puzderko zniknęło w jego kieszeni. – Człowiekowi wolno chyba
podziwiać.
– Zaiste, wolno – zgodził się Jack znacznie podniesiony na duchu. Jeżeli
Ogden znalazł jakiś object d'interet, może przynajmniej spodziewać się odrobiny
dobrej zabawy, zanim umknie z powrotem w bliższe sobie, bardziej mroczne
zakątki Londynu. – A czy ta godna podziwu ładna buzia jakoś się nazywa?
– Jacku, zatańcz ze mną – przerwała im Camilla i wsunęła mu rękę pod
ramię; jej ciepła bliskość wydała mu się dusząca w zabójczo skwarnej sali.
– Nie. Rozmawiam z Pricem. – Życzył jej dobrze i miał nadzieję, że szybko
znajdzie sobie do towarzystwa kogoś mniej zgryźliwego, ale nie miał ochoty
wychodzić na durnia, kiedy tego kogoś będzie szukała.
– Ja chcę tańczyć – upierała się Camilla, ocierając się biustem o jego rękę.
Ten jej ruch bardziej go drażnił niż podniecał.
– Kontredansa? Nawet twój niemały urok nie skłoni mnie, moja droga,
żebym wkroczył w tę piekielną otchłań.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin