Andre Norton - Opowieści ze świata czarownic tom 2.pdf

(1461 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Andre Norton
Opowieści
ze ś wiata czarownic
Tom 2
Sandra Wiesel Solny ogród
Melinda M.Snodgrass Dni. Których jeszcze nie znamy
Lisa Swallow Synowie S’Olcariasa
Przedmowa
Powołałam do życia Świat Czarownic, myśląc tylko o jednej książce. Gdy praca nad nią
dobiegła końca, zaczęłam jednak sama sobie zadawać coraz więcej pytań dotyczących
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tego świata. Najwidoczniej nie byłam jedyną osobą,
która czuła głód wiedzy na ten temat, bo wkrótce zaczęłam dostawać listy od czytelników, w
których powtarzało się pytanie: co dalej?
Źródłem całej tej historii był fragment, mający stać się początkiem powieści historycznej o
krzyżowcach, którzy zamiast powrócić do Europy, osiedlili się na Bliskim Wschodzie,
zakładając tam sobie małe gospodarstwa. Rozwinięcie tego pomysłu dało mi sposobność do
zapoznania się z opowieściami z tamtych czasów i nauczenia się czegoś więcej o strukturze
społeczeństwa tego okresu. Wiedza ta związana była z folklorem, balladami (Czarodziej ze
Świata Czarownic oparty jest na Childe Roland) i okultyzmem.
Z tej mieszanki piorunującej zaczęło powstawać coraz więcej opowieści o przygodach ludzi,
którzy pod koniec drugiej z kolei książki postanowili wieść samodzielne życie. Wiele historii
zostało zaczerpniętych z ludowych podań, podczas gdy materiały dotyczące okultyzmu
zawdzięczam głównie współczesnym opisom i teoriom, zielarstwa, czarnej i białej magii, itp.
Wy żyna Hallack narodziła się w Roku Jednorożca, który z kolei korzeniami sięgał Pięknej i
bestii. Później mieszkańcy Krainy Dolin zaczęli się upominać o należne im miejsce w
utworach. I nagle miałam do dyspozycji dwa kontynenty i kilka stuleci, o których należało
opowiedzieć czytelnikom.
Kiedy Opowieści ze Świata Czarownic zostały poczęte, zapragnęłam się dowiedzieć, co inni
pisarze mogliby dodać do tej historii. Niewątpliwie stworzyliby miejsca, których istnienia do
tej pory nie
podejrzewałam: nie znane mi białe plamy. Tak właśnie się stało. Nowe światło rzucone na
starą historią sprawiło, że rozbłysła ona życiem. Mieliśmy Sokolników mówiących wreszcie
własnym głosem, Wilkołaki i Damy, niebezpieczne zaklęcia, wojowników ożywających
zarówno na Wyżynie Hallack, jak i w Estcarpie. Z wielką przyjemnością zebrałam wszystkie
te nowe spojrzenia na świat, który kochałam tak długo. Tak więc jestem bardziej niż
zadowolona z tego, że mogę przekazać innym tę bogato zdobioną i rozszerzoną wersję Świata
Czarownic.
ANDRE NORTON
Clare Bell
Polowanie na córkę lorda Etsaliana
Ostry wiatr znad wzgórz zawirował wokół koniuszków moich uszu.
Przed sobą miałam przysypane śniegiem ślady swych ofiar: lorda Etsaliana i jego córki.
Czytałam z nich, w jaki sposób tych dwoje walczyło z wznoszącymi się pagórkami bieli,
podczas gdy ja, na swoich szerokich łapach porośniętych od spodu sztywnym futrem
ślizgałam się po szczytach. Nie zwalniając kroku opuściłam pysk żeby przyjrzeć się ich
zmaganiom. Buty mężczyzny wyżłobiły w śniegu głębokie dołki. Ślady jego córki były
mniejsze i nieregularne, tak jakby zaczęła się potykać. Tutaj płaszcz wlókł się za nią i
zahaczył o ciernie, zostawiając karmazynowy skrawek materiału. Przeszłam obok, podwijając
koniec swego długiego ogona. Etsalian zapewne nie zauważył zdradliwego skrawka, bo
inaczej usunąłby go. Wiedziałam, że już zaczął podejrzewać, iż jestem czymś więcej niż tylko
bardzo głodnym śnieżnym kotem; zdradziła mnie ślepa nienawiść z jaką go ścigałam.
Czy ów władca Estcarpu wiedział, że moje łapy były niegdyś szorstkimi od pracy rękami
gospodarskiego popychadła, a oczy wodziły za nim w czasie zabaw? Czy wiedział, że to, co
trawiło mój mózg i trzewia, nie było płomieniem głodu, lecz rozognioną żądzą zemsty?
Kroczyłam dalej, czując siłę swych lędźwi i ostrość kłów w paszczy. Ja, Megarti,
początkująca Czarownica, pozbawiona ludzkie postaci, nie wzbudziłabym męskiego
pożądania. Żaden pijany pan nie mógł już pochwycić mnie i związawszy, poczynać sobie
rozpustnie i zuchwale niczym z dziwką z karczmy. Moje uszy drżały, gdy szłam. Na samo
wspomnienie o tamtej chwili ogon poruszał się wściekle do przodu i do tyłu. Krzyczałam
głośno, gdy mnie gwałcono, ale to nie był ten najgorszy ból — o nie. Tym, co bolało
najbardziej, była utrata daru, którego w tamtej chwili zostałam pozbawiona. Pozostało tylko
krwawiące ciało. A przecież miałam być Czarownicą!
Wtedy gdy Etsalian mnie posiadł, i później, gdy rzucił jak zużytą szmatę pomiędzy swych
pijanych żołdaków, ogłaszał zwycięstwo nad czarami. Tamci byli potrzebni tylko po to, by
nabrać pewności, że moja Moc rzeczywiście została unicestwiona.
Czy wiedział, że okradając mnie z mego daru, zadał równocześnie bolesny cios Radzie
Czarownic, która chroniła Estcarp? Co prawda nie byłam jeszcze Adeptką, a zaledwie
nowicjuszką, której zdolności dopiero zaczęły się budzić, ale wydarzyło się to w roku napaści
na Karsten i zamknięcia Granicy. Siły Rady, a w rzeczywistości wszystkich Czarownic w
Estcarpie zostały poważnie nadwerężone. Wcześniej można było nie dostrzec braku
współdziałania z mojej strony, teraz jednak dotkliwie odczuto tę stratę.
Tej straszliwej nocy mogłam być zadowolona tylko z tego, że Etsalian nie znał ani mego
imienia, ani mojej rodziny; wiedział jedynie, iż pochodzę ze Starej Rasy. Światła w karczmie
były słabe, a lord tak pijany, że nie zapamiętał twarzy dziewczyny, której zadał gwałt.
Wiedząc o tym, zatrudniłam się w jego domostwie jako zwykłe popychadło. Miesiące i lata
cierpienia i oczekiwania dłużyły się niesłychanie. W tym czasie dowiedziałam się, że Etsalian
miał kiedyś żonę, która umarła młodo, zostawiając tylko jedno dziecko — córkę. Miłował
Chrinę ponad wszystko. Zrazu cynicznie myślałam, że jego przywiązanie do niej wynikało po
prostu z poczucia własności —jak u kogoś, kto ma przywilej posiadania rzadkiego kamienia
szlachetnego. Ale potem, ku swemu zdziwieniu, spostrzegłam, że jego miłość była prawdziwa
i odkryłam, w jaki sposób mogę go głęboko zranić.
Trzask pokrytych lodem gałęzi spłoszył mnie. Wiatr chłostał sosny na stoku góry. Nawałnica
przerodziła się w śnieżycę, stając się sprzymierzeńcem w polowaniu, spowalniając wędrówkę
moich ofiar. Ze śladów Etsaliana i Chriny wynikało, że potykali się i grzęźli; miejscami dwa
ślady zlewały się w jeden. Myślałam o tym, jak musieli tulić się do siebie, jak lord osłaniał
własnym ciałem swą dziesięcioletnią córkę owiniętą jego płaszczem.
Tych dwoje należało teraz do mnie. Etsalian i Chrina nie mieli widoków na wybawienie,
ponieważ zmyliłam drogę strażnikom, którzy mieli ich chronić, i spłoszyłam konie. Moja
żądza zemsty wzrosła, gdy usłyszałam przed sobą odgłos kroków. Postanowiłam zaatakować
z góry. Porzuciłam szlak i okrążyłam swą zdobycz, szukając jakiegoś wystającego konaru, z
którego mogłabym rzucić się w dół, zanim Etsalian zdołałby wyciągnąć miecz.
Idąc myślałam o Toriswithe — mojej siostrze. Czy to ona mi pomogła, sprowadzając tę
nawałnicę z północy? Dobrze wiedziałam, że nie nadeszła jeszcze pora zimowych zawieruch;
musiał wiedzieć o tym również Etsalian — inaczej nie wybrałby się w podróż wtegóry.
Toriswithe. Mogłam zawsze liczyć na jej pomoc dzięki więzom krwi i temu, że kiedyś
miałam dar. Powstrzymywały mnie nieco wstyd i zazdrość — wszak ona zachowała swoje
zdolności i doprowadziła do ich rozkwitu. Ja, dopuszczając do tego, by mnie zniewolono,
zobaczyłam tylko otwarcie się kwiatu tuż przed jego zwiędnięciem.
Spotkałyśmy się zaledwie wczoraj w jaskini niedaleko szlaku. Toriswithe poszła pierwsza, by
poczynić przygotowania. Ja przybyłam później.
Kiedy dotarłam do umówionego miejsca, na ziemi nie było śniegu. Widziałam tylko obumarłe
liście zesztywniałe od kryształków lodu. W pobliżu wejścia, na skrawku oszronionego
błotnistego gruntu, widniały ślady śnieżnego kota. Ostrożnie schyliłam się pod ocienionym
występem na progu jaskini. Wybrawszy drogę przez kamienne podłoże, doszłam do
pomarańczowego kręgu rzucanego przez ogień. Toriswithe wyszła mi na spotkanie spoza
blasku. Była ubrana w prostą suknię podtrzymywaną w talii przez srebrną klamrą. Jedną rękę
położyła na prymitywnie ociosanej klatce obwiązanej skórzanymi rzemieniami. Uwięziony w
środku śnieżny kot strzygł uszami, przeszywając mnie spojrzeniem swych lodowatozielonych
oczu.
Kiedy kot warcząc obnażył zęby, wzdrygnęłam się.
Boisz się bestii? — spytała Toriswithe.
Tak. — Nie mogłam pozbyć się drżenia głosu.
Ale właśnie nią chcesz się stać.
Czyżbyś próbowała mi to odradzić?
Nie, Megarti. — Jej głos złagodniał. — Chcę ci jedynie uświadomić, na co się porywasz.
Uklęknij przed klatką.
Uczyniłam to; miałam teraz śnieżnego kota tuż przed oczami. Kiedyś, gdy jeszcze posiadałam
cudowny dar, odczuwałam pokrewieństwo ze zwierzętami i rozumiałam ich myśli. Teraz nie
zostało mi nic oprócz determinacji.
Przez z grubsza ociosane kraty klatki wpatrywałam się w oczy śnieżnego kota, próbując
dojrzeć coś poza zimnym spojrzeniem drapieżnika. Lecz co spodziewałam się tam znaleźć? I
czy potrafiłabym być równie bezlitosnym myśliwym? Łączyła mnie z bestią żądza zemsty.
W jaki sposób sprowadziłaś tutaj to zwierzę? — spytałam, zastanawiając się, czy złapała
stworzenie sama, czy zapłaciła łowcom. Toriswithe uśmiechnęła się z pogardą.
Zapomniałaś, że dar daje władzę nad bestiami? Zwabiłam ją. To moja siła trzyma ją na
wodzy, nie te niezgrabne kraty. Zrobiłam klatkę, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo, Megar ti.
Przygnębiona spytałam:
Po co potrzebny ci jest śnieżny kot? Dlaczego nie zmienisz po prostu mego ciała?
Bez zwierzęcych instynktów i stosownej wiedzy byłabyś bezbronna jak niemowlę. Z niego
— wskazała na śnieżnego kota — wydobędę to, czego potrzebujesz. Czy jesteś gotowa?
Skinęłam głową. W migotliwym blasku ognia Toriswithe narysowała kredą pentagram, w
centrum którego znalazłam sieja i śnieżny kot w klatce. W każdym wierzchołku umieściła
świece, po czym zapaliła je władczym gestem. Śpiewając monotonnie okrążyła nas, trzymając
w ręce talizman ze splecionej sierści śnieżnego kota. Kiedy przymocowywała go do mojej
szyi, poczułam zapach wmieszanych w to ziół i ostrą woń zwierzęcego piżma.
Przemiana potrwa tak długo, jak długo będziesz nosiła tę obrożę — powiedziała. —
Zedrzyj ją, a odzyskasz swą kobiecą postać, kiedy i jeśli tylko zechcesz.
Znów monotonnie zaśpiewała, odrzuciwszy do tyłu swe rozpuszczone włosy; chwilami wyła i
warczała. Poczułam, jak chwyciła moje włosy i ścisnęła w swej pięści, podczas gdy drugą
rękę wsunęła do klatki, chwytając kark kota. Oboje —ja i bestia — zwijaliśmy się z bólu, lecz
Toriswithe nie zwalniała uścisku, przybliżając każde z nas do krat klatki — nos do pyska.
Musiałam wdychać oddech śnieżnego kota. Równocześnie przenikała we mnie istota jego
natury; wszystko to, co — skryte w jego umyśle — czyniło go takim, jakim był. Zanim
jeszcze poczułam Przemianę rozpoczynającą się w moim ciele, wiedziałam już, co to znaczy
być zwierzęciem. Czułam ssanie głodu i błogosławieństwo sytości, cichą radość
wychowywania młodych i okrutną przyjemność polowania. Znałam ból ran zadanych przez
rogate i mające kopyta ofiary i przeżywałam rozpaczliwy zawód na widok upragnionego
posiłku uciekającego poza granice osiągalności. Ale nie było we mnie, jak się tego
obawiałam, okrucieństwa czy dzikiej żądzy krwi. Te cechy, tak często przypisywane
zwierzętom, charakteryzowały przede wszystkim rodzaj ludzki.
Myśląc o swym celu, poczułam ukłucie wstydu, ale zostało ono szybko stłumione przez
wspomnienie gwałtu i wielkiej krzywdy wyrządzonej Estcarpowi przez to, że Rada została
pozbawiona Adeptki w czasie, gdy jej potrzebowała. Gniew wzmocnił mnie. Zapragnęłam
Przemiany.
Jak glina formowana rękami garncarza, zostałam wtedy rozciągnięta w jednym miejscu,
ściśnięta w drugim, prawie że złamana, odmieniona i stworzona na nowo. Czy moja
Przemiana wyglądała straszliwie, nie wiem, bo chociaż Toriswithe jej się przypatrywała,
robiła to bez widocznej reakcji.
Z moich policzków, z dziwnym kłuciem, wykiełkowały wąsy. Dywan futra pokrył ciało,
powodując nieznośne swędzenie. Ostre bóle w stawach i kończynach uświadomiły mi, że
zamiast dłoni i stóp mam teraz szorstkie poduszeczki, z których wyrastają mi krótkie palce z
ostrymi pazurami.
Stanęłam na czterech łapach, machając końcem wciąż swędzącego ogona i jeżąc srebrnobiałe
futro. Moja kocia siostra leżała nieruchomo w klatce, niemal bez tchu.
Jest w transie — usłyszałam. Musiałam mocno potrząsnąć głową, zanim rozpoznałam
brzmienie ludzkiej mowy. Usiadłam na zadzie, spoglądając z dołu na sylwetkę Toriswithe
wznoszącą się wysoko. Wydawała mi się dziwna. Tak silne były śnieżnokocie instynkty, że z
ledwością powstrzymałam się od wierzgania.
Toriswithe nachyliła się nade mną, z zaniepokojeniem marszcząc brwi.
Jesteś tam, siostrzyczko?
Zamruczałam słabo, oznajmiając w ten sposób, że wszystko w porządku. Poklepała mnie po
karku. Pozwoliłam podnieść swą przednią łapę i ścisnąć jeden z palców, by wysunął się
pazur. Poprowadziła go do obroży, teraz zagrzebanej w grubym futrze wokół mojej szyi, i
delikatnie o nią zaczepiła.
Pamiętaj. To twoje wybawienie.
Spróbowałam sama, by nabrać pewności, że będę mogła zedrzeć obrożę, gdy nadejdzie czas.
Później, obejrzawszy się po raz ostami na Toriswithe, opuściłam jaskinię i wyruszyłam w ślad
za Etsalianem. To było wczoraj. A teraz...
Znowu zdałam sobie sprawę z tego, że wspomnienia rozproszyły moją uwagę. Stanęłam, z
jedną łapą podniesioną, czując, że wciąż mam w sobie tyle z człowieka, by zanurzyć się w
wydarzeniach z przeszłości. Bojąc się, że pamięć o nich kosztowała mnie zbyt dużo czasu,
poszukałam miejsca na zasadzkę i znalazłam je na gałęzi dębu, zwisającej nad szlakiem.
Szybko wspięłam się i ustawiłam tak, by Etsalian przechodził tuż pode mną. Nawet jeśli
spojrzałby w górę, nie zobaczyłby mnie wśród płatków śniegu. Usłyszałam szloch Chriny.
Nie poruszyłam się, kiedy dwie ośnieżone postacie zatoczyły się pod gałęzią, na której
stałam. Moim celem były szerokie, zgięte ramiona mężczyzny. Skoczyłam.
Mimo że mój ciężar go przytłoczył, Etsalian sięgnął po miecz. Wpijając zęby w rękojeść,
wyciągnęłam broń z pochwy tak szybko, że skaleczył się w dłoń śliskim ostrzem.
Przyciskając krwawiącą rękę do piersi, szybko wywinął się z moich pazurów.
Krzyk Chriny zakłócił wycie śnieżycy. Upadła przed ojcem na kolana, ramionami otoczyła
jego szyję. Widziałam, jak na widok broni znajdującej się w moich szczękach Etsalian
blednie.
Nie ruszaj się, dziecko — ostrzegł, nie spuszczając ze mnie wzroku. Chwycił ją za rękę i
zobaczyłam, że drży. — Nie uciekaj, bo bestia zacznie cię gonić.
Czy to naprawdę bestia, ojcze? — spytała dziewczyna miękko. —To coś wzięło twój
miecz.
Na to nie znalazł odpowiedzi. Zacisnęłam zęby wystarczająco mocno, by porysować rękojeść,
starając się oczami przekazać bezmiar swej nienawiści. Pogardliwym ruchem głowy
odrzuciłam w zaspę wirujące ostrze.
Niegdyś rumiana twarz Etsaliana zrobiła się teraz ziemista pod zamarzniętą rudawą brodą.
Wykonał nieudolny ruch, chcąc podążyć za mieczem, po czym, szukając po omacku,
spomiędzy fałd płaszcza wyciągnął nóż myśliwski. Wstał, osłaniając Chrinę całym swym
ciałem. Pozwoliłam mu na wpół przykucnąć, zanim zaatakowałam ponownie. Z krzykiem,
który był teraz mieszaniną gniewu i przerażenia, dziewczyna odskoczyła do tyłu, oderwała z
drzewa oblodzoną gałąź i próbowała mnie nią uderzyć, gdy szarpałam jej ojca.
Lord leżał na plecach, broniąc się nożem. Kiedy mnie odepchnął, chwyciłam tył jego buta na
wysokości kostki, zatapiając zęby poprzez skórę w ścięgna pięty. Uderzenie jego drugiej nogi
odtrąciło mnie, ale wraz z kawałkiem buta oderwałam i ciało. Zesztywniał i zawył z bólu.
Przewrócił się na bok, ściskając rękami zranioną nogę. Pozwoliłam, by dziewczyna mnie
odgoniła, podziwiając zażartość, z jaką broniła ojca. Mogłam wytrącić jej z ręki gałąź i
chwycić za gardło, lecz nie to było moim celem... na razie.
Obnażając zęby i strasząc potrząsaniem kija, Chrina oddaliła się ode mnie, po czym podbiegła
do Etsaliana. Z jej pomocą przewiązał sobie ranę paskiem oddartym z brzegu płaszcza. Kiedy
próbował chwiejnie się oddalić, opierając się z całej siły na córce, upadł przy pierwszym
kroku; widomy znak, jak bardzo był okaleczony.
Widziałam coraz większe przerażenie malujące się na twarzy lorda, gdy skradając się
podchodziłam z powrotem. Pot spływał mu po policzkach i zamarzał na brodzie.
Chrina, odszukaj mój miecz! — Jego głos był przeraźliwy i na wpół zduszony. — Szybko
dziewczyno, na miłość Gunnory!
Zagryzając usta, dziecko zanurkowało w wirującej zasłonie bieli kłębiącej się wokół nas.
Ruszyłam, by ją dogonić, i tym razem jej niezdarne wymachiwanie kijem nie powstrzymało
mnie. Ale obumierający gdzieś we mnie człowiek nie mógł nie odczuć szacunku dla
dziecięcej odwagi. Było w niej też coś innego, co zaczęło mnie niepokoić. Tym czymś nie był
jej wygląd, bo miała raczej pospolitą twarz o rysach zbyt grubych, by być piękną, a jej
tyczkowata sylwetka owinięta w smagany wichrem płaszcz nie kryła w sobie obietnicy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin