Marczyński Antoni - Upiory Atlantyku 02 - Lot nad oceanem.pdf

(1725 KB) Pobierz
Antoni Marczyński
Antoni Marczyński
Lot nad oceanem
Tom
Całość w tomach
Zakład Nagrań i Wydawnictw
Związku Niewidomych
Warszawa 1996
Tłoczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zn,
3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
Oficyna Filmowa "Galicja",
Kraków 1990
Pisała K. Kruk
Korekty dokonała
U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
`ty
I
Minęło kilka miesięcy...
Wrażenia z podróży poślubnej
zacierały się powoli, stawały
się odległymi wspomnieniami,
odległymi chociażby z tej
prostej przyczyny, iż nie było
czasu ich odświeżyć w pamięci.
Jeszcze w pierwszych tygodniach
po powrocie do Nowego Jorku
zdarzało się niekiedy, że Dolly,
oparłszy główkę na moim
ramieniu, mawiała z
westchnieniem...
- Pamiętasz, darling, cudne,
koralowe ogrody w zatoce
Waialua? A plażę Waikiki? A tę
niezapomnianą noc u stóp
potężnego Mauna Loa?
Potakiwałem ochoczo i myśli
moje biegły hen, ku malowniczym
wyspom hawajskim, gdzie
wymierający szybko potomkowie
mężnych Kanaków, brązowi
młodzieńcy, zbudowani jeden w
drugiego jak Apollo, pędzą na
desce wraz z spienioną falą
poprzez niespokojną toń oceanu,
gdzie na tle dymiących w oddali
olbrzymich wulkanów, na tle
bujnych lasów podzwrotnikowych
smukłe, zgrabne, nierzadko
piękne dziewczęta w spódniczkach
z rafii i w girlandach wonnych
kwiatów tańczą swoje
oszałamiające "hulahula" w takt
smętnych dźwięków "ukulele"...
Ale takie nastrojowo
marzycielskie momenty
przytrafiały się mej małżonce
coraz rzadziej, w miarę jak
pochłaniał ją wir towarzyskich
obowiązków i wielkomiejskich
rozrywek. Bo Dolly, poza
godzinami poświęconymi sportom
oraz wyszukanej kulturze ciała,
które to godziny ciągnęły się od
rana do lunchu, a nawet dłużej,
potrafiła sobie wypełnić
"pracowicie" resztę dnia i co
najmniej połowę nocy do tego
stopnia, że chcąc się z nią
razem gdzieś wieczorem wybrać,
musiałem ten zamiar objawić
dzień lub dwa naprzód, aby nie
otrzymać stereotypowej
odpowiedzi...
- Dzisiaj? - Niemożliwe! Dziś
muszę wpaść do mamy, potem do
krawca, potem mam do odrobienia
dwie wizyty, dalej koncert,
wreszcie dancing. Czemu mi
wcześniej nie powiedziałeś, że
przyszła ci ochota poświęcić
choćby jeden wieczór żonie?
Dolly bywała w domach dawnych
znajomych swoich rodziców,
robiła nowe znajomości i
przyjmowała u siebie co najmniej
dwa razy tygodniowo. Nasz dom -
nawiasem mówiąc Dick Campbell
spisał się dobrze, a zakupienie
willi z dużym ogrodem w
zachodniej części Brooklynu było
moim zdaniem szczęśliwszym
pomysłem, niż pierwotny zamiar
wynajęcia dla nas mieszkania
gdzieś w pobliżu city - otóż
nasz dom był dzięki Dolly domem
otwartym w całym tego słowa
znaczeniu, co mnie bynajmniej
nie cieszyło. Nie jestem
odludkiem, lubię towarzystwo,
przepadam za gośćmi, ale
wszystko ma swoją miarę... Toteż
coraz chętniej przesiadywałem
wieczorami w klubie lub w gmachu
"N. Y. Morning News", gdzie
zresztą przybyło mi pracy,
bowiem Dick przerzucił na moje
barki cały ciężar kierownictwa
administracyjnego naszego
pisma...
Omawiając tryb życia z
pierwszych miesięcy naszego
małżeństwa, nie mogę nie
wspomnieć o Halinie, jakkolwiek
w tym okresie nie spotkałem jej
ani razu...
Podróż poślubna, wspólne
przeżywanie niezatartych wrażeń,
wspólne podróże, wycieczki,
zachwyty, zacieśniły więzy
pomiędzy mną a Dolly.
Wiedziałem, że ona mnie kocha
niemal tak silnie, jak siebie
samą, jak swą urodę, młodość,
świeżość, wdzięk, słowem
wszystko, co jej osoby dotyczy,
że zatem zdobyła się na
najwyższą miłość, na jaką ją
było stać. A ja? Mój afekt
rozdwajał się właściwie pomiędzy
dwa przedmioty kochania,
pomiędzy Dolly i Halinę, lecz
nieobecna, daleka, zagniewana,
musiała z natury rzeczy ustąpić
miejsca obecnej, bliskiej,
czułej. Przyzwyczajałem się do
Dolly, zżywałem się z nią z
każdym dniem lepiej, wzruszałem
się jej przywiązaniem oraz
dziecięcą ufnością, z jaką
odnosiła się do mnie i było mi z
tym dobrze, niekiedy bardzo
dobrze, idealnie. Obraz Haliny
zacierał się z wolna, napady
szalonej tęsknoty traciły na
sile szybko, bywały coraz
rzadsze, aż w końcu historia
mego stosunku do pięknej Polki
stała się wspomnieniem z rzędu
studenckich miłości. Analizując
pewnego razu swój ówczesny stan
uczuć wobec Haliny Horskiej
zauważyłem smętnie, lecz nie bez
westchnienia... ulgi:
- Zwykły koniec tak zwanych
wulkanicznych miłości. Gasną
równie szybko, jak wybuchają...
Już to samo, że mogłem się
zdobyć na tego rodzaju uwagę,
świadczy najwymowniej o
gwałtownym decrescendo mego
afektu względem "demona z twarzą
Madonny", jak, najniesłuszniej
zresztą w świecie,
Ralph_gentleman, anioł
opiekuńczy mego ogniska
domowego, uroczą Halinę
nazwał...
A pomimo to, pomimo
rozwijającego się u mnie szybko
poczucia lojalności małżeńskiej,
zadzwoniłem jednego wieczora do
mieszkania Haliny Horskiej i nie
mogę powiedzieć z ręką na sercu,
że powodowała mną li tylko
ciekawość...
Spotkała mnie niespodzianka,
którą odczułem jak przykry zawód
w pierwszej chwili. W słuchawce
telefonicznej zarechotał
ochrypły bas jakiegoś jegomościa
i oświadczył mi nie bez
irytacji, że Miss Horska
wyprowadziła się przed
kwartałem, a jej dawne
mieszkanie zajmuje obecnie on,
Mr. Hopkins we własnej osobie...
- Dokąd się wyprowadziła? A
cóż mnie to może obchodzić -
wrzasnął, kiedy o to zapytałem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin