Renowator.doc

(109 KB) Pobierz

RENOWATOR
Hatori



  Te wakacje miały różnić się od innych. Cztery miesiące wolnego miałem spędzić w samotności, w domku w lesie, który starzy kupili od kogoś prawie za bezcen. Matura się skończyła, nauka zresztą też, więc rodzice postanowili mnie zatrudnić do odremontowania tego ich nowego nabytku. Zawsze byłem marzycielem i gdy tylko mi o tym powiedzieli, zacząłem się zastanawiać, jak wygląda ten domek, o którym nic wcześniej nie wiedziałem, bo przecież nawet pół słowem nie wspominali mi o zakupie jakiejś nowej nieruchomości. Przed oczami mojej wyobraźni ukazał się przepiękny drewniany domek nad jeziorem, otoczony gęstym lasem, do którego prowadziła tylko jedna droga. Nie jakiś tam asfalt, nawet nie dróżka wyłożona kamieniami. Po prostu zwykła leśna droga wyjeżdżona przez samochody. Sam dom miał parter i piętro, ale za to nadrabiał niewielką powierzchnię tarasem połączonym z czymś w rodzaju molo, z którego można było bezpośrednio wejść do wody. Przy brzegu sięgała ona do kolan, a z każdym krokiem powoli stawała się coraz głębsza. Czułem już jej aksamitny dotyk na swoich nogach, pieściła mi je i masowała coraz wyżej i wyżej, żeby w końcu ogarnąć swym dotykiem całe moje ciało.
  Moje senne marzenie na jawie przerwał nagle ojciec, który kazał mi się spakować we wszystkie torby jakie mam. Żebym pamiętał, że jadę na cztery miesiące! Prawie od razu pobiegłem do swojego pokoju. Prawie, bo początkowo broniłem się przed ciężką harówką przez całe moje wakacje i to w dodatku bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym i cywilizacją, ale wtedy ojciec powiedział coś, co sprawiło, że zmieniłem zdanie i wręcz chciałem tam pojechać. Powiedział, że da mi kogoś do pomocy! Żeby tylko jakiegoś młodego, przystojnego faceta, pomyślałem od razu, który przez cały ten czas będzie mi pomagał i mieszkał w tym samym domu, a nie jakiegoś starego dziadka! Tego oczywiście nie powiedziałem, ale moja wyobraźnia zaczęła działać i sama mi to podpowiedziała.
  Myślę, że rodzice nie myśleli raczej o pomaganiu, bo mając tyle czasu, zdołałbym ten dom przebudować. Chcieli mnie raczej jakoś kontrolować, pilnować, żebym nie urządzał codziennie imprez czy nie obijał się za bardzo przy pracy. Co prawda wizja ciągłego nadzoru nie była zbyt przyjemna, ale i tak możliwość spędzenia najdłuższych wakacji mojego życia z przystojnym facetem przebija wszystko.
  W godzinę później byłem już spakowany i gotowy do wyjazdu. Walizki, które ze sobą zabrałem, prawie się nie zamykały z przeładowania. Pakowałem wszystko, nie chciałem o niczym zapomnieć. I rzeczywiście nie zapomniałem. Na samo dno zapakowałem niezbędnik podróżnika, czyli parę gazetek i innych drobiazgów, które pomogą mi umilić sobie czas z dala od wszystkich.
  Po drodze mieliśmy wstąpić jeszcze po tego faceta, który będzie mi „pomagał”. Miałem lekkiego stracha, kim on będzie, ale i tak nie mogłem się doczekać, kiedy go zobaczę. Wyobraźnia, którą bardzo rzadko kontroluję, zaczęła działać i już widziałem go przed oczami. Jeśli pracuje jako budowlaniec, to musi być dobrze zbudowany. Nie przyjmowałem innej opcji niż przystojny mężczyzna, dla którego prace remontowe to pryszcz, w wieku poniżej trzydziestki, z ładną buzią i miękkimi, wilgotnymi wargami, które aż proszą się, żeby je pocałować.
  Po kilkunastu minutach podjechaliśmy pod jakiś dom, przed którym już stało kilka osób. Chyba cała rodzinka zebrała się, żeby pożegnać wyjeżdżającego domownika. Z tyłu zobaczyłem mojego Adonisa, to chyba ten – facet na oko dwadzieścia pięć, trzydzieści lat, z delikatnym zarostem na twarzy, krótko ostrzyżony, w obcisłej koszulce i sportowych spodenkach, dzięki czemu mogłem zobaczyć trochę więcej jego ciała. Doskonała sylwetka była podkreślona tą białą koszulką i świetnymi gatkami. Jakie umięśnione nogi! Chyba musiał być sportowcem. Ale… Nagle starszy facet, ten z tyłu, około pięćdziesiątki, podchodzi do samochodu i po krótkim przywitaniu z ojcem, zaczyna wkładać swoje walizy do bagażnika. Chwila! Co jest! To ten? Gruby, śmierdzący i do tego jeszcze łysiejący gościu, że o przepoconym ubraniu nie wspomnę, wsiadł na tylne siedzenie, a właściwie na tylne siedzenia, bo gdy wpakował swoje cztery litery, dla nikogo innego nie byłoby już miejsca. Ojciec mi go przedstawił, ale nic do mnie nie docierało. Boże, czy on wie, co to jest dezodorant? Z taką grubą świnią będę musiał się męczyć przez całe cztery miesiące? To cała wieczność! Nie było innego wyjścia, tylko w ostatniej chwili znaleźć jakąś wymówkę, do tego musiała być tak dopracowana, żeby nikt nie domyślił się, że próbuję się wykręcić od wyjazdu. Walnąłem coś ojcu, ale szybko pokapował się o co chodzi i odradził mi dalszych prób szukania wymówek. Jedyny plus, jaki w tym momencie z tego wyjazdu odczuwałem, to kasa. W końcu stary za wszystko będzie płacił, i ja będę dostawał od niego normalną pensję, w końcu mnie też zatrudnił. To nie jakaś tam fortuna, ale dla przyszłego studenta każdy grosz, który wpadnie do kieszeni, się liczy.
  Podróż ciągnęła mi się w nieskończoność. Grubas cały czas musiał chodzić do toalety, więc zwiedziliśmy po drodze chyba wszystkie stacje benzynowe. To były jedyne momenty, w których mogłem swobodnie odetchnąć świeżym powietrzem i odrobinę przewietrzyć samochód, który i tak przesiąknięty był tym jego odorem do szpiku kości, a właściwie do wnętrza tapicerki. Na moje pytanie skierowane do ojca: „Gdzieś ty go wytrzasnął?” – usłyszałem tylko, że to doskonały fachowiec, fachowiec najwyższej klasy; i tyle. Koniec dyskusji.
  Wreszcie dojeżdżaliśmy. Co za ulga! Zacząłem wszystko kojarzyć z moją wcześniejszą, wyidealizowaną fantazją, która teraz zdawała się być rzeczywistością. Wąska dróżka ciągnęła się przez gęsty las, a my jechaliśmy powoli, starając się wyminąć wszystkie dziury. Dobrze, że wdzieliśmy jeepa, który tu skręcił, bo gdyby nie on, to chyba byśmy pojechali dalej. I co? Wszystkie moje marzenia się spełniły! No, może prawie wszystkie. Domek rzeczywiście był porażająco piękny, brakowało mu tylko tego tarasu z molem; ale przynajmniej było jeziorko. Rozglądałem się przez chwilę dookoła, ale nie było widać żadnego śladu człowieka. Byliśmy sami, jak na wyspie Robinsona Cruzoe, tylko że my mieliśmy co jeść. Ojciec był z nami do wieczora, żeby przedstawić nam szczegółowy plan prac, które mamy wykonać. Przez parę godzin słuchałem, co i jak, w tym jak przyklejać tapetę i jak trzymać pędzel, żeby najwydajniej zużyć farbę. Już miałem dość.
  Nareszcie ojciec zaczął się zbierać do wyjazdu.
  Tymczasem facet, który cały czas zachowywał się dziwnie, teraz po prostu usiadł, jakby zasłabł. Tata, jak zwykle, przeprowadził szczegółowe dochodzenie i okazało się, że facet jest chory. Ma gorączkę! To samo wahanie, które mnie ogarnęło na wieść o moim wyjeździe, pojawiło się teraz u ojca. Co zrobić? Najpierw zrugał gościa, że jest niepoważny, że w takim razie po co jechał, a po chwili rzucił krótko:
  - W takim stanie pana tu nie zostawię. Nie ma mowy. Lekarz albo szpital. Ja nie będę za pana odpowiadał.
  A do mnie:
  - Jutro podeślę Ci tu kogoś…
  - Nie ma sprawy – odrzekłem skromnie, a ze szczęścia mało nie skakałem!
  Gdy tylko odjechali, wpadłem w euforię i postanowiłem przetestować jeziorko. Woda była wyjątkowo czysta, a do tego nie było nikogo, kto mógłby mi zabronić kąpieli, więc zacząłem zrzucać z siebie zbędne ciuszki. Nie było tego wiele, bo część musiałem pozdejmować po drodze, żeby się żywcem nie usmażyć. Została tylko koszula i krótkie, dżinsowe spodenki. Raz, dwa i stałem na brzegu w samych slipkach, które co prawda nie były jakąś koniecznością, ale nie przeszkadzały, więc po co miałem je zdejmować. Rzuciłem się na wodę i rozkoszowałem się kąpielą. Moczyłem się z pół godziny, a gdy samotna kąpiel mi się znudziła, wróciłem do domku, żeby schować przed moim nowym nieznanym pomocnikiem moje nieodzowne czasopisma. Otworzyłem szybko walizkę, wywaliłem na wierzch wszystkie ciuchy, które stanowiły zasłonę tego, co kryje się głębiej, a moim oczom ukazał się całkiem spory stosik gazetek, bez których pobyt na odludziu byłby długi, nudny i męczący. A tak przynajmniej będę miał trochę przyjemności. Na wierzchu leżała akurat moja ulubiona. Specjalnie położyłem ją na pozostałych, żeby móc chociaż przez chwilę popatrzeć na przystojnego modela z okładki, gdyby okazało się, że będę musiał w pośpiechu je gdzieś wrzucić. Były w niej cztery sesje facetów tak przystojnych, że ciężko było się opanować. Mały od razu mi się zbuntował. Początkowo tylko drgnął, ale jak otworzyłem czasopismo na środku, gdzie zawsze jest największe zdjęcie, urósł tak, że wystawał mi już poza majtki. Prężył się i ślinił czekając, aż mu ktoś ulży. Nie mogłem go trzymać w tym cierpieniu niespełnienia, więc majty od razu poszły w dół. Gazetka prawie sama otworzyła się na jednej z sesji, a ręka zaczęła pracować już nie nad małym, ale nad dużym. W górę i w dół, coraz szybciej i szybciej, czułem, jak za każdym razem on robi się jakby jeszcze większy i twardszy. Druga rączka zwinnie przewijała karteczki, a w międzyczasie masowała moje spragnione męskiego języka sutki. W końcu poczułem, że dochodzę. Buchnąłem wulkanem spermy na środek pokoju, która trysnęła na taką odległość, że sam się zdziwiłem. Zrobiłem niezłą plamę. Tak zmęczyła mnie ta robótka ręczna, że położyłem się tylko na łóżko, całe zawalone ciuchami i zasnąłem. Nawet nie chciało mi się ubrać ani zjeść kolacji. Oczy same mi się zamknęły, a ręka cały czas pilnowała mojego zadowolonego malca i odciążonych jajeczek.
  Całą noc miałem koszmary z tym grubasem, który o mało co nie został moją największą karą za coś, czego nie popełniłem.
  Nie należę do osób, które wstają z samiutkiego rana, żeby od razu rzucić się w wir roboty. Mam wolne, to korzystam i śpię tak długo, jak tylko to możliwe. Była już chyba dwunasta, a ja ciągle spałem i wcale nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się kroi.
  Śpię sobie w najlepsze, a tu nagle słyszę, że ktoś chodzi po mieszkaniu! Zerwałem się na nogi i zdążyłem złapać jakąś koszulkę, gdy nagle ktoś idzie w stronę mojego pokoju. Moją męskość zasłoniłem tylko tą koszulką, a tu nagle wchodzi ten chłopak, którego wcześniej widziałem przed domem tamtego faceta. Jego głowa dyskretnie wyłania się zza futryny. Ubrany jak wczoraj, stanął przede mną i zmierzył mnie wzrokiem. Zdawało mi się, że robi to jakoś bardzo powoli i dokładnie, i nawet zaczęło mi się to podobać. Myślałem nawet, żeby pokazać mu wszystko i tak niby przez przypadek upuścić koszulkę, gdy on dostrzegł ciemne zastygłe plamy na podłodze. Te z mojej spermy!
  - Musiała tu być niezła impreza – powiedział tylko i zaśmiał się ironicznym uśmieszkiem. – Mam na imię Łukasz, ojciec mnie przysłał w zastępstwie – i wyciągnął rękę, żeby się ze mną przywitać, ale na te słowa tak znieruchomiałem, że nawet nie zdobyłem się na żadną odpowiedź.
  - Oki… Będę na dole, ubierz się, to pogadamy... – dodał i wyszedł.
  Stałem chwilę odrętwiały, nie wiedząc, co mam zrobić. Jeśli on się domyśli i powie wszystko rodzicom? Przecież oni niczego nie wiedzą, nawet się nie domyślają, bo staram się być „normalny”. Kumpli też pozostawiam w nieświadomości. Żyję z nimi super i nawet nie wiedzą, że mam wśród nich wybranego, z którym bez wahania poszedłbym do łóżka. Oczywiście nie jestem bez przygód, zaliczyłem kilku i sam też dałem, ale nie miałem stałego chłopaka. Teraz taka informacja mogłaby zniszczyć calutkie moje życie!
  W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że gazetki, które wczoraj oglądałem, cały czas leżały na łóżku. Może ten jego śmiech oznaczał właśnie to? Trzeba było się natychmiast ubrać i schować czasopisma. Szybko wrzuciłem na siebie jakieś ciuszki, nie zastanawiałem się, czy do siebie pasują. Chciałem jak najszybciej zejść na dół i wybadać, jak wiele zauważył mój nieznajomy. Głupio mi było po tym, co zobaczył, po prostu zejść i powiedzieć „Cześć, mam na imię Jurek”. Ale raz kozie śmierć! Schodzę na dół i niech się dzieje, co chce. Każdy stopień, który musiałem pokonać, żeby zejść z piętra na parter, był przeszkodą nie do pokonania. Kroki stawiałem jak najwolniej, żeby tylko odwlec chwilę spotkania, zdawały się być jak bieg w dół, prosto do jamy lwa. A może niczego nie zauważył? Przecież stałem przed łóżkiem i zasłaniałem sobą wszystko, co było na nim. A dodatkowo przecież zasłaniały to jeszcze ubrania, których wczoraj nie chciało mi się pochować.
  W końcu ostatni stopień pokonany. Teraz powoli w kierunku kuchni, krok za krokiem, ostrożnie, na paluszkach, żeby żadna deseczka nie zaskrzypiała, gdy nagle słyszę:
  - A, tu jesteś. Myślałem, że już dzisiaj nie zejdziesz. No, teraz wyglądasz jak człowiek.
  Co to miało znaczyć? W tym momencie uświadomiłem sobie, że facet stał za moimi plecami i cały czas patrzył, jak skradam się do kuchni jak jakiś włamywacz. Teraz to pewnie zaczął sobie o mnie myśleć. Pot już prawie po mnie płynął, a serce waliło mi jak młot. Znowu wyciągnął do mnie rękę: „Cześć”. Nie było wyjścia. Trzeba było się przywitać. Starając się ukryć moje przerażenie, podałem mu swoją dłoń i poczułem na niej delikatny dotyk jego męskiego ciała. Trochę wyluzowałem, bo gdy na niego patrzyłem, zdawało mi się, że nie czuł żadnego zakłopotania, wręcz przeciwnie. Był przyjaźnie nastawiony i sprawiał wrażenie jakby to, co przed chwilą zaszło, nigdy nie miało miejsca. Postanowiłem to kontynuować.
  - Jestem Jurek. Ojciec przysłał cię na zastępstwo za tamtego faceta, tak?
  - Nie. Przysłał mnie zamiast niego.
  Te słowa zagrały mi w uszach jak zaczarowana melodia, która, gdy jest grana, hipnotyzuje wszystkich dookoła, zmuszając ich do określonego zachowania. Na mnie podziałała jak narkotyk, po zażyciu którego nie mogłem już oderwać wzroku od mojego Adonisa, który zstąpił z Hadesu porzucając Persefonę na niełaskę samotności i pozostał na ziemi, zdradzając Afrodytę, boginię miłości, a to wszystko dla mnie, zwykłego śmiertelnika, który mógłby być zwykłą zabawką w ręku nieśmiertelnego. Poczułem się wyróżniony, chciałem ciągnąć to jak najdłużej, ale jednocześnie nie chciałem się zbyt wcześnie zdradzić z zamiarami. Gdyby jednak się okazało, że działanie Afrodyty jest silniejsze, musiałbym skapitulować pod groźbą wiecznego cierpienia dostarczanego ze strony mojego otoczenia. Zupełnie jak Syzyf, tylko że on obdarzony został życiem wiecznym.
  Stałem tak wpatrzony w niego, mierzyłem go wzrokiem z góry i w dół, powoli zwalniając przy kroczu, żeby dać mu jakoś znać, ale on pozostawał niewzruszony.
  - Widzę, że dopiero wstałeś, więc lepiej zjedz śniadanie, bo mamy dzisiaj dużo roboty.
  - Przecież mamy na to cztery miesiące. Chyba zdążymy – odpowiedziałem obojętnie.
  - Jakie cztery? Ojciec nic ci nie powiedział?
  - Co miał mi powiedzieć?
  - Miesiąc! Domek ma być skończony w miesiąc!
  - Co…?
  - Mam dopilnować, żeby wszystko było gotowe. Za miesiąc mnie tu nie będzie. Mam następne zlecenie, więc nie ma mowy o żadnym poślizgu.
  - Czy on na łeb upadł? Miesiąc?...  
  - Jego sprawa. Ale że nie wiesz…
  - Gdybym wiedział, że mam tu zapierdalać przez miesiąc jak niewolnik, za nic bym się nie zgodził! Cztery miechy, to cztery, ale miesiąc?
  - Nie marudź. Nie ma czasu.
  - No dobrze, za kwadrans będę gotowy.
  Nie będę ukrywał, że ta wiadomość mnie zaskoczyła i przeraziła. Miesiąc to niewiele czasu, więc trzeba będzie nieźle się spiąć. Ale co potem? Chyba staruszek nie wpadł na żaden genialny pomysł, żeby spędzić tu wspólnie resztę wakacji. O co może mu chodzić? A z drugiej strony to chyba nie ma sensu zawracać sobie głowy czymś, co ma nastąpić za calutki miesiąc. Tylko bym sobie popsuł humor.
  Cały dzień minął mi na harówce. Skończyły się wesołe wakacje i sielanka. Teraz raczej zaczęła się ostra praca. Od razu po śniadaniu zająłem się przygotowaniem podstawowych rzeczy, które ułatwią dalszą pracę. Porąbałem mnóstwo drewna, powynosiłem jakieś stare graty, które i tak nadawały się do wyrzucenia a zawalały tylko miejsce i nie pozwalały dostać się do ścian i innych zakamarków, które miały być odnowione. Do tego musiałem przenieść cały sprzęt i trochę materiałów, które Łukasz przywiózł ze sobą w przyczepce podpiętej do zwykłego fiacika, którą należało opróżnić, bo znów trzeba było pojechać do najbliższego miasta po resztę materiałów, jak listwy, płyty, farby itp. Łukasz wrócił wieczorem i znów rozładowywaliśmy to chyba z godzinę. Po wszystkim nie mieliśmy ochoty już na nic. Marzył nam się prysznic albo kąpiel i wygodne łóżeczko. Problem polegał na tym, kto miał pójść pierwszy do łazienki. Trochę się o to poprzepychaliśmy, bo kto się zdąży rozebrać pierwszy, ten wskoczy do łazienki i zajmie wannę, a drugi niech czeka. Bo chyba tam jest wanna, pomyślałem, bo odkąd przyjechałem, nie zaprzyjaźniłem się jeszcze z wodą i mydłem i nie miałem okazji poznać tego przybytku. Zrzucaliśmy z siebie ciuchy tu, jak popadło. Gdy w końcu przestaliśmy się ścigać i stanęliśmy tak, jak Pan Bóg nas stworzył, zrozumiałem, że stoję goły przy moim Adonisie i czym prędzej zasłoniłem jaja. Byłem już z chłopakami na golasa, normalne sytuacje, widziałem przynajmniej tuzin kutasów i jajek, ale z nikim nie byłem sam na sam, i to jeszcze z kimś, kto był dla mnie jak marzenie! Nie miałem odwagi przyjrzeć się mojemu Adonisowi, ale pomyślałem, że zaraz będzie ku temu wspaniała okazja. Gdy spostrzegłem, że on wcale na mnie nie patrzy, potulnie poszedłem z nim i zobaczyliśmy, jakie wyposażenie odkupił mój tatko. W łazience stała ogromna wanna, chyba na trzy albo więcej osób, w której takich dwóch byczków jak my mieściło się bez najmniejszego problemu.
  - O ku… – powiedziałem półgłosem.
  - Widziałem lepsze – skwitował Łukasz i wszedł pierwszy, odkręcając wodę.
  Dopiero teraz mogłem podziwiać jego ciało. Że jest świetnie zbudowany, widziałem od początku, ale że aż tak! Jeśli widzieliście „Dawida” Michała Anioła, to gdybyście zobaczyli Łukasza, sami moglibyście stwierdzić, że Łukasz jest jego żywą kopią, z tą małą różnicą, że nie miał kręconych włosów. Mój mały już był w pół gotowości, widząc to cudo, ale gdy dotarłem wzrokiem do tego najpiękniejszego mięśnia mojego boskiego, spostrzegłem, że on chyba poczuł to samo, bo Łukasz spojrzał na mnie dziwnie i szybko wszedł do wanny, odwrócił się tyłem i tyle widziałem jego męskość. Teraz on się zasłaniał. Dlaczego? Chyba… że jego mały też mu twardniał! Na samą myśl o tym moja maczuga stanęła dęba w pełnej gotowości. Dobrze, że on był odwrócony, że tego nie widział, ale za to ja widziałem jego cudownie wyrzeźbioną dupę! Wszedłem za nim do wanny, w której było już wody po kostki. Nie miałem pojęcia, że dno wanny może być śliskie i gdy wstawiałem drugą stopę, nagle poślizgnąłem się i podjechałem prosto pod niego. Podciąłem mu nogi tak, że obaj padliśmy na plecy, z tą różnicą, że ja na dno, a on na mnie… Poczułem, przerażony, jak mój twardy drągal wbił się w plecy chłopaka, a ja, zamiast złapać równowagę i uchwycić się wanny, chwyciłem w pół jego ciało, dokładnie przy jajach, i zaczepiłem ostro o jego penisa, który też mu stał, już w pełni gotowy do akcji. Znieruchomieliśmy obaj.
  - Słuchaj... ja… ja nigdy nie robiłem tego z chłopakiem…
  W jego głosie usłyszałem strach. Ale też zobaczyłem, że on się nie wyrywa, nie broni! Na pewno, gdybyśmy się zwarli w zapasach, tak łatwo by mnie nie pokonał, ale z pewnością ma więcej siły niż ja! Trzeba było coś z tym zrobić, rozluźnić sytuację, wykorzystać okazję, która sama wchodzi mi w ręce! Zbliżyłem swoje usta do jego karku, wtedy trochę uniósł głowę i lekko odwrócił się w moją stronę. Poczułem na swojej twarzy jego oddech, wtedy zebrałem się na odwagę i powiedziałem parę słów, które później wydawały mi się głupie i banalne:
  - Nie bój się. Ja też się bałem za pierwszym razem, a ty… ty mi się bardzo podobasz…
  Nie dokończyłem a nasze usta złączyły się w pocałunku. To nie ja to zainicjowałem, to jego usta pierwsze dotknęły moich. Teraz czułem jego miękkie, wilgotne wargi na swoich. Nasze języki splotły się ze sobą i jakby nie mogły się rozdzielić. Nic nie było w stanie rozłączyć naszych ust od tego pocałunku. Nagle stało się coś, czego po tym wyznaniu bym się nie spodziewał, a właściwie nie spodziewałbym się po nim. Łukasz zakręcił kran i położył się na mnie twarzą w twarz w taki sposób, że nasze penisy splotły się ze sobą. Czułem na sobie ciepło jego rozpalonego, podnieconego ciała. Boski pocałunek powtórzył się i trwał. Całowaliśmy się długo, nikt z nas nie chciał tego przerwać. Boże, jak on całował! Ciekawe, na kim się tak wyćwiczył? Powoli, bez pośpiechu, żeby niczego nie popsuć, jego usta przemieszczały się po moim ciele. W jednej chwili czułem ciepło jego warg na swoich, moment później miękkie i aksamitne usta pieściły mi szyję. Starałem się to odwzajemnić, ale pocałunki sprawiały mu taką przyjemność, że ciężko było mi dotrzeć do jego ust. To on kontrolował całą sytuację. Kierował ruchami nie tylko swoimi, ale i moimi. Stanowiliśmy jakby jeden organizm, jedno ciało.
  Kiedy poczułem, że jest gotowy na następny etap, zacząłem działać. Objąłem go mocniej, a moje dłonie nie gładziły już jego umięśnionych pleców, znalazły się niżej, znacznie niżej, dokładnie przed jego pośladkami. W tym momencie przestał mnie całować. Spojrzał na mnie, a jego twarz była jak zamknięta księga, jak nierozwiązywalna zagadka. Mogłem się jedynie domyślić, o czym wtedy myślał. Pewnie znów zdominował go strach, był przerażony, chociaż nie powinien, bo tempo, jakie nadałem temu, co się tu z nami działo, było wolne, ale nie nazbyt wolne. Powiedziałbym, że idealne.
  Chwilę później znowu mnie zaskoczył. Ujął moją dłoń i przesunął niżej. Dotknąłem jego penisa. Twardy, gruby, a w dotyku jaki aksamitny! Ale w tej pozycji, na sobie, moja dłoń nie miała tyle miejsca, ile potrzeba było, żeby dać mu prawdziwą pieszczotę. Teraz to ja zadziałałem. W ułamku sekundy nasze usta znowu się połączyły, ale tym razem inaczej. Wiedziałem, że mogę sobie pozwolić na znacznie więcej niż przed chwilą i pozwoliłem sobie. Chwyciłem go za pośladki i podciągnąłem do góry w taki sposób, że po chwili klęczeliśmy przed sobą. Nie traciłem czasu i realizowałem wcześniej szczegółowo opracowany plan. Punktem pierwszym mojej wędrówki była klatka piersiowa. Wiedziałem, jaką przyjemność sprawia mu całowanie jej i delikatne muskanie sutków językiem. Pewnie na każdego faceta działa to tak samo, ale on pewnie jeszcze o tym nie wiedział. To była najlepsza okazja, żeby to wykorzystać. Nadszedł czas na punkt drugi: lizanie po brzuszku, a jednocześnie masowanie ręką wcześniej rozpracowanej klaty. Chciałem rozgrzać go na maksa, dlatego to najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Łukasz tak się już podjarał, że zamknął oczy i szybko, rytmicznie oddychał. Pewnie już mógłby się na mnie spuścić bez niczyjej pomocy, ale nie chciałbym, żeby to było tak szybko. Trochę zwolniłem pieszczoty i znów całowaliśmy się. W końcu przyszedł czas na punkt kulminacyjny mojego dzieła. Pochyliłem się tak, że jego gorące prącie znalazło się tuż przed moimi ustami. Kropelki gęstego śluzu zdobiły jego żołądź i już po nim spływały. Końcem języka liznąłem tylko główkę penisa, który sam wskoczył mi do gardła. Poczułem w sobie ten żar, który aż rozgrzewał powietrze dookoła. Smukły penis, o idealnych proporcjach i kształcie co raz znikał w moich ustach, żeby za chwilę znów na moment pokazać się na wolności. Moje ręce pomagały mu utrzymać kondycję przez ciągły masaż brzuszka i klaty. Spodobało mu się to niesamowicie, bo zaczął gładzić mnie po głowie mokrą ręką. Chciał czuć na sobie jak najwięcej mojego ciała, próbował mnie objąć rękoma, ale ja wciąż byłem w ruchu, wciąż nad nim pracowałem. W końcu punkt ostatni, który musi go do mnie przekonać na sto procent. Postanowiłem dać mu pierwszy. Niech on tu będzie chłopakiem i niech poczuje, jaką rozkosz może mu dać drugi chłopak i ile satysfakcji! Nie bałem się jego penisa, nie jest nadmiernie gruby ani przesadnie wielki. Po prostu zwykły, normalny penis. Miałem takiego w sobie, tylko jednego i tylko raz, ale miałem. Przechyliłem Łukasza do tyłu, żeby mógł się oprzeć o krawędź wanny i trochę rozprostować nogi, wtedy przekroczyłem go i przytrzymując jego penisa, siadałem na nim powolutku. Potarłem nim swój zwieracz, który od razu się uchylił i za każdym ruchem wsuwałem go głębiej w siebie. Postanowiłem, że żadnym grymasem nie okażę swojego bólu, tymczasem on miał tyle śluzu, że wchodził we mnie zupełnie lekko. Patrzyłem na twarz Łukasza, na której rysowało się maksymalne napięcie. Takie samo napięcie widziałem we wszystkich jego mięśniach na torsie, na udach i na pośladkach. Gdy już wszedł we mnie cały, mało nie zawyłem z radości i zacząłem rytmicznie się poruszać, w tym samym momencie Łukaszek chwycił mojego penisa i zaczął nad nim pracować. Wystarczyło kilka chwil i osiągnęliśmy orgazm, razem, w tym samym momencie! Gdy on wystrzelił we mnie, ja nagle całym ładunkiem wypaliłem na niego. Jego nasienie wypełniło mnie wewnątrz, a moje pokryło całe jego ciało, włącznie z twarzą. Minęło jeszcze kilka chwil, zanim zdecydowałem się zejść z niego. Zjechaliśmy po prostu na dno wanny.    
  Przyszedł czas na kąpiel. Łukasz odkręcił wodę, która powoli zaczęła nas ogarniać, a my leżeliśmy przytuleni do siebie jak jedno ciało, bo od tego momentu stanowiliśmy jedność.

 

  Nasz bohater wyjeżdża do nowo zakupionej posiadłości ojca, żeby wykonać tam niezbędne prace remontowe. Do pomocy ma młodego fachowca, renowatora. Już pierwszego wieczoru ich wspólna kąpiel, dziwnym splotem okoliczności, kończy się niespodziewanym seksem. Obaj są zaskoczeni. Co było dalej...?


  Od tego momentu zostaliśmy parą. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Nawet zajęciami remontowymi dzieliliśmy się tak, żeby być blisko siebie. Potem znów noc poprzedzona nieśmiałym pytaniem: śpimy razem czy… Oczywiście, że razem! Wtulałem się w niego, a on wyraźnie wyczekiwał, czy znów zaproponuję mu siebie. Nie proponowałem. Nie chciałem nadawać za szybkiego tempa, chciałem go przygotować na jego kolej. Ale jemu jakoś nie przychodziło do głowy, że moglibyśmy się zamienić rolami. Przytuleni do siebie, wykończeni całym dniem ciężkiej roboty, zasypialiśmy w swoich objęciach.  
  Tak mijały nam kolejne dni spędzone na moim rajskim odludziu...
  Po naszej pierwszej wspólnej nocy spędzonej z Łukaszem czułem się ciągle niespełniony. Wiem, że był zaskoczony takim obrotem sprawy, ale też pamiętam, że bycie aktywnym sprawiło mu ogromną przyjemność. Korzystał z mojego ciała bez ograniczeń. Ale ja też chciałem go wypróbować. Do tego doszło jeszcze to dziwne uczucie, że popełniłem coś złego, że zmieniłem jego życie, że sprawiłem, że stał się kimś, kim być może nigdy nie chciał zostać. Sam niejednokrotnie źle się czułem z powodu tego, kim jestem, a właściwie to z powodu tego, kim nie zostałem, bo zawsze pragnąłem spędzić resztę życia z osobą, która zawsze by przy mnie była, w związku, który byłby w pełni akceptowany przez społeczeństwo. Społeczeństwo? Raczej banda wygłodniałych psów, która rzuca się na wszystko, co się rusza, rozrywając swą zdobycz na strzępy, żeby tylko chwycić ochłap mięsa. Horda nietolerancyjnych zwierząt, dla których inność oznacza nie wyjątkowość i oryginalność, ale coś gorszego, raka, który w niekontrolowany sposób atakuje żywy organizm, żywiąc się jego życiem. Czułem się jak pasożyt społeczeństwa, którego jak najszybciej trzeba zlikwidować. Tak właśnie było niejednokrotnie, odkąd odkryłem to, co skrzętnie ukrywam przed resztą świata w nadziei na chociaż połowiczną akceptację.
  Teraz, kiedy przypomniałem sobie to wszystko, ten brak akceptacji własnej osoby, trud życia, że jest się kimś, kim nie chce się być – pomyślałem o Łukaszu. To ja zasiałem w nim ziarno inności, to ja naraziłem go, jeśli w tym zostanie, na odrzucenie przez resztę społeczeństwa, a w szczególności przez własną rodzinę, o której dowiedziałem się, że jest bardzo religijna i do spraw homoseksualizmu podchodzi niezwykle radykalnie, bez żadnych ulg i wyjątków, nawet dla kogoś, kogo znają przez całe życie, kto zrodził się z ich ciała, dla kogoś, w kim płynie ich własna krew.
  Chciałem jak najszybciej to wyjaśnić. Może popełniłem błąd zachęcając go do „tego”, może powinienem mu wtedy odpuścić i wyjść z łazienki, zostawiając go samego, nienaruszonego. Może nigdy by do niczego nie doszło i nie miałbym teraz wyrzutów sumienia, które nie dają mi spokoju ani w dzień, ani w nocy...
  Tylko co teraz można zrobić, teraz, kiedy jest po wszystkim, kiedy to, co w nim zasiałem, już zaczęło kiełkować i lada dzień wyrośnie drzewo o korze tak twardej i korzeniach tak głębokich, że nawet ścięcie jego nie załatwi sprawy, bo od potężnych korzeni znowu wyrośnie pojedyncza gałązka, dająca zapowiedź nieuniknionego. Jest tylko jedno wyjście. Musiałby przeżyć z mojej strony tak wielki zawód, który zniechęciłby go do rasy męskiej na resztę jego życia. Musiałbym w tym momencie wyrzec się tego, co do niego czuję, wyrzec się samego siebie i pozwolić toczyć się jego życiu dalej, beze mnie i tych piranii, pływających w morzu charakterów, piranii, dla których nie liczy się szczęście innego człowieka, tylko własne poczucie spełnienia i egoistyczne pobudki, dla których jesteśmy w stanie niszczyć się nawzajem. Potrzebowałem tylko jakiegoś pretekstu, powodu, dla którego moglibyśmy się pokłócić na tyle porządnie, żeby przestał się interesować mną i innymi facetami. Musiałem czekać, czekać i jeszcze raz czekać, by w końcu znienacka zaatakować i pozostawić na jego sercu bliznę, która nigdy się nie zarośnie, ranę, która zawsze będzie widoczna i krwawiąca.
  Plan już mam gotowy, tylko jak będzie z jego realizacją? Czy zdołam się przełamać, żeby oszczędzić mu tego, co całe życie spotyka mnie? No i czy w końcu nadarzy się okazja, żeby sprowokować go do kłótni?
  Czas zdawał się mijać powoli, wszystko się dłużyło. Każda sekunda, minuta, godzina zdawały się być całą wiecznością spędzoną w otchłani Hadesu na bolesnych cierpieniach.
  Tego dnia mieliśmy zacząć malowanie pokoju na górze, który udało nam się już doprowadzić do stanu używalności. Specjalnie nie założyłem kombinezonu roboczego z myślą, że może ochlapie mnie farbą i będę mógł mu wszystko wygarnąć. Poszedłem jeszcze do garażu po pędzel, a Łukasz w tym czasie zaczął malowanie. W garażu było tyle gratów porozrzucanych na chybił trafił po wszystkich kątach, że znalezienie pędzla było nie lada wyczynem. Przy odrobinie szczęścia udało mi się go wydobyć z jakiejś skrzynki zawalonej śrubokrętami, nakrętkami i innymi hydraulicznymi przyrządami oraz zupełnie niepotrzebnymi śmieciami, które zostały chyba po poprzednich właścicielach, o których, że dbali o porządek, raczej nie można by było powiedzieć.
  No mam już ten pędzel. I co teraz? Zupełnie mnie unieruchomiło. Nie chciałem kończyć tego, z czym mi jest tak dobrze, ale nie chciałem też stać się jedną z tych egoistycznych piranii, których obecność można wyczuć na każdym kroku. „Jeszcze mogę z tego planu zrezygnować, mogę dalej to ciągnąć i prowadzić tak długo, jak tylko się da. W końcu nie wygląda, jakby to, co się między nami wydarzyło, stało mu przeszkadzało albo sprawiało mu przykrość. W końcu on też tego chciał.”
  Boże, co ja wygaduję! Muszę doprowadzić to do końca. Jeszcze mogę to wszystko naprawić! Ja to zapoczątkowałem i ja mogę to zakończyć.
  Z takim przekonaniem i odrobiną pewności siebie wzbogaconą dużą dawką strachu i zaniepokojenia w proporcjach pół na pół, szedłem w stronę tego nieszczęsnego pokoju, który już zawsze będzie mi przypominał i kojarzył się z nieszczęściem i końcem czegoś pięknego i nieskazitelnego. Drzwi były zamknięte, ale zza nich wydobywał się już ten charakterystyczny zapach świeżej farby, która właśnie jest wylewana na ściany. Chwyciłem za klamkę i trzymałem ją tak przez dłuższą chwilę. Znowu ogromny, paraliżujący strach stał się moim udziałem. Teraz już nie ma odwrotu.
  Z zaszklonymi oczami chwyciłem klamkę (pędzel włożyłem do kieszeni) i gwałtownie otworzyłem drzwi. Kubeł farby, który stał na krzesełku tuż za drzwiami, poleciał na ścianę, odbił się i przewrócił wprost na mnie w taki sposób, że rozbryzgująca się farba poplamiła mi całe ubranie, i nie tylko ubranie. Nawet twarz.
  - Co ty, ku…, odpierd…?! – wrzasnąłem.
  Łukasz stanął jak wryty.
  - Sory, myślałem, że już nie przyjdziesz, więc sam zacząłem malować.
  - Patrz, jak ja wyglądam! Wszystko do wyrzucenia! Moja ulubiona koszulka!
  Starałem się wydusić z siebie jeszcze kilka wulgarnych określeń, które miały go do mnie zniechęcić, ale z każdym słowem moje oczy stawały się coraz bardziej zaszklone. Sobie zadawałem taki ból, jakiego nie dostarczają nawet najbardziej wyszukane tortury.
  - Co ty sobie, ku…, myślisz?! – wrzasnąłem najgłośniej i trzasnąłem drzwiami, które też były całe zachlapane. Nie dałem rady zostać tam dłużej, chciałem… chciałem, żeby wyszło to jak najbardziej szczerze, ale ostatnie słowa mówiłem już ze łzami w oczach, które sekundę później popłynęły mi po policzkach. Zbiegłem na dół i rozbeczałem się jak baba! Zamknąłem się w pokoju na klucz i nie wychodziłem z niego aż do wieczora. Łukasz próbował wejść, pukał, wołał, że przeprasza, że chce pogadać, ale nie miałem siły odpowiedzieć. Nie chciałem. Trwałem w swoim uporze. Mógłbym jakimś jednym zdaniem popsuć to, co z takim trudem przyszło mi zbudować.
  Nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziłem się w zupełnej ciemności. Było po północy. Chciałem wyjść i uciec najdalej jak to możliwe. W ubraniu poplamionym farbą, którego nawet nie zdjąłem, wyszedłem z pokoju i… i zobaczyłem Łukasza śpiącego na krześle przy drzwiach. Więc cały czas tu siedział i czekał aż wyjdę? Jak tylko go ujrzałem, dostałem napad płaczu. Odwróciłem się, oparłem o futrynę, starając się ukryć przed samym sobą to, jak bardzo mi na nim zależy. Wtedy zobaczyłem, że otworzył oczy. Zbudził go zgrzyt klucza w zamku. Chciałem szybko wrócić, uciec z powrotem, zamknąć się, żeby go nie oglądać, żeby znowu samotnie dźwigać to brzemię, ale nie zdążyłem. Był szybszy. Jego mocne, ciepłe ramiona objęły mnie i nie pozwalały mi się wyrwać. Próbowałem uciec, ale nie byłem w stanie. Poddałem się. Upadłem na podłogę, na kolana. Łukasz objął mnie jeszcze mocniej, czułem ten szczery uścisk, nie taki zwykły, przyjacielski, ale… Teraz też go objąłem, przytuliłem się i rozryczałem w jego ramionach.
  - Ja nie mogę… nie mogę…
  Próbowałem jeszcze wykrztusić z siebie jakieś słowo, ale dostrzegłem jego twarz, jego wzrok, z którego biło uczucie, zdziwienie i lęk.
  - Ja nie mogę sam… bez ciebie – wyłkałem. – Nie chce cię skrzywdzić…
  Nie mogłem dalej mówić. Łukasz podniósł mi delikatnie podbródek, patrzył mi w oczy i powoli otarł mi z policzków łzy. Pocałowałem go i znowu zatopiłem się w jego ramionach. Czułem się bezpieczny, czułem się potrzebny. Wiedziałem, że cokolwiek bym nie powiedział, cokolwiek zrobił, niczego by to między nami nie zmieniło.
  Dopiero po tamtym wydarzeniu uświadomiłem sobie, że go kocham. Kocham go, ale nie jakąś dziecinną miłością, nie zwykłą namiętnością, ale prawdziwym, szczerym uczuciem. W jego objęciach natychmiast się uspokoiłem.
  Wziął mnie w ramiona i zaniósł do łóżka, położył na pościeli. Przykrył mnie kocem, jeszcze raz pocałował w policzek i chciał odejść, ale go zatrzymałem.
  - Zostań…
  Położył się obok, nasze ręce spotkały się w objęciach. Znowu stanowiliśmy jedność. Dwie połowy, które znów się połączyły. Tak zasnąłem i już niczym się nie przejmowałem. Czułem, że jestem dla niego kimś bardzo ważnym i chciałem, żeby wiedział, że on dla mnie jest jeszcze ważniejszy.
  Noc minęła mi bardzo szybko. Gdy obudziłem się, byłem tylko w bokserkach, i nie pod kocem, ale pod kołdrą, a miejsce, gdzie spał Łukasz było puste. Usiadłem, przypominając sobie wszystko. Zacząłem się rozglądać, gdzie jest mój jedyny. Kiedy go nie ma, jest mi tak źle…
  Po chwili przyszedł, w swoim szlafroku, z tacą, na której było śniadanie. Poczułem ogromną ulgę, kiedy zobaczyłem go, takiego troskliwego i opiekuńczego, krótko mówiąc kogoś, o kim zawsze marzyłem. Bałem się, że to wszystko jest tylko snem, z którego zaraz się obudzę, ale gdy poczułem na swoim policzku jego pocałunek, wiedziałem, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.
  Wyglądał, jakby to, co zaszło między nami wczoraj, wcale się nie zdarzyło. Nawet słowem nie wspomniał o moim „kryzysie”, o którym ja sam nie byłem w stanie zapomnieć. Postawił tacę z jedzeniem na szafce i usiadł na łóżku obok mnie. Trochę się wahał, nie wiedział, czy może sobie pozwolić na… na tak dużo, jak wcześniej. Spojrzał na mnie. Powiedział:
  - Jestem gotow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin