tom 02 - Slub z nieznajomym.pdf

(380 KB) Pobierz
QPrint
BARBARA MCMAHON
5773496.001.png
ROZDZIAý PIERWSZY
Shelby Beaufort staþa niezdecydowana pod drzwiami, trzymajĢc dþoı na klamce.
MoŇe jednak lepiej byþo zadzwonię, pomyĻlaþa w popþochu. Jednak tyle razy juŇ jej
odmwiþ... Dobrze wiedziaþa, Ňe Patryk O'Shaunnessy jest czþowiekiem godnym zaufania.
Ostatecznie firma, dla ktrej pracowaþa, korzystaþa tak czħsto z jego usþug nie bez powodu.
Wyprostowaþa siħ, wziħþa gþħboki oddech i nacisnħþa klamkħ. Ku jej zdziwieniu poczekalnia
byþa zupeþnie pusta. CzyŇby sekretarka poszþa wczeĻniej do domu?
- Halo! Jest tu ktoĻ? - zawoþaþa niepewnie.
AŇ podskoczyþa, gdy nagle po prawej stronie z impetem otworzyþy siħ drzwi i wyþoniþ siħ z
nich wysoki mħŇczyzna. Zlustrowaþ jĢ uwaŇnym i niezbyt przyjacielskim spojrzeniem.
- Szuka pani kogoĻ?
Skinħþa gþowĢ, badawczo wlepiajĢc w niego wzrok. Miaþ kruczoczarne wþosy, a oczy takie
niebieskie, jak morze wokþ Irlandii. Nie byþ zbyt przystojny, jednak z zupeþnie
niezrozumiaþego powodu nie mogþa oderwaę od niego oczu. Ten facet miaþ w sobie coĻ
intrygujĢcego i fascynujĢcego zarazem. JakoĻ jednak nie potrafiþa go sobie wyobrazię w roli
prywatnego detektywa szpiegujĢcego niewiernych maþŇonkw lub rozwiĢzujĢcego zawiþe
sprawy.
- Chyba juŇ nie. Patryk O'Shaunnessy to pan? Unisþ jednĢ brew, rozejrzaþ siħ po
biurze i zmarszczyþ czoþo. Nie powiedziaþ ani sþowa, lecz byþa pewna, Ňe rozmawia z
wþaĻciwĢ osobĢ.
- Chciaþabym, Ňeby pan kogoĻ odszukaþ...
- Gdzie jest Joyce? - rzuciþ nieco nieprzytomnie, jakby nie sþyszaþ wypowiedzianych
przez niĢ sþw.
- Kto? - spytaþa spokojnie, choę trudno jej byþo zachowaę zimnĢ krew.
- Moja sekretarka. - Podszedþ do biurka i nerwowym ruchem chwyciþ kartkħ leŇĢcĢ
koþo telefonu. Szybko rzuciþ na niĢ okiem i zaklĢþ pod nosem. - Cholera, naprawdħ odeszþa.
Tyle razy mnie straszyþa, ale nie sĢdziþem, Ňe mwi powaŇnie. - Bezradnie przeciĢgnĢþ dþoniĢ
po wþosach.
- Nie byþo nikogo, kiedy tu weszþam.
- Miaþem sekretarkħ... jeszcze kilka godzin temu. -Z niepokojem spojrzaþ w stronħ na
wpþ uchylonych drzwi, za ktrymi znajdowaþo siħ duŇe pomieszczenie. Shelby zauwaŇyþa
tam dwa biurka, na ktrych staþy komputery i kilka aparatw telefonicznych. - No tak, ich teŇ
nie ma - powiedziaþ rozgoryczony.
- Kogo?
- Moich dwch wspþpracownikw...
- Przykro mi, panie O'Shaunnessy, ale chciaþabym, by pomgþ mi pan odnaleŅę pewnĢ
osobħ. - Prbowaþa sprowadzię rozmowħ na wþaĻciwe tory, choę coraz wyraŅniej widziaþa
bezsens zaistniaþej sytuacji. Po chwili mħŇczyzna spojrzaþ na niĢ nieco przytomniej.
- Skontaktowaþa siħ pani z policjĢ? Dlaczego nie? PomogĢ pani za darmo! - wyrzuciþ
niemal jednym tchem, nie spodziewajĢc siħ widaę usþyszeę odpowiedzi na zadane pytania.
- Niby tak... ale ta osoba nie zaginħþa. Po prostu nie wiem, gdzie aktualnie przebywa.
To dla mnie bardzo waŇna sprawa.
Spojrzaþ na zegarek.
- Z miþĢ chħciĢ wysþuchaþbym pani historii, ale muszħ teraz wyjĻę. JeĻli do szstej nie
odbiorħ crki z przedszkola, bħdzie gorzej niŇ Ņle.
- Sþucham?
- Ach, niewaŇne, teraz naprawdħ nie mam czasu. Niech pani przyjdzie jutro, najlepiej
tuŇ po dziewiĢtej. - MwiĢc to, odwrciþ siħ na piħcie i zniknĢþ w swoim biurze.
Shelby nie posiadaþa siħ ze zdziwienia. Nawet nie zechciaþ jej wysþuchaę. Ciekawe, dlaczego
wszyscy tak siħ nim zachwycajĢ?
Po krtkiej chwili pojawiþ siħ, szamoczĢc siħ niezdarnie z pþaszczem.
- No cŇ, muszħ zamknĢę biuro - powiedziaþ i obrzuciþ jĢ wymownym spojrzeniem,
dajĢc tym samym sygnaþ do wyjĻcia.
- AleŇ ja chcħ pana wynajĢę! - wykrzyknħþa z oburzeniem. O nie, tak þatwo jej siħ nie
pozbħdzie!
- Nie dzisiaj. Spieszħ siħ do przedszkola.
- W takim razie pojadħ z panem - odparþa bez namysþu. Jutro z caþĢ pewnoĻciĢ nie
bħdzie mogþa zwolnię siħ z pracy, gdyŇ ostatnio zdarzaþo siħ to zbyt czħsto. Jej szef byþ
wprawdzie wyrozumiaþy, ale ten numer by nie przeszedþ.
- Nie rozmawiam z klientami w samochodzie - powiedziaþ z naciskiem.
Spojrzaþ na niĢ z zainteresowaniem, jakby dopiero teraz tak naprawdħ zauwaŇyþ jej obecnoĻę.
Byþa wysoka, szczupþa i zgrabna... OtrzĢsnĢþ siħ czym prħdzej z tych rozmyĻlaı. Teraz miaþ
przecieŇ coĻ innego na gþowie. SwojĢ maþĢ, ĻlicznĢ dziewczynkħ. Ona zawsze byþa i bħdzie
na pierwszym miejscu.
- Jak siħ pani nazywa?
- Shelby Beaufort.
- Droga pani Beaufort, jak juŇ wspomniaþem, muszħ teraz jechaę po crkħ. Gdyby pani
zechciaþa przyjĻę jutro...
- A moŇe powinnam wybraę innĢ agencjħ? - przerwaþa mu ostro.
Patryk zacisnĢþ zħby. Potrzebowaþ pieniħdzy. Nie mgþ sobie pozwolię na stratħ klienta. Caþe
jego Ňycie zmieniþo siħ gruntownie mniej wiħcej rok temu, od kiedy zaczĢþ siħ opiekowaę
Mollie.
- Nigdy nie myĻlaþa pani o karierze prywatnego detektywa? - zapytaþ uszczypliwie.
Pokrħciþa przeczĢco gþowĢ.
- No dobrze, skoro pani tak nalega, proszħ ze mnĢ pojechaę.
Przynajmniej mnie wysþucha, pomyĻlaþa Shelby z zadowoleniem. Szli szybko w kierunku
olbrzymiego parkingu, ktry okalaþ budynek. Byþo pŅne, letnie popoþudnie. Upaþ dawaþ siħ
mocno we znaki; przypominajĢce wilgotnĢ i gorĢcĢ parħ powietrze nie pozwalaþo swobodnie
oddychaę. Jednak detektyw wyraŅnie czuþ siħ w takiej aurze jak ryba w wodzie. Dziwny facet,
przebiegþo Shelby przez myĻl. W tym momencie zatrzymaþ siħ przy duŇym, starym
samochodzie.
- Czy to paıski samochd? - Znowu jĢ zaskoczyþ. MoŇe mu siħ wcale tak dobrze nie
powodziþo?
UĻmiechnĢþ siħ do niej promiennie.
- Proszħ wsiadaę. Jest otwarty, kto chciaþby ukraĻę takiego gruchota?
Nie da siħ ukryę, Ňe jest w tym trochħ racji, pomyĻlaþa. Przekrħciþ kluczyk w stacyjce
i, o dziwo, silnik zapaliþ juŇ za pierwszym razem.
- Zaskoczona, co? - zapytaþ.
- Czy to rodzaj kamuflaŇu?
- Jakby pani zgadþa. Nie powinienem rzucaę siħ w oczy. JuŇ po chwili tkwili w korku,
co w Nowym Orleanie nie byþo niczym niezwykþym. Patryk nie naleŇaþ jednak do ludzi zbyt
cierpliwych. Caþy czas mamrotaþ coĻ pod nosem, spoglĢdaþ na zegarek i ciħŇko wzdychaþ.
Zdawaþ siħ w ogle zapomnieę o obecnoĻci pasaŇerki.
- A wiħc, jeĻli chodzi o tħ sprawħ, z ktrĢ do pana przyszþam...
Spojrzaþ na niĢ nieco nieprzytomnym wzrokiem.
- No dobrze, dziecino, powiedz, o co ci wþaĻciwie chodzi? Sþucham...
Shelby zesztywniaþa. Dziecino? Nikt wczeĻniej nie nazwaþ jej w ten sposb. JuŇ po chwili
jednak oburzenie ustĢpiþo miejsca niekþamanemu przeraŇeniu. Usþyszaþa przeraŅliwy pisk
opon i poczuþa mocne szarpniħcie, gdy Patryk dosþownie o wþos minĢþ potħŇnĢ ciħŇarwkħ.
- Chcħ odnaleŅę mojego ojca - powiedziaþa drŇĢcym gþosem, nawet na chwilħ nie
odrywajĢc oczu od drogi i jadĢcych przed nimi samochodw.
- Jak siħ nazywa?
- Sam Williams.
- Ile ma lat?
- Tego nie jestem pewna. - Trzeba bħdzie powiedzieę, Ňe ojciec odszedþ, gdy byþa
malutka.
- Masz akt urodzenia?
- Ojca?
- Nie, twj.
- MyĻlħ, Ňe gdzieĻ mam. Mogħ poszukaę.
- Tam znajdziemy tħ informacjħ, chyba Ňe twoja matka celowo nie podaþa nazwiska
ojca dziecka...
- AleŇ moi rodzice byli maþŇeıstwem i bardzo siħ kochali. Dlaczego miaþaby zrobię
coĻ takiego?
Patryk nacisnĢþ klakson i ciħŇko westchnĢþ. JakiĻ motocyklista usiþowaþ wymusię na nim
pierwszeıstwo. Spojrzaþ na chwilħ w ich stronħ i jeszcze mocniej przycisnĢþ pedaþ gazu.
Shelby usþyszaþa seriħ przekleıstw.
- Panie O'Shaunnessy! - powiedziaþa gþosem peþnym dezaprobaty.
- Mw mi Patryk. Wtedy i ja bħdħ mgþ mwię do ciebie po imieniu. Jak dawno
odszedþ i dlaczego nie wiesz, ile ma lat?
- Odszedþ, gdy miaþam dwa lata, to znaczy dwadzieĻcia trzy lata temu.
- Dlaczego zwlekaþaĻ z tym tak dþugo?
- Dþugo by opowiadaę. To bardzo zawikþana historia. Dopiero niedawno dowiedziaþam
siħ, Ňe nie odszedþ z wþasnej woli.
Z trudem przedzierali siħ przez korek.
- Cholera - zaklĢþ Patryk pod nosem.
- O tej porze zawsze tak jest, dlatego wolħ jeŅdzię autobusami. To o wiele mniej
stresujĢce.
Rzuciþ okiem na zegarek i zmarszczyþ czoþo.
- JeĻli nie odbiorħ crki do szstej, wyrzucajĢ.
- To niemoŇliwe, Ňeby nie poszli ci w takiej sytuacji na rħkħ. KaŇdemu od czasu do
czasu coĻ wypada.
- Byę moŇe masz racjħ, ale w moim przypadku dzieje siħ tak zbyt czħsto.
OdchrzĢknħþa nerwowo.
- A Ňona? Nie moŇe odebraę crki?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin