średnia ocena: 9.426 ilość głosów: 61
15 VII Anno domini 1456, Wratislavia. Ojciec powiedział mi poprzedniego wieczoru, że chce, abym został malarzem. Po nieprzespanej nocy, z głową pełną pomysłów, ubrałem się i wyszedłem, w sam raz, żeby zdążyć na jutrznię do katedry. Na dworze był przyjemny chłód, który porządkował myśli. Z plikiem świeżo wyprawionego pergaminu, z piórem i atramentem w torbie ruszyłem w stronę mostu Tumskiego, aby później pójść Katedralną w stronę „głosu Boga”. Mijając sześć domów i diecezję, dotarłem do celu. W kościele było kilku duchownych, oraz troje wiernych, mistrz cechu garncarzy, jakiś giermek i czeladnik. Zająłem wolne miejsce obok wyjścia i rozpocząłem modlitwę. Mistyczną ciszę przerwało echo wieczności chrześcijaństwa – głęboki głos mnichów obwieścił początek mszy. Kiedy znowu zaległa cisza, kaznodzieja z ambony wygłosił Pater Noster. Przez całą mszę prosiłem Boga o pewną rękę przy fachu, którym miałem się zająć.
Kiedy wyszedłem z katedry, już dniało i za chwilę pierwsze promienie słońca wychyliły się zza drzew, rozświetlając Odrę blaskiem poranka. Obszedłem świątynię dookoła i skierowałem się w stronę zamku książęcego, by wzdłuż wału przejść na powrót do mostu Tumskiego. Usiadłem na murku i rozłożyłem pergamin, zanurzyłem pióro w atramencie i oczyma wyobraźni zacząłem kreślić linie wież. Po pewnym czasie kiedy słońce wzeszło już na dobre, a na ulicy swe stragany rozkładały przekupki, a praczki kończyły pranie, odważyłem się naruszyć harmonijną biel kartki. Pociągnąłem pierwszy kontur. Strach ustąpił nieodpartej chęci tworzenia. Rysowałem z zapałem, starając się uchwycić każdy szczegół. Byłem przepełniony miłością do świata i Boga, to właśnie chciałem wyrazić.
Rysunek był ukończony. Duma wyrysowała się na moim obliczu, ojciec będzie zadowolony. Ułożyłem swoje dzieło przed sobą i pomyślałem, że tak samo szczęśliwy musiał być Noe, kiedy ukończył swoją arkę, kiedy przybił ostatni gwóźdź, kiedy w głuchej ciszy rozbrzmiało ostatnie silne uderzenie młotkiem. Wpatrywałem się w moją katedrę z uwielbieniem, oto stworzyłem nowy świat, w którym najważniejsza świątynia Wrocławia ma odrobinę wykrzywioną wieżę, gdzie odcienie czarnych rys rzeźb pięknie współgrają z bielą wschodzącego słońca nie zarysowanej części pergaminu. Oto dopełniłem aktu stworzenia czegoś tylko mojego, osobistego i unikalnego. W zachwycie przerywanym od czasu do czasu cichym westchnięciem, porównywałem moją świątynię z tą prawdziwą.
Zagłębiony we własnych myślach nie spostrzegłem stojącej po drugiej stronie mostu grupy szkolarzy z którymi miałem drobne zatargi. Szydzili ze mnie, i z mojej pracy. Nieświadom tego co rusz uśmiechałem się do obrazu i wznosiłem ręce do Boga w modlitwie dziękczynnej. Kiedy tak kontemplowałem w zachwycie efekt mojej pracy, powiał silniejszy wiatr i porwał mój rysunek. Początkowo nie mogłem uwierzyć w to co się wydarzyło, lodowaty pot spłynął po moim karku, chciałem się rzucić za pergaminem do Odry, w końcu zdołałem wykonać tylko jakiś żałosny gest rękami. Czym prędzej ruszyłem na drugą stronę mostu by z brzegu spróbować dosięgnąć mej pracy. Dochodziłem już do końca mostu kiedy jeden z silniejszych chłopców skoczył ku mnie i jednym ruchem przerzucił przez mur, nie dając sposobności do obrony. Poczułem jak przez ułamek sekundy spadam do rzeki, chwilę później byłem już co najmniej dwa metry pod wodą, zacząłem machać dziko rękami, tchu mi brakowało, a woda rozmywała mi obraz. Światło dnia niknęło w odmętach. Byłem pod wodą kilkadziesiąt sekund, lecz czułem że to mój koniec. Czarne plamy przed oczyma świadczyły o tym, że już nie wypłynę.
Wtem czyjaś silna ręka chwyciła mnie za włosy i pociągnęła ku światłu. Pomyślałem, że to sama śmierć przyszła ze swoją kosą i nawet mnie to nie zdziwiło. Ucieszyłem się że męczarnie się skończą. Lecz kiedy otworzyłem oczy stwierdziłem, że się krztuszę leżąc na plecach na wilgotnym piasku. Nade mną był ten sam murowany most, lecz wokół mnie i kobiety która mnie uratowała byli adepci i księża słuchający ich opowieści. Usłyszałem tylko coś o czarownicy i heretyku. Straciłem przytomność.
Obudziłem się w domu z nieznośnym bólem głowy, przy łóżku siedział ojciec ze srogą miną. Kiedy mu wszystko wytłumaczyłem westchnął trochę łagodniej i powiedział, że ledwo udało mu się wyciągnąć mnie od oskarżeń o herezję, bo znaleziono mnie nieprzytomnego w towarzystwie wiedźmy. Przeraziłem się nie na żarty przecież tak bardzo chciałem być zbawiony, a takie oskarżenie mogło później zadecydować o moim pozaziemskim życiu. Zasępiłem się i przymknąłem powieki, ponieważ przypomniałem sobie o moim straconym rysunku. Zacząłem płakać. Ojciec bardzo się zdziwił i myśląc, że zakochałem się w owej kobiecie, powiedział, że zostanie poddana próbie wody w piątek wieczorem, i że nic nie da się zrobić, by jej pomóc. Tym razem to ja byłem zdumiony i szybko wyprowadziłem go z błędu. Ojciec objaśnił mi, że niektórzy ludzie są posądzeni o herezję niesłusznie, a jedynym dowodem, który miał inkwizytor było sprawozdanie szkolarzy, którzy jakoby widzieli czarnego kota bawiącego się z dziewczyną, słyszeli formułkę zaklęcia wyszeptaną przez nią kiedy wpadłem do wody.
Przez cały dzień myślałem o biednej dzieweczce, która niedługo miała zostać utopiona w Odrze. To wszystko moja wina. To ja dla rozrywki wdawałem się w bójki z młokosami. Mięli powody by targnąć się na moje życie. Kiedy po nieudanej próbie utopienia mnie, zobaczyli, że mogą zadać klęskę całej rodzinie, wykorzystali okazję – powiadomili o tym incydencie inkwizytora, zmyślając historyjkę o czarownicy. Wszystko to przemyślałem i teraz owa niewiasta była w mych oczach niewinną ofiarą niecnych działań mających na celu unieszkodliwienie mnie, dla szkolarzy nie liczył się los innych, ważne było to, żeby odnieść sukces, bez względu na środki. Teraz to wiedziałem, lecz już było za późno.
Kiedy nadszedł wieczór przed mostem Odkupienia, to jest na południowy-zachód od katedry na jednej z odnóg Odry zebrał się bogobojny tłum w oczekiwaniu na wyrok i… widowisko. Zawsze tak było, kiedy kogoś skazywali, żądny wrażeń lud wył z radości na każdym procesie, na widok torturowanych skazańców, był to jeden z rodzajów rozrywki urozmaicającej monotonię dnia powszedniego. Na moście stały już dwie kobiety w sukniach, były posądzone o czary i o herezję, inkwizytor przeczytał wyrok i niewiasty zostały siłą wepchnięte do wody przez kata. Po chwili szamoczące się w wodzie kobiety poddały się wodzie, która nie chciała ich przyjąć. Świadczyło to o tym, że obydwie były sługami szatana. Kobiety unosiły się swobodnie mocą grzechu. Okrzyk potępienia i przerażenia wyrwał się z gardła tłuszczy, wszyscy zamarli, a dopiero kiedy wrocławski kat trzymający w ręku długą żerdź dźgnął jedną, a potem drugą kobietę kilka razy w serce, odetchnął z ulgą. Z oczu skazanych wyzierał strach, potem ostatni blask zgasł i powieki zamknęły się na zawsze, woda z litości nich przyjęła martwe ciała, posyłając je na dno. Grzesznice poniosły zasłużoną karę.
Jakieś cztery wieki później odnogę Odry, na której kiedyś był most Odkupienia zasypano, a na jej miejscu założono ogród. Dziwnym trafem tylko tam wyrastały kwiaty, które swą urodą i niezwykłym zapachem zachwycały ludzi. I biada temu kto chciałby którykolwiek zerwać, dotyk grzeszników zamieniał piękno w brzydotę, a cudowną woń w zgubną. Nestorzy Wrocławia tłumaczyli to jako znak, iż kobiety, które przed laty skazano za czary, były niewinne. Tak więc za radą mędrców to szczególne miejsce mieszkańcy strzegli jak potrafili przez stulecia, pragnąc w ten sposób choć w części odkupić winę niesłusznego oskarżenia. Dzisiaj możemy zachwycać się nie tylko kolorami i zapachem, ale i różnorodnością gatunków roślin. Nic więc dziwnego, że powstał w tym miejscu ogród Botaniczny Uniwersytetu Wrocławskiego.
ANEKS
Impulsem, który skłonił mnie do napisania tego opowiadania było hasło Procesy Czarownic w Encyklopedii Wrocławia. Znalazłam tam wzmiankę o wyroku, w którym skazano dwie kobiety na śmierć (rok 1456). To właśnie podsunęło mi pomysł na napisanie tej legendy. Bohater opowiadania porusza się w ograniczonej przestrzeni Ostrowa Tumskiego. Akcja rozgrywa się pomiędzy wrocławską katedrą, a jednym z najstarszych mostów Wrocławia – mostem Tumskim. Most ten służył ludziom już od średniowiecza, wpierw drewniany, później murowany i obecnie stalowy z 1888-1889 roku. Stoją przy nim dwie figury Św. Jadwiga – patronka Śląska i Św. Jan Chrzciciel opiekun Wrocławia. katedra swe korzenie wiąże z powstaniem biskupstwa wrocławskiego i ze zjazdem w Gnieźnie w roku 1000. Kościół współczesny bohaterowi był już trzecim z kolei. Zbudowany przez bp Waltera przybyłego z Walonii w 1158-1169 roku, rozbudowana przez bp Żyrosława (1169-1198). Kamienna trójnawowa bazylika z transeptem i prezbiterium zamkniętym półkolistą absydą, z dwiema wieżami zachodnimi. Stanowi klasyczny przykład tak zwanego gotyku redukcyjnego spopularyzowanego na Dolnym Śląsku przez zakon cystersów. Najważniejszym jednak miejscem opowiadania jest most Odkupienia – czysta fikcja, wymysł mojej wyobraźni. Odnoga Odry przepływająca niegdyś przez obszar ogrodu Botanicznego jest jak najbardziej prawdziwa, została zasypana w roku 1816, gdzie na jej miejscu usytuowano założony w roku 1811 ogród Botaniczny przy utworzonym wówczas Śląskim Uniwersytecie im. Fryderyka Wilhelma. Ogród podziwiać możemy aż po dziś dzień.
kwiatek_1998