Kochankowie
(The Lovers)
Przekład Cezary Frąc
Samowi Minesowi,
który widział głębiej niż inni.
Muszę się wydostać. Hal Yarrow usłyszał czyjś odległy głos.
– Musi być jakieś wyjście.
Przebudził się z drgnieniem i uświadomił sobie, że to mówił on sam i że to, co powiedział, budząc się, nie miało żadnego związku ze snem. Słowa i sen nie miały ze sobą nic wspólnego.
Ale co oznaczały te wymamrotane słowa? I gdzie on wtedy był? Naprawdę podróżował w czasie czy po prostu śnił? Marzenie senne było tak żywe, że miał kłopoty z powrotem na ten poziom rzeczywistości.
Gdy spojrzał na siedzącego obok człowieka, rozjaśniło mu się w głowie. Był w promie, zmierzającym do Sigmen City w roku pięćset pięćdziesiątym przed Sigmenem (trzy tysiące pięćdziesiąty rok Starego Stylu, podpowiedział mu umysł uczonego). Nie był, jak w tamtej dziwnej podróży w czasie? we śnie? – na dziwnej planecie wiele lat świetlnych stąd, wiele lat w przyszłość od teraz. Ani nie stał twarzą w twarz ze słynnym Isaakiem Sigmenem, Zwiastunem, prawdziwe niechaj będzie jego imię.
Człowiek, siedzący obok, zerknął na niego z ukosa. Był chudzielcem o wydatnych kościach policzkowych, prostych czarnych włosach i brązowych oczach z lekką fałdą mongolską. Na lewej piersi jasnoniebieskiego uniformu klasy inżynieryjnej nosił aluminiowy emblemat, który wskazywał, że należy do wyższych szeregów. Prawdopodobnie był inżynierem elektronikiem, absolwentem jednej z lepszych szkół zawodowych.
Mężczyzna chrząknął i zagadnął po angielsku:
– Tysiąckrotnie przepraszam, abba. Wiem, nie powinienem odzywać się do ciebie bez pozwolenia, ale powiedziałeś coś do mnie po przebudzeniu. Skoro i tak jesteśmy razem, mógłbyś na chwilę zniżyć się do mojego poziomu. Wprost umieram z chęci zadania ci pytania. Nie na darmo nazywam się Wścibski Sam.
Zaśmiał się nerwowo i dodał:
– Przypadkiem słyszałem, co powiedziałeś stewardesie, kiedy zakwestionowała twoje prawo do zajęcia tutaj miejsca. Przesłyszałem się, czy naprawdę oznajmiłeś jej, że jesteś łobuzem?
Hal odparł z uśmiechem:
– Nie, nie łobuzem. Jestem obusem. To skrót od omnibusa, człowieka mającego wiadomości z różnych dziedzin. Jednak nie pomyliłeś się tak bardzo. Na polu zawodowym obus cieszy się mniej więcej takim samym poważaniem, jak zwykły łobuz.
Westchnął i pomyślał o poniżeniach, na które był narażony tylko dlatego, że postanowił nie zostawać specjalistą w wąskiej dziedzinie. Wyjrzał przez okno, bo nie chciał zachęcać towarzysza podróży do rozmowy. Zobaczył jasny blask daleko w górze; bez wątpienia wojskowy statek kosmiczny, wchodzący w atmosferę. Nieliczne statki cywilne schodziły wolniej i mniej rzucały się w oczy.
Z wysokości sześciu tysięcy metrów popatrzył na krzywiznę kontynentu północnoamerykańskiego. Był cały rozświetlony, tylko gdzieniegdzie widniały plamy ciemności, jedne nieduże, inne większe. Te ostatnie to pasma górskie albo zbiorniki wodne, na których jeszcze nie udało się zbudować osiedli mieszkalnych czy zakładów przemysłowych. Wielkie miasto. Megalopolis. Pomyśleć, że zaledwie trzysta lat wcześniej cały kontynent zamieszkiwały tylko dwa miliony ludzi. Za następnych pięćdziesiąt lat – jeżeli nie wydarzy się żadna katastrofa, taka jak wojna między UniąHaijacu a Republikami Izraelskimi – liczba ludności w Ameryce Północnej wzrośnie do czternastu, może piętnastu miliardów.
Jedynym obszarem, w którym celowo nie zezwalano na osiedlanie, był Rezerwat Przyrody Zatoki Hudsona. Yarrow opuścił rezerwat zaledwie przed piętnastoma minutami, ajuż czuł się źle, bo wiedział, że minie dużo czasu, nim będzie mógł tam powrócić.
Westchnął znowu. Rezerwat Przyrody Zatoki Hudsona. Tysiące drzew, góry, rozległe błękitne jeziora, ptaki, lisy, króliki, a nawet, jak mówili strażnicy, rysie. Drapieżniki były jednak nieliczne i za dziesięć lat miały trafić na listę zwierząt wymarłych.
Hal oddychał w rezerwacie pełną piersią, czuł się nieskrępowany. Wolny. Niekiedy doskwierała mu samotność i nękał go niepokój, ale zaczęło się to dopiero wtedy, gdy badania prowadzone wśród dwudziestu francuskojęzycznych mieszkańców rezerwatu dobiegały końca.
Współpasażer zaczął się wiercić, jakby zbierał się na odwagę, żeby zagadnąć profesjonalistę. Chrząknął nerwowo parę razy i powiedział:
– Sigmenie, dopomóż, mam nadzieję, że cię nie uraziłem. Ale zastanawiałem się...
Hal Yarrow poczuł się urażony. Ten mężczyzna za dużo sobie pozwalał. Potem przypomniał sobie, co powiedział Zwiastun: „Wszyscy ludzie są braćmi, choć niektórych ojciec darzy większymi względami”. To nie wina inżyniera, że kabinę pierwszej klasy zajmowali ludzie o wyższym statusie i że Hal był zmuszony dokonać wyboru między późniejszym promem a przebywaniem z kimś z klasy niższej.
– Mnie to shib – powiedział Yarrow i wyjaśnił mu, co to znaczy.
– Ach! – zawołał mężczyzna z ulgą. – A więc nie masz nic przeciwko jeszcze jednemu pytaniu? Nie bez powodu nazywam się Wścibski Sam, jak powiedziałem.
– Nie, chętnie ci odpowiem – zapewnił Hal Yarrow. – Obus, choć wszechstronny, nie zajmuje się wszystkimi gałęziami danej nauki. Skupia się na jednej konkretnej dyscyplinie, ale zarazem próbuje zrozumieć jak najwięcej ze wszystkich jej dziedzin. Ja na przykład jestam obusem lingwistycznym. Zamiast ograniczać się do jednej z wielu gałęzi lingwistyki, zdobyłem szeroką wiedzę ogólną, dotyczącą całej nauki. Zajmuję się korelowaniem tego, co się dzieje we wszystkich jej dziedzinach, wyszukiwaniem w jednej specjalności rzeczy, które mogą być interesujące dla człowieka o innej specjalizacji, i powiadamianiem zainteresowanego o swoim odkryciu. Gdyby nie praca obusów, specjalista, który nie ma czasu na czytanie setek czasopism poświęconych swojej dziedzinie, mógłby pominąć coś, co mogłoby mu się przydać.
Wszystkie dziedziny nauki mają swoich obusów, którzy zajmują się tym, co powiedziałem. Prawdę mówiąc, mam szczęście, że jestem lingwistą. Gdybym był, na przykład, obusem medycznym, przytłoczyłby mnie ogrom wiedzy. Musiałbym pracować z...
Voohan