Dave Wolverton - Łowy Na Węże Morskie.doc

(1907 KB) Pobierz
DAVE WOLVERTON ŁOWY NA WĘŻE MORSKIE

 

DAVE WOLVERTON ŁOWY NA WĘŻE MORSKIE

Przedmowa

W roku 2866 grupa genetyków-paleontologów krążąc wokół dużego księżyca zwanego Anee, oddalonego o tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi, zapoczątkowała zakrojone na wielką skalę przedsięwzięcie. Zamierzali stworzyć największe w galaktyce ziemskie zoo, odtwarzając wiele zwierząt i gatunków roślin, które już dawno wymarły na ich ojczystej planecie.

Ci terraformatorzy podzielili powierzchnię Anee na trzy wielkie kontynenty.

Na każdym z nich miały znaleźć schronienie rośliny i zwierzęta konkretnej ery: kredy, miocenu i pliocenu. Zgromadzili próbki genetyczne z wielu miejsc: uwięzione w bursztynie owady żywiące się krwią dostarczyły im tkanek niezbędnych do sklonowania większych zwierząt ziemskich, takich jak dinozaury i prehistoryczne wilki. Bursztyn dostarczył też zarodników i próbek roślin, które pomogły odtworzyć pradawną florę. Paleontolodzy pobrali próbki tkanek z zamarzniętych w lodach Syberii mamutów; znaleźli również szpik w kości biodrowej Neandertalczyka, który utopił się w bagnie przed trzydziestoma ośmioma tysiącami lat. Próbki krwi zakrzepłej na kamiennym toporze dostarczyły genów niezbędnych do odtworzenia Homo rex - gigantycznych małpolu-dów-ludożerców. Kiedy naukowcom brakowało próbek, rekonstruowali starożytne rośliny i zwierzęta proteina po proteinie, gen po genie, opierając się na barwnych wzorcach sporządzonych na podstawie skamieniałego DNA; przerzucali w ten sposób pomost między ostatnim znanym przodkiem i poprzednikiem danego gatunku.

Paleontolodzy umieścili stworzenia pochodzące z tej samej ery na odrębnym kontynencie. Dla utrwalenia tego podziału stworzyli

ekozapory; stanowiły je gigantyczne węże morskie, które patrolowały oceany, pożerając każde zwierzę usiłujące przepłynąć z jednego kontynentu na drugi. Posługując się inżynierią genetyczną umieścili w przestworzach smoki. Miały one polować na szybujące wysoko pterodaktyle, które zapędzały się daleko nad morskie obszary.

Naukowcy ci przez dwieście dwanaście lat pracowali w stacji kosmicznej krążącej nad Anee do dnia, w którym kosmici z Erydanu wysłali swoje Czerwone Sondy Galaktyczne z zadaniem zniszczenia każdego ziemskiego gwiazdolotu. Zmusili w ten sposób paleontologów podróżujących dotąd swobodnie wśród gwiazd do wylądowania na stworzonej przez nich dzikiej planecie. Niektórzy uczeni zaprzyjaźnili się z Neandertalczykami i zawarli z nimi sojusz, co ułatwiło im życie na wygnaniu. Inni paleontolodzy masowo uprowadzali Neandertalczyków do niewoli. Zamierzali użyć ich do budowy broni, która zniszczy sondy Erydanian. Nazywano ich Władcami Niewolników. Nie zdołali jednak uciec z Anee, choć przez wiele lat ponawiali bezskuteczne próby. Wreszcie, podobnie jak lew w klatce, który przestaje w końcu myśleć o ucieczce i stara się w niej urządzić jak najwygodniej, po upływie długiego czasu kolejne pokolenie Władców Niewolników odwróciło wzrok od gwiazd i zaczęło szukać dla siebie miejsca w świecie, który ich więził. Zwrócili wówczas całą swoją potęgę militarną zarówno przeciw dzikim Neandertalczykom, jak i innym ludziom - swym rywalom. Po ich podbiciu Państwo Władców Niewolników rozciągało się od morza do morza, a ich okrutni potomkowie pogrążyli się w barbarzyństwie i ulegli dekadencji.

W miarę jak wymierali najstarsi z podróżujących niegdyś wśród gwiazd ludzi, przymusowi osadnicy niemal zupełnie zapomnieli o technice umożliwiającej tego rodzaju loty. Nieliczni pozostali przy życiu paleontolodzy podjęli ostatnią próbę utrzymania równowagi ekologicznej na Anee i powołali do życia rasę Stwórców, istot rozumnych, podobnych do robaków, które miały syntetyzować DNA zgodnie z planami zgromadzonymi w ich krystalicznych mózgach. W następnych latach, kiedy na Anee nastał jej ciemny okres dziejów, Stwórcy kontynuowali dzieło uczonych, odtwarzając wymarłe formy życia.

Pokolenia ludzi żyły w dostatku, rozmnażały się, wojowały i umierały. W stworzonej przez przodków nowej ojczyźnie część ludzkości zyskała drugie dzieciństwo, aż pewnej nocy...

 

Rozdział 1 WIATR ZSTĘPUJĄCY

 

Ktoś potrząsnął lekko Tullem i obudził go, dając mu znak, że teraz on powinien objąć wartę.

- Tchima-zho, sepala-pi fe, kończę z zadowoleniem i znajdę radość w nadchodzącym śnie - powiedział nosowym głosem Ayuvah w miękkim, dźwięcznym języku Neandertalczyków czyli Pwi, jak sami siebie nazywali.

Tuli spojrzał w twarz młodego Neandertalczyka i zamrugał, by lepiej widzieć w mroku. Thor już wzeszedł. I choć księżyc ten znajdował się dopiero w pierwszej kwadrze, Tuli dobrze widział Ayuvaha. Noc była ciepła, a powietrze wokół obozu przesycała słodka woń miodu. Ropuchy drzewne gwizdały w ciemnościach poza obozowiskiem, a na przeciwległym krańcu równiny dwa samce hydrozaurów o niebieskich grzebieniach głośno rycząc walczyły o samicę. Zajmowały się tym już od trzech dni w położonej niżej dolinie. Tuli cieszył się więc, że zbiór miodu dobiegał końca. Nieco wcześniej bowiem te donośne ryki zwabiły do doliny tyranozaura i choć Ayuvah zabił go włócznią, inne zapewne pójdą śladem zwiadowcy. Najwyższy już czas opuścić terytoria dinozaurów, wrócić na statek i odpłynąć do ojczystego Smilodon Bay.

Tuli zdjął szatę i przeciągnął się. Ayuvah podał mu lunetę i róg bojowy, a potem poszedł posilić się przy ognisku, choć nie miał apetytu.

- Adja, boję się - powiedział spokojnie Ayuvah, zjadłszy nieco duszonego mięsa. Ponieważ jednak nie określił, jak bardzo się boi, oznaczało to, że lęka się czegoś bliżej nieokreślonego. Siedmiu innych Pwi spało spokojnie w obozie, lecz żaden nie chrapał. Pozostałe ogniska zgasły.

- Czego się boisz? - spytał go cicho Tuli.

- Dzisiejszej nocy zauważyłem ożywiony ruch w tamtej dolinie. Samice hydrozaurów mają ruję. Widziałem też dwa karnozaury wychodzące z bagien, a wiele mniejszych dinozaurów kręci się po okolicy. Dostrzegłem też coś niepokojącego, choć nie mam co do tego pewności - dodał w zamyśleniu Ayuvah. - Wydaje mi się, iż zobaczyłem blask latami w pobliżu dużej wyspy na rzece. Ale widziałem to z daleka, a po minucie światło zgasło. Może to był tylko błędny ognik?

- Złodzieje jaj? - spytał Tuli. Jedynie ludzie albo Neandertalczycy mogli rozpalić tu ognisko, a tylko nieliczni mieli odwagę wyprawić się do tej części świata. Wprawdzie wielu młodych Pwi od czasu do czasu przepływało ocean, by kraść jaja dinozaurów w Krainie Gorąca, ale wyprawiali się tylko na wiosnę. Na kontynencie zwanym Kalia żeglarze dobrze płacili Neandertalczykom za jaja wielkich jaszczurów, a potem sprzedawali je w odległych portach ciekawskim, którzy mieli dość cierpliwości, by zaczekać, jakie potwory wylęgną się ze zdobyczy. Teraz jednakże, gdy zbliża się jesień, większość Pwi trzyma się z daleka od ziem dinozaurów i pracuje przy zbiorach. Tylko Scandal zwany Smakoszem, który uwielbia miód ze skórzanego drzewa, płaci im dostatecznie dobrze, by mieli ochotę wyprawić się w tej porze roku do Krainy Gorąca.

- Myślę, że to nie byli złodzieje jaj - ciągnął Ayuvah. - Oni nigdy nie prowadzą poszukiwań po ciemku. Nie mogę zrozumieć, jak ktoś mógłby wędrować w nocy na ziemi dinozaurów.

- Łowcy niewolników? - Tuli skrzywił się wypowiadając te słowa.

- Możliwe - odparł Ayuvah. - Zeszłej wiosny dwudziestu Pwi z Oczu Wellena wyruszyło po jaja i żaden nie wrócił. Mogli ich schwytać łapacze z Kraalu.

- Nigdy nie słyszałem, żeby ci dranie przybywali do Krainy Gorąca - zaoponował Tuli, choć nie był tego zbyt pewny. Przecież niewielka grupa złodziei jaj byłaby łatwą zdobyczą. W ostatnich kilku latach napady łowców niewolników coraz bardziej dawały się Neandertalczykom we znaki. Niektórzy mówili nawet, iż najwyższy już czas, by uciec z dzikich ostępów Kalii i udać się do Krainy Gorąca, i że łapacze nigdy nie odważą się ruszyć ich śladem.

Tuli włożył swój ekwipunek bojowy, gdyż słowa Ayuvaha zaniepokoiły go nie na żarty. Narzucił na nagie ciało kurtkę ze skóry igu-andona i wsadził do futerału u pasa swój kutow, podwójny topór. Potem chwycił drewnianą tarczę i włócznię, zawiesił na szyi róg i ruszył na posterunek.

Pełnił wartę w konarach uschłego skórzanego drzewa na szczycie pagórka. Widział stąd dobrze całą równinę w dole. Porastała ją skąpa roślinność, ale liczące dwieście triceratopsów stado - każdy długi na trzynaście metrów - ogryzało krzaki na ciemnym stepie. Rząd wzgórz na wschodzie znaczył granicę lasów, a na odległym o trzy kilometry wzniesieniu niewielkie ognisko paliło się w dziupli skórzanego drzewa. Tuli wyjął lunetę z futerału i przyjrzał się temu drzewu. Przy spróchniałym pniu obozowali Denni i Tchar, czternastoletni Neandertalczycy, podkurzając pszczoły. Jasnowłosy Denni podsycał ogień, podczas gdy Tchar smacznie spał.

Dobry chłopiec z tego Denniego i taki pracowity. Muszę pochwalić go rano, pomyślał Tuli. Iguandony skubały liście drzew otaczających obozowisko młodych Pwi, wielkie i szare w świetle księżyca. To dobrze, dodał w myśli Tuli. Chłopcy będą bezpieczni tak długo, jak igu-andony zostaną w pobliżu. Przeniósł wzrok na zachód w stronę sporej wyspy na rzece. Rzeczywiście, porastające ją gęste krzaki poruszały się bez przerwy. Tuli zbadał wzrokiem ten zakątek. Jeżeli ktoś - człowiek lub Pwi - przyświecający sobie latarnią zszedł nad rzekę, a potem obszedł to zakole, mógł zauważyć ognisko płonące w dziupli skórzanego drzewa. A jeśli był to łowca niewolników, na pewno by zgasił wtedy latarnię i przekradał się w mroku wzdłuż zarośli.

Gdyby czterdziestu mężczyzn przedzierało się przez rosnące nad rzeką krzaki w księżycowej poświacie, czy wypłoszyliby z nich dinozaury na otwartą przestrzeń, zastanawiał się wartownik. Nie potrafił na to odpowiedzieć. Równie dobrze tuzin dinozaurów mógł wystraszyć myśliwych. A gdyby to nocni przybysze narobili hałasu, stałoby się odwrotnie. Tuli obrócił się dookoła starannie badając wzrokiem równinę. W blasku księżyca, mając teleskop, czuł się względnie bezpiecznie. Tuzin małych owiraptorów wybiegło z zarośli w pobliżu wzgórz, kierując się na otwartą przestrzeń. To, co je wypłoszyło, okrążało teraz Tchara i Denniego. Tuli syknął przez zęby i dotknął rogu bojowego.

Tchar i Denni są młodzi i jeśli wpadną w tarapaty, mogą nie mieć dość przytomności umysłu, by z nich wybrnąć. Tuli nie zdecydował się jednak na grę na rogu, gdyż zdradziłby w ten sposób swoją obecność. Czy powinienem ich ostrzec przed czymś, co może okazać się całkowicie niegroźne, zapytał się w duchu. Przecież dosłownie wszystko potrafiło przestraszyć owiraptory.

W leżącym poniżej jeziorku żaby przestały nagle świstać, gdyż ktoś wszedł do wody. Tuli wzdrygnął się i spojrzał w dół. Fava, młodsza siostra Ayuvaha, stała w blasku księżyca. Była to piękna dziewczyna o rudoblond włosach. Zielone oczy Favy, płytko osadzone pod wydatnymi łukami brwiowymi - co było rzadkością wśród Neandertalczyków -upodabniały ją do ludzi. Miała duże piersi i ozdabiała gołe nogi kolorowymi wstążkami na znak, że jest niezamężna. Każdy, kto z nią się zetknął, odnosił wrażenie, że tej słodkiej istocie świat wydaje się niezwykle tajemniczy. Zapewne dlatego zawsze mówiła z naciskiem, modulując głos, jakby w ten sposób chciała podkreślić, jak dziwne jest wszystko, co ją otacza. Fava zdjęła tunikę, weszła do wody i położyła się na plecach, pozwalając wstążkom unosić się swobodnie na gładkiej tafli.

Tuli przez chwilę przyglądał się piersiom dziewczyny unoszącym się i opadającym na powierzchni wody w rytm oddechu.

- Faro - szepnął w końcu do młodej Neandertalki - co robisz?

- Kąpię się - odpowiedziała, wyraźnie zaskoczona jego pytaniem. Tuli zdziwił się. Musiała przecież wiedzieć, że będzie pełnił wartę na górze. Co więcej, powinna była go zobaczyć.

- Hmmm - westchnęła z zadowoleniem Fava, rozbryzgując wodę. - Już od trzech dni gotowałam w dole miód. Cała moja odzież stała się lepka od soku i pachnie jak kwiaty skórzanego drzewa. Nawet mój pot nabrał woni miodu. Tellu - wymówiła imię Tulla najlepiej, jak jej na to pozwalały odmienne od ludzkich struny głosowe -nawet dołek między moimi piersiami pachnie miodem.

Tuli poczerwieniał i odwrócił wzrok. Od dawna tak z nim żartowała. Uganiała się za nim już od siedmiu lat, odkąd przestał być dzieckiem. Nie był jednak pewny, czy Fava naprawdę pragnie go zdobyć. Dla Neandertalczyków wszystkie przedmioty, wszyscy ludzie i wszystkie miejsca posiadały kwea, ładunek emocjonalny wynikający z dawnych powiązań, a Fava bardzo pociągała Tulla. Zawsze uważał ją za młodszą siostrę i kwea, które do niej czuł, też miało siostrzaną naturę. Było to kwea razem spędzonych dobrych chwil. Myślał o niej tylko jak o maleńkiej dziewczynce, którą niegdyś była, o kimś, kogo powinien strzec. W ostatnich czasach jednak to kwea zaczęło się zmieniać. Fava częściej się z nim teraz droczyła i czuł, że narasta w nim pożądanie, że pragnie się z nią kochać. Nie zaproponował jej wszakże tego w obawie, że zniszczy przyjaźń, która ich łączy. A zresztą, czy Fava zechciałaby mieszańca za męża, zastanowił się w duchu. Niewiele kobiet pragnęło poślubić kogoś, kto w połowie jest człowiekiem i w połowie Neandertalczykiem. Fava na pewno może znaleźć kogoś lepszego. Nie, ona tylko stara się wprawić mnie w zakłopotanie, pomyślał.

Tuli odetchnął głęboko i zmusił się do obserwowania stepu. Nie mógł się jednak skoncentrować i od czasu do czasu zerkał na Favę pływającą w jeziorku, widział fale omywające jej piersi w blasku księżyca. Pluskała się tak przez pół godziny. Potem wyszła z wody i wytarła się do sucha. Tuli wysiłkiem woli odwrócił od niej wzrok. Kilka małych dinozaurów zgromadziło się w dolinie, by pożreć tyranozaura, którego Ayuvah zabił poprzedniego dnia.

Fava ubrała się, wdrapała na drzewo i stanęła obok Tulla. Była wysoka jak na Neandertalkę, a przecież młody mieszaniec spoglądał na nią z góry.

- Rozczeszesz mi włosy, Tullu? - spytała niewinnie, stojąc na dwóch gałęziach, nader chwiejnej podporze.

- Jestem na warcie - odparł krótko.

- Przecież inni śpią! - zaoponowała.

Tuli wziął od niej kościany grzebień. Fava odwróciła się do młodzieńca plecami. Rozczesywał powoli jej długie, mokre włosy.

- Z przyjemnością wróciłbym do domu - powiedział.

- Czemu? - spytała zdziwiona. - Myślałam, że cieszy cię ta wyprawa. Sam mówiłeś, że nudzi cię praca przy zbiorze owoców i siana.

- Boję się - odrzekł i opowiedział jej o dostrzeżonym przez Ayu-vaha blasku latarni.

- Źle by się stało, gdyby przybyli tu łowcy niewolników - zaniepokoiła się dziewczyna. - To miejsce jest na to za piękne.

Stała patrząc na zalaną blaskiem księżyca równinę. Tuli skończył czesanie, związał jej włosy w koński ogon i poklepał japo ramieniu. Świt wstanie dopiero za godzinę: jakiś quetzalkoatus - ten latający jaszczur, ze skrzydłami o rozpiętości piętnastu metrów - szybował w górze w poszukiwaniu padliny. Potem zniżył lot i zaczął krążyć nad martwym tyranozaurem w dolinie.

- Zmyłam z siebie zapach miodu? - spytała rzeczowo Fava, znów grając rolę młodszej siostry.

Tuli powąchał jej włosy. Pachniały czystością! Wodą z górskiego potoku.

- Myślę, że tak, przyjaciółko - odpowiedział. Fava odwróciła się i podniosła na niego wzrok. Tuli nie wiedział, co maluje się na jej twarzy: gniew, pożądanie, może kpina?

- Jesteś pewny, przyjacielu? - spytała i odchyliła do tyłu głowę. Młodzieniec wciągnął w nozdrza słodką woń jej szyi. Pachniała jak miód ze skórzanego drzewa i od tego zapachu zakręciło mu się w głowie.

Tuli podniósł niepewnie wzrok. Zdawał sobie bowiem sprawę, że jeśli powie prawdę, Fava ponownie się wykąpie.

Nagle zapomniał o zakłopotaniu; na dalekim wzgórzu dostrzegł blask pochodni kołyszącej się w ciemnościach. Wyciągnął znowu lunetę i skierował ją na znajome miodne drzewo. Na przeciwległym krańcu równiny, o trzy kilometry dalej, Denni zapalił pochodnię od ogniska płonącego w wydrążonym pniu. Początkowo Tuli nie widział nic więcej, dopiero po chwili zauważył kilkunastu odzianych w czerń mężczyzn uzbrojonych w miecze.

- Co się dzieje? - zapytała Fava.

- Łowcy niewolników - odrzekł Tuli. - Myślę, że to piraci z Ba-shevgo - w każdym razie noszą czarne odzienie. Denni stara się ich powstrzymać.

- Ilu ich jest? - spytała Fava, zdumiona jak mała dziewczynka. Tuli policzył szybko.

- Widzę dziesięciu lub dwunastu - odrzekł.

- Denni nie pokona tylu wrogów! Wymachuje pochodnią tylko po to, by nas ostrzec! - zawołała dziewczyna. Zerwała róg bojowy z szyi Tulla tak szybko i gwałtownie, że rzemień pękł.

- Nie! - zaprotestował Tuli. - Zdradzisz tylko tym draniom, że tu jesteśmy!

Fava, nie zważając na jego uwagę, zadęła w róg. Ten niski dźwięk zlał się z wrzaskami walczących o samicę hydrozaurów. Dreszcz zgrozy wstrząsnął Tullem. Widział przez lunetę, jak łowcy niewolników po kolei zwrócili twarze w stronę, z której dobiegło do nich granie rogu.

- Teraz Denni i Tchar wiedzą, że nadchodzi pomoc - dziecinny głos Favy nabrał twardego i zdecydowanego tonu - a piraci, że będą musieli walczyć z odsieczą!

Tuli i Fava jednocześnie zeskoczyli z drzewa i pobiegli do obozowiska. Ayuvah i pozostali Neandertalczycy już nakładali ekwipunek bojowy.

- Łowcy niewolników schwytali Denniego i Tchara - rzuciła Fava.

- Ilu ich jest? - spytał Ayuvah, wkładając skórzany hełm nabijany spiżowymi gwoździami.

- Widziałem tylko dziesięciu lub dwunastu - stwierdził Tuli. -Ale mogło ich być więcej.

Ayuvah zawahał się i spojrzał na towarzyszy. Tuli zatrzymał się i zrobił to samo. Mieli po dwadzieścia i dziewiętnaście lat, byli więc najstarsi w grupie. Pozostali są tylko chłopcami, którzy nie przekroczyli jeszcze piętnastego roku życia. A mimo to wszyscy z pobladłymi twarzami przypinali nagolenice i wyciągali tarcze z pokrowców. Będą musieli bić się z dorosłymi, zaprawionymi w walce mężczyznami. Możliwe, że wpadną w pułapkę. Kilku patrzyło na Tulla i Ayu-vaha szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.

Lepiej stracić dwóch czy jedenastu, zastanawiał siew duchu Tuli. Ayuvah to najlepszy wojownik i myśliwy w Smilodon Bay i jeśli wybierze potyczkę, chłopcy pójdą za jego przykładem. Jeżeli dojdzie jednak do walki wręcz, młodzi Neandertalczycy na pewno przegrają. Nie mamy innego wyboru, musimy walczyć, nawet gdybyśmy wszyscy mieli się dostać do niewoli, zdecydował w myśli.

Po godzinie Ayuvah z towarzyszami przebyli wilgotny od rosy step i dotarli do lasu. Wypatrywali na równinie łowców niewolników, ale żadnego nie zauważyli. A przecież Tuli mógłby przysiąc, że wrogowie dostrzegli ich z daleka na płaskim terenie. Teraz na pewno już wiedzą, iż będą walczyć z dziewięcioma Neandertalczykami. Czy jednak zdają sobie sprawę, że sześciu przeciwników to młodzi chłopcy i że w grupie zbieraczy miodu jest kobieta? Wprawdzie Fava przybyła tu wyłącznie po to, żeby pomóc w destylacji miodu, lecz niosła teraz tarczę i włócznię jak wojownik.

Wstał pogodny ranek. Słońce jasno świeciło. Podchodząc do miodnego drzewa, przy którym tak niedawno obozowali ich towarzysze, Neandertalczycy ustawili się w odstępach, na kształt wachlarza. Przed nimi, żywiąc się po drodze, pełzło pięć srebrzysto-brązowych iguan-donów. Kiedy zbliżyli się do upatrzonego drzewa, Ayuvah zatrzymał ich podniesieniem ręki. Wciągnął w nozdrza powietrze, węsząc.

- Wydaje mi się, że łowcy niewolników odeszli - szepnął i ruszył dalej ukradkiem.

- Denni! Tchar! - ktoś zawołał po chwili na całe gardło.

Znaleźli obu chłopców przywiązanych do drzewa. Byli nadzy i nawet się nie poruszyli na widok towarzyszy. Z odległości około czterech metrów Tuli widział dobrze tylko Tchara. Ręka chłopca leżała bezwładnie na ziemi. Wrogowie pobili Tchara do nieprzytomności, a potem rozrąbali pień. Rozwścieczone pszczoły tak pokąsały młodzika, że jego twarz spuchła od ukąszeń. Okrążywszy drzewo, Tuli zobaczył Denniego, i w tej samej chwili pożałował, że poszedł dalej. Łowcy niewolników rozcięli chłopcu brzuch, wsadzili tam rozwidlony patyk, okręcili wokół niego wnętrzności, a potem wyciągali je powoli, centymetr za centymetrem, i w końcu zawiesili na krzakach jak groteskowe ozdoby. Denni leżał w kałuży krwi, co znaczyło, że jeszcze żył, gdy go torturowali. Ayuvah odciął zwłoki Denniego, odciągnął je od drzewa i zrzucił martwe pszczoły z ciała Tchara.

O dziwo, na twarzy przywódcy grupy nie malował się gniew, a tylko wielki smutek.

- Nie żyją - powiedział cicho Ayuvah. Jego towarzysze w obawie przed zasadzką czujnie obserwowali zarośla. Najmłodszy chłopiec rozpłakał się ze strachu. Inny dostał czkawki.

Ayuvah zbadał obozowisko, szukając śladów. Łowcy niewolników nosili ciężkie buty, a nie miękkie mokasyny jak Pwi: bez trudu zatem dostrzegł odciski ich stóp.

- Było ich tylko dziesięciu - ocenił Ayuvah po kilku chwilach. -Wiedzieli, że jeśli wezmą jeńców, będziemy ich ścigali, a nie chcieli z nami walczyć. Uznali, że jest nas za dużo.

- I tak powinniśmy zapolować na nich jak na wilki! - syknęła Fava. Tuli ledwie się powstrzymał, by nie ruszyć tropem morderców.

Ayuvah przyjrzał się twarzom chłopców. Tuli uświadomił sobie, iż przeciwnicy nie będą brać jeńców. Jego młodociani towarzysze zginą w starciu z doświadczonymi wojownikami. Ayuvah rzekł tylko:

- Tcho-oh-fenna-ai. Bardzo mi przykro, że nie możemy nic zrobić.

Neandertalczycy zanieśli ciała Denniego i Tchara nad rzekę i po krótkiej ceremonii pogrzebowej oddali je falom. Chłopcy gorzko płakali. Śmierć tych dwóch znaczyła, że tego lata stracili pięciu współ-plemieńców. Łowcy niewolników schwytali pozostałą trójkę w nocy, podczas pracy w polu, dlatego tamta strata wydawała się im mniej straszna. Tak, to lato było naprawdę ciężkie.

Po pogrzebie wrócili do obozu, zachowując wszystkie środki ostrożności, zapakowali miód i przygotowali się do powrotu. Nie mogą tu pozostać, gdy w pobliżu kręcą się łapacze z Kraalu. Na samym końcu spalili swoją niewielką drewnianą fortecę zbudowaną na szczycie wzgórza. Przez wiele lat służyła ona neandertalskim zbieraczom jaj. Teraz jednak, gdy łapacze dowiedzieli się ojej istnieniu, młodzi Pwi nigdy do niej nie wrócą. Nie pozwoli im na to kwea, poczucie utraty. Tulla ogarnął smutek. W przeszłości Kraina Gorąca zawsze wydawała mu się ziemią wolności. Odtąd jednak pamięć o niej będzie ocieniać kwea śmierci.

Tuli nie wątpił, że niektórzy z łapaczy byli Neandertalczykami, poddanymi, którzy tak długo żyli pod jarzmem Władców Niewolników, iż bez zastrzeżeń wykonywali zleconą im brudną robotę. Ponieważ Pwi mają lepszy węch niż ludzie, młody mieszaniec bał się też, że ci zaprzańcy zdołają wytropić ich w nocy. Dlatego wędrowali dniem i nocą, dźwigając miód i przez cały czas wypatrując wrogów. Znalazłszy się w pobliżu morza, weszli na niewielki pagórek i spojrzeli w dół na swój mały żaglowiec przycumowany do brzegu rzeki o brudnych, brązowawych nurtach. Porośnięte miękkim, szarym puszkiem maleńkie pteranodony o łopatkowatych ogonach polowały na gigantyczne niebieskie ważki.

Ayuvah przystanął. Niewielki wir powietrzny smagnął trawę, uderzył w przywódcę poszukiwaczy miodu i niemal natychmiast się rozwiał. Ayuvah stał długo w milczeniu, obserwując rzekę.

- Myślę, że pteranodony nie latałyby tak beztrosko, gdyby łowcy niewolników kryli się w przybrzeżnych zaroślach - przerwała milczenie Fava.

- Nie o to chodzi - odrzekł Ayuvah. - Czuję dziwny chłód... taki niesamowity... - urwał, po czym mówił dalej. - Czuję się tak, jakby mój ojciec był tutaj, jakby przybył, by wezwać nas do powrotu. -Zamknął oczy, odetchnął powoli i podjął: - Tak, on chce, żebyśmy wrócili do domu.

- Skąd wiesz? Czy wstąpił na Ścieżkę Duchów? - spytał Tuli. Ojciec Ayuvaha miał wielkie wpływy wśród Pwi. W młodości był szamanem, doradcą i przywódcą swego ludu. Jednakże każdy Obcujący z Duchami mógł użyć swoich czarodziejskich mocy do zbadania przyszłości tylko wtedy, gdy stanął u wrót śmierci. Niewielu obdarzonych takimi zdolnościami Pwi odważyło się na to.

- Tak - oznajmił Ayuvah. - W domu źle się dzieje. - Podniósł wyżej głowę, jakby nasłuchiwał. - Ma to coś wspólnego z wężami, zdychającymi wężami morskimi.

Tuli usiadł i zamyślił się nad słowami przyjaciela. Przez jakieś tysiąc lat węże te chroniły jego ojczystą ziemię przed dinozaurami, które przepływały ocean oddzielający ją od Krainy Gorąca. Tworzyły żywy mur obronny. Jednakże w ostatnich kilku latach było coraz mniej zarówno dorosłych, jak i świeżo wyklutych z jaj osobników. Ostatniego lata nie wylągł się ani jeden wąż-obrońca. Wszyscy chcieli wierzyć, że to tylko przejściowe zjawisko, że z czasem sytuacja się poprawi. Wieści z ojczyzny wskazywały jednak, że Chaa został wreszcie zmuszony do wstąpienia na ścieżki przyszłości, że musiał użyć swoich mocy do znalezienia rozwiązania tego problemu.

Ayuvah wahał się chwilę dłużej od Tulla.

- Tak, jestem tego pewny - rzekł w końcu. - Chaa chce, żebyśmy wrócili do domu.

Cztery dni później młodzieńcy wpłynęli do drugiego, wąskiego fiordu, kierując się do portu w Smilodon Bay. Dwa statki stały już tam na kotwicach. Mniejsza od nich jednostka zbieraczy miodu przepłynęła obok, kierując się prosto do nabrzeża. Na ich powitanie wyszło wiele neandertalskich kobiet i dzieci. Ayuvah opowiedział im o śmierci Denniego i Tchara. Młodsi chłopcy zanieśli tę smutną wieść rodzinom zamordowanych, gdyż było to ich obowiązkiem jako przyjaciół. Jakaś staruszka powiedziała, że Chaa nadal kroczy Ścieżką Duchów. Fava pobiegła do domu, by zobaczyć się z ojcem. Tuli i Ayu-vah wyładowali tymczasem beczki z miodem. Każdy zaniósł dwie baryłki Scandalowi.

Było późne popołudnie i ciepły, zstępujący wiatr wiał z gór, gwiżdżąc w gałęziach sekwoi. Siedzący dotąd na górującej nad miastem wysokiej skale ptak-tyran wzleciał w powietrze i kołował w stronę jednego z drzew. Zatrzepotał kilkakrotnie skrzydłami o sztywnych piórach, uczepił się szponami górnych gałęzi sekwoi i osiadł na tej chwiejnej grzędzie. Tuli obserwował ptaka przez chwilę, jego ostre zęby, czerwoną niby krew wężową głowę z zatrutym rogiem i oczy o inteligentnym wyrazie i zimnym spojrzeniu. Ptak-tyran nie był groźny dla Pwi. Gwiezdni Żeglarze zaprogramowali go genetycznie do polowania na inną zdobycz. A mimo to młody Neandertalczyk zadrżał na widok tego spokrewnionego ze smokami stwora.

Tuli i Ayuvah zanieśli beczułki z miodem do zajazdu "Pod Tańczącym Księżycem". Tuli, mijając praptaka, przyjrzał mu się uważnie i ruchem głowy odrzucił do tyłu sięgające ramion włosy, by wiatr chłodził mu szyję.

Oberża "Pod Tańczącym Księżycem" mieściła się w drugim, jednopiętrowym budynku z szarego kamienia i drewna cedrowego. Osiem ręcznie rzeźbionych dębowych kolumn podtrzymywało balkon, na którym, późnym wieczorem, półnagie niewiasty będą zapraszały przechodniów do swoich pokoi. Pnące róże o grubych łodygach oplatały kolumny. Dwa pawie przechadzały się przed zajazdem. Roztoczywszy ogony, wydawały przenikliwe okrzyki i czujnie przyglądały się nieślubnym dzieciom prostytutek biegającym po ulicach.

Theron Scandal, człowiek będący właścicielem oberży, powłócząc nogami wyszedł na podwórze. Strumyki potu żłobiły ścieżki na jego obsypanych mąką ramionach, ponieważ jeszcze przed chwilą pracował w gorącej kuchni. Przesunął wzrokiem po ulicy, podrapał się po głowie i dopiero wtedy zauważył Tulla i Ayuvaha.

- Podźwigniecie się, chłopaki! - machnął niecierpliwie ręką. -Postawcie beczki w środku! - Ayuvah i Tuli pośpieszyli do rozgrzanej, dusznej izby i postawili beczułki na kontuarze.

Scandal zaprowadził ich do najbliższego stołu, rozkazał przynieść talerze i kufle.

- Tylko cztery beczki? - spytał. - Zamawiałem sześć.

- Zebraliśmy tylko pięć - powiedział przepraszającym tonem Ayu-vah. - Jedna została na statku. Mieliśmy kłopoty: łowcy niewolników.

- Hm - mruknął zaaferowany Scandal. Zdawało się, jakby zwrócił się w głąb swoich myśli i nie zapytał, jakie były to kłopoty. -W takim razie najwyższy czas, chłopcy, żebym się z wami rozliczył -oświadczył. –Najpierw jednak posiedźcie ze mną chwilę. -W ogromnej izbie panował nieznośny upał, gdyż gorąco buchające od ognisk, nad którymi gotowały się potrawy, łączyło się z ciężkim, dusznym powietrzem pełni lata. Wielkie zielone muchy wlatywały i wylatywały przez otwarte drzwi zajazdu, połyskując jak szmaragdy, gdy trafił je któryś ze słonecznych promieni. Na stole stała miska z orzechami laskowymi. Scandal wziął kilka orzechów i rozłupał je w grubych palcach. Słysząc trzask pękających skorup dwie szare wiewiórki wymknęły się z kuchni, wdrapały na kolana oberżysty i węsząc wysunęły nosy ponad stołem. Scandal położył orzechy na blacie i głaskał wiewiórki po łebkach, gdy kruszyły poczęstunek w zębach.

Chudy jak tyka młodzik przyniósł kufle z ciemnym, ciepłym piwem, talerze z ogórkami obsypanymi białym serem o ostrym zapachu i słodkimi kiełbaskami, które owinięto w liście winnej latorośli, doprawiając curry i anyżkiem. Tuli i Ayuvah pociągnęli łyk piwa. Oberżysta mierzył ich wzrokiem: dwudziestoletni Ayuvah był silnym Neandertalczykiem, jednym z najlepszych myśliwych i przewodników na wybrzeżu. Tuli, młodszy od niego o rok, miał szeroką, okrągłą, wysuniętą do przodu twarz i ciemnorude włosy Neandertalczyka oraz cienkie brwi, których każdy włosek odcinał się wyraźnie nad osadzonymi głęboko żółtozielonymi oczami. Jego ramiona były szerokie i muskularne. Krótko mówiąc, wyglądał jak typowy Pwi, lecz pod jego skąpą bródką krył się niewielki podbródek -jedyna oznaka domieszki człowieczej krwi.

Tak, Tuli pod wieloma względami przewyższa większość Tcho-Pwi, pomyślał Scandal. Widać to w jego oczach, dodał w myśli.

I rzeczywiście, chociaż młodzieniec miał silne, niezgrabne ręce Neandertalczyka, starał się trzymać widelec jak człowiek, między kciukiem i palcem wskazującym.

Grzeczność nakazywała rozmawiać o interesach dopiero po kolacji i Scandal przez chwilę tylko obserwował gości.

- Nie gap się na mnie - powiedział Tuli po angielsku głębokim, nosowym głosem. - Nie mogę jeść, kiedy tak mi się przyglądasz.

W takim razie koniec z uprzejmością. Zapowiedział sobie w duchu oberżysta i rzekł głośno:

- Na niebieskie łyse pały Gwiezdnych Żeglarzy, w takim razie przejdę do sedna sprawy! - Walnął pięścią w stół jak żeglarz zamawiający obiad. - Chcę, żebyście w przyszłym tygodniu udali się ze mną nad Rzekę Siedmiu Potworów. Złapiemy kilka węży morskich! -Wiewiórki zeskoczyły z kolan człowieka i pomknęły do kuchni, skrzecząc ostrzegawczo. Scandal trzymał w klatce dużego ptaka z Krainy Gorąca. Stwór ten miał groźnie wyglądające zęby i wisiał głową w dół, uczepiony żelaznych prętów szponami. Odwrócił głowę i syknął na siedzących przy stole mężczyzn.

Tuli potrząsnął gwałtownie głową, ale nic nie odparł, bo miał pełne usta.

- Valis, więcej jadła! - Oberżysta zmarszczył brwi. - Upiecz nad ogniskiem całą świnię, jeśli musisz! - Potem znów odwrócił się do Tulla i Ayuvaha. -Zrozumcie, potrzebuję was! Na pewno już słyszeliście, że byliśmy na lęgowiskach węży morskich i przekonaliśmy się, że w naszych wodach nie pozostał ani jeden. Słyszeliście, że w ostatnich trzech latach wylęgi były mniej liczne niż zwykle. Ja jednak wiem, że w ostatnim roku wiele węży wykluło się nad Rzeką Siedmiu Potworów. Myślę więc, że może złapiemy tam przynajmniej kilka! Przecież w Kraalu Władcy Niewolników uważają młode węże morskie za przysmaki i sprowadzają je z daleka na swoje uczty. Mam więc pewien pomysł: zakradnijmy się do Kraalu, złapmy ze sto węży i wrzućmy je do morza, by na nowo zamieszkały w naszych wodach. Postąpimy z nimi tak, jak Reba-mon zwany Silnym, który co kilka lat zarybia swoje stawy szczupakami! Obaj Neandertalczycy spojrzeli na oberżystę jak na szaleńca.

- Ejże, przecież to dobry pomysł! - mówił dalej Scandal. - Po złych połowach ryb w ostatnich kilku latach, kiedy coraz więcej mieszkańców opuszcza nasze miasto, to jedyna szansa uniknięcia poważnych kłopotów. Może mój plan nie jest najlepszy, ale kilku tutejszych kupców uważa, że warto spróbować i gotowi są sfinansować tę ekspedycję. Ja sam ofiarowałem moją sześćdziesięciolitrową beczkę na zbiornik do przewozu węży, a cieśle z Białej Skały sprzedali nam wóz i mastodonta na tę wyprawę. No więc jak? Popłyniecie z nami?

- Do Kraalu?! - spytał z niedowierzaniem Ayuvah. - Zwariowałeś! Nie i koniec!

Scandal uśmiechnął się i podniósł rękę, jakby protest Ayuvaha był ciosem, który chciał odbić.

- Eskortowanie tego przeklętego wozu przez sześćset kilometrów, przedzieranie się przez góry rojące się od tygrysów szablastozębnych, wilków, łowców niewolników i olbrzymich Ludzi-Mastodon-tów - tylko po to, żeby złapać kilka węży morskich - nie wydaje się wam zabawne, ale pomyślcie, jaka to będzie wspaniała przygoda -powiedział oberżysta tonem, którego zawsze używał przy ubijaniu interesów. - Wyruszy ze mną garstka ludzi, moich kumpli, którzy świetnie znają się na żartach, ale udajemy się na dzikie pustkowia, gdzie naszymi jedynymi towarzyszami będą komary. Potrzebuję was i jeszcze kilkunastu Pwi o silnych grzbietach, żeby zbudowali dla mnie drogę. - Tuli nadal kręcił głową, a Scandal nie przerwał potoku słów, mając nadzieję, że w końcu użyje argumentu, który przekona jego rozmówców. - Ty, Ayuvahu, możesz być naszym przewodnikiem. A Tuli będzie kierował gromadą budującą drogę! Żaden z was nie kiwnie nawet palcem! Będziecie tylko wydawali rozkazy Pwi. Możecie jeść tak, jak tutaj - moje najlepsze dania! Trzy razy dziennie! Wystarczy, że przekonacie kilku Neandertalczyków, by nam towarzyszyli - początkowo myślałem, że potrzeba będzie czterdziestu, potem trzydziestu, ale zadowolę się tuzinem, dwunastu wystarczy!

- Żaden Pwi nie popłynie do Kraalu! - wypalił Ayuvah.

- Posłuchajcie - nie ustępował oberżysta. - Nasi ziomkowie wzięli mnie na języki. Już teraz nazywają całą sprawę "wspaniałą wpadką Scandala". Wiedzcie, że kiedy przedstawiłem mój plan mieszkańcom miasta i poprosiłem o ochotników, wszyscy uciekli ze swoich stołków tak szybko, że pozostawili na nich łajno. Jeszcze nawet nie zaprzęgliśmy do wozu naszego mastodonta, a już wszystko się rozpada! A kiedy będę leżał w grobie, żrąc ziemię i karmiąc sobą robaki, nie chcę cierpieć na wieczną bezsenność wiedząc, że krajanie wciąż się ze mnie śmieją. Jeśli nie zrobicie tego dla mnie, zróbcie to dla naszego miasta. Wbijcie sobie do waszych tępych łbów, że bez ryb nie będziecie mieli pieniędzy - a bez węży, które zapędzą ryby z morza do zatoki, nic nie złowicie! Po katastrofalnej wiośnie nasze miasto czeka zagłada! Nie musicie sikać pod wiatr, by się przekonać, z której strony wieje.

- Nie wiemy, czy rzeczywiście nie wylągł się ani jeden wąż! - zaprotestował Ayuvah. - Mogły w tym roku popłynąć dalej na południe.

- Przez dwieście lat pływały z prądami na północ! - odrzekł z westchnieniem Scandal. W ubiegłym tygodniu wielokrotnie powtarzał ten argument, a jednak nikt nie chciał uwierzyć, że zagraża, im to straszne niebezpieczeństwo. - Mówię wam, że nie ma ani jednego młodego węża na terenach lęgowych na Wyspach Siennych. Ani jednego! Popłynąłem tam w ubiegłym tygodniu i zobaczyłem to na własne oczy: nie ma tam nie tylko młodych węży, ale też i starszych, które zazwyczaj patrolują ocean pomiędzy naszym kontynentem a Krainą Gorąca. Szlaki morskie są otwarte.

- Tak, słyszałem o tym - powiedział Tuli. - Tym razem jednak przesadziłeś. Nawet jeśli sprowadzisz tutaj kilka żywych węży, na co nam się przydadzą? Możesz wypuścić nawet ze sto do zatoki i zaczekać, aż osiągną długość dwudziestu pięciu metrów w zimie, ale i tak nie wiemy, czemu zdychają dorosłe osobniki. A jeśli młode również zdechną? Nie. Powinieneś zaczekać, aż Chaa wróci ze Ścieżki Duchów, zanim wyruszysz na tamto pustkowie.

Znowu ten przeklęty szaman Pwi, pomyślał Scandal i powiedział głośno: - Posłuchajcie zdrowego rozsądku! Chaa zaczął pościć dziesięć dni temu, a my mamy zaledwie dziesięć tygodni na dotarcie do Rzeki Siedmiu Potworów, by zdążyć na czas wylęgu. Nie możemy na niego czekać. A co się tyczy węży, jestem pewien, że to tylko lokalny problem. Rozmawiałem przecież z tuzinem kapitanów i wszyscy oni tej wiosny widzieli węże morskie w Porcie Południowym! Przypomnijcie sobie, że mieliśmy cztery ciepłe lata pod rząd, a z każdym ciepłym latem dinozaury w Krainie Gorąca stają się coraz bardziej aktywne. Sami wiecie równie dobrze jak ja, że wąż morski nie zawsze wychodzi cało z walki z wielkim jaszczurem. Możliwe, że nagle wzrosła liczebność żaglic, które zaczęły zjadać jaja węży. To by wyjaśniało, dlaczego wylęgło się ich tak mało. Powiadam wam jednak, że w tym roku, tu, na wschodzie, węże wyginęły!

- Nie masz na to dowodów - sprzeciwił się Ayuvah. - Wielkie wężowe matki mogą składać jaja gdzie indziej!

- To ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin