Bolesław Oleksowicz-Uwagi Kajetana Koźmiana.pdf

(139 KB) Pobierz
10948925 UNPDF
Bolesław Oleksowicz
Uwagi Kajetana Koźmiana i Franciszka Wężyka
o literaturze “dla zarobku ukleconej”
W listach Kajetana Koźmiana, Franciszka Wężyka, Wincentego Krasińskiego i Franciszka
Morawskiego, matadorów klasycyzmu postanisławowskiego, wśród oskarżeń wysuwanych
pod adresem literatury współczesnej zarzut merkantylizacji sztuki pojawiał się bodaj
najczęściej. Samo zaś zjawisko, do którego krytyka się odnosiła, uznawane było za budzącą
zgorszenie osobliwość dziewiętnastego stulecia. “Podły i nikczemny wiek – pisał Koźmian w
liście do Wężyka z 8 lutego 1853 roku – bezczelni i bezwstydni ludzie, co najszlachetniejszą
ozdobę i zaszczyt towarzystwa, literaturę, skazili sobą i na pokup więcej dającemu puścili” 1 .
Wcześniej, bo w 1837 roku, w podobnym duchu rozprawiał generał Krasiński: “dawniej dla
sławy pisano, dziś, by mieć wino szampańskie, i książki się przedaje na łokieć” 2 .
Oczywiście, wszystkie tego rodzaju uogólnienia przyjmować trzeba cum grano salis . Z kilku
co najmniej powodów. Po pierwsze, przeciwnicy nowej literatury mieli poczucie
wyobcowania za społeczeństwa, bycia w czasie nie swoim. Krytyce teraźniejszości
towarzyszyło więc nostalgiczne odwoływanie się do własnej przeszłości. Ten paseizm nie
pozostawał wyłącznie w idealnej sferze konwersacji listowej. Wyrażał się dążeniem do
restytucji zachowań dawnych poetów, którzy odwrotnie niż współcześni – zdaniem klasyków
– zachowując dostojność swego powołania, potrafili bezinteresownie ofiarować ziomkom
talent, “by powszechności krajowej przynosił pożytki”. Po drugie, proponowana terapia była
anachroniczna. Klasycy zwracali się po pomoc do literatury, która na pewnym etapie swojego
rozwoju ograniczyła się do wartości tylko własnych, zanegowała inne tradycje i wreszcie
zastygła, gdyż nie potrafiła zaakceptować różnorodności opisywanego świata. Kiedyś
oświecenie stanowiło oryginalną ofertę przezwyciężenia kryzysu europejskiego, narastającego
już od XVI wieku. W drugiej połowie dziewiętnastego stulecia ta odrębność przestała być
otwarciem na nowe, stała się zaledwie oporem, odmową uczestnictwa w zmianach. Po trzecie,
afirmacja przeszłości, przekształcająca wspomnienia w mitografię życia pokolenia, była
uczuciem mocno stronniczym. Przecież osiemnastowieczni twórcy nie żywili jakiejś
szczególnej idiosynkrazji do pieniędzy, a honoraria im wypłacane stanowiły niekiedy
znaczące źródło dochodu. Dla przykładu można podać, że Julian Ursyn Niemcewicz jako
współredaktor “Gazety Narodowej i Obcej” otrzymał w 1792 roku około 700 dukatów (12
600 zł), którymi opłacił podróż do Włoch. Inni autorzy wydawali swoje prace własnym
sumptem, licząc na większy zysk. Na przykład Adam Naruszewicz wyliczył, że tym sposobem
na drugim tomie Historii narodu polskiego od początku chrześcijaństwa (1780) zarobi około
3 600 zł. Niemałe honoraria wypłacano autorom podręczników szkolnych, wydawanych przez
Komisję Edukacji Narodowej. Kajetan Józef Skrzetuski za Historię powszechną dla szkół
narodowych na klasę III (1781) otrzymał 2 512 zł. Była to suma znaczna, ponad dwukrotnie
przewyższała roczne uposażenie początkującego nauczyciela (1 200 zł) 3 .
Kiedy jednak odsuniemy na bok nasze podejrzenia wobec przyczyn oskarżeń formułowanych
przez klasyków i zwrócimy uwagę na to, jakie zjawiska towarzyszące merkantylizacji sztuki
były krytykowane, jakie skutki społeczne z nich wywiedzione, jakie zagrożenia dla literatury
narodowej ujawnione, krytyka ta – wydobyta z niepamięci i rzadko wspominana – zadziwi nas
przenikliwością spostrzeżeń i odsłoni swoją oryginalność, mierzoną miarą czasu, w którym
była głoszona. Choć nie tylko. W świetle dzisiejszych doświadczeń, rozważona ponownie,
wciąż jest warta namysłu.
Powiedziawszy te słowa, sformułujmy tezę, która stanie się przedmiotem rozważań w dalszej
części pracy: sprzeciw klasyków był niezgodą na zmianę sytuacji społecznej pisarza, jaka
dokonała się za przyczyną rozwoju cywilizacji przemysłowej.
Dotychczasowa doniosła rola społeczna twórcy, niezależnie od tego, czy stanowiła pochodną
dydaktyczno-moralizatorskiej orientacji literatury, jak w klasycyzmie, czy wynikała z
romantycznego kultu poety – przewodnika duchowego narodu, była konstrukcją zbudowaną
na wysokich wartościach etycznych i wypracowaną wspólnie przez samych artystów oraz
czytającą publiczność. Obie strony, świadome dzielących je interesów, korzystały z jej
pośrednictwa, rzutując zaś nań wyobrażenia pożądanych zachowań, informowały się
wzajemnie o oczekiwaniach względem siebie. Procesy, które uruchomił “wiek kupiecki i
przemysłowy”, zniszczyły tę konstrukcję, jak i reguły jej powoływania. Jakie to były procesy?
Do najważniejszych, zdaniem Zofii Stefanowskiej, należały: “atomizacja społeczeństwa,
rozbicie tradycyjnych środowisk kulturalnych, zastąpienie mecenatu personalnego mecenasem
instytucjonalnym, poszerzenie kręgu potencjalnych odbiorców, udoskonalenie środków
rozpowszechniania, gwałtowny wzrost nakładów i równie gwałtowny wzrost konsumpcji
literatury itd. Literatura staje się przedmiotem obrotu handlowego, towarem, a pisarz płatnym
producentem dóbr kulturalnych. Zanika personalna więź między pisarzem a odbiorcą. Pisarz
tworzy dla anonimowej, nie znanej sobie publiczności i od niej jest zależny” 4 .
Aby posłużyć się tym opisem jako narzędziem interpretacyjnym, nieodzowne są pewne
dodatkowe, z konieczności bardzo oszczędne dopowiedzenia.
Krytyka współczesnej literatury nie opierała się na doświadczeniach osobistych. Klasycy
wszak nie należeli do twórców, dla których pisanie stanowiło źródło zarobkowania. Byli
właścicielami ziemskimi, choć różnice w zamożności między nimi były znaczne. Koźmian
miał swoje rodzinne Piotrowice, odległe o 17 wiorst od Lublina, Wężyk Minogę niedaleko
Krakowa oraz Witulin nad Białą, Krasiński ordynację opinogórską.
Nie wszystkie z procesów, wymienionych przez Zofię Stefanowską, znalazły się w orbicie
zainteresowań klasyków. Punkt widokowy, z którego obserwowali zmiany, usytuowany na
partykularzu podlaskim czy lubelskim, nie pozwalał dostrzec nowych zjawisk w całej ich
złożoności ani przewidzieć wszystkich potencjalnych niebezpieczeństw. Takie możliwości
mieli przede wszystkim twórcy przebywający na zachodzie Europy.
Ograniczoność pola obserwacji i w konsekwencji niemożność ogarnięcia współczesności w
jej całości uniemożliwiły klasykom zdobycie systematycznej wiedzy na temat przyczyn i
kierunków rozwoju krytykowanych procesów. Nie mieli świadomości swoich braków w tym
zakresie. Ich obraz świata karmił się wyobrażeniami, które przenieśli z przeszłości i które
uznali za ostateczne. Niemniej poczynione przez nich uwagi za sprawą podobnego sposobu
przeżywania teraźniejszości dadzą się ułożyć w pewien jednolity zbiór przekonań.
Klasycy najchętniej wygłaszali krytyczne opinie w prywatnych listach, które odczytywali w
kółku rodzinnym oraz nielicznym przyjaciołom, przyjeżdżającym z sąsiedzką wizytą lub z
powodów bardziej uroczystych, jak urodziny czy imieniny. Poza obszarem ochrony, jaki
stanowi każdy partykularz ze swoim bezwładem, trzymaniem się stałych i niezmiennych
zwyczajów, ich głos sprzeciwu nie był więc słyszalny i nie zapisał się w pamięci potomnych.
Spośród wielu kwestii poruszanych w listach Kajetana Koźmiana i Franciszka Wężyka,
wybrałem rozważania na temat roli pieniądza w kreowaniu życia literackiego.
Klasycy bez trudu odnajdywali w otaczającej rzeczywistości oznaki, które utwierdzały ich w
przekonaniu, że mają słuszność broniąc Okopów św. Trójcy dawnej literatury. Irytowało ich
zwłaszcza zamawianie czy – jak pisali – obstalowywanie utworów u ich twórców.
Kwestia genezy poezji stanowiła szczególny przedmiot ich zainteresowań teoretycznych.
Według Teresy Kostkiewiczowej w oświeceniu polskim dominowała “koncepcja źródeł
poezji rozumianych jako wrodzony dar szczególny, właściwy tylko nielicznym jednostkom” 5 .
W klasycyzmie początku XIX wieku te wyjątkowe dyspozycje skumulowały się w osobie
geniusza. Franciszek Wężyk w rozprawie O poezji w ogólności z 1815 roku, solidaryzując się
z opinią Fryderyka Schillera wyrażoną w odzie Szczęście , napisze, że “dar pienia z niebios
samych pochodzi”. Stąd tworzenie nie jest naśladownictwem pięknych wzorów, ale realizacją
płynącego z zewnątrz natchnienia: “[...] on będzie poetą, [...] gdy moc jakaś wyższa natchnie
pierś jego niezwyciężoną chęcią udzielania w szczególnym a nadzwyczajnym sposobie tego,
co mu dobroczynne bóstwo o piękności i prawdzie w jakim przedmiocie natchnęło” 6 .
W czterdzieści lat później Wężyk zetknął się ze zjawiskiem, które przejęło go zgrozą. W
liście do Koźmiana z 26 stycznia 1853 roku pisał: “W tych dniach był tu z Warszawy redaktor
główny «Warsz[awskiej] Gazety» Lesznowski i raczył mnie odwiedzić. Jak rybak przezorny
przyjeżdżał tu na połów z wędką rublową i złapał na nią dwie ryby, to jest dwa nie istniejące
romanse. Kupił więc kota w worze i nie wie nawet, jak się będzie nazywał. Jednego mu
sprzedał na wagę złota będący tu Zygmunt Kaczkowski, drugiego Lucjan Siemieński. Czy
pojmujesz to upośledzenie zdolności, do któregośmy doszli za śladem tych bezwstydnych
Francuzów? Więc już promesy płodów dowcipu idą na giełdową szachrajkę. Cóż będzie, jeśli
sprzedany poemat (za 1 arkusz w druku 30 rubli) wcale się nie uda? Wiem ja, że to ultimus
consumens «Gazety Warszawskiej» zapłaci; wiem i to od redaktora, że on na tę ponętę łapie
niemało czytelników i że tysiące rozdane między rublowych poetów wracają mu się z
procentem” 7 .
List ten dobrze tłumaczy przyczyny stanowczej dezaprobaty Franciszka Wężyka. W połowie
XIX stulecia poezja przestała być “mową bogów”, “darem Opatrzności”, “języka pierwszą i
celniejszą ozdobą”, “mocnym uczuciem piękności i prawdy”, stała się natomiast towarem,
którym można “frymarczyć na łokcie, arszyny, krużki i czarki” (s. 116) i który da się na
zamówienie produkować.
Stwierdzenie tego faktu uruchomiło pomysłowość obu klasyków w zakresie stosowania
analogii. Orzekanie analogiczne pozwala dostrzec w jakiejś cesze nieprzypadkową jedność
wielu postaci. Ustalenie analogonu nie było trudne; do elementu łączącego wszystkie rodzaje
aktywności człowieka współczesnego zaliczyli – kult pieniądza, pogoń za zyskiem i chęć
dorobienia się. Literaturze nie udało przeciwstawić się tej tendencji, została ogarnięta i
wciągnięta w wir dokonujących się przemian. “Dotąd sprzedawano cnotę, ojczyznę, sumienie
– pisał Wężyk – już się spod tego powszechnego prawa i duchowe płody wybiegać nie mogły”
(s. 116).
Poeci i pisarze – zdaniem autora rozprawy O poezji w ogólności – nie byli w stanie długo
opierać się pokusie. Ulegając naporowi czasu, przyczynili się do degradacji literatury. By
pokazać konsekwencje tego faktu, Koźmian z Wężykiem za pomocą analogii umieścili
współczesną im twórczość literacką w rzędzie poczynań, ich zdaniem charakterystycznych dla
“wieku kupieckiego i przemysłowego”, obok handlu, produkcji rzemieślniczej oraz
zmechanizowanej, masowej produkcji przemysłowej. Posłużmy się trzema cytatami,
ilustrującymi podobieństwa ujawnione dzięki analogii:
“Jak literatura [...] przejęła [...] godła handlu, rozwinęły się w niej handlowe przymioty:
fuszerstwo, oszukaństwo, kuglarstwo. Teraz kupujemy książki, oszukani tytułami; wkrótce
może, za wzorem Lamartina, każą nam je kupować na wiersze, a że my w naśladowaniu
zwykliśmy przesadzać – może nam każą liczyć lub ważyć słowa, a potem i litery” (s. 109);
“Lecz, niestety, jeszcze zarobkowość umysłowa trwać będzie, jeszcze daleko do końca
materialnego wieku, i jeszcze sama poezja, ta ozdoba, pozłota literatury długo nosić będzie
ohydne imię rzemiosła – szewstwa, krawstwa, mydlarstwa, itd. [...] póki się nie wzdrygnie na
tę hańbę i nie przybierze dawnego swego imienia sztuki – ars poetica ; dziś jest fabrica
poetica ” (s. 128);
“Nic tak nie poniżyło i nie poniża naszej konającej literatury, jak te nieśmiertelne powiastki
niezgrabnie naśladowanym stylem Walter Scotta dla zarobku jakby parową machiną plecione.
Co bądź, jak bądź, byle prędko i dużo” (s. 73).
Dostrzeżmy w tej krytyce pewien zastanawiający paradoks. Uniformizmowi, jaki niesie
cywilizacja przemysłowa, klasycy przeciwstawili własny uniformizm – wiarę w niezmienność
natury ludzkiej, której ani indywidualne predyspozycje jednostki, ani uwarunkowania
wynikające z czasu i przestrzeni nie potrafią naruszyć. “Jak prawda, tak początki rozumu są
od wieków i będą zawsze te same i nieodmienne” – pisał Jan Śniadecki w rozprawie O
pismach klasycznych i romantycznych . I dodawał: “Człowiek w swym upodobaniu jest
wymyślny, niestały i dziwaczny, ale zawsze lgnie do piękności” 8 . Musimy się przy tej uwadze
na chwilę zatrzymać.
W ferworze walki z literaturą romantyczną Śniadecki nigdy nie traci z pola widzenia potrzeb
odbiorcy. Takie postępowanie ujawnia, że literatura klasycyzmu była silnie zorientowana na
czytelnika. Autorzy ówczesnych teorii poezji, wychowani na tradycji horacjańskiej, wysuwali
na plan pierwszy jej cele perswazyjne. Dlatego na ogół zgadzano się co do tego, że miała ona
kształtować obyczaje, “odnawiać w pamięci czyny nauczające” oraz “ożywiać cnoty
towarzyskie”9. Degradacja poezji do poziomu rzemiosła przekreśliła nauczycielskie
powołanie literatury. Bo też i sama preceptorka, aby przypodobać się szerokiej publiczności,
odwróciła się od swojej powinności. Z gorliwością neofity przyjęła nowe reguły
postępowania, porzucając wartości, których była dotąd strażnikiem i propagatorem. Koźmian
pisał do Wężyka w liście z 15 I 1853 roku: “Jak literatura została handlem i przemysłem,
uszedł od niej dawny szlachetny, który ją otaczał, orszak: cnota, moralność, religia, zacność,
miłość, ludzkość i nieinteresowność; otoczyła ją niecna czereda, zwykłe handlu towarzyszki:
chciwość, szachrajstwo, oszukaństwo, kuglarstwo, łgarstwo” (s. 113). Już nie reguły i piękne
wzory czy naturalne dyspozycje, np. gust lub natchnienie, kształtują charakter i przebieg aktu
poetyckiego. Teraz kieruje nim pieniądz, tak jak w geometrii ustala się kierunek wektora.
Dyktat pieniądza stanowił – zdaniem klasyków – poważne zagrożenie dla literatury.
Przyczynił się do obniżenia jej jakości. Według Wężyka “ten rodzaj literatury nie ma wstrętu
do wielomówstwa, kiedy dziś płacą za każdy wiersz druku, a przeto im więcej wierszy, tym
więcej kopiejek” (s. 208). Doprowadził także do wzrostu cen książek, zwłaszcza autorów
uznanych. Wężyk listową krytykę Mohorta Wincentego Pola zakończył uwagą na temat ceny
tomiku, który w 1854 roku ukazał się w Krakowie: “Jeszcze i to nadmieniam, że 10
arkuszowa książeczka ma złr. 20 kosztować, a więc uboższym wara od tak kosztownego
wyrobu” (s. 219). Wysokość miesięcznego uposażenie uniemożliwiała wielu krakowskim
urzędnikom niższego szczebla zakup książki, kancelista zarabiał 33, a sekretarz 75 złr. 10 .
Wreszcie, i to przede wszystkim, autorzy, by zachęcić czytelników do kupna swojego
produktu, zaczęli siać “zgorszenie [...] biorąc za bohaterów starych libertynów, kończących
życie przy brudnej podwice, kobiety wiarołomne rodzące w karczmach żydowskich
bezimienne płody itd.” (s. 116). Koźmian pisał z oburzeniem: “ Wdowiec Korzeniowskiego
wciąż ciągnie się przez kolumny gazet [...]. Łykają w niej truciznę lubieżności, wabności,
młode panienki, bo jak ich ustrzec, aby gazet nie czytały. Prostactwo, zły smak i skażenie
niewinności wciska się w młode serca [...]” (s. 218). Pisarz, który dla zarobku opisuje
szkodliwe zachowania, deprawuje charaktery odbiorców i przyczynia się do upadku
moralnego społeczeństwa.
Symbolami komercjalizacji literatury były dla obu klasyków: gazeta i powieść.
W przypadku tej pierwszej dwa zjawiska opatrywali krytycznym komentarzem. Redakcje,
uzależnione w swoim istnieniu od liczby odbiorców, w wyborze aktualnych tematów i
sposobie ich wyjaśniania kierowały się gustem czytelników. W dobrze pojętym interesie
własnym, za przykładem wydawców kalendarzy, chętnie zamieszczały także porady
praktyczne, przepisy kulinarne, horoskopy. Powiększający się krąg odbiorców sprawił, że
uformowane dla zysku obiegowe opinie, nagłośnione i rozprowadzone w tysiącach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin