Przełożył
Sławomir Kędzierski
Tytuł oryginału SKINTIGHT
Ilustracja na okładce
MARK HARRISON
Redakcja merytoryczna
EWA PIOTRKIEWICZ
Redakcja techniczna
ANNA WARDZAŁA
Copyright © 1989 by Carl Hiaasen
For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Amber Sp, z o.o.
ISBN 83-7082-714-4
Wydawnictwo Amber Sp, z o.o.
Warszawa 1994. Wydanie I
Druk: Drukarnia Wojskowa w Lodzi
PODZIĘKOWANIE
Dziękuję serdecznie doktorowi Gerardowi Grau za rady, konsultacje i poczucie humoru, a także Connie, jego byłej siostrze instrumentariuszce, która jest moją żoną.
1.
Trzeciego stycznia, w wietrzny dzień pod ołowianym niebem, para turystów z Covington w stanie Tennessee zdjęła swoje praktyczne buty, aby pospacerować po plaży w Key Biscyane.
Gdy dotarli do starej latarni morskiej na Cape Florida, młody człowiek i jego narzeczona usiedli na wilgotnym piasku, chcąc poobserwować fale oceanu rozbijające się ciężko o brązowe głazy na końcu cypla wyspy. W powietrzu wisiał słony pył wodny, który tak mocno szczypał w oczy, że dostrzegłszy pływający przedmiot, chłopak mógł mu się przyjrzeć uważniej dopiero po dłuższej chwili.
— To wielka martwa ryba — oznajmiła jego narzeczona. — Może delfín.
— Nie sądzę — odparł.
Wstał, otrzepał spodnie z piasku i podszedł do krawędzi wody. Gdy przedmiot podpłynął bliżej, młody człowiek zaczął się zastanawiać, jakie będą jego obowiązki prawne, jeżeli unosząca się na wodzie rzecz okaże się tym, co przypuszcza.
O, tak, słyszał o Miami i o tym, że takie rzeczy zdarzają się tu codziennie.
— Wracajmy już! — zwrócił się gwałtownie do dziewczyny.
— Nie. Chcę zobaczyć, co to takiego. Już wcale nie przypomina martwej ryby.
Młodzieniec rozejrzał się szybko i zauważył, że dzięki paskudnej pogodzie są zupełnie sami. Z broszury, którą przeczytał w hotelu, dowiedział
7
się, że latarnia morska jest od dawna opuszczona, co oznaczało, że nikt też nie obserwuje ich z góry.
— To trup — oznajmił ponuro.
— Daj spokój.
W tej samej chwili wielki, syczący bałwan pochwycił tę rzecz swą spienioną grzywą i złożył ją na plaży. Nos martwego mężczyzny wbił się w piasek jak kil jachtu.
Narzeczona młodego człowieka popatrzyła na ciało i rzekła:
— O rany, miałeś rację!
Chłopak nabrał gwałtownie powietrza i cofnął się o krok.
— Czy nie powinniśmy go odwrócić? — zapytała dziewczyna. — Może jeszcze żyje.
— Nie dotykaj. Jest martwy.
— Skąd wiesz?
Wskazał palcem bosej stopy.
— Widzisz tę dziurę?
— To dziura?
Pochyliła się i przyjrzała rdzawej plamie wielkości dolarówki na koszuli denata.
— No cóż, najwyraźniej nie utonął tak po prostu — stwierdził młody człowiek.
Jego narzeczona wzdrygnęła się lekko i zapięła sweter.
— Co teraz zrobimy?
— Wynośmy się stąd.
— Czy nie należałoby zawiadomić policji?
— Mamy wakacje, Cheryl. A poza tym do najbliższego telefonu jest około pół godziny drogi.
Chłopak zaczynał się denerwować. Wydało mu się, że słyszy odgłos silnika łodzi dobiegający od strony zatoki, gdzieś zza cypla wyspy.
— Chwileczkę — poprosiła dziewczyna.
Otworzyła czarny skórzany futerał, w którym trzymała swój wierny aparat marki Canon Sure-Shot.
— Co robisz?
— Zdjęcie, Thomas.
Podniosła aparat do oczu.
— Zwariowałaś!
— W przeciwnym razie nikt nam w domu nie uwierzy. Rozumiesz?
8
Chodzi mi o to, że wrócimy z Miami tak bez niczego, jakby nic się nie zdarzyło. Pamiętasz, jak twój brat przed naszym wyjazdem wciąż sobie żartował, opowiadając o rozmaitych morderstwach? Niesamowite. Thomas, przesuń się trochę w prawo i udawaj, że na to patrzysz.
— Udawać? Do diabła!
— Tylko jedno zdjęcie.
— Nie — odparł, zerkając na trupa.
— Proszę. Zużyłeś całą rolkę na flippera.
Pstryknęła zdjęcie i powiedziała:
— Doskonale. A teraz ty mnie.
— No dobrze, pospiesz się — burknął chłopak.
Wiatr z północnego wschodu wiał za jego plecami coraz mocniej, jęcząc w wiotkich australijskich sosnach. Warkot silnika łodzi, jeżeli rzeczywiście był to warkot, ucichł w oddali.
Dziewczyna stanęła przy zwłokach. Wskazywała je palcem i krzywiła się, marszcząc nos wysmarowany maścią cynkową.
— Nie mogę w to uwierzyć — oświadczył młody człowiek, robiąc zdjęcie.
— Ja też, Thomas. — Prawdziwy, niefałszowany trup, jak w telewizji.
— Bee!.
— Jasne, bee — potwierdził. — Cholerne, pieprzone bee!
Dzień zaczął się od lekkiej, chłodnej bryzy i krawędzi poszarpanych truskawkoworóżowych obłoków płynących w kierunku Bahamów.
Stranahan wstał wcześnie i smażył właśnie jajka na boczku, odpędzając jednocześnie mewy z dachu.
Mieszkał w starym domu na palach, stojącym w odległości mili od czubka Cape Florida na płyciznach zatoki Biscayne zalewanych przez przypływy. Dom wyposażony był w niewielki generator, napędzany przez wiatrak o czterech skrzydłach, ale nie miał klimatyzacji.
Z wyjątkiem kilku dni sierpnia i września zawsze dęły tu przyjemne wiatry. Był to jeden z sympatycznych aspektów mieszkania na wodzie.
9
Na tym odcinku zatoki Biscayne, znanym jako Osada na Palach, znajdowało się kilkanaście innych domów, ale żaden z nich nie był zamieszkany. Bogaci właściciele wykorzystywali je na weekendowe przyjęcia, a ich dzieciaki upijały się w nich w lecie. Przez pozostały okres służyły mewom i kormoranom jako fikuśne, wielopoziomowe toalety. Stranahan kupił ten dom za grosze na rządowym przetargu. Poprzedni właściciel był wenezuelskim kurierem kokainowym, którego najpierw podziurawiono trzynastoma pociskami w czasie poważnej dyskusji o interesach, a następnie pośmiertnie postawiono w stan oskarżenia. Gdy tylko zwłoki przetransportowano drogą lotniczą do Caracas, agenci służby celnej zasekwestrowali dom na palach, razem z trzema mieszkaniami, dwoma samochodami marki Porsche, jednooką szkarłatną arą oraz jachtem z podgrzewaną wanną. Waśnie w tej wannie spotkała Wenezuelczyka tak niezwykle efektowna śmierć i dlatego licytacja była zażarta. Dotyczyło to również ary — świadka zamordowania jej właściciela — która uzyskała najwyższą cenę. Przed aukcją złośliwi agenci celni nauczyli ptaka powtarzać: „Padnij, dupku!”
Gdy pod młotek poszedł dom, nikt nie był już nim zainteresowany. Stranahan dostał go więc za czterdzieści tysięcy z kawałkiem.
Wysoko cenił sobie pustkę panującą na płyciznach i był uszczęśliwiony, że jest jedynym człowiekiem mieszkającym w Osadzie. Jego krwistoczerwony dom o brązowych okiennicach stał w odległości około trzystu metrów od głównego kanału, dzięki czemu omijała go większość weekendowego ruchu. Wprawdzie od czasu do czasu jakiś urżnięty facet albo absolutny dureń próbował dopłynąć do brzegu dużym kabinowym jachtem motorowym, ale nie docierał zbyt daleko i nie mógł liczyć ani na współczucie, ani na pomoc wielkiego mężczyzny z czerwonego domu.
Trzeci stycznia był dniem roboczym, a ponieważ od wschodu nadchodziło pogorszenie pogody, nie należało się spodziewać, by wiele osób zdecydowało się wypłynąć.
Stranahan rozkoszował się tą świadomością, siedząc na werandzie i jedząc prosto z patelni jajka na kanadyjskim bekonie. Gdy para tłustych, brudnych mew spłynęła w dół, dopominając się o resztki, chwycił pistolet pneumatyczny i otworzył ogień. Ptaki odleciały z wrzaskiem w stronę Miami. Stranahan miał nadzieję, że opamiętają się dopiero, gdy tam dotrą.
10
Po śniadaniu naciągnął dżinsy z obciętymi wystrzępionymi nogawkami i zaczął robić pompki. Po sto piątej przerwał i wszedł do środka, aby napić się soku pomarańczowego. Z kuchni usłyszał nadpływającą łódź i wyjrzał przez okno. Przez mielizny mkną) na złamanie karku żółty skif do połowu bananowych ryb. Stranahan uśmiechnął się — znał wszystkich miejscowych szyprów. Czasami pozwalał im cumować przy domu i korzystać z toalety, jeżeli jakaś szczególnie wstydliwa klientka nie miała ochoty po prostu wychylić się za krawędź burty.
Nalał dwa kubki gorącej kawy i wyszedł ponownie na werandę. Żółty skif z silnikiem pracującym na jałowym biegu podpływał do pomostu znajdującego się pod domem i służącego jednocześnie za hangar dla łodzi.
Szyper pomachał Stranahanowi i zacumował dziobem. Jego klient, przesadnie blady facet, zajęty był podejmowaniem decyzji, który z czterech filtrów przeciwsłonecznych ma rozsmarować na swych mlecznobiałych ramionach.
Szyper zeskoczył z łodzi i wspiął się na werandę.
— Dzień dobry, kapitanie. — Stranahan podał mu kubek z kawą. Przybysz mruknął przyjaźnie w odpowiedzi. Znali się od wielu lat, ale był to dopiero drugi lub trzeci przypadek, kiedy szyper opuścił łódź, aby wejść do domu na palach.
Stranahan cierpliwie czekał na wyjaśnienie. Szyper odstawił pusty kubek i zapytał:
— Mick, spodziewasz się towarzystwa?
— Nie.
— Rano pytał o ciebie jakiś facet.
— W przystani?
— Nie, tam na brzegu. Pytał, który dom należy do ciebie. — Zerknął przez poręcz na klienta, który ćwiczył rzuty wędziskiem muchowym, wymachując linką jak batem.
Stranahan roześmiał się i zauważył:
— Chyba masz mistrza.
— Zdaje się, że czeka mnie cholernie długi dzień — mruknął kapitan.
— Opowiedz mi o tamtym facecie.
— Dał mi znak, żebym się zatrzymał koło masztów radiowych. Był w białym sześciometrowym seacrafcie. Sądziłem, że ma kłopoty z silnikiem,
11
ale chciał tylko wiedzieć, który dom jest twój. Wysłałem go w stronę Elliott Key, zakładając, że nie jest twoim kumplem. Chociaż twierdził, że jest.
— Czy powiedział, jak się nazywa?
— Tim jakiś tam.
Stranahan odparł, że jedynym znanym mu Timem jest Gavigan, eksgli...
anna9955